Czy można pokonać smoka wyzwiskami? Czy kruki znają umiar w ludzkiej mowie? I czy można zostać bohaterem, będąc zarazem złośliwym do bólu charakternikiem?
Oto heroic fantasy, w najczystszej i, co ważniejsze, najlepszej postaci. Jak nigdzie indziej skrzy się humorem, zaskakującymi zmianami akcji, ale też niezwykłą, pełną rozmachu fabułą.
Każda przeczytana strona sprawia, że apetyt na więcej wciąż rośnie - i tak jest aż po ostatnie zdanie.
Urodził się 5 kwietnia 1976 roku w Poznaniu, który stał się pierwszą miłością jego życia. Kolejne spotykał stopniowo, a były to: muzyka rockowa i metalowa, mistyka Skandynawii, epoka wielkich żaglowców, aż wreszcie pisarstwo. Już podczas studiów parał się pisaniem artykułów o tematyce erpegowo-historycznej do czasopism „Magia i Miecz” oraz „Portal”. Jest autorem powieści „Ostatnia saga”, jej kontynuacji „Wojna runów” oraz „Świt po bitwie” oraz dylogii „Karaibska krucjata”, na którą składają się tomy „Płonący Union Jack” i „La Tumba de los Piratas”. W lipcu 2007 zadebiutował w Fabryce Słów powieścią "Ragnarok 1940”. Za niedościgniony wzór uważa Patryka O’Briana, którego powieści pracowicie przekłada na język polski. Trudną dolę tłumacza łączy z pracą nauczyciela i lektora języka angielskiego. Latem - pod pozorem pracy pilota wycieczek - ucieka w chłody Islandii. Pasjonat ciszy i spokoju, strażnik ogniska domowego, poszukiwacz nieprzetartych szlaków pośród puszcz i jezior, co stało się kolejną miłością jego życia. Największą jest jednak Marta, z którą pewnego lata wziął ślub w cudownie pachnącym kościółku z drzewa modrzewiowego. Wkrótce został ojcem małego Michałka, który również bardzo lubi książki.
Martwe jezioro jest to klasyczne heroic fantasy w którym śledzimy poczynania nie mniej klasycznej drużyny w której skład wchodzą m.in opryskliwy wojownik, dumny rycerz, zdesperowana kapłanka czy też tajemniczy łucznik. Część tej kolorowej gromadki tworzą przedstawiciele ras których dotknęło przekleństwo smoczycy pozbawiające ich np. możliwości zapadnięcia w sen lub odróżniania kolorów (co w przypadku porozumiewania się systemem flag jest dość istotne). Ogólny zarys fabuły opiera się na tym, iż przypadkowo postacie wiąże wspólny cel, jednak każdą z nich kieruje inna pobudka by ku niemu zdążać.
Tyle z fabuły, a co o samej książce? Sama lektura zaczyna się podaniem suchych faktów o świecie i jego historii jakby autor chciał nie tyle nas wciągnąć do swojego świata ale wepchnąć zatrzaskując za nami drzwi i krzycząc "jest tak i tak, nie pytaj dlaczego, naucz się tego na pamięć i możemy się bawić", wbrew pozorom nie jest to zabieg aż tak bolesny gdyż pozwala większą uwagę skupić na historii postaci, jednak grube ciosanie zarysu świata odbiera lekturze trochę uroku. Niestety podobna dolegliwość dotyka bohaterów którzy są wrzucani w opowieść jak śliwki do kompotu, nie mamy okazji powoli przywyknąć do ich obecności, nie odczuwa się "nowej" osoby w drużynie, gdyż powiększa ona się ze strony na stronę i momentalnie skleja. Gdzieś w tym wszystkim biega Mads (wojownik którego poznajemy jako pierwszego) w którym budzi się detektyw i koniecznie chce poznać powód jakim kieruje się każdy z jego towarzyszy we wspólnej podróży. Po co postać kreowana na opryskliwą, obojętną i dotkniętą przeszłością tak się interesuje nowo poznanymi osobami? Ponoć by umiec orzec czy może im zaufać, ja tam tego do końca nie kupuje.
Ale tyle jeśli chodzi o marudzenie, do zalet książki należy zaliczyć niepodważalne tempo akcji (które niejako wynika z niemarnowania czasu na wdrażanie postaci), nawet kiedy jedna z nich dzieli się historią życiową to nad głowami już latają upiory, a z mgły wychodzą potwory bagienne. Kolejna wartościowa cecha (przynajmniej dla mnie) to klimat wiosek (w zasadzie dwóch, w tym jednej z opowiadań) w której zamiast chat z cegły i pięknie otynkowanych ścian, mamy strzechę, bele, błoto i bohatera który prędzej wdepnie w gnój zaklinając pod nosem niż przystanie w zachwycie nad pięknem okolicy. Są też wspomniane wcześniej nietypowe smoki oraz autentycznie ciekawe postacie, których prostactwo i wulgaryzm czasem jest aż nazbyt przesadzony, ale nie ujmuje im to wyrazistości, wręcz przeciwnie.
Samo zakończenie jest satysfakcjonujące i zapowiada kolejne części (bezwzględnie gdyż urywa się w momencie ciszy przed burzą, a chmury są już doskonale widoczne na horyzoncie).
Pozostaje tylko nadzieja, że autor podejdzie do następnego tomu z większym zapasem czasu i zamiast skromnych trzystu stron dostaniemy ich co najmniej dwa razy tyle, tak by bohaterzy dostali czas by się poznać i zobaczyć trochę więcej świata niż wioskę, dwa zamki, trochę lasów i bodajże trzy małe wysepki ;)
Reasumując - książkę polecam, gdyż mimo jej wszystkich wad i wprawiającej się dopiero w takie uniwersum ręki autora to daje ona niezwykłą przyjemność z czytania i zalicza się do lektur z pod znaku "warto".
Początek historii Madsa Voortena wiele mi wyjaśnił i pozwolił lepiej zrozumieć bohaterów, których poznałem przy okazji lektury Mroźnego szlaku. Cieszy mnie, że Wydawnictwo SQN postanowiło ponownie wydać te niedostępne już części, bo nowi czytelnicy będą mogli poznać historię Wiatru w wersji chronologicznej.
Martwe jezioro przesłuchałem w formie audiobooka i był to strzał w dziesiątkę. Filip Kosior to klasa wśród lektorów, a Martwe jezioro zinterpretował rewelacyjnie. Modulacja głosów poszczególnych postaci sprawiała, że czułem jakby lektorów było co najmniej kilku. Sami bohaterowie nabrali głębi. Tym samym jeszcze bardziej wsiąkłem w całą historię. Naprawdę gorąco polecam wybór tej formy zapoznania się z książką.
Bardzo dobre polskie fantasy. Marcin Mortka kolejny raz mnie pozytywnie zaskoczył. Czekam na drugi tom z tych dla mnie prequelowych. Mimo, że wiem co będzie dalej to i tak już się niecierpliwię. Polecam!
Pora bliżej zaprzyjaźnić się z twórczością Pana Marcina Mortki, a na pierwszy rzut wlatuje seria z Madsem Voortenem.
Na dzień dobry startuję z prequelem, gdzie poznajemy bliżej Madsa oraz jak w wyniku splotu różnych okoliczności zawiązała mu się ekipa, której celem było przepłynięcie Martwego Jeziora. Kogo mamy w ekipie? Okrajca, rycerza, wojownika, Smoczą Strażniczkę oraz rzucającego mięsem na prawo i lewo kruka.
Zdaję sobie sprawę, że najpierw wyszły inne książki z tej serii, a dopiero potem czytelnicy dostali do rąk prequel. Nie ukrywam, że trochę gubiłam się po drodze, w niektórych rzeczach nie widziałam sensu, a na inne musiałam przymykać oko, żeby nie zadawać sobie zbyt wielu pytań dotyczących stworzonego przez autora świata. Kiedy sobie mówimy, że to przystawka przed daniem głównym to zostaje nam cierpliwie czekać i wyciągać informacje, które potem możemy wykorzystać w dalszych tomach. Czy fakt, że zaczęłam swoją przygodę z tą serią od prequela jakoś niszczy całą zabawę? Oczywiście, że nie, bo bawiłam się przednio, dałam się porwać i popłynęłam z tym nurtem. Bardzo spodobał mi się ten chamski, rubaszny humor, te wplecione przekleństwa oraz to jak bohaterowie czasami jeżdżą po sobie równo i niczym się nie przejmują.
Na tę chwilę zostawiam 3 gwiazdki, ale jeżeli wszystkie książki autora są podobnie napisane to czuję tendencję wzrostową.
Było spoko, końcówka była angażująca, natomiast sama książka nie pochłonęła mnie. Przypuszczam, że jest to spowodowane natłokiem informacji z nowego świata fantastycznego. W kolejnych tomach powinno być lepiej.
Edit po ponad miesiącu: zmieniam na dwie gwiazdki. Już praktycznie nic nie pamietam i nie zamierzam kontynuować serii. Miałam po tej książce potężny zastój czytelniczy.
Marcin Mortka wiele lat temu wydał Martwe Jezioro i Drugą Burzę przy współpracy z wydawnictwem Fabryka Słów, gdy po latach wrócił do tej historii już z wydawnictwem SQN w ramach ukłonu dla czytelników postanowił wydać ponownie dwie pierwsze części w formie Prequeli do historii Madsa Voortena. Jak zwykle przy książkach pana Mortki całej historii towarzyszył przaśny humor, a gadający kruk z niewyparzonym językiem, nazywany przez Madsa pierzastym, zdecydowanie został jednym z moich ulubionych bohaterów tej historii.
„Martwe jezioro” nie jest miejscem do którego ludzie udają się tłumami. To miejsce, którego się unika, a jego zła sława znana jest każdemu, dlatego gdy pięciu podróżników, nagle postanawia wybrać się na jego drugi brzeg zdecydowanie zwiastuje to kłopoty.
Dzięki tej historii dowiadujemy się jak Mads poznał swoich przyszłych kompanów. Poznajemy ich motywacje do przekroczenia martwego jeziora i śledzimy sojusze i przyjaźnie, które będą miały znaczenie w przyszłości. Dowiadujemy się też trochę więcej o tajemniczej rasie elfów i o tym jak doszło do drugiej burzy.
Szczególnie cieszę się, że został nam przedstawiony Gwaine, Elf, który w dalszych tomach na moment się pojawił i gdzie zdecydowanie brakowało mi wcześniej jego historii. Relacja Madsa z Malhornem również została fajnie zarysowana. Rywalizacja między nimi przypominała mi scenę z jednego z filmów z trylogii Władcy Pierścieni, gdzie Legolas i Gimli rywalizują licząc ubitych przeciwników. Jeżeli chodzi o smoczą strażniczkę i pozostałych bohaterów to książka potwierdziła to co już wiedziałam z kolejnych tomów.
W porównaniu do poprzednich książek Marcina Mortki, ta wypadła dla mnie troszkę słabiej. Widać, że niektóre zdania autor polubił za bardzo „tętniła ziemia, wył wiatr, świstały ostrza. Wyły wilki”. Za dużo było także stali w oczach, głosie i generalnie wszędzie. Te powtórzenia w opisach nie przeszkadzały mi tak bardzo, jednak rzucały się w oczy podczas czytania. Niemniej z przyjemnością sięgnę po Drugą Burzę by do końca zgłębić historię tych bohaterów. Żałuję trochę, że nie miałam możliwości przeczytania tych prequeli przed rozpoczęciem cyklu o Straceńcach Madsa Voortena, zdecydowanie wyciągnęłabym dużo więcej smaczków z całej historii i byłabym bardziej zżyta bohaterami.
Bez względu na drobne zarzuty ta historia jest lekką przygodą, którą warto zgłębić. Mi się podobała.
Nie mogłem się na początku wgryźć w książkę. Cieżko było mi przyporządkować kto jest kim i skąd pochodzi i o co mu chodzi, ale kiedy w końcu zacząłem ogarniać poszczególne motywacje za bohaterami stali się dla mnie bardziej rozpoznawalni. Książka leci z koksem, nie ma tu zbyt wielu opisów świata tylko dostajemy sytuację i mamy ją przyjąć na klatę. Nie mamy czasu na poddawanie zasad magii czy zależności w wątpliwość i chyba to dobre rozwiązanie bo historia jest dobrą rozrywką a nie monumentalną powieścią jak Władca pierścieni. Oczywiście ma wiele punktów wspólnych ale jest na dość innym poziomie i utrzymana w bardziej rozrywkowym tonie. Ja bawiłem się przednio i czekam na więcej. Im bliżej końca tym lepiej. Jest to tom nr 0,5 co uważam za strzał w dziesiątkę bo wiele obiecuje po końcówce, która urywa się w takim momencie, że wiadomo jest iż to tylko delikatny wstęp do wielkich wydarzeń. Polecam.
Całkiem fajne! Nie spodziewałem się po książce zbyt wiele, otrzymałem fajną lekturę na jeden wieczór. Przyzwoite oldschoolowe fantasy, z badassem w roli głównej. Wrażenie nieco psuje RPGowatość tekstu - mamy do czynienia z drużyną, w której skład wchodzą wojownicy, kapłanka, czarodziej, każda nacja ma wyraźny talent i magiczne Przekleństwo. Nie jest to złe, zwłaszcza jeśli mamy do czynienia z klasycznym kieszeniowym fantasy, widać jak kształtuje się drużyna. Książka na tyle dobra, bym sięgnął po drugi tom.
Dobry przykład oceny 3,5 – za dobrze bawiłam się na 3, ale nie spodobała mi się na 4.
Na początku błądziłam po niej po omacku, będąc w przekonaniu, że mimo ten tom na okładce ma 0,5 to coś przegapiłam. Jednak im dalej w las, tym więcej wątków wskakiwało na swoje miejsce. Akcja cały czas pędzi do przodu i nie ma w niej miejsca na nudę.
Mimo że bohaterowie zostają trochę wrzuceni w akcję bez zbędnych ceregieli, to i tak nie przeszkadzało mi to w śledzeniu ich losów. Każdy z nich jest inny, ma inną historię i pochodzi z innej części Rozkrzyczanych Krain, ale tworzą razem całkiem zgraną ekipę (pomijając kilka wewnętrznych burd). Tylko mam z nimi mały problem – jako grupa spisują się świetnie, ale jako osobne jednostki są dosyć nijacy. Niby mają tam jakieś swoje motywy, charaktery, ale nie jest to jakoś mocno nakreślone. Najlepiej moim zdaniem broni się gadający kruk i głuchoborski rycerz, a to, co autor zrobił z badassową Strażniczką wolę przemilczeć.
Bardzo podobał mi się klimat — dużo mroczniejszy i bardziej przygodowy w porównaniu do Kociołka, ale jednocześnie niepozbawiony humoru autora, który za każdym razem do mnie trafia. Zresztą co tu dużo mówić — uwielbiam przygodówki rodem z rpegów z motywem drogi i skrzyknięcia drużyny, a tutaj to dostałam, więc jestem spełniona.
Trochę irytowała mnie zabawa w detektywa naszego porucznika, który wypytuje każdego o motyw podróży, a sam się z niczym nie zdradza i sam sposób bycia Madsa, który wszędzie był, wszystko wie i potrafi, a reszta, za przeproszeniem w dupie była i gówno widziała. Jakoś ciężko było mi go polubić i finalnie mogę powiedzieć, że w najlepszym wypadku jego losy są mi obojętne, bo ta cała jego otoczka tajemniczości mnie po prostu irytowała.
Mam też wrażenie, że niektóre wydarzenia szły naszym bohaterom aż za gładko, wszystko układało się po ich myśli i było bardzo wygodne dla fabuły. Do tego często zgrzytał mi sposób narracji, chociaż to są moje osobiste preferencje, bo nie przepadam za narracją trzecioosobową i bawi mnie takie lawirowanie pomiędzy powtórzeniami w odniesieniu do danej postaci.
Jest to druga seria, którą czytam od autora zaraz po Kociołku i muszę przyznać, że wydawnictwo robi świetną robotę, jeśli chodzi o wydawanie jego książek. Pan Piotr Sokołowski jak zwykle zrobił niesamowitą okładkę, która całkowicie oddała klimat historii, a błędy w tekście zdarzają się naprawdę bardzo rzadko. Brakowało mi jedynie mapki gdzieś na wyklejce albo początkowych stronach, żeby lepiej nawigować po całym świecie, ponieważ pojawia się w książce dosyć sporo nazw różnych miejsc.
Koniec końców nie bawiłam się źle i mam nadzieję, że postać Madsa jakoś zyska w moich oczach, bo na razie nie jest za dobrze. Może reszta postaci też dostanie jakichś rumieńców i będą bardziej wyraziści.
„[…] nic nie płonie żywiej od nienawiści człowieka rozkochanego w sztuce” „Burza to przeszłość i to w sumie nie moja. Dla mnie liczy się przyszłość, a ta nagle stała się nieco wyraźniejsza”
Jak zaczęła się Druga Burza? A, no właśnie tak. Mads miał za zadanie dostać się za Martwe Jezioro. Miejsce owiane złą sławą, gdzie nikt nie chce się zapuszczać. Nikt? To co tu robią pozostałe osoby? Każdy pilnie strzeże powodu, który pcha go na drugą stronę. Nikt nikomu nie ufa. Jeden pod drugim dołki kopie, by wyeliminować rywala do przeprawy. Wkrótce jednak nieznajomi zmuszeni są zjednoczyć swoje siły, bo tylko tak mają szansę osiągnąć swój cel. Smocza Strażniczka, głuchoborski rycerz, przewodnik Okrajec, milczący pohorski wojownik i kruk, mówiący ludzkim głosem. Dziwna ekipa, która rozpoczyna wspólną przygodę.
"Martwe Jezioro" to część cyklu "Straceńcy Madsa Voortena", która została wydana w tym wydawnictwie po trylogii, a odnosi się do początków nowych przygód Madsa i jego kompanii. Ponieważ kupiłam książki, po ukazaniu się wszystkich w cyklu, to mogłam rozpocząć czytanie od poznania całej historii od początku. Za mną już dwa prequele i wkrótce sięgnę po główną historię. Nie wiem czemu, ale Mads kojarzy mi się z Samuelem Vimes ze Straży Nocnej ze Świata Dysku. To podobny typ człowieka. Oddany sprawie, wierny swoim ludziom, można mu zaufać. Rządzi może i twardą ręką, ale sprawiedliwie. Sam również angażuje się we wszystkie sprawy i lubi wszystko mieć pod kontrolą.
Główny bohater nie sprawił, że polubiłam go od pierwszych zdań książki. Ale ma w sobie coś, co powoduje, że chce się mu towarzyszyć i poznać otaczające go tajemnice. Jego historia jest ciekawa, epizody walki napisane są barwnie, bohaterowie z krwi i kości, mający swoje ułomności, ciekawy świat. Do tego nieco humoru rozjaśniającego mroczne sceny. To wszystko powoduje, że "Martwe Jezioro" jest ciekawą lekturą, po którą warto sięgnąć. Jednak nie przyrównujcie tych przygód do tego, co spotyka Kociołka. Tu jest zdecydowanie ciężej, mocniej, głębiej, mroczniej - inaczej.
" [...] Życie człowieka jest zbyt krótkie na czczą gadaninę. [...]"
"Martwe jezioro" jest klasyczną fantastyczną opowieścią autorstwa Marcina Mortki. Ta historia należy do cyklu "Straceńcy Madsa Voortena". Mam szczęście, ponieważ to był tom 0,5, a ja nie znałam pozostałych części. Cała zabawa przede mną. Jak już pewnie zauważyliście, styczeń zaczęłam od twórczości Marcina Mortki. Jego twórczość ma coś w sobie magicznego, co przyciąga czytelnika i nie pozwala mu uciec. Razem z bohaterami "Martwego jeziora" przeżyłam niezapomniane przygody, które na długo pozostaną w mojej pamięci. Poznałam tutaj między innymi: Smoczycę, Smoszczurów, Elfy, Madsa Voortena, Goblina i wiele, wiele więcej postaci. Warto ich wszystkich poznać. Mads Voorten powinien przypaść wam do gustu. Już się nie mogę doczekać kolejnych jego przygód. Zakończenie dało mi dużo do myślenia. Mowa postaci występujących w tej części jest obłędna. Miejscami śmiałam się, ale również i wzruszałam. Dzięki wspaniałym opisom czułam się, jakby występowała w tej powieści. Cieszę się, że Marcin Mortka tak dokładnie wszystko z charakteryzował. Podobała mi się akcja tej książki. Ciekawa fabuła sprawiła, że nie miałam czasu na nudę. Kolejna książka Marcina Mortki, która sprawiła, że stwierdziłam, że warto czytać i słuchać powieści fantasy. "Martwe jezioro" słuchałam pod postacią audiobooka, którego czytał znakomity aktor i lektor Filip Kosior. Jego wcielanie się w różne postacie jest niesamowite. Po raz kolejny dzięki jego głosowi ta powieść napełniła się dodatkową magią. Oczywiście ta historia jest pełna magii. Znajdziecie tutaj również piękne sceny walki i przeżyjecie niesamowite przygody.
Stało się to do czego byłam pewna, że nigdy nie dojdzie. Jestem rozczarowana serią napisaną przez mojego ukochanego autora.
Marcin Mortka zabiera nas do świata w, którym niegdyś Smoczyca była uważana za Boga, Smocze Strażniczki obdarzone mocą strzegły jej i ich prawa. Niestety pojawił się Jaszczur, który zgwałcił a następnie zabił ją, a z jaj, które zdążyła złożyć powstały Smoczęta. Jest też Mads Voorten niegdyś Ostrze Burzy, który wygrał wojnę dowodząc.
Sama historia była naprawdę fascynująca. Smoki elfy wszystko co najlepsze jest w historiach fantasy pojawiło się w tej serii jednak coś poszło nie tak w wykonaniu.
Nie polubiłam głównych bohaterów tej historii. Były momenty w których już myślałam, że ich jednak pokochałam i szczerze im współczułam a później znowu pojawiały się fragmenty w których miałam nadzieję, że ktoś ich zabije i tym razem na dobre.
Ci bohaterowie, którzy wzbudzali moją ciekawość i sympatię pojawiali się albo żadko, albo nie mieli za dużo scen. Mam tutaj na myśli na przykład ślepego dziadunia, smoczyce z fantastycznym humorem i chęcią bycia podziwianą i elfa, który miał dużo tajemnic.
Sama historia była na maksa nierówna. Raz działo się dużo ciekawych rzeczy, a chwilę później znowu powtórka z rozrywki, z poprzednich części. Po pewnym czasie stało się to nużące i odpychające. Prawdopodobnie gdybym polubiła głównych bohaterów ( Madsa, Bielika, Elinaare) to dalej bym czytała mimo ich zachowań, które mnie denerwowały, jednak moje niechęć do nich nie motywowała mnie do dalszego czytania.
Jeżeli mam ochotę na lekkie, humorystyczne, a przede wszystkim fantastyczne czytadełko, to wiem, że w ciemno mogę sięgać po książki Marcina Mortki. Stąd kolejna seria autora pojawiła się w moich progach. I rozpoczęłam ją o dziwo nie od pierwszego tomu, ale od „przystawki”, czyli prequela Martwe Jezioro, w którym mogłam lepiej poznać słynnego Madsa Voortena.
Gdy nie uda się powstanie. Kiedy niebo przesłania cień smoczych skrzydeł… Pięcioro podróżników, cztery tajemnicze cele, jedna bardzo niebezpieczna wyprawa.
Weteran krwawo rozpędzonego powstania Mads Voorten nie życzył sobie towarzystwa przy przeprawie przez owiane złą sławą Martwe Jezioro, ale przeznaczenie sprawiło, że połączył siły z oschłą Smoczą Strażniczką, gniewnym głuchoborskim rycerzem, przewodnikiem Okrajcem, milczącym pohorskim wojownikiem oraz krukiem mówiącego ludzkim głosem. Towarzystwo, którego sobie nie życzył, okazało się jednak dopiero początkiem jego problemów.
Zapowiada się dobra zabawa. ;) Nie było może zbyt ekscytująco, ale po przeczytaniu Martwego Jeziora mogę napisać jedno. Obwąchałam się nieco ze światem rządzonym przez wyznawców Smoczycy, wraz z Madsem zebrałam drużynę, liznęłam motywację naprędce tworzonej ekipy oraz poznałam facjaty towarzyszy. ;)
Oczywiście poświęciłam też chwilę samemu Madsowi, który co muszę przyznać, do milusińskich nie należy, a wręcz bym napisała, że nie jeden gbur czy inny mądrala mógłby się od niego uczyć. ;)
Ponadto też przetestowałam lekkość pióra autora — nadal w formie — dzięki czemu tych trzysta stron z okładem, przeczytałam w tempie ekspresowym. Humor trzymał formę, ale poziom przekleństw wyszedł nieco poza skalę. ;) Mnie to nie przeszkadza, ale jakaś bardziej wrażliwa duszyczka może poczuć się zniesmaczona.
Reasumując. Zapowiada się niezła zabawa z nową, ciekawie skomponowaną ekipą w całkiem zgrabnie przemyślanym fantastycznym świecie. Czy do odprężenia po ciężkim dniu pracy, potrzeba czegoś więcej? ;) :D
Do prequela zabrałem się po przeczytaniu głównej serii, głównie ze względu na Madsa, którego bardzo polubiłem i jego towarzyszy. I tutaj krótko - nie zawiodłem się. Humor przeplatany akcją jak zwykle u Mortki w najlepszym wykonaniu.
Początek przygód Madsa nie jest jednak początkiem od całkowitego zera, bohater ma już za sobą jakąś historię, którą autor powoli odkrywa przed czytelnikiem, nie dowiadujemy się zbyt wiele o jego dzieciństwie, pojawiają się jedynie wzmianki o tym, co robił jeszcze przed głównym wątkiem całej serii. Mam nadzieję, że autor kiedyś się zdecyduje zaciągnąć nas w jeszcze wcześniejsze lata życia Madsa, poznanie jego początków byłoby świetne szczególnie dlatego, że moglibyśmy się dowiedzieć, co go ukształtowało i uczyniło z niego "dobrego złola".
Z Madsem i kilkoma osobami (jeszcze nie towarzyszami) ruszamy za Martwe Jezioro. Każdy z bohaterów ma w tym swój cel i swoje plany, każdy z tych planów poznajemy i każdego z bohaterów na ich podstawie możemy skategoryzować. Najważniejsze w tym tomie jest ukształtowanie na nowo oddziału Madsa i wyruszenie na pole bitwy (jak to z nim bywa) w dążeniu do tego, co znamy już z głównego cyklu.
Książka jak już to u Mortki bywa - świetna i godna polecenia.
Chciałam więcej Madsa, to dostałam więcej Madsa, bo w ciągu niecałego miesiąca wydawnictwo Sine Qua Non wypuściło aż dwa prequele serii.
I bardzo dobrze, bo porządnej fantastyki nigdy zbyt wiele w moim życiu. Jasne, wiele elementów i zabiegów już znamy z innych książek tego gatunku, ale naprawdę, czy może być coś lepszego niż samotny, poharatany życiem dowódca nade wszystko stawiający słuszność i lojalność wobec własnych ludzi? Który na swojej drodze spotyka mnóstwo początkowo wrogo nastawionych osób, by pod koniec książki zadzierzgnąć z nimi więzi łączące ich na całe życie? I kunsztem oraz sprytem wygrywa wszelkie bitwy i starcia, które los postawi na jego drodze? A jeśli jeszcze ten dowódca nazywa się Mads, niezamierzenie (?) przywołując na myśl wspaniałego Madsa Mikkelsena, nie ma już innego wyjścia, można tylko czytać i się zachwycać.
Nie do końca rozumiem kolejność pisania tej serii przed Autora (widzę też na Goodreads jakieś inne wydanie z 2011 roku), ale dopóki mam co czytać, jest mi szczerze mówiąc wszystko jedno. Takich opowieści potrzebuję w swoim życiu, o męstwie, bohaterstwie, smokach, magii, tajemnicach, wojnach, wielkiej polityce i personalnych dramatach.
Trzy podejścia do serii i każdą kolejną książką w ogóle nie było lepiej. Ja naprawdę bardzo chciałem się polubić z tą serią, ale niestety nie jest nam po drodze. O ile początek był całkiem w porządku, nawet czasem się zaśmiałem, tak im dalej tym byłem mniej zainteresowany historią. Niestety nie wiem co się wydarzyło w tym tomie, bo nic mnie nie zaangażowało tak, żebym śledził losy Madsa i całej ekipy z zaciekawieniem. Książkę słuchałem w audio. Lektor jest bardzo dobry i czuć jego pasję w to co robi, ale to nie pomogło. Fabuła mnie znudziła. I chyba to jest ten moment, gdy pożegnam się z tą serią. Może jeżeli wyjdzie kontynuacja Utraconej Godziny to wtedy sięgnę, by zobaczyć jak się kończy ta historia, ale obawiam się, że Druga Burza będzie dla mnie zmarnowaniem czasu, jak to było w przypadku Martwego Jeziora.
Niby akcja jest ok, a intryga szykuje start pod (tuzinkową jednak) sagę, a jednak co i rusz coś w tej książce drażni i wkurza. Na przykład bezsensowna psychologia postaci. Wszyscy na tym świecie są hardzi, twardzi i niezniszczalni, i wszyscy cierpią. Nie ma bodaj jednej normalnej, szarej myszki, żadnego nędznego, mało sprytnego wieśniaka. Co więcej - bohaterowie miewają jakieś zagadkowe skoki emocjonalne. Raz zachowują się sensownie, innym razem absurdalnie panikują albo podlizują się kolegom, by za chwilę znowu grać twardziela, co to będzie jadł kamienie w zalewie z gwoździ. To wszystko - włącznie z balansującymi na krawędzi grafomanii dialogami - powoduje, że powieść może i czyta się szybko, ale z pewnością nie gładko. Przyznam, że osiągnąwszy finalną kropkę z wyraźną ulgą odłożyłem książkę i definitywnie wyrzuciłem z głowy pomysł zaznajamiania się z drugim tomem cyklu.