O Sino Rainha ressoou. Os deuses despertaram. Depois que a dragoa Furtia Tempestuosa convoca a nova herdeira do trono de Seiiki para combater o perigo que se alastra pelas profundezas da terra, Dumai testemunha a magnitude da ameaça.
Agora, enquanto o céu é tomado por dragões, Dumai precisará partir em uma nova missão para buscar maneiras de enfrentar o perigo iminente. Ao mesmo tempo em que arrisca sua posição na corte, ela também pode, quem sabe, descobrir mais sobre a figura de seus sonhos. Tudo isso enquanto lida com a proximidade perigosa de Nikeya.
Prestes a se tornar rainha, Glorian não pode mais adiar seu se casar e dar à luz uma herdeira para assegurar o futuro de Inys e defender seu povo. Ao Norte, Wulf, o único sobrevivente da tragédia que recaiu sobre a Virtandade, precisa voltar a Inys para proteger a amiga de infância em meio ao trauma e à desconfiança sobre sua origem misteriosa.
Tunuva Melim presenciou a ascensão de criaturas aladas do Monte Temível, bem como a destruição de uma cidade inteira pelo fogo. Entretanto, quando a enigmática Canthe lhe revela que pode saber o paradeiro de seu filho, a guerreira terá que enfrentar a dor de seu passado no momento mais crucial da história do Priorado.
Em um mundo marcado por lendas, segredos, medo do desconhecido e forças que parecem se opor e se complementar, a vida dos personagens criados por Samantha Shannon se entrelaça de modo surpreendente neste segundo volume, apresentando o desfecho magnífico e emocionante de Um dia de céu noturno.
Samantha Shannon is the New York Times and #1 Sunday Times bestselling author of the Bone Season series. From 2010 to 2013 she studied English Language and Literature at the University of Oxford. Her fourth novel, The Priory of the Orange Tree (2019), was her first outside of the series. It has sold over a million copies in English alone, and was a finalist in the Lambda Literary Awards 2020. Its standalone prequel, A Day of Fallen Night (2023), won the gold medal in the Fantasy category at the Ippy Awards 2024.
Samantha's work has been translated into twenty-seven languages. Her most recent book is The Dark Mirror (2025), the fifth instalment in the Bone Season series.
Potężne lesbijki z włóczniami Mówią, że wszystkie prequele to tragedie bo bohater się jeszcze nie narodził, a zło nie zostało zgładzone. Jebać was wszystkich za to zakończenie. Książkę się płynnie i czysto czytało mimo ze pierwsza książka to wielki prolog a druga to rozwiniecie i zakończenie. Bez przeczytania zakonu to jest taka trochę pusta ta książka, jednak po zakonie jest ciekawa historią z „uniwersum chaosu”. Kurwa mac kobiety są cudowne, a romans tutaj to mmmm miod. Polecam przeczytać zakon żeby mieć większe przywiązanie bądź kurwa nienawiść do postaci, które się pojawią.
To moje drugie zetknięcie z Samanthą Shannon, pierwszym był "Zakon Drzewa Pomarańczy", którego niepochlebną recenzję dodałam rok temu. Jestem absolutną przeciwniczką Zakonu, uważam, że jest to marnotrawstwo papieru, czasu i pieniędzy. Słowem - był okropny. Ale "Dzień Nastania Nocy" to już zupełnie inna para kaloszy.
First things first - "Dzień..." to, mówiąc wprost, re-telling Zakonu Drzewa Pomarańczy. W panelu spoilerowym na dole znajdziecie wytłumaczenie dla tego stwierdzenia.
Streszczając się o powieści bezspoilerowo: słuchałam jej w audiobooku (kawał dobrze wykonanej roboty btw) i wciągałam jak raper kreskę. Ekspozycja, która w Zakonie była fatalna, tutaj została naprawiona - akcja jest rozłożona równomiernie na każdą postać oraz region. Wątki się równoważą, są równie istotne i cechuje je ta sama dynamika. Dłuższe okresy akcji rekompensuje stonowana refleksja. Zdarzenia o wadze światowej zostały poprzeplatane pierdółkami z życia codziennego bohaterów i to wyszło naprawdę dobrze. Postaci w końcu da się lubić, są również takie, którym życzymy jak najgorzej, innymi słowy wzbudzają w czytelniku emocje. O ironio, Zakon miętoliłam tak długi czas, że już miałam go dosyć, natomiast od Dnia Nastania Nocy nie mogłam się oderwać. Bardzo dobry prequel, przy okazji wyjaśnił sporo niewiadomych z Zakonu, a przy okazji pokazuje ogromny progres w warsztacie autorki. No i było dużo smoków (W KOŃCU!). Jestem ukontentowana.
Teraz czas na część spoilerową, więc jeśli czytał*ś Zakon, nie psuj sobie zabawy, tylko sięgnij po prequel samodzielnie.
Zakon versus Dzień 1. Ogólna budowa obu powieści to: rozpoczęcie wątków w trzech miejscach, tj. Królestwo Inis - wątek małżeństwa i powicia córki, Zakon na Południu - złożenie ślubów i przygotowania do walki z wyrmami, Seiiki na Wschodzie - jeźdżczyni smoków. Dalej zawiłości polityczne na Inis, zawiłości związane z zachowaniem Zakonu w tajemnicy na południu oraz zawiłości związane z budzeniem smoków/ujeżdżaniem smoków na wschodzie. Następnie walki z wyrmami, przylot wielkich wyrmów, które sieją spustoszenie, przybycie gwiazdy, wygrana, koniec wątków. W obu historiach fabuła toczy się tak samo. 2. W obu historiach motyw wybuchającej zarazy (dokładnie tej samej), z którą zmaga się męski czarnoskóry bohater (w Zakonie Arteloth Beck, w Dniu Wulfert Glenn) wraz ze swym oddanym przyjacielem, który pójdzie za nim wszędzie (nie pamiętam imienia chłopaka z Zakonu, w Dniu był to Thrit). 3. Królowa Inis konfrontuje się z wielkim wyrmem Fyredelem w stolicy Inis, wychodząc mu naprzeciw (w Zakonie była to Sabran, w Dniu królowa Glorian). Cała scena jest praktycznie identyczna, jakby była przepisana na nowo. 4. Nieśmiertelna wiedźma, która szuka kamienia nasączonego mocą gwiazd, sterrenem -> tu jeszcze mniejsza kreatywność, ponieważ jest to dokładnie ta sama wiedźma, w Zakonie przedstawia się imieniem Kalyba, w Dniu jako Kante, ale to ta sama kobieta. Tak samo podszywa się pod innych, tak samo infiltruje Zakon, tak samo dostaje w końcu kamień w swoje ręce i tak samo przegrywa, uprzednio namąciwszy w historii świata. 5. W obu książkach bohaterowie dowiadują się, że ich legendarny Święty to kłamca i tak naprawdę to nie on zgładził smoka Bezimiennego. W obu książkach bohaterowie dowiadują się, że łańcuch krwi rodziny Berethnet wcale nie strzeże świata przed powrotem smoka. 5. Smocza jeźdżczyni, która wchodzi w posiadanie drugiego kamienia napełnionego sterrenem - w Zakonie była to Tane, która odkryła kamień zaszyty w jej boku, gdy przebywała w samotni, w Dniu była to Dumai, która znalazła kamień na szczycie góry. 6. Obie królowe Inis zawarły niechciane małżeństwo i powiły potomkinie (Sabran poroniła, Glorian na szczęście nie). 7. W obu książkach wybucha Góra Trwogi, z której wydostają się smoki. W obu książkach wschodnie smoki walczą z wyrmami. W obu książkach ognista zaraza dziesiątkuje ludzkość. 8. Zakończenie jest identyczne - wyrmy zostają wygnane/zabite dzięki mocy gwiazdy (sterren), świat jest spalony, ale powoli dochodzi do siebie i historia toczy się dalej.
Powiem jeszcze o moich ulubionych postaciach i relacjach. Z największą przyjemnością słuchałam o Wulfercie Glennie, który skradł moje serce już na samym początku. Uwielbiam jego relację z Glorian; to, że są bratnimi duszami i mogą powierzyć sobie absolutnie wszystko, życie, ciało, serce; dzielić wspólną tajemnicę. Jednocześnie bardzo się cieszę, że w ostatecznym rozrachunku nie przeszkodziło to Wulfertowi wejść w przeuroczą relację romantyczną z Thritem. Przyznam, że nie wierzyłam w happy ending, a jednak! Uwielbiam też relację enemies to lovers Dumai z Panią Nikeią. Mimo że Nikeia była większość czasu paskudną żmiją, to czytanie o ich zalotach było przyjemne. Tragiczny koniec tej relacji mnie zabolał, mimo że zakończenie pozostawia pewną ewentualność (mianowicie że Dumai jednak nie zginęła, tylko potajemnie została Dziewicą Celebrantką na górze Iphyedzie. To sugeruje ostatnia scena). Byłam mega zaskoczona tym, że to Nikeia została cesarzową Seiiki i jej pierwszą Wojwładczynią, ale w porządku, to było uczciwe rozwiązanie. Nie cierpiałam za to relacji Tunuvy z Ezbar. Początkowo sympatyzowałam z tą pierwszą, a nie trawiłam drugiej. W miarę fabuły jednak ckliwość i nadmierna wylewność Tunuvy sprawiała, że miałam ochotę wrzeszczeć "Och, zamknij się już, zamknij!" i wówczas przeszłam na stronę Ezbar. Plus to, że po trzydziestu latach związku Tunuva pocałowała się z Kante i chciała z nią pójść do łóżka pozbawiło tę postać mojego szacunku. Tfu, gardzę. Siyu jest za to największą p*zd-ą tej powieści. Jej bezmyślność wiecznie narażała innych na niebezpieczeństwo, była samolubna i po prostu durna, nie mogłam jej znieść. Bardzo lubiłam króla Bartholda i królową Sabran, ich wspólna historia z prologu była wspaniała. Podobnie wątek Unory i cesarza Jorodu.
Gdyby nie to, że nie podobał mi się Zakon, byłabym zawiedziona Dniem Nastania Nocy. Po co czytać znów to samo? Ale jako że Zakonu nie cierpię, to jego prequelem jestem zachwycona. Gratuluję również autorce zrobienia tak wielkiego progresu. Choć w literaturze raczej nie robi się re-writów własnych historii (a przynajmniej ja nie przypominam sobie takiego przypadku), to tym razem uważam to za całkiem trafione posunięcie (nawet jeśli nie do końca zamierzone, w co przy takiej ilości podobieństw mimo wszystko nie wierzę. Podejrzewam, że autorka zrobiła to świadomie).
„Das Kloster des geheimen Baumes“, übersetzt von Wolfgang Thon, das Prequel zu „Der Orden des geheimen Baumes“, ist im Deutschen in zwei Teile aufgeteilt: „Die Thronfolgerin“ und „Die Drachenreiterin“. Wie auch im „Orden“ folgen wir vielen Protagonist*innen aus unterschiedlichen Gebieten dieser High-Fantasy-Welt, die alle, in dem Versuch eint, eine allumfassende Bedrohung in Form von Drachen abzuwenden. Vergangenen Monat habe ich meinen Eindruck zum ersten Teil gepostet; nachdem ich den zweiten nun beendet habe, kommt hier mein Gesamteindruck zum Buch. Ich beginne erst mit der Kritik und komme dann aufs Positive zu sprechen.
Was sich im 1. Teil schon angedeutet hat, wurde im 2. für mich noch deutlicher: Ich konnte einfach keine Beziehung zu den Charakteren aufbauen, was mich emotional nicht richtig in die Geschichte eintauchen lassen hat. Ich bin mir nicht sicher, woran das liegt – ja, vielleicht auch an der Aufteilung in zwei Bücher und dass das Pacing dadurch ins Straucheln geraten ist. Aber mein Bauchgefühl sagt mir, dass mir die Charaktere insgesamt alle zu geradlinig waren und sich untereinander zu sehr in ihren Zielen, Eigenschaften und Umgangsformen glichen. Ich fand, dass die Charakterentwicklungen zu wenig präsent waren und es mir an Ecken und Kanten fehlte. Dass ich den „Orden“ kurz vorher gelesen habe und ich die Figuren dort sehr viel interessanter fand, hat mir bei dieser Lektüre nicht geholfen.
Dass ich das Sequel erst vor Kurzem gelesen habe, war generell schwierig, denn ich fand, dass hier nicht genug relevant Neues im World Building geboten wurde und sich einige Elemente repetitiv angefühlt haben. Thematisch ging es halt abermals um dieses „Wiederherstellen“ von der „Balance der Welt“ – was wieder in den Plot reingespielt hat, der mir zwischendurch zu vorhersehbar war. Aber kommen wir zum Positiven. Wieder sehr gefallen hat mir, wie wunderbar feministisch diese epische Fantasy ist. Shannon schafft es, noch mehr als im „Orden“, diverse Themen aufzugreifen, die oft in Fantasy untergehen. So schreibt sie über Schwangerschaft und (Fehl-)Geburten, über die Beziehungen zwischen Eltern und ihren Kindern, über Perioden und queere Beziehungsmodelle. Ich weiß, ich habe die Figuren gerade kritisiert, aber trotzdem hat mir eine Sache sehr gut gefallen: Die weiblichen Charaktere sind alle so, so verdammt *fähig* in dem was sie tun, und das tut gut. Und wie im vorherigen Buch ist auch der Schreibstil wieder etwas Besonderes, der diese Welt, die so sehr voller Magie ist, einen ganz bestimmten Ton gibt, der sich wohlig und warm anfühlt.
Ich feiere es, dass so viele Leser*innen die beiden Bücher dieser Reihe lieben und spreche ganz klar eine Empfehlung aus: Für alle, die weiterhin richtig Lust auf Drachen, ihre Reiterinnen und feministische Fantasy haben und für all jene, die nach einer einzigartigen Erfahrung im Feld der epischen High Fantasy suchen. Auch diese Ausgaben kann ich empfehlen, denn sie sind wirklich hochwertig und das Glossar und die vielen Karten sind wirklich ein Fest für Fantasyfans.
Ich bin schon super gespannt, was uns Samantha Shannon in ihren nächsten Büchern bietet und werde ihren Weg definitiv weiterhin verfolgen. ♥
ZAPOMNIALAM DAC UPDATE!!! Ale musicie mi wybaczyc ostatnią godzine siedze i zachwycam się tą książką, była świetna i na pewno sięgne po zakon drzewa pomarańczy. Było to wszystko zagmatwane ale dla tego wszystkiego warto!
I’m sorry, ale poddaję się z czytaniem tej książki… jak pod koniec pierwszej części myślałam, że się wciągnęłam i chętnie sięgnęłam po kolejną część… tak już na samym początku miałam problem z ponownym skręceniem się fabułę i już nie mam siły, ani ochoty wracać do tej książki i jakkolwiek próbować się nią zainteresować dnf 30% Oceniam tyle ile przeczytałam (1 cześć i ten kawałek) na 2,5/5
Doskonałe, ale ja nie jestem obiektywna, ja kocham autorkę i jej książki, podejrzewam że i przepis na herbatę w jej wykonaniu pokochałam całym sercem. Wiec zachęcam do spróbowania przygody z zakonem drzewa pomarańczy i zobaczenia czy tez się zakochacie.
Die Wyrm sind erwacht und die ganze Welt brennt. Auf beiden Seiten des Meeres versuchen die Menschen, sich gegen den drohenden Untergang zu wehren. Prinzessin Glorian sieht sich einer geheimen Intrige gegenüber und muss entscheiden, wem sie vertrauen kann, während sie als Kriegerprinzessin eigentlich nur ihr Volk beschützen möchte. Dumai will als Drachenreiterin ihr Volk vereinen, aber auch sie sieht sich Intrigen gegenüber. Gleichzeitig versucht Tunuva ihren verstorben geglaubten Sohn wiederzufinden. Eigentlich ist „A Day of Fallen Night” im Englischen ein sehr langes Buch, das im Deutschen in zwei Bände geteilt wurde. Ich habe bereits in meiner Rezension zu Band 1 gesagt, dass ich die Teilung nicht besonders gelungen finde, weil im ersten Teil nicht besonders viel geschieht. Ich hatte aus diesem Grund eigentlich erwartet, diesen zweiten Teil deutlich besser zu finden, einfach weil nun endlich wirklich etwas passieren würde. Tatsächlich war leider das Gegenteil der Fall. Ein wichtiger Grund dafür war wohl, dass ich nie eine wirkliche Verbindung zu den Charakteren aufgebaut habe. Die Autorin hat generell einen eher distanzierten Schreibstil und fokussiert sich stärker auf die Handlung als auf das Innenleben der Charaktere, aber in diesen beiden Büchern war mir das einfach zu viel. Es gab am Ende keinen Charakter mehr, mit dem ich wirklich mitfiebern konnte und wollte. Darunter litt dann auch mein Interesse an der Geschichte als Ganzes. Besonders schade fand ich daran, dass eigentlich sehr interessante Thematiken behandelt wurden. Insbesondere Mutterschaft und der Zwang, welcher auf Frauen liegt, die Blutlinie weiterzuführen, wird hier immer wieder behandelt. Und das hätte ich super gefunden, wenn dies nicht bei allen Charakteren gleich abgelaufen wäre. Im letzten Band ging es um das Thema Pflichterfüllung und ich war interessiert daran, wie dies weiter behandelt werden würde. Tatsächlich wurde die Thematik jedoch größtenteils fallengelassen und alle Charaktere hatten beinahe die gleiche Herangehensweise dazu. Insbesondere bei Siyu fand ich dies sehr schade. Der Fokus der Autorin lag wie gesagt stärker auf der Geschichte, aber leider glänzte auch diese nicht besonders. Große Teile fühlten sich an wie eine Kopie von „Der Orden des geheimen Baumes“ und weite Strecken hätten herausgekürzt werden können, weil sie zu fast nichts führen. Insbesondere Wulfs Reise wirkte, als ob die Autorin Zeit schinden wollte. Als sie ihr Ende fand, hatte ich zunächst damit gerechnet, eine besonders emotionale Zeit mit einem anderen Charakter erleben zu können, stattdessen gab es dann einen Zeitsprung und Wulf machte sich erneut auf eine Reise. Allgemein gab es mehrere solche Momente, bei denen ich das Gefühl hatte, die Autorin wollte die Lesenden emotional machen. Diese waren jedoch immer so distanziert geschrieben, dass sie einfach keinen Effekt hatten und die Charaktere vergaßen diese Momente auch immer sofort wieder. Besonders hat mich dies bei einem Charakter gestört, der einen sehr engen Freund verloren hat, danach aber nur einmal über das gesamte Buch darüber nachdachte und auch sonst nicht wirklich davon beeinflusst war. Fazit: Leider war „Das Kloster des geheimen Baumes – Die Drachenreiterin“ nicht besser als sein Vorgänger. Neben Charakteren, zu denen es schwer war, eine Verbindung aufzubauen, ist die Geschichte einfach nicht gut genug, um etwas herauszuholen.
Es sind die Bücher epischen Ausmaßes, bei denen ich nach Beendigung der Lektüre dasitze und so richtig realisiere, wo die Geschichte begonnen und wo sie letztlich geendet hat. Welche Reise die Charaktere hinter sich, welche Entwicklung sie durchlaufen haben. Wie sich ein Kreis schließt, wenn alle Handlungsstränge mehr oder weniger aufeinandertreffen. So erging es mir bei ‚Das Kloster des geheimen Baumes‘ von Samantha Shannon, übersetzt von Wolfgang Thon. ‚Die Drachenreiterin‘ ist die zweite Hälfte des Buches, das im Englischen nur eines ist und den unglaublich passenden Titel ‚A Day of Fallen Night‘ trägt, denn die „Gefallene Nacht“ spielt natürlich eine Rolle im Buch. Das Kloster zwar auch, aber die Ähnlichkeit mit ‚Der Orden des geheimen Baumes‘, der Geschichte, die 500 Jahre später spielt, ist einfach zu verwirrend und Verwechslungsgefahr vorprogrammiert.
Nun habe ich also die zweite Hälfte eines Buches gelesen. Und selbst wenn ich weiß, dass die Teilung künstlich herbeigeführt wurde, hat es sich wie zwei Bücher angefühlt. Weil ich einfach vier Wochen zwischen beiden Hälften hatte. Also wenn du die Möglichkeit hast, lese es wie ein Buch, direkt hintereinander. Denn das, was sich in der ersten Hälfte angebahnt hatte, führt in der zweiten zu einem Finale furioso. Eine Actionszene jagt die nächste, ein atemloser Augenblick folgt auf den anderen. Temporeich und Schlag auf Schlag. Natürlich setzt die Handlung nahtlos nach der ersten Hälfte ein und natürlich fühlt es sich an wie ein Schmiss ins kalte Wasser. So fühlt sich dieser zweite Band wie das komplette Gegenteil vom ersten an, obwohl es eigentlich nur die Fortführung ist. Aber alles jammern hilft nichts, nun ist es so und wir können uns nur wünschen, dass Random House das bei den Folgebänden, die Shannon noch plant, anders handhaben wird.
Doch nun zur Geschichte: Die zweite Hälfte des Buches hat mir noch besser gefallen als die erste, denn das Erzähltempo zieht an und die Ereignisse verdichten sich. Die teilweise Zusammenführung der Handlungsstränge fand ich sehr gelungen und passend, da es kein episches Aufeinandertreffen aller Figuren gibt, sondern eher Verknüpfungen, die ich so nicht erwartet hatte. Die Entwicklung der Charaktere war dazu noch sehr authentisch und auch mit Rückschlägen versehen, die aber formten und deshalb nicht nur negativ zu sehen sind. Die Rollen von Religion und Politik sind die ganze Geschichte über hinweg wichtig, bestimmen das Handeln der Personen weiterhin und tragen zur Komplexität bei. Ebenso die Drachen, die eine Bedrohung für die Welt darstellen oder aber an der Seite der Menschen stehen. Ja, vor allem Drachenfans werden in der zweiten Hälfte auf ihre Kosten kommen. Einzelne Szenen konnten mich dann auch noch so richtig überraschen und der Epilog hat mich schließlich glückselig gestimmt. Episch ausschweifend, komplex und mit einem tollen Worldbuilding – ich kann ‚Das Kloster des geheimen Baumes‘ nur empfehlen. Beide Hälften. 5 Sterne für die zweite.
Cette partie 2 a envoyé du lourd dès le début. J’ai stressé, pleuré et ressenti de la joie pour chacune d’elles. Je me suis vraiment attachée aux personnages et à leurs relations, qu’elles soient familiales, amoureuses ou amicales. Chacun a sa propre personnalité, mais ils partagent tous cette douceur, ce courage et cette révolte qui les animent.
J’ai aussi beaucoup aimé le thème de l’obligation de perpétuer la lignée, et de voir que ce n’était pas le chemin qu’elles voulaient suivre. Les voir se battre pour leur peuple, refuser d’être réduites à leur rôle d’utérus, était vraiment puissant.
Comme dans la partie 1, le worldbuilding est riche et incroyable, on est complètement transporté dans un autre monde.
Quelques questions restent en suspens, notamment sur leur avenir, ce qui donne envie de lire Le Prieuré de l’Oranger pour savoir ce qu’elles sont devenues.
Mention spéciale pour l’inclusivité du livre, présentée avec une telle normalité que c’en est rafraîchissant.
Tak jak "Zakon Drzewa Pomarańczy" był dla mnie przede wszystkim świetną rozrywką i dobrą fantastyką (uwielbiam ten różnorodny świat!), przy której się wspaniale bawiłam, tak "Dzień nastania nocy" był tym samym, ale dodatkowo jeszcze zaangażował mnie bardziej emocjonalnie. Coś jest w tych postaciach, że bardziej zapadają w serducho <3
Nie trzeba znać, ani dobrze pamiętać "Zakonu...", żeby się wgryźć w "Dzień...", ale fajnie się złożyło, że czytałam w takiej kolejności, bo niektóre nazwiska, czy imiona smoków ciekawie było poznać w innych czasach i w innej perspektywie. Chociaż przyznam, że podobnie jak w "Zakonie" była mi potrzebna chwila, żeby się "wczytać" tak około 50 stron, a potem już pięknie się płynęło na skrzydłach tej historii ^^
lepiej mi idzie jechanie po słabych książkach niż wychwalanie dobrych, więc raczej krótko: książka banger, aczkolwiek to zakończenie??? trochę za szybkie, ale patrząc na zakon I guess i tak było długie XD jeszcze bardziej zróżnicowany świat, postacie absolutnie dopięły historie do końca, no i lore is loring hard, czekam na kolejne książki z tej serii 🥰
4.5⭐️ Die Autorin hat es einfach drauf, gute komplexe Fantasy-Bücher zu schreiben. Ich bin überwältigt von dem Buch, der Welt, einfach allem. Hier und da hat mir noch die Zogwirkung gefehlt (liegt glaube ich an dem teilweise distanzierten Schreibstil), deswegen kein 5⭐️-Highlight. Dennoch bin ich hellauf begeistert und wünsche mir tatsächlich sooo sehr, dass noch ein Prequel oder irgendetwas anderes aus der Reihe kommt.
This was an extremely wild ride and a long one at that but I devoured it (both parts in 9/10 days... not that long but I felt the pages).
First: the INSANE development and worldbuilding. Already said that about the Priory of the Orange Tree, but what I loved about A Day of Fallen Night is the slower pace and thus the loooooonger development.
I felt very connected with Glorian and Wulf at first, and then with the rest, I had some difficulty to get into Dumai's POVs at first.
Glorian is maybe the one with the story that resonates the most through women, and that I love. She is the legend, she is the moment. She is trapped in her identity as heir to the queendom of Inys, and she struggles to exist outside and inside of it. She is realistic and she has a good narrative arc.
Tunuva is strong and gentle. She is a fighter but she holds a burden in her heart, one she never got past and through. Her story is very touching. Very. She's in a 30-years-old relationship with Esbar, another Sister of the Priory, and their relationship is quite healing to see, I love older women in love.
Dumai is a godsinger in Seiiki, serving gods long gone sleeping, and I feel I can't say much without spoiling her story, but while I struggled first, I then got really involved in her story. Both side characters Kanifa and Nikeya were really entertaining and interesting, especially Nikeya. Dumai is devoted, resilient, and determined.
They are our main women, but A Day of Fallen Night also relies on several other important characters, some getting their own POVs.
Wulfert might be one of my favourite characters. He is a boy who was abandoned as a baby and the rumor has it he's got wicked witch blood from the woods. He was adopted by the Glenns, a noble family, and he lives with his sister, Mara, brother Roland and his dads. He serves the fierce king of Hróth, Bardholt, father of Glorian. Wulf is our main North POV, and more than that he is a character that resonates and that forces compassion and respect. His whole narrative arc was really well written.
Nikeya is a character in Seiiki, a member of the Kuposas, rivals to the imperial clan, the Nozikens. She quickly grows in the story, and she is a really interesting character with changing motives.
There are also other characters like Canthe, Esbar, Thrit (love Thrit), etc.
AND above the insanely good writing and all, there is representation that doesn't feel forced. I once saw in a review that this world feels really open and is really open, being queer is not a subject, it's just there and doesn't causes fuss at all, it's normalized. But there is a remaining heteronormativity that reflects on stories especially Glorian's. Several sapphic relationships, achilleans, non-binary characters, trans characters, etc. Shout-out to the French translators for the use of neutral French when referring to enby people.
I LOVED IT AND I LOVED PRIORY AND I CAN'T WAIT FOR MORE IN THIS UNIVERSE.