Debiut Zyty Oryszyn z 1970 roku to napisana z czułością, ale niepozbawiona stylistycznej brawury opowieść o życiu na wsi. Opowieść, w której karty na pozór są już rozdane, a role i tożsamości, także płciowe, raz na zawsze przypisane, lecz mimo to życie tchnie, kędy chce, nie zważając na to, co esencjalne. Po pięćdziesięciu latach od pierwszego wydania Najadę czyta się jako przeciwwagę wobec tworzonego przez mężczyzn kanonu literatury chłopskiej. Myśliwski, Pilot, Redliński? Owszem, ale przede wszystkim Oryszyn.
Ależ to jest wspaniała książka! Co prawda język i styl pisania są miejscami wymagające (zwłaszcza jeżeli nie jesteście przyzwyczajeni do stylizacji gwarowej), ale tworzą niesamowity, ulotny klimat. I ta mnogość motywów i odniesień! Odczytywanie tej książki w 2021 roku, ponad 50 lat po premierze rzuca nowe światło na zapomnianą i nieobecną w zbiorowej świadomości część kultury, która przedstawia perspektywę kobiet (w tym przypadku chłopek). Mamy tu nie tylko wątki feministyczne, ale również elementy queerowe, których się kompletnie nie spodziewałem, a idealnie uzupełniają całość. Więcej takich wznowień!
„Pusta wydawała się sobie w środku, przychodziły jej do głowy myśli takie i siakie, ale zawsze podszyte strachem, że są to myśli nic nieznaczące, że każdy człowiek, który ją mija na ulicy, na ścieżkach życia, ma myśli ważkie, że każdy żłobi ślad w ziemi, ciężką, głęboko zaoraną bruzdą, że bez tych bruzd świat byłby nieważny, że tylko ona idzie lekko, za miałko, że jej mogłoby wcale nie być”.
„A właściwie to gdzie ty by chciał uciec, no gdzie? Sam powiedz. W świat? A powiedz ty, tylko najpierw zjedz, gdzie ten świat jest, no gdzie? Żeby w świat ucieka, to trzeba być gdzie indziej niż on. Trzeba by, żeby ty był sobie na przykład tu czy tam, a ten świat żeby był sobie gdzie indziej, za oknem, za morzem czy tam gdzie. A on przecież nie jest gdzie indziej, tylko akurat tam, gdzie i ty jesteś, kawalerze, tam, gdzie ty sobie siedzisz, stoisz, czy leżysz, powiedziałabym nawet, że on w tobie cichutko siedzi i gdzie byś nie uciekł, to on myk za tobą. Nie w świat, co jak sukienka z wierzchu, ale do siebie, do środka trzeba uciekać. Tam najlepiej, tam możesz mieć wszystko, nawet psa i takie ścieżki, co to nimi nikt nie chodzi, tylko ty, i swoje drzewo, i matkę, i ojca, i własny dom, taki najlepszy, co to w nim nikt cię nie oszuka ani nie zawiedzie, bo tylko ty w nim rządzisz. Ty w nim pan. Ty go sobie sam utworzyłeś ze siebie.”
„Nie myśl sobie, że wszystko zawsze przed tobą, bo nagle się okaże, że wszystko już przeżyłeś i nawet o tym nie wiedziałeś, że przeżyłeś, choć zawsze czekałeś na co innego, na innego siebie, niż jesteś, na inne życie niż to, którym żyjesz”.
Książka piękna, refleksyjna, świetna struktura, stylizacja językowa, plastyczne opisy, po prostu żywa i prawdziwa.
Nie mogę siebie za bardzo nazwać miłośnikiem literatury chłopskiej, gdyż znam ją jedynie za sprawą prozy Wiesława Myśliwskiego, ale wznowiony debiut Zyty Oryszyn to wysoce wartościowy dodatek do mej znajomości. Rwana narracja przeplatająca momenty poetyckie z gwarową stylizacją dialogów porusza się po wielu grząskich gruntach - wiejskie aborcje, chęć ucieczki, rodzinne żale - i robi to z wyczuciem i celnością.
Pulsacyjny rytm narracji, wielowarstwowy, niepokorny czas, nieokiełznana, ale dotkliwie smutna kobiecość, przejmujący i gęsty język, nagła prawda przeżycia, niepozorna dramaturgia niezakorzenienia. To mała wielka rzecz, coś co zostawia ślad, bezbrzeżnie angażuje i porusza - raz równoległością przeszłości i teraźniejszości, kiedy indziej przenikliwością pospiesznego opisu emocji, a czasem niewypowiedzianą do końca magią przestrzeni. Bardzo się cieszę, że nowopowstałe Wydawnictwo Drzazgi zechciało przywrócić pamięć o Zycie Oryszyn. Dlaczego nigdy wcześniej o niej nie słyszałam?!
Gęsta językowo i znaczeniowo książka, z której bohaterkami - chłopkami, prostymi kobietami, zmagającymi się z patriarchalną kulturą i ciężką pracą - mamy bardzo dużo wspólnego. Wspaniale odczytuje się tę książkę teraz, mając zarówno perspektywę czasu jak i mnogość zidentyfikowanych kodów kulturowych. No a język tej książki jest nie do podrobienia. Jednocześnie bliski ciała i ulotny, jak to co nienazwane i niezrozumiałe, jak ta tytułowa "Najada".
Debiut Oryszyn wpisuje się w tradycję nurtu chłopskiego w polskiej literaturze, ale chyba nawet udaje mu się go przekroczyć. W pięknie wznowionym wydaniu, zachwyca przede wszystkim język narracji - daleki od reporterskich standardów, archaiczny i nowatorski zarazem, ze stylizacją gwarową dominującą w partiach dialogowych i pełen niezwykle plastycznych opisów.
Gdy już oswoimy się z formą i kompozycją utworu, dostrzeżemy zasady, które budują treść: programową ostrożność, wyrozumiałość, niekiedy wręcz czułość, z jaką Oryszyn traktuje bohaterki i bohaterów.
Co ważne, Oryszyn wnikliwie portretuje ludzkie słabości, frustracje i tęsknoty, bezlitośnie potęgowane przez okoliczności niesprzyjające jakimkolwiek przemianom.
Tym, co wyróżnia Najadę, po pięćdziesięciu latach od pierwszego wydania, jest nie tylko brawura stylistyczna, ale surowy autentyzm, krytyczny nieprzefiltrowany przez sentyment dystans, porażająca aktualność i łamanie tabu.
" Niewiele upłynęło od tego czasu dni, a ona miała serce przepełnione jego oczami, tak jak przepełniony bywa las sosnowy ozonem po burzy z błyskawicami. A od wczoraj nosiła w sobie jeszcze cenniejsze dary. Jego rękę na swoich plecach, jego usta, jego stwardniałe palce na swoich przesyconych sokiem wiśniowym. Inaczej, choć tak samo szumiały drzewa. Inaczej, choć tak samo sprzedwała wiśnie. Inaczej, choć tak samo rozmawiali ludzie, inaczej swieciło słońce "
bardzo ciekawa lektura! aktualna nawet po 50 latach.
książka (debiut!) Zyty Oryszyn wyróżnia się obrazowym, poetyckim językiem, jakiego próżno szukać w innych książkach. czytelnik rozkoszuje się doborem słów, atmosferą, którą tworzy autorka. fantastyczne.
„(...) zaczynała czerwień sukni, a gdzie miejsca było na tyle, żeby zmieściły się wargi.”
to opowieść o zagubieniu, poczuciu obcości. całą historię oplata motyw kobiecości, a tytułowa „Najada” nadaje fabule mistyczności, ludowości. pojawia się nawet dość zaskakujący akcent queerowości, subtelnie wpleciony w narrację.
skomplikowana językowo, m.in. ze względu na stylizację gwarową, ale warta przeczytania 💓
Kiedy zobaczyłam tę okładkę, czułam, że to musi być coś wyjątkowego. Debiutujące wydawnictwo Drzazga na swój debiut wybrało wyjątkową powieść.
Pięknie wydana książka, która powraca do rąk czytelnika po 50 latach od pierwszego wydania. Czy jest w stanie zachwycić?
Życie na wsi poznajemy przez pryzmat Marychny - dziewczyny, która wyróżnia się na tle społeczności. Dzięki temu kobiecemu spojrzeniu można dostrzec jak wyglada hierarchia na wsi - jak świat mężczyzn dominuje i jest nietykalny.
Świat po wojnie nie jest łatwy - zarówno fizycznie jak i psychicznie. To czas, który po zawirowaniach i szybkim kursie dojrzewania, istnieje i młodzi ludzie muszą się w nim odnaleźć.
Można też czytać tę powieść w wymiarze onirycznym - jako baśń z elementami mitycznymi. Sporo tutaj symboli, duchów i dziwnych stworzeń.
Wyobcowanie, samotność, śmierć i miłość - wokół tego Oryszyn tworzy sieć powiązań. Każdemu czegoś brakuje, każdy chce odnaleźć receptę na życie. Portrety psychologiczne są sprawnie utkane i dają przestrzeń do samodzielnej interpretacji.
Zyta Oryszyn maluje obrazami - język potrafi być poetycki i dosadny. Wydobywa koloryt i jest bardzo intensywny. Konstrukcje zdań są trochę archaiczne, ale konsekwencja w ich stosowaniu nadaje rytm opowieści. Wiejska gwara dodaje autentyczności.
Chwilami można odnieść wrażenie, że jest tu trochę „Chłopów”, „Chama”, „Nagiego sadu”, „Podkrzywdzia” i „Dygotu” - natomiast nie ulega wątpliwości, że „Najada” i Oryszyn to indywidualny styl.
Z pewnością jest to bardzo dobry start nowego wydawnictwa. Drzazga, która mnie zaskoczyła - życzę sobie więcej takich wbijających lektur 😊
4,5 Na początku nie czułam zachwytu tą pozycją, jednak po 50 stronach absolutnie wpadłam w historię. To jak wiejska gwara przeplata się z poetyckimi przemyśleniami czy też opisami całkowicie skradło moje serce. Byłam w stanie poczuć żar lejący się z nieba, pot na ciele i duchotę powietrza. Przeplatanie teraźniejszości z przeszłością i pytaniami egzystencjalnymi sprawia, że się po prostu płynie przez treść. Wiele w tej treści tematów kontrowersyjnych jak chociażby aborcja, o której się wtedy nie pisało. Książka o poszukiwaniu siebie, swojego miejsca, swoich korzeni i ludzkiej bliskości.
Gęsto, bez widocznie przebiegających granic w prowadzonych narracjach, o tym, co składa się na ściegi życia na wsi. Język wymaga przyzwyczajenia się i skupienia. Stwarza świat magiczny tuż obok pól, sadów wiśni i szczelin istnienia. Na maksa się wzruszałam, szczególnie wątki Marychny i jej mamy bliskie. "Ty nie umiesz sama siebie zauważyć". Wszyscy szukamy, uciekamy i boimy się zjaw ukrytych pod wodą, żeby potem znów rodzić i umierać. Wracać do siebie. Jestem najadą, a "pot na plecach przypomina mi, że jestem człowiekiem". Polska wieś sensualnie i na wyciągnięcie ręki, włożenie w tekst, aż do "wnętrza pokiereszowanych postaci".
Piękna, duszna, jaskrawa i szara jednocześnie, spływająca gorącym strumieniem. Taka jest ta książka. Poetycka a jednocześnie przaśna, zawieszona między pięknem w narracji a żywą, bezpardonową mową. Tak zwyczajnie, nie jako znawczyni gatunku czy literatury - podobała mi się "Najada".
Bardzo się cieszę, że trafiłem na tę książkę i należy pogratulować jej wznowienia.
To powieść chłopska z elementami fantasy, i to w PRL.
Ja byłem urzeczony, jest to jedna z lepszych powieści jakie czytałem. Połączenie powieści psychologicznej z settingiem chłopskim jest wyjątkowo udane. Jedyne z czym miałem problem, to - często nie wiadomo co się dzieje i kiedy się dzieje. I kto w danym momencie jest podmiotem. Sceny są na tyle oszczędnie zarysowane, że - ktoś mówi, coś mówi, ale nie wiadomo kiedy i kto.
,,Ot, siedzimy tu i rozmawiamy, ale jednocześnie jesteśmy tym człowiekiem sprzed tysięcy lat, i kochamy, i śpimy, i na polowanie chodzimy, i wiersze układamy razem z nim, za niego, bo jesteśmy, i on, i my, jedno. A jeżeli chodzi o ten rulon ze swoich przeżyć, to trzeba, panie Ganowski, czekać, bo może się zdarzyć, że będzie jakiś człowiek, któremu nie pomoże ani filozof, ani archeolog, ani idea, ale któremu może pomóc to, co my przeżyliśmy, któremu pomogą nasze oczy.”
Odpustowe oczko wyłowione z gnoju, choć w rzeczywistości najprawdziwszy klejnot! Objawiony niczym wyjście najady z jeziora. Krótkie to, a pot z czoła przy czytaniu spływa strumieniami. Satysfakcjonujący znój. Muszę przeczytać więcej Zyty.
3/5. Przyciągnął mnie temat wsi, problemów ludzi i lat 70 XX wieku. To jednak nie wystarczyło, żeby stworzyć uporządkowany obraz tej społeczności. Mamy tu sporo wyimków z życia różnych bohaterów. Niestety, żaden mnie nie porwał. Mała liczba stron również działa na niekorzyść, a mogła to być naprawdę dobra proza.