Strzygonia brzmi jak przekleństwo! Jak obraza bogów!
Kościste palce Mory prostowały się i gięły w dziwnym tańcu. Jej trupia głowa zwrócona była w kierunku osady, jednak po chwili odwróciła się, jakby przyzywana wzrokiem dzieciaka. Przez mgnienie kasztanowłosy ujrzał czerwone ogniki w pustych oczodołach. Całą siłą woli zamknął powieki. Jeśli go ujrzała był stracony
Poznaj krainę, gdzie Mora sieje śmierć a Czerwonooki Starzec wysysa z ludzi życie
Był przybłędą i pośmiewiskiem. Wieczny strach przed bólem i obawa o życie stale mu towarzyszą. Kiedyś to się skończy. Drzemie w nim bowiem niespotykana moc. Ale jeszcze nie dzisiaj. Byle przeżyć do poranka!
Naprawdę jestem w stanie uwierzyć, że "Strzygonia" może się podobać. Prawdopodobnie przypadnie do gustu pasjonatom średniowiecza, staropolskich legend, a także mitologii i demonologii słowiańskiej. Niestety - do żadnej z tych grup nie należę.
Do powieści autorstwa Mrugowskiego przymierzałam się wielokrotnie i po kilkunastu, kilkudziesięciu stronach po prostu odpuszczałam. Dla mnie książka była nie do przejścia. I choć tym razem się zaparłam i bez szemrania dotarłam do samego finiszu, wciąż widzę te same wady. Namnożenie bohaterów naprawdę szkodzi "Strzygoni". Chociaż większość czytelników będzie kojarzyła na przykład Balladynę czy Goplanę, to i tak losy szanownych pań splecione z losami pozostałych bohaterów zaczynają być tak zawiłe i chaotyczne, że ciężko jest przyswoić całość historii. W pewnym momencie czułam się, jakbym oglądała "Modę na sukces" w wydaniu starosłowiańskim. Niby wątek głównego bohatera powinien spajać wszystkie pozostałe, ale mnie osobiście taka konstrukcja powieści bardzo wymęczyła. Autor pozwala sobie też umieszczać w książce całe parte tekstu po łacinie. Zakładam, że to jedyny nieznany mi język użyty w historii, ale przyznam szczerze, że przestałam to sprawdzać, bo przy fragmentach tych nie ma żadnego przypisu z tłumaczeniem. Wiem, pewnie to ignorancja z mojej strony ("Bo mogła sobie przeklepać do googla!"), ale książka naprawdę nie wciągnęła mnie na tyle, żebym jeszcze bawiła się w tłumaczenie. Dlatego też ledwie omiatałam wzrokiem wszystko, co obcojęzyczne. Do tego w powieści autor serwuje nam stosunkowo dużo (;)) opisów kobiet ujeżdżających mężczyzn. Niby ładnie napisane, niby w większości przypadków uzasadnione, ale po co tyle tego...
Skłamałabym jednak, gdybym powiedziała, że w książce nie podobało mi się absolutnie nic. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to klimatyczna okładka i bardzo dopracowane graficznie pierwsze strony rozdziałów. Czy powalają na kolana? Nie, ale są niezwykle przyjemne w odbiorze. Nie sposób nie docenić również stylizacji językowej, którą Mrugowski "uprawia" wręcz magicznie. Starosłowiański sznyt odbija się echem we wszystkich wypowiedziach bohaterów. Ba, inaczej wypowiadają się młode, niewinne dzierlatki, inaczej - rozpustni, wulgarni wojownicy. Mrugowski nie pierdzieli się w tańcu. Jeśli ma być ostro, to jest. Jeśli ma być rubasznie, to jest. Bywa też obrzydliwie i żałośnie, ale zakładam, że taki właśnie był zamysł autora. Przykład? "Aleppo w konsekwencji tych wydarzeń wróżył sobie na starość żywot żebraka i bezdomnego albo co najwyżej babskiego przydupka pomagiera, takiego 'przynieś, wynieś, wkoło lataj, tyłek zerżnij i wymiataj'." Przy okazji - jeśli któraś z pań szuka przydupka, mam namiary. ;)
Choć pierwszy tom "Strzygoni" to zupełnie nie moje klimaty, naprawdę chciałam dać mu szansę. Przykro mi to mówić, ale nie odnalazłam w tej powieści kompletnie nic, co sprawiłoby, że darzyłabym ją jakimkolwiek sentymentem. Prawda jest taka, że to jedna z tych nielicznych książek w mojej biblioteczce, dla których będę szukała nowego domu. Wierzę jednak, że jeśli trafi we właściwe ręce, nowy właściciel może się nią zachwycić.