Jezioro wyrzuca na brzeg ciało chłopca, miejscowego outsidera, nazywanego przez mieszkańców miasteczka Dżonym. W ręce policji trafia dziennik, w którym przez lata spisywał on swoją wstrząsającą historię.
Lata dziewięćdziesiąte, niewielka miejscowość zmagająca się z trudami transformacji. Grupa nastolatków prowadzi tu swoje zwyczajne życie pełne muzyki, narkotyków i beznadziei. Wśród nich jest niejaki Stefan, przyjaciel do wynajęcia, który za pieniądze odgrywa role utraconych członków rodziny. Wojna gangów narkotykowych i historie klientów Stefana splatają się w tajemniczy sposób z tragiczną historią Dżonego.
Tu rzeczywistość staje się mglista i niewidoczna, zatarta jakby chmurą fabularnego złudzenia – otwiera się na czytelnika w aforyzmie jego własnej wrażliwości, zamykając go szczelnie w niejednoznacznej drodze do wstrząsającej prawdy. Bo przecież Cukier na duszy to historia człowieka zanurzonego w oparach rozdzierającej samotności – człowieka nijakiego i pozornie bezwartościowego, a jednak spragnionego własnej tożsamości i tym samym głodnego przysługujących mu wartości. To także stadium wymuszonej traumą nienawiści i świadectwo obezwładniającego poczucia niesprawiedliwości. Powieść w moim odczuciu nieoczywista i wymagająca świadomej interpretacji – przejmująca enigmatyczną goryczą, stylistycznie natomiast spisana na najwyższym poziomie.
Nie wiem, czy Marcin Grzelak czytał „Malowanego ptaka” Kosińskiego. Nie wiem czy nie siedział tuż obok Marlowa płynąc rzeką Kongo w poszukiwaniu kapitana Kurtza. Nie wiem też czy kibicował bohaterom „Czterech pokoi” Tarantino w ich dziwacznych podróżach po hotelowych korytarzach. Wiem natomiast, że czytając „Cukier na duszy” byłem Marlowem, byłem też małym cygańskim przybłędą, który doświadczał zła gdzieś na zapomnianych przez Boga i człowieka peryferiach cywilizacji. Ale byłem także boyem hotelowym, który musi mierzyć się z dziwactwami mieszkańców hotelu.
Mówi się, że Grzelak pisze smutne książki. Dobre! Przez pół książki uśmiechałem się do siebie czytając wygibasy słowne, którymi autor opowiadał o doświadczeniach głównego bohatera.
„Cukier na duszy" to fascynująco opowiedziana historia młodego mężczyzny Stefana, który wplątuje się w istne piekło rzeczywistości małego miasteczka gdzieś na rubieżach Ziem Odzyskanych w okresie transformacji ustrojowej. Człowieka, który próbuje znaleźć dla siebie miejsce w niesprzyjających okolicznościach. Chłopaka, który chce żyć! Pełną piersią i nieważne na jakich zasadach. Stefan zdaje się krzyczeć: – Pierdolić zasady! Teraz ja! Przeznaczenie ma jednak inny pomysł na niego. Zamierza go przetestować. Postawić w sytuacji, w której nie będzie mógł powiedzieć: – Pierdolę to!
Grzelak wymyślił niesamowity mechanizm, dzięki któremu mógł wpuścić Stefana jak szczura laboratoryjnego, do świata pełnego pułapek moralnych. Uczynił go „udawaczem osób biskich” do wynajęcia. Stefan miał odgrywać rolę postaci, których już nie ma albo są nieosiągalne, niedostępne. Układ wydawałoby się prosty. Płacisz a ja odgrywam rolę synka. Mówi się, że jeżeli za długo wpatrujesz w mrok on cię połknie, pochłonie i już nigdy nie będziesz tym samym człowiekiem. Właśnie taki los zgotował Stefanowi, Grzelak. Postawił go przed „okiem Saurona” i kazał spojrzeć w otchłań. Tylko, że w przeciwieństwie do Tolkiena nie było obok drużyny pierścienia.
Jestem zachwycony językiem, którym włada Grzelak. To wyjątkowa sztuka pisać o sprawach niezwykłych, dotykających istoty człowieczeństwa w taki sposób, by uśmiech nie schodził nam z twarzy. Gratuluję Marcinowi wielkiej książki i z niecierpliwością wyczekuję kolejnych. 👏
Dorastałam w latach 90-tych, słuchałam Type O Negative, Sepultury i wiem, czym jest sfermentowana pustka, smród naftaliny w szafach babci, w których straszy i spędzanie dni gdzie bądź, to dlatego musiałam dawkować tę historię, odkładać ją i powracać do niej jak do serialu, który zbytnio dotyka. Marcin Grzelak w „Cukrze na duszy” (wyd.Lira) przywołuje te wspomnienia z czekania na nowe. W Lubiewie mamy osiedlowego dziwaka - Janka Stefańskiego “Dżonego”, którego nikt nie traktuje poważnie (bo skrzywiony w jedną stronę z kroplą śliny w kąciku ust, odmierza czas po swojemu i zapisuje go w dzienniku),jest on nieodzownym elementem krajobrazu, gdy go zabraknie — wszyscy poczują się nieswojo, wraz z nim pojawi się bowiem dziura na mapie miasteczka, straci ono swoją oś. W Lubiewie przebywa się wszędzie, bo nie ma gdzie pójść, pija wina patykiem pisane, ambrozje o smaku siarki i przydusza rozdzierający, niemy krzyk. Ludzie noszą blizny - nawet Matka Boska z nieruchomym wzrokiem epatuje raną - jak dojdzie do serca, to umrzemy. W miasteczkach zwyczaje dyktuje nuda, gramy w scenach dyktowanych przez autora i jesteśmy statystami siedzącymi na ławce. Mamy tajemnice. Znamy tajemnice innych. Są historie, których się nie porusza, bo zbytnio bolą. Zapomnienie można zyskać dzięki przyjacielowi do wynajęcia, a cierpienie dziecka i pamięć zbrodni ukryć w słowach, które zostaną poświęcone żywiołom ognia i wody. Język Grzelaka jest barwy, często dosadny i wulgarny, częściej pełen poetyckich porównań, że aż dziw, że tak pięknie można mówić o brzydocie. A powieść jest szkatułką, która zawiera pamiętnik nieżyjącego już Dżonego, z jego słów, których nikt nie chciał słuchać, wychodzi prawda. To opowieść o samotności, takiej w tłumie, rozdzierającej, która wynika z lęku i szukaniu cukru, którym można tę dziurę załatać. Mówi nie tylko o czasach minionych, lecz także sprawia wrażenie przypowieści, ten uniwersalizm uczuć działa wtedy i wteraz, wiemy też, że za zbrodnie nie będzie kary, bo nie ma sposobu na sprawiedliwość, a autor nikogo nie umoralnia, on tylko daje nam patrzeć.
"Cukier na Duszy" Marcina Grzelaka to powieść, która pozostawia głęboki ślad w emocjach czytelnika. Choć tytuł może sugerować słodycz, w rzeczywistości jest to gorzka, wstrząsająca historia o dorastaniu w trudnym okresie transformacji ustrojowej lat 90.
Grzelak mistrzowsko łączy elementy dramatu psychologicznego z wątkiem niemal kryminalnym, tworząc niebanalną opowieść o samotności, poszukiwaniu tożsamości i pragnieniu bliskości. Język autora jest barwny, bogaty w metafory i przenikliwie oddaje mroczne oraz czułe obszary ludzkiej psychiki.
To nie jest lekka lektura, ale z pewnością poruszająca i skłaniająca do refleksji nad sensem istnienia. Dla tych, którzy cenią literaturę piękną, która dotyka i prowokuje do myślenia, to pozycja obowiązkowa. Książka zapada w pamięć i udowadnia, że Marcin Grzelak to nazwisko, które warto zapamiętać.
To jest mocne 4,5! Dawno tak dobrze mi nie siadła polska książka. Początek jak kryminał, Stefan jest ciekawy, jego narracja jest wciągająca. Czasem trochę ryzykownie było w kierunku "moralizatorskim", ale tylko czasem ;). Polecam :)