Wydała autobiografię, w której opisała, jak za milczącą zgodą matki przez lata była wykorzystywana przez swojego ojca. W miejscowej bibliotece ustawiła się kolejka. Chociaż autorka ukryła się pod pseudonimem, wszyscy szybko domyślili się, o kogo chodzi. Bo na książce się nie skończyło. Halszka udzielała wywiadów, występowała w telewizji i opowiadała otwarcie o tym, co robił z nią ojciec.
Mokradełko to spojrzenie na Halszkę Opfer — autorkę głośnego Kato-taty — oczami osób z jej najbliższego otoczenia: męża, sąsiadek, teściowej, lekarki. Jak widzą kogoś, kto wybrał sobie pseudonim "Ofiara", ale nie zachowuje się jak na ofiarę przystało?
Matka nie może wybaczyć córce, że publicznie mówi o sprawach, które dotyczą rodziny. Oświadczyła, że nie chce jej znać.
Córka wybiera się w podróż do matki. Razem z nią jedzie reporterka, która staje się uczestniczką wydarzeń.
Chyba nie powinno się czytać tego reportażu przed zapoznaniem się z książkami jego bohaterki, molestowanej s*ksualnie od czwartego roku życia przez własnego ojca, Halszki Opfer (nazwisko zmienione). Opisuje ona w nich swoją historię oraz relacje rodzinne, jakie towarzyszyły koszmarowi dzieciństwa. "Mokradełko" sprawia wrażenie epilogu, w którym dziennikarka próbuje dotrzeć do świadków wydarzeń opisanych w książkach. A w tym matkę Halszki, która de facto współdziałała w ohydnym p*dofilskim procederze męża względem córki. Rozumiem zamysł ukazania patologicznej relacji między obiema kobietami, a także bagna stygmatyzacji społecznej i obwiniania ofiary, nawet przez bliskich. Ale reportaż ten bardziej chyba pasowałby (po skróceniu) do, dajmy na to, "Wysokich obcasów" niż jako samodzielny tytuł. Jeśli ktoś jest zainteresowany takimi tematami, "Mokradełko" najlepiej przeczytać jako ostatnią część tej smutnej historii.
Przeczytałam jako uzupełnienie „Kato taty”. Niestety, nic ten reportaż nie wniósł do książki Halszki Opfer. Co więcej, sieje dużo wątpliwości. Nie mam złudzeń, że historia z „Kato taty” jest prawdą co do sytuacji z ojcem. Co do innych wydarzeń. Nie wiem, brzmią podkoloryzowanie. „Mokradelko” miało być swoistym zmierzeniem się z rodziną, bliskimi Halszki aby dowiedzieć się co o tej sytuacji wiedzieli, czemu nie reagowali albo co myślą o opublikowanej przez Halszkę książce. Są tu dwie myśli: albo nic takiego nie miało miejsca albo było ale nie powinno się o tym mówić publicznie m. Są natomiast opisy sadzenia roślin, przepisu na gołąbki. Ta ksiazka ma 128 stron. Treści zero. Nic się nie wyjaśniło. Żadnych nowych faktów. Katharsis żadne. A niestety, Halszka jest kreowana na dosyć negatywną postać i jej zachowanie tez jest mocno dziwne. Jeździć na grób ojca bez problemu? Jest to dla mnie ciężkie do zrozumienia. Nie oceniam, po prostu nie rozumiem. Uważam, ze czytanie tej książki bez znajomosci „Kato taty” jest bez sensu. Ze znajomością w sumie trochę tez bo ten reportaż jest o niczym i nie wnosi czego byśmy już nie wiedzieli.
"Niech robi co chce. Ja mam już tylko jedno marzenie. Umrzeć. Wcale bym się nie zmartwiła, gdyby to miało być dzisiaj. Tak mnie już to życie denerwuje, że nie wiem"
"Czego się spodziewałam? Że mama Halszki dozna w mojej obecności katharsis? Rozłapcze się i wyzna, jak cierpiała, zatykając uszy, żeby nie słyszeć odgłosów dobiegających zza ściany?"
"To wszystko zbyt mocno się na niej odbiło i z tym się już nic nie da zrobić. To jest człowiek z całkiem innego świata. Z jednej strony prosi o pomoc, a z drugiej strony nie pozwala sobie pomóc. Jej jest dobrze tak, jak jest. Z tą krzywdą. Ona ją pielęgnuje jak coś cennego. Najcenniejszego co posiada"
Jak ciężko się czyta takie historie. Przez samą książkę Kato-tata bym nie przebrnęła, ale byłam zaciekawiona reportażem skupiającym się na perspektywie osób ze środowiska ofiary. I okrutnie przykro się to czytało. Autorka pozostaje długo w cieniu osób, z którym rozmawia. Dopiero na koniec, nieśmiało odnosi się do sytuacji. Uważam, że było to potrzebne. Jednoczenie chciałam przestać czytać i nie mogłam się oderwać. Ciekawa pozycja, ale bardzo trudna do przejścia - ja tak już wspomniałam, że swoją wrażliwością nie jestem w stanie poznawać takich dramatów i historii rodzinnych.
Może 3,5? Ta książka była dla mnie trochę dziwna. W sumie rozumiem, o co w niej chodzi i po co została napisana, ale nie do końca. Nie czytałam książki, o której jest mowa w „Mokradełku”. Narracja też była trochę pomieszana – czasem nie wiedziałam, kto właściwie mówi. Mimo to muszę przyznać, że książka jest ciekawa, tylko trochę inna niż się spodziewałam.
Recenzje do tej książki udowadniają, jak ludzie potrafią być perfidni.
Nie wiecie lepiej, co jest prawdą, a co nie. Nie wiecie lepiej, jak powinna się zachowywać ofiara. Nie wiecie również, ile pecha może się przytrafić jednej osobie. Pisząc, że nie jesteście pewni „wiarygodności” przytakujecie, oskarżeniom osób postronnych z książki, które gówno wiedzą, a tylko oceniają po okładce.
Tak, jak i wy.
Uważam że warto przeczytać, nawet jeśli nie czytało się Kato-tato, jesteście w stanie wyczuć klimat tego, co się dzieje, a dzieje się źle. Boli, druzgocze i zwyczajnie wkurwia, gdy zdacie sobie sprawę, jak okropny potrafi być człowiek, dla drugiego człowieka.
Bardzo dobre uzupełnienie do lektury "Kato-taty" i "Monidła". Reportaż przede wszystkim pokazuje, że w Polsce mamy jeszcze pełne ręce roboty jeżeli chcemy wyedukować ludzi, uwrażliwić ludzi na cudzą krzywdę, bronić bezbronnych i dodawać otuchy pokrzywdzonym. Za dużo jest w naszym społeczeństwie tematów tabu, dlaczego Polacy martwią się przede wszystkim tym, co pomyśli sąsiad i bawią się w grę pozorów zamiast zadbać o dobro psychiczne rodziny, dlaczego nie bierzemy spraw w swoje ręce i nie zapobiegamy nieszczęściom, dlaczego nie wierzymy, że możemy zmienić nasz los na lepsze? Myślę, że aby znaleźć odpowiedzi na te pytania należy cofnąć się w historii naszego narodu wiele lat wstecz. Zmiana mentalności będzie pierwszym krokiem ku lepszemu życiu, kolejnym mam nadzieję, byłby umieszczeniem przestępców seksualnych, gwałcicieli i wszelkiej maści sadystów w zakładach karnych, tam gdzie ich miejsce. Trzecim i najważniejszym miernikiem sukcesu stałaby się prawdziwa resocjalizacja, może kiedyś, w innej, mam nadzieję, epoce, ludzie będą czytać o takich patologicznych incydentach w książkach o historii i dziwić się nad barbarzyństwem, ciemnotą i ignorancją ludzi. Miejmy nadzieję, że ta epoka przyjdzie do nas szybciej niż myślimy.
"Prawdziwa ofiara nie zachowuje się tak jak Halszka. Ofiara powinna zachowywać się jak ofiara. Najlepiej, gdyby to była taka biedna myszka. Biedna, szara myszka. Która mało mówi o swojej krzywdzie. A właściwie w ogóle nie mówi. Powinno być tak, że my się dowiadujemy o wszystkim, ale nie od niej. Tak to sobie wyobrażam. Żyje we wsi skromna, cicha, niczym niewyróżniająca się kobieta – dobra matka, dobra żona, przykładna gospodyni. I nagle ktoś przychodzi i mówi: „Spójrzcie na nią. Czy wy wiecie, co ona przeżyła?” I wtedy nam wszystkim robi się jej strasznie żal. Mówimy: „Mój Boże, taka niepozorna istota. Przeszła w życiu coś potwornego i dlatego jest taka zamknięta, boi się ludzi. Ten jej ojciec musiał być bardzo zły. Co on najlepszego narobił?” Nie wiem, kto miałby to powiedzieć, wszystko jedno, byle nie ona. Bo gdy ona sama o tym mówi, efekt jest taki, że nikt nie uważa, że to była do końca wina ojca. Skoro znamy jej zachowanie wobec innych ludzi, to domyślamy się, że ona go musiała prowokować. Tak czy nie? A jeśli nie ojca, to przynajmniej pozostałe osoby, które się przewijały w tej książce. Tego lekarza od nerek na pewno."
3.75 Brakuje komentarza psychologa/psychoterapeuty/psychiatry, nie odnośnie poszczególnych relacji czy konkretnej sytuacji, raczej w celu przybliżenia mechanizmów "victim blaming" w przypadkach wykorzystywania seksualnego. Naprawdę wstrząsająca pozycja, stanowi dobre uzupełnienie Kato-Taty, ale czyta się niezmiernie trudno.
Miałem napisać coś o hipokryzji, ale tak naprawdę trudno mówić o zakłamaniu w sytuacji, gdy główny świadek/współwinowajca, naprawdę wierzy w to, że "nic takiego się nie stało". Smutna książka.
"Może i ma jakąś krzywdę, ja tam nie wiem", czyli studium wyparcia i obwiniania ofiary przez najbliższe otoczenie. Kolejny świetny reportaż Katarzyny Surmiak-Domańskiej.
Niestety, uważam, że „Mokradełko” to niedobry i bardzo źle zrealizowany reportaż, a ponieważ znajduje się on na liście do przeczytania PSR, czuję się w obowiązku wyjaśnić dlaczego.
Mamy tutaj bardzo trudną historię wieloletniego molestowania seksualnego małej dziewczynki przez jej własnego ojca, molestowania, które wraca po latach w postaci autobiografii „Kato-tata”. W tle głównego nurtu historii i rozmowy z dorosłą już dziś kobietą pojawiają się postawa matki, opinie lokalnej społeczności, reakcje rodziny i sąsiadów.
Problemem jest tutaj sposób, w jaki autorka opowiada tę historię, bez sensu czyniąc się jej kolejną bohaterką. „Czego się spodziewałam? Że mama Halszki dozna w mojej obecności katharsis?” Szczerze, wszystko przed i po brzmi właśnie tak, jakby autorka dokładnie tego oczekiwała i do tego dążyła – do własnego zaistnienia w tej historii.
Śledzimy jej wyprawy od jednej postaci do drugiej, wypełnione bynajmniej nieobiektywnymi wstawkami. Ja tu czuję wyraźny brak dystansu i stawianie się ponad bohaterów. Niepotrzebnymi, nacechowanymi emocjami epitetami przepełnione są tu całe akapity (a pamiętajmy, że to tylko 144 strony książki), weźmy dla przykładu taki, od którego wciąż aż mnie skręca w środku:
„Nad tymi królestwami wiedzę sprawują kobiety po menopauzie z nadwagą i krzywymi kręgosłupami. Rzetelnie i bezrefleksyjnie klonują arcydzieła przyrody. Ogrody tych pań są więc rutynowo zachwycające, tak jak ich mieszkania są rutynowo przygnębiające. Ogrodnictwo przeniknęło głęboko do ich genów. Zatem kiedy ktoś z kulturowo odmiennym genotypem jak ja próbuje odtworzyć podobny ogród – skutki bywają opłakane.”
(Tak. Ogrodnicza epopeja w środku reportażu o wielokrotnym, międzypokoleniowym gwałcie.
A była pani w każdym mieszkaniu takich kobiet? Naprawdę wszystkie mają nadwagę, wszystkie takie ogrody zachwycają, nie mają żadnych chwastów? „Kulturowo odmienny genotyp” nie brzmi zaś wcale lepiej od rasizmu.)
Nie ma obiektywnych reportażystów, powie ktoś. I pewnie ma rację, poza tym, że reportażysta to ktoś, kto powinien być niewidoczny, nienachalny, kto odsuwa się w cień pytań, by dojść do istoty rzeczy. I nie zrozummy się źle: nie jest tak, że ma go nie być wcale - wystarczy sięgnąć po „Wannę z kolumnadą” Springera, czy jeszcze bardziej trafne w przypadku „Mokradełka” „Białe płatki, złoty środek” Pawła Piotrka Reszki, opowiadające o trudnych historiach rodzinnych. Surmiak-Domańska nie zachowała balansu, czyniąc tę historię historią o kolejnej reporterce wypytującej bohaterów o ich mniej lub bardziej prywatne sprawy. W przypadku historii, która absolutnie nie powinna być już więcej przysłoniona innymi wątkami, uderza to podwójnie.
Wielokrotnie przez to miałam też wrażenie źle, zbyt prędko i pobieżnie wyciąganych wniosków. Mamy niby szczegółowy opis otoczenia, bloku, mieszkania, kolory i detale jak bozia reportażu przykazała, a mimo to z tych opisów nie wyłania się żaden prawdziwy obraz, przysłonięty natychmiastowo komentarzem autorki. „Rutynowo przygnębiające mieszkania” przygnębiają, bo tak mówi autorka, zanim zdążą powiedzieć to ich wnętrza.
Nie lepiej jest z bohaterami reportażu, i tu mamy problem, który doskwiera mi najbardziej. Pod warstwą pobieżnych, stereotypowych opisów, rysują się sztuczne postacie zamiast prawdziwych ludzi. Mamy tu ekstrawertyczną dziunię w krótkiej spódniczce, szpilkach i z odsłoniętymi nerkami. Starszą panią w kapciach. Męża, którego wypowiedzi wybrane i połączone są tak arbitralnie, że mogłyby należeć to trzech różnych osób. O „Mokradełku” nie dowiadujemy się prawie nic, oprócz tego, że na drodze dojazdowej łapią i trzeba zwolnić. A duże to Mokradełko? Sąsiedzi to tak przez płot, czy trzeba iść na drugi koniec drogi? A może wyjść z klatki? Jak kształtują się ich relacje, jak ciasne codzienne więzi mogą ich łączyć? Jeżdżą do pracy do miasta, czy oceniają z perspektywy zamkniętej społeczności wiejskiej, może obgadują się wzajemnie w kolejce w sklepie? Słowem – nie sposób ich sobie wyobrazić w prawdziwym życiu, a przez to nie sposób zrozumieć. I wielokrotnie odnosiłam wrażenie, że nie rozumiała ich sama dziennikarka, wysnuwając błędne wnioski, zadając złe pytania. „Odpowiada coraz bardziej zdziwiona własnymi słowami.” Tylko że nic wcześniej ani później nie wskazuje na to, aby bohaterka była nimi zdziwiona. To tylko ładnie brzmiąca figura retoryczna.
Po innych recenzjach wnoszę, że jedno się tutaj udało – z lektury wynosimy bowiem, że wszyscy zawsze lepiej wiedzą, jak powinna czuć, wyglądać i zachowywać się ofiara. A tak naprawdę gówno wiedzą, i to warto raz na zawsze zapamiętać. Wydaje mi się jednak, że w XXI wieku, w szczegółowym reportażu opowiadającym o ofierze gwałtu, to za mało, to już przyswoiliśmy. W przypadku takich historii stać nas na więcej, musi być nas stać na więcej.
Bardzo cenię sobie Katarzynę Surmiak-Domańską. Jeszcze nigdy mnie nie zawiodła. Stara się dogłębnie zbadać temat, nie narzuca się z nadmiernym opracowaniem materiału, ale czuć jej kunszt reporterski: wnikliwość i bezstronność. Co szczególnie ważne, gdyż jej bohaterka jest zarazem ofiarą koszmarnego procederu i osobą bardzo trudną i toksyczną. Reportaż pozwala pomieścić i zintegrować te części. A przy tym "Mokradełko" niezależnie od mrocznego zaplecza przedstawionych wydarzeń czyta się po prostu dobrze. Książka jest krótka, ale doskonale kondensuje to, co ważne w historii Halszki Opfer, zwłaszcza w kontekście społecznych i rodzinnych reperkusji opublikowanych przez nią wspomnień. "Mokradełko" przeczytałam tego samego dnia co "Kato-tatę..." Opfer, wiele uzupełniła i wniosła, ale i uspokoiła mnie nieco po tamtej upiornej (choć ważnej) lekturze.
Surmiak-Domańska opowiada przy okazji o grze o władze, którą unaoczniają rodzinne przepychanki: z matką, bratem, teściową. I o tym, jak ważne pozostaje wciąż dla większości członków danej społeczności to, "co ludzie powiedzą". Ważniejsze niż empatia, wsparcie, prawda.
„Mokradełko” to reportaż będący odpowiedzią na publikację książki Halszki Opfer, „Kato-tata”. Katarzyna Surmiak-Domańska spotyka się z Halszką, dorosłą już kobietą, w jej rodzinnych stronach i rozmawia nie tylko z nią, lecz także z jej bliskimi, z mężem, z bratową, z sąsiadkami, a nawet z matką. Nie są to rozmowy łatwe, bo często oscylują wokół bolesnego pytania „dlaczego nikt nic nie zrobił”, co rodzi potrzebę obrony własnej, która najczęściej przyjmuje formę victimblamingu. I to był właśnie najciekawszy aspekt reportażu, próba odpowiedzi na pytanie, jak właściwie „powinna” wyglądać przykładna ofiara trwającej wiele lat przemocy domowej. W wypowiedziach mieszkańców Mokradełka czuć, że historia Halszki, tak otwarcie opowiedziana na kartach „Kato-taty”, uderzyła w jakieś tabu i z tego powodu zarówno książka, jak i autorka stały się lokalną kontrowersją.
Książka pokazuje jak bardzo ofiary przestępców seksualnych są krytykowane,oczerniane, nikt im nie wierzy, "ale to dawno było,po co rozpamietywac". Ciężko się czyta takie rzeczy,miałam ochotę nakrzyczeć na osoby wypowiadające w książce, jak można twierdzić że molestowanie i gwałty na córce przez jej własnego ojca to jej wina. Jak można być matka i na to przyzwalać?!!!!! W głowie mi się to nie mieści. Jestem wyczerpana po tej książce. Podziwiam również autorkę, która musiała wysłuchiwać tych wszystkich durnych wypowiedzi i zachowywała stoicki spokój.
im not gonna rate this one bc the topic is so heavy I just dont feel like doing it. the book itself is very important and overall heartbreaking and made me very angry with people in it and their opinions/victim blaming. it didint really give me what I was expecting but i still think its good and a must read
trochę nie rozumiem co ta książka miała na celu. przeczytałam cały tryptyk praktycznie jednym tchem, ale ten akt po prostu jest dla mnie niezrozumiały. rozliczenie z otoczeniem po napisaniu trudnej książki i zdziwienie, że nikt nie jest przychylny autorce i uprawia “victim blaming”. myślę, że to było wiadome i bez książki.
Ciekawa historia oparta na faktach, przedstawiona z perspektyw wielu osób. Trudny temat molestowania córki przez biologicznego ojca, temat rzadko rozpatrywany publicznie. Napisana sprawnie i rzeczowo. Szybko się czyta.
Reportaż, który przede wszystkim nasuwa czytelnikowi krótkie zastanowienie się nad osobowością psychologiczną autorki "Kato-Tato". Po przeczytaniu pojawia się w głowie chaos.