Groteskowa opowieść, której bohaterem jest Gustaw, intelektualista, niespełniony pisarz, wielbiciel i piewca kobiecych wdzięków, oprowadzający szwedzkiego gościa po Krakowie. Zmuszony występować w roli przewodnika po historycznych pamiątkach i nonsensach rzeczywistości połowy lat osiemdziesiątych próbuje jak 'najpiękniej' zaprezentować to, co w Polsce i w Polakach najlepsze. Wycieczkę po narodowej mitologii, miejscach bohaterskich czynów urozmaica albańskim koniakiem i opowieściami o swych miłosnych podbojach.
I think one has to know and understand Polish reality in the second half of the XX century (before 1989) to be able to understand (and appreciate) this novel.
This travel into the past wasn't nice, it was full of a gray world and bitter people. In this nonsense of reality and national mythology was a sentimental melody, regret, and longing for gone and lost years.
I like Pilch's wit and harsh criticism.
I think his books are the time travel which one can value only if one was/live then earlier (in those times).
tytułowy spis cudzołożnic to książeczka z numerami telefonów do bab, które główny bohater chciałby ten-hehe-teges, ale żadna nie dorasta do standardów w sumie. czasem wykaże się poczuciem humoru albo cząstką (małą) intelektu, wtedy na powrót staje się atrakcyjna
Na początku mnie nawet zaciekawiło, ale im dalej w las, tym bardziej nudno. Oczywiście traktowanie kobiet denerwuje, ale chyba tak to już jest z polskimi pisarzami tego okresu :)
Nie potrafię zrozumieć fenomenu prozy Pilcha; albo ze mną jest coś nie tak, albo to jakaś zbiorowa halucynacja. Każda kolejna książka tego gościa, która czytam, to potworna, niemożliwa do strawienia, karykaturalna grafomania; "Spis cudzołożnic" nie wyłamuje się z szeregu w żaden sposób.
Bardzo podobała mi się ta książka i smutno mi, że nikt wokół mnie nie podziela tego zachwytu. Wydaje mi się, że istnieje na to wiele powodów, jednak głównym z nich jest podobieństwo tej prozy do prozy Gombrowicza. A mało kto lubi Gombrowicza. Tak samo jak byłam zachwycona "Ferdydurke", tak i tutaj jestem oszołomiona genialnym językiem autora i umiejętnością precyzyjnego nazywania myśli i stanów. Uwielbiam też absurd i fragmentaryczną fabułę, bo jest, według mnie, ogromnie skomplikowaną formą do zrealizowania. A tu nie dosyć, że mamy wielokrotne przeskoki czasowe, to pojawiają się przy tym liczne dygresje. Fabuła służy jedynie za element pomocniczy w toku formułowania myśli bohatera. Jak błyskotliwym trzeba być człowiekiem, żeby te wszystkie elementy połączyć w całość? Powracając do języka autora - uważam, że ta powieść jest genialnym przykładem na zabawę językiem. Ogromny (niemal religijny) patetyzm wypowiedzi Gustawa oraz powaga wobec sytuacji go spotykających są przekomiczne. Tym bardziej, że bohater zdaje się być absolutnie nieświadomy tego, jak dziwacznie się zachowuje i jak zabawne są jego spostrzeżenia, które tak bardzo kontrastują z jego postacią. Taki dostęp do głowy Gustawa, do jego eliptycznych dygresji, konkluzji i konstatacji zaczarował dla mnie świat i pokazał go w ciekawszych kolorach. Bardzo dużo się przy tym śmiałam. Sama opowieść nie była za to zbyt humorystyczna, jeśli mówimy o poruszanych problemach - polityka w dobie komunizmu, wspomnienia z tym związane, problemy z tożsamością religijną. I tutaj pojawia się paradoks - nie jest zabawne, a śmieszy? Ano tak, bawi. Ale to rodzaj śmiechu, który nie pojawia się jako następstwo zwykłego żartu, a jako automatyczna reakcja na absurd. Absurdalny Gustaw chodził po równie absurdalnym świecie, jednak Absurdalny Gustaw jest zabawny, a świat tragiczny. I takie ujęcie sprawy, uważam, było genialne. W sprawie wspominanych mi kwestii mizoginii i normalizowania alkoholizmu. Tak, Gustaw ma problemy z alkoholem - i to poważne - a kobiety traktuje instrumentalnie. Ale czy to oznacza, że to JEST opowieść o mizoginii i alkoholizmie? Według mnie nie. Tak, jak już wspomniałam, fabuła w tej książce wydaje się bazą, która potrzebna jest, by sformułować swoje myśli i konkluzje. Tak, jak nie można funkcjonować w próżni, tak i tutaj ucieleśnieniem pewnych myśli musi być nasz Gustaw - niezadowolony z życia mężczyzna, który potrzebuje kobiet, by zapomnieć o bezsensie świata wokół. Naszym narratorem mógłby być ktokolwiek inny, ale Pilch wybrał akurat jego. Być może stwierdził, że poważne dygresje potrzebują właśnie takiego niepoważnego faceta. Daję 3,5 lub nawet 4 gwiazdki, bo to było naprawdę świetne.
Srodze rozczarują się ci, którzy po wielce obiecującym tytule liczyli na coś na kształt "wielkiej księgi cipek" zaliczonych przez narratora. Jeśli bowiem miałbym przyrównać do czegoś powieść Pilcha, to według mnie stanowi ona (post)scriptum do późnej twórczości Marii Janion i jej licznych wypowiedzi medialnych. Główna oś "Spisu cudzołożnic" idealnie harmonizuje z głównymi tezami prof. Janion, która wielokrotnie w ciągu ostatnich 15 lat miała okazję zabrać głos na temat: romantycznego przekleństwa toczącego polską mentalność poczynając od XIX wieku, o naszym gigantycznym kompleksie wobec Europy Zachodniej i jej dorobku kulturowego (ten wspaniały rozdział z Pilcha o podróży Gustawa do Szwajcarii na stypendium naukowe jest tego doskonałą wiwisekcją), naszego gorącego romantyzmu emocjonalnego, który - gdy opadną emocje - nie potrafi nijak przekształcić się w ruch intelektualny (czego doskonałym przykładem są zasadniczo wszystkie wydarzenia w naszym kraju po 1989 roku), wreszcie - naszej narodowej specjalności zatracania się w cierpieniu i samozagładzie. Akcja "Spisu cudzołożnic" dzieje się w mrocznym okresie Polski lat 80., ale w szerszej perspektywie myślę, że - niestety - jest to obraz Polski nam współczesnej. Narrator powieści, Gustaw (wybór imienia głównego bohatera myślę, że nieprzypadkowy), dostaje za zadanie zaopiekowania się gościem ze Szwecji, przybyłym do Krakowa w celach naukowych. Nasz Gustaw chce zaprezentować gościowi crème de la crème rodzimej kultury, co okazuje się zadaniem nie tak łatwym, jak się na pozór wydaje. Oczywiście na pierwszy rzut idzie nasz skarb narodowy, Mickiewicz, "nie gorszy od Goethego czy Byrona", bo oczywiście dla nas miarą wielkości jest nieustanne przykładanie zachodniej skali ocen i wartości. Aspirując do Zachodu, nie zauważamy bynajmniej, że kulturowe zdobycze epoki Oświecenia nijak nie przyjęły się na naszym swojskim, lokalnym poletku. My dalej tkwimy - i chyba nadal nie wyszliśmy - z naszego małego romantyzmu krajowego, licytując się z kim popadnie na narodowe cierpienia, w czym możemy stawać w szranki chyba wyłącznie z naszymi braćmi Węgrami, od kilkudziesięciu lat przeżywających traumę Trianon. Szczególnie wymowna w kontekście obecnej sytuacji politycznej w kraju jest scena, w której Gustaw prowadzi gościa ze Szwecji do miejsca "uświęconego męczeńską krwią" bohaterów-opozycjonistów. Fragment do kilkukrotnej lektury i omawiania na tajnych kompletach z literatury polskiej, gdyż gorycz z niego się wylewająca jest nie do zaakceptowania przez oficjalne czynniki urzędowe, stąd raczej nie zostanie zakwalifikowany do kanonu lektur szkolnych.
"Spis cudzołożnic" jest pełen odniesień, aluzji i bezpośrednich cytatów z Wielkich Romantyków i zastanawiam się, czy młodzi, przerabiający w gimnazjach i liceach utwory "we fragmentach" będą w stanie zrozumieć ten cały kontekst kulturowy, jakim Pilch przesyca swą powieść.
Jeśli o mnie chodzi, Jerzy Pilch mógł kompletnie zrezygnować ze wszystkich scen damsko-męskich w swej powieści, choć wtedy mogłaby stać się zbyt gorzką pigułką do przełknięcia. I trudno byłoby wówczas wytłumaczyć tytuł powieści, który, nie taję, jest bardzo chwytliwy. I te narzekania o swej niedoli jako osoby wyznania ewangelicko-augsburskiego autor mógł sobie z powodzeniem darować. Powieść zdecydowanie do ponownej lektury. Może jak będę w wieku autora, spozierającego na mnie z okładki, będę w stanie w pełni docenić "Spis cudzołożnic" i ocenić Pilchowską prozę jeszcze wyżej. Bo okazała się iście wyborna.
2,5 ⭐️ Trudno mi ocenić te powieść dlatego, że nie potrafię odczuć kilimami tamtych lat. Tak, mam odpowiednie konteksty, ale mam wrażenie, że coś mi ucieka. Raczej nie sięgnęłabym po ją, gdybym nie musiała tego zrobić w ramach zajęć z literatury polskiej po 89. Niemniej postać Gustawa jest jedną z najciekawszych, z jakimi miałam styczność w tym semestrze. Doceniam styl pisarski i sposób stwarzania świata przedstawionego. Jeżeli mam być szczera, to ostatnie rozdziały były najgłębsze. A tytułowy spis cudzołożnic - no cóż, przedawniło się i bardzo dobrze 🥳
Ciekawe, lecz drażniło mnie podejście do kobiet. Ja rozumiem, że Pilch nie utożsamia się z Gustawem, ale dla mnie uprzedmiotowienie płci żeńskiej w takim stopniu to za dużo.
Ale doceniam ukazanie stanu mentalności Polaków i zobrazowanie Krakowa (z chęcią zobaczyłabym to miasto z Gustawem jako przewodnikiem), a także liczne nawiązania do innych dzieł sztuk. Równie interesujące było zwrócenie uwagi na religijność w Polsce.
So boring and empty that less than two hundred pages were like two thousands... Self-involved vomit.
I have no idea why Pilch is so popular amongst Polish intellectuals, but hopefully his books just look kind of cool on the bookshelves and nobody reads them.
Mężczyźni są dziwni i raczej niesmaczni: poetyckie studium wypadkowej polskiej edukacji, konserwatywnego seksizmu i post-komunistycznej europeizacji społeczeństwa. Słowem przerost formy nad treścią (o ile można mówić o jakiekolwiek treści), nuda i normalizowanie alkoholizmu.
To było moje drugie, nie, trzecie podejście do Pilcha, no i chyba niestety ostatnie. Właściwie już nawet nie pamiętam o czym dokładnie była ta książka, tak uważnie jej słuchałam :( Nudy na pudy. Nic w tym nie ma.
Skończyłam, ale jakim kosztem! Nie znalazłam żadnego elementu, który zasługiwałby na jakąkolwiek pochwałę, jest konsekwentnie beznadziejna od pierwszej do ostatniej strony. Nie polecam.
przeczytane za recenzją L. mało brakło a świadomie bardziej docenił bym ten wywód. bo w zasadzie tym dla mnie była ta książka - biło z niej miano lamentu nad pustką. 'Zażegnanie fenomenu obojętności świata' to genialne sformułowanie. Do czytającej L.: postaram się podzielić jeszcze jakimś spostrzeżeniem, gdzieś między jedną drzemką a drugą
Jeśli wybierasz się w podróż niech będzie to podróż długa wędrowanie pozornie bez celu błądzenie po omacku żebyś nie tylko oczami ale także dotykiem poznał szorstkość ziemi [...]
J. Pilch, "Spis cudzołożnic":
jeśli wybierasz się w delegację, niech będzie to delegacja długa, żebyś nie tylko oczami, lecz także dotykiem poznał szorstkość ziemi...
W porównaniu z kolejnymi, bardziej brawurowymi, ubarwionymi sekwencjami pijackich zwidów, książkami Pilcha ta jest - delikatnie mówiąc - nieporadna. Lektura może nieco znudzić czytelników, którzy już wcześniej czytali, jak Pilch rozlicza się ze swoim alkoholizmem i protestantyzmem. No więc tu rozlicza się z grubsza tak samo, tylko bardziej bełkotliwie.
Tym, co zaintrygowało mnie najbardziej, były językowe potyczki głównego bohatera, na którego spada obowiązek oprowadzenia po Krakowie "szwedzkiego intelektualisty". Nieporadność Gustawa wynika z jednej strony ze słabej znajomości angielskiego, w którym nie potrafi odmalować wszystkich swoich przemyśleń, z drugiej z tego, że realia Polski przełomu lat 80 i 90 są całkowicie nieprzekładalne. Jak dobierać słowa, by oddać poczucie wspólnoty, łączące mężczyzn wymieniających w skupie szkła puste butelki na kartki na wódkę? Jak komuś z innej kultury opisać wszystkie paradoksy i groteskowość chylącego się ku upadkowi komunizmu? Do jakich wspólnych doświadczeń się odnieść?
Niestety, opowieść ma dynamikę pijackiego ciągu - po kilku mocniejszych momentach następuje przydługi i bolesny zjazd. Bohater zostawia czytelników (i szwedzkiego intelektualistę) własnemu losowi i odpływa na fali albańskiego koniaku.