Grecja - słońce, oliwki, raj na ziemi. Tak wyglądają stereotypy. Niewiele wiemy o tym kraju, choć od pewnego czasu ściąga on na siebie uwagę świata: w mediach pojawiają się obrazy protestów ulicznych i zamieszek wywołanych zapaścią finansową zagrażającą stabilności całej Unii Europejskiej. Doniesienia z nierozpoznanego terenu szybko obrosły w fałszywe i krzywdzące mity.
Dionisios Sturis, dziennikarz radia TOK FM, relacjonował dla polskich mediów wydarzenia z Grecji borykającej się z kryzysem. W tym samym czasie szukał swoich korzeni, próbował zrozumieć kraj przodków, z którego wyjechał w wieku dwóch lat, by wraz z matką i rodzeństwem zamieszkać w Polsce.
Gorzkie pomarańcze to efekt doświadczeń zgromadzonych podczas pracy dla radia i osobistych poszukiwań. Autor obala stereotypy, by pokazać inną prawdę o Grecji, a biele i błękity zastępuje wieloma odcieniami szarości.
Urodzony w 1983 roku w Grecji, wychowany w Polsce. Dziennikarz i pisarz, od wielu lat związany z radiem TOK FM, gdzie zajmuje się polityką zagraniczną. Współpracuje z „Gazetą Wyborczą”, „Dużym Formatem” i „Polityką”. Autor licznych reportaży prasowych i radiowych oraz trzech książek reporterskich opowiadających kolejno o współczesnej Grecji (Grecja. Gorzkie pomarańcze), wyspie Man i miejscowej Polonii (Gdziekolwiek mnie rzucisz…) oraz greckich i macedońskich uchodźcach, którzy w latach 40. i 50. XX wieku znaleźli się w Polsce (Nowe życie. Jak Polacy pomogli uchodźcom z Grecji). Wielokrotnie nominowany do prestiżowych nagród dziennikarskich, m.in. Nagrody Grand Press, Nagrody PAP im. Kapuścińskiego, Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego za reportaż literacki, Nagrody im. Macieja Płażyńskiego. Mieszka w Warszawie.
Prawdziwa mozaika tematów. O wielu nie miałem nawet bladego pojęcia. Autor czerpie historie z dwóch podstawowych nurtów - rodzinnego oraz historyczno-gospodarczo-społecznego. W obu jednak wyczuwalne jest jego duże zaangażowanie i chęć zaprezentowania problematyki bez zbędnych zawiłości.
Sięgając po ten reportaż liczyłam na dużo, dużo więcej, a już na pewno miałam nadzieję, że dowiem się czegoś o Grecji więcej poza tym co widziałam w przekazach medialnych. Autor jest dzieckiem Polki oraz Greka, więc liczyłam na pogłębiony przekaz. Co zastałam w środku?
Przede wszystkim historię rodziny autora, informacje na temat kryzysu o których większość już wiedziałam, bo oglądało się telewizję i czytało się jakieś dodatkowe źródła. Nie znalazłam w tej książce nic co by faktycznie pogłębiło moją wiedzę na temat ludzi, ich życia codziennego czy polityki. Nie żebym wiedziała jakoś specjalnie dużo, bo akurat o Grecji nie wiem zbyt wiele, ale czuję, że po lekturze nie mam szczególnie poszerzonej wiedzy. Pojawia się sporo informacji z życia prywatnego autora oraz jego poszukiwania własnych korzeni. Dodatkowo na duży minus jest skakanie po osi czasowej, bo niepotrzebnie wprowadza to sporo chaosu. Czasami gubiłam się na jakim etapie życia autora akurat jesteśmy.
Cóż, nie pozostaje mi nic innego jak zostawić 2 gwiazdki. Osoba, która nie ma zielonego pojęcia o Grecji i nie śledzi żadnych doniesień medialnych prawdopodobnie znajdzie tutaj jakąś dawkę informacji, ale dla mnie to zdecydowanie za mało.
"Jest niezwykle zmysłowa i pełna greckich smaków i zapachów; piosenek i tańców; knajpek, do których nie zaglądają turyści; świąt, zwyczajów i niuansów greckiej mentalności, o których nie przeczyta się w żadnym przewodniku. Znajdzie się w niej nawet przepis na konfiturę z gorzkich pomarańczy i magiczna receptura, która gorzkie przemienia w słodkie. Czy nie taki właśnie - wiążący słodycz z goryczą - jest smak prawdziwej Grecji?" - dla miłośników Grecji jak najbardziej, dla pozostałych również
Z reportażami dotyczącymi konkretnych państw zawsze mam ten sam problem. Autor skupia się na wielu tematach na raz, każdy rozgrzebie, ale właściwie żaden z ich nie jest poprowadzony od początku do końca. W ten sposób po przewróceniu ostatniej strony, mam dziwne wrażenie, że książka jest w jakiś sposób niedokończona, a ja właściwie nie dowiedziałam się z niej nic. I właśnie ten problem mają "Gorzkie pomarańcze". Autor skupia się na tylu różnych wątkach, łącznie z własnym grecko-polskim pochodzeniem, że w pewnym momencie nie wiedziałam już o czym czytam. O imigrantach w Grecji, kryzysie z 2011, czy o rodzinie autora.
Książka jest po prostu strasznie chaotyczna. Przez to miałam problem z połączeniem poszczególnych wątków, a niektóre fragmenty wydawały mi się po prostu bezużyteczne i nic nie wnoszące do lektury. Równie dobrze mogły zostać usunięte w czasie redakcji i książka w żaden sposób by na tym nie straciła. Po książce, która była nominowana do Nagrody im. Ryszarda Kapuścińskiego oczekiwałam jednak trochę więcej.
Niestety dość spore rozczarowanie. Lekturę zakończyłam jedynie z garstką nowych informacji na temat Grecji, które pewnie i tak zapomnę po jakimś czasie. W pamięci pozostanie jedynie gorzkie rozczarowanie tą pozycją.
Grecja. Gorzkie pomarańcze to reportaż nietypowy, bo przeplatany z osobistą historią tłumacza, która, przyznam od razu, ciekawiła mnie bardziej niż relacje i rozmowy z Grekami. Greckie imię i nazwisko autora zastanawiało mnie od dawna, a ta książka wreszcie dała mi odpowiedź na moje pytania. Już wiem, skąd pochodzi, ale także wiem, że historia Sturisa nie była ani banalna, ani typowa, za to bolesna i zawikłana. Oczywiście jest ona ściśle powiązana z masową grecką emigracją powojenną do Polski i innych krajów, ale zawiera w sobie także wiele bólu, przemocy i osobistej tragedii. Sturis musiał zmierzyć się z podwójną tożsamością - greckim imieniem i nazwiskiem, ale zupełną niewiedzą na temat tego kraju i nieznajomością języka. To dla mnie bardzo fascynujący wątek i chętnie przeczytałabym na ten temat więcej.
Z jednej strony Grecja, jakiej nie znacie, z drugiej osobista historia rodziny autora. Kryzys, gospodarka, codzienne życie i emigranci. To tak w dużym skrócie.
„Z recepcji małego, obskurnego hotelu wysyłam do radia rozmowy z ludźmi, skandowane okrzyki i wolnościowe pieśni śpiewane przez tłum. Pół godziny później znowu jestem w drodze. Skręcam w ulicę Ermou, która biegnie aż do samego placu Syntagma. To w zasadzie deptak, zamknięty dla samochodów. Centrum handlu drogimi ciuchami. Jest ciemno i koszmarnie duszno pomimo chłodu. Tłok. Większość ludzi idzie spod parlamentu, widocznie skończyli już demonstrować. Ja przeciskam się w drugą stronę. Wolno, bo ulica pęka w szwach. Pytam o głosowanie- ktoś odpowiada, że już po, że zatwierdzili. Kilkoma głosami. Z bocznej uliczki wyłania się szpaler policjantów. Maszerują, nie zważając na zaczepki i wyzwiska, jeden z drugim, około dwudziestu. W kaskach, z tarczami i pałkami, w kuloodpornych kamizelkach. Ludzie gwiżdżą o skandują: Świ-nie! Mor-der-cy! (Gourunia! Dolofonoi!) Któryś z policjantów nie wytrzymuje i rzuca w naszym kierunku granat z gazem, potem jeszcze jeden i jeszcze. Zanim eksplodują chmurą siwego dymu, wybucha panika. Chcemy uciekać, ale nie ma jak. Trudno w tym ścisku zrobić krok. Zaczynam kaszleć i dławić się. Nie pomaga chusta przyciśnięta do ust ani kilka ostatnich łyków wody. Pusta butelka ląduje między szalejącymi stopami. Chce mi się rzygać, mam ochotę wypluć płuca. Czuję, jak rosną we mnie wku... i strach… W końcu udaje mi się skręcić w prawo, w wąską uliczkę. Łapczywie oddycham, nie przestając biec”. Tamże, s.20-24.
„Dwóch starych dziadków na działce podlewa grządki pomidorów. Mają siwe włosy i koszule flanelowe z dziurami. -Dzisiaj już za późno. Oni przychodzą rano. O świcie. -Nocą przeprawiają się przez rzekę i czekają na brzegu, aż się rozjaśni. -Później idą dużymi grupami, po kilkunastu. Zdarzają się też całe rodziny – mąż, żona i dzieci. -Tędy przechodzą, obok nas. Zmęczeni, zmarznięci, głodni. Dajemy im wodę albo trochę mleka. -A dzieciom owoce. -Idą po cichutku, że czasem ich człowiek nie usłyszy i nie zauważy. -Zimą, latem, wiosną i jesienią. Cały rok. Codziennie. Codziennie. -Idą prosto na policję. -Nie, żadnych problemów. Nie kradną, nie robią awantur. Pojawiają się i znikają. Niektórzy czarni jak ta ziemia, inni trochę jaśniejsi, choć też ciemni. Nie mają nic oprócz marnych tobołków lub małych plecaków. Mówi się, że uciekają z różnych biednych krajów albo od wojen. -Ale ilu ich się tu zmieści? Grecja ich nie wyżywi. Sami nie mamy pieniędzy. -To wina Turków. Dlaczego nie zatrzymują ich po swojej stronie? -Chcą w ten sposób podbić Europę”. Tamże, s.142.
Książka Dionisiosa Sturisa jest dobrym wprowadzeniem do historii Grecji nowożytnej dla laika, dla osoby, która zna Grecję głównie z wakacji na wyspach. Ja sama się do takich osób zaliczam i sporo się z niej dowiedziałam. Choć jeżeli ktoś zna już podstawy i oczekuje więcej, to pewnie się rozczaruje. Ja sama mam do niej kilka zarzutów: po pierwsze mozaikowa struktura, pomieszanie historii wcześniejszej z aktualną i wydarzeniami z życia rodziny i znajomych autora sprawia, że książka jest chaotyczna, brakuje mi w niej chronologii, porządku, syntezy, książka sprawia wrażenie notatek do reportażu a nie reportażu. Po drugie, choć historia rodziny autora doskonale ilustruje wydarzenia historyczne, których jego krewni byli świadkami, to jednak jest tu za dużo prywaty, za dużo osobistych szczegółów, które dla osoby postronnej są bez znaczenia.
Na początku miałam mieszane uczucia bo nie przepraszam za wątkami autobiograficznymi w reportażach. Im więcej czytałam tym bardziej rozumiałam, że poprzez zżycie z rodziną bohatera bardziej wczułam się w wydarzenia przedstawione w książce. Może nie był to reportaż jakoś bardzo bogaty w wiedzę, stąd trochę niska ocena, ale bardzo ciekawy i emocjonalny. Z chęcią sięgnę po kolejną książkę tego autora.
Dionisios Sturis, którego ojciec jest Grekiem, a matka Polką, urodził się w Grecji, a wychował w Polsce. To zdanie, niby neutralne, kryje za sobą głęboki dramat.
Jego grecki reportaż to mozaika opowiadań z historii jego rodziny i historii Grecji. Otworzył mi oczy na Grecję zupelnie jak Zbigniew Rokita otworzył mi oczy na Śląsk. Widzę w tych dwóch reportażach wiele pokrewieństw i właśnie takie reportaże chce dalej czytać.
W obecnym czasie szczególnie uderzają rozdziały poświęcone imigrantom w Grecji....
Słuchałam w ramach akcji Czytaj.pl. Czyta autor, co dla mnie zawsze jest wartością dodaną, a tu dodatkowo czyta bardzo sprawnie.
Eskpresowa lektura dla mnie. Uwielbiam takie mozaikowe reportaże - trochę o emigracji i polsko-greckiej rodzinie autora i jego zalu do Grecji, ale też sporo o ciemnych stronach tego kraju.
Kocham książki, które pokazują mi coś nowego, otwierają jakieś szufladki, o których istnieniu w ogóle nie wiedziałam. Tak właśnie jest z książką "Grecja. Gorzkie pomarańcze", którą jestem zachwycona.
Czy słowo "Grecja" kojarzy Wam się ze słońcem, fetą, plażą, ruinami i ewentualnie kryzysem? Okej, przyznam, że mi również (a przynajmniej tak było przed lekturą tej książki). Obraz Grecji, który miałam z polskich mediów, rozmów i relacji (i, sądząc po szybkim wywiadzie, nie tylko ja), jest jednak - eufemistycznie mówiąc - uproszczony i co najmniej nieprawdziwy. Jasne, nikt nie zaprzeczy, że w Grecji świeci słońce, ale na pewno nie jest to jedyny element tego wspaniałego kraju.
Jakie więc są inne elementy Grecji? Skomplikowana historia, sytuacja polityczna, problemy przedstawiane zupełnie inaczej w mediach, a zupełnie inne w rzeczywistości. Nie jestem ekspertką i nie zamierzam też streszczać tutaj całej książki, ale to, jak Sturis buduje opowieść na zmianę z migawek z historii własnej rodziny oraz wywiadów, notek biograficznych i refleksji nad obecnym stanem Grecji po prostu wciąga i zachęca do czytania dalej, po drodze otwierając w głowie kolejne przegródki.
Przyznaję, że chciałam najpierw przeczytać "Zachód słońca na Santorini", które kupiłam jako "wakacyjną" lekturę nad morze, i nieco niechętnie zabierałam się do "Grecji...". Na szczęście po parudziesięciu stronach mi to przeszło, a ja zagłębiłam się w historię kraju, który niby znam z migawek w telewizji, mediach, filmach i relacjach znajomych, ale którego tak naprawdę nie znałam w ogóle.
Bardzo cieszę się, że ta książka powstała, i że ją przeczytałam. Bo nie jest to kolejna przepełniona tanim sentymentalizmem laurka pod tytułem "Łiii jak tu ładnie", tylko konkretna relacja osoby, która wie, co chce powiedzieć, i po prostu to robi, otwierając czytelnikom oczy na rzeczy, o których nie mieli pojęcia (rozmiary kryzysu, rozmiary i różne odcienie tragedii gnających uchodźców we wcale nie tak przyjazne im miejsca i podejmowanie ryzyka mogącego skończyć się ich śmiercią). Za moment będę czytać "Zachód słońca na Santorini" jako lekturę uzupełniającą, robić potrawy z "Kalimery" (kucharskiej książki autora) i na kolejny rok planować wyjazd do Grecji - nie tej all inclusive, tylko tej, mam nadzieję, prawdziwej.
Do przeczytania reportażu o Grecji skłoniła mnie konieczność przygotowania się do tłumaczenia o napiętych obecnie relacjach turecko-greckich. Na podstawie "Gorzkich pomarańczy" przygotowałam sobie całkiem zgrabny "materiał informacyjny", z którego sporo przydało się na spotkaniu.
Jest o migracji - o obecnych problemach i szerszym kontekście historycznym. Jest o kryzysie i protestach. Jest o polsko-greckiej historii, której owocem jest sam autor. Jest dużo przydatnej historii Grecji w skondensowanej i strawnej formie. Jest o kulturze i bardzo dużo o Melinie Mercouri.
Lekturę uzupełniłam sobie inną książką o polsko-greckim bohaterze - bo na takich spotkaniach zawsze mówią o wspólnych bohaterach i kiwają przy tym poważnie głowami. Dzięki "Agentowi nr 1" dobrze rozszyfrowałam, że "Georgis Ivan Souflakis" to musi być "Jerzy Iwanow Szajnowicz".
Ciężko zamknąć cały kraj w jednej książce. Po lekturze mam pewien niedosyt, który mam nadzieję zasypać drugą częścią reportażu ("Zachód słońca nad Santorini").
Osobisty reportaż o Grecji. Każdy rozdział to inne miejsce, inni ludzie, inny czas.
Odwiedzimy między innymi Plac Syntagma – ten, który skupił na sobie gniew ludzi podczas kulminacyjnych dni kryzysu. Poznamy kilka historii anonimowych uchodźców oraz ich przemyt przez rzekę Evros. W trochę szerszej perspektywie kraju dowiemy się o dynastii premierów Papandreu oraz polskim arystokracie (i archeologu) Zygmuncie Mineyko.
Zatańczymy też Zeibekiko, kiedyś taniec tylko dla mężczyzn. Taniec, w którym zwykły Grek wyraża swój gniew bądź radość, zatraca się w nim, pokazuję swoją tęsknotę i niespełnione oczekiwania. Dowiemy się trochę o aktorce i aktywistce Melinie Mercouri (to jej zawdzięczamy europejskie stolice kultury), która głośno krytykowała juntę wojskową w latach 60. Poznamy też problemy zwykłych ludzi podczas i chwilę po kryzysie. Brak pracy, łapówkarstwo.
Książka nie próbuje wyjaśniać przyczyn kryzysu, nie skupia się na tym, To bardziej opowieść o Grekach, o ich tułaczkach, o ich usposobieniu i podejściu do życia. Sporo rodzinnych historii autora, bardzo pięknie wplecionych w wydarzenia historyczne.
3.5/5 ⭐️ Dużo interesujących historii i faktów, ale trochę za dużo chaosu chronologicznego jak dla mnie. Może to mój błąd bo słuchałam tej powieści i przez to ciężko było mi przyswoić taki sposób prowadzenia reportażu.
Reportaż o kraju, który od wielu lat jest podzielony i który walczy z własnymi bolączkami (w szczególności finansowymi). Dość nierówny reportaż, przeplatany z autobiograficznymi wątkami rodzinnymi. Sporo tematów wrzuconych na raz i jedne są potraktowane po macoszemu zaś inne rozpisane tak, że w pewnym momencie miałem dość tego tematu. Również liczyłem, że dowiem się czegoś więcej, ale tak naprawdę nie dowiedziałem się niczego nowego - miałem to na codzień pracując w Grecji (szczególnie problem z bankomatami gdzie dziennie mogłem wypłacić 100€).
I have been looking for a good non-fiction book about Greece for some time and Woblink offered a free e-book of “Grecja. Gorzkie pomarańcze” (“Greece. Bitter oranges”) by Dionisios Sturis, a Polish-Greek journalist. It was a very satisfying read, though not entirely what I expected.
I was discovering Greece in this book together with the author. Born in Greece to a Polish mother and Greek-Polish father, raised in Poland, Sturis decided to re-learn Greek as an adult and deepen the knowledge about the country, his own origin, his family and the Greek part of his identity. The moving and humorous chapters about his family are intertwined with those covering various aspects of Greek culture, from politics to ethnic diversity, some particular periods in Greek history, Melina Mercouri, the refugee crisis on Greek islands, unemployment, Greek migrations, economic crisis and the disillusionment of the young generation, and much, much more. This beautifully written memoir-cum-reportage (Sturis’ language is incredibly evocative and oftentimes lyrical) is akin to a mosaic - a mosaic of human destinies and lifestyle choices, human bravery and cowardice, passions and manipulations. It’s not the book to read if one wants to structure and organise one’s knowledge about Greece but one that makes the country and the culture alive and relevant and that conveys its complexity. This intimate portrait is a real joy.
The book has been published (or is going to be published, I’m not exactly sure) in Greek by the publishing house Χαραμάδα.
Nie spodziewałam się że w tym roku sięgnę po reportaż o Grecji, ale koniec końców cieszę się że tak właśnie się stało bo była to naprawdę ciekawa lektura (która też uświadomiła mi jak niewiele wiem o tym kraju) Podobały mi się wątki historyczno-polityczno-gospodarcze które były jednocześnie przeplatane z rodzinnymi opowieściami autora.
Po tej książce czuje się także przekonana aby sięgnąć po autobiografię Meliny Mercouri bo wydaje się być totalnie slay babką🔥
Przesympatyczna książka o Grecji (mimo wielu smutnych tematów), a jednocześnie o skomplikowanych losach greckiej rodziny autora (moje ulubione fragmenty to te o ciotce Kuli). O Grekach, którzy przybyli do Polski po upadku komunistycznego powstania po raz pierwszy usłyszałem od rodziców w Krościenku (tym nad Strwiążem, a nie nad Dunajcem). Dziś przyjęcie biednych uchodźców z obcego kraju nie mieści się w głowie. To prawda - w Polsce było wtedy mnóstwo opuszczonych ziem do zagospodarowania, ale może i więcej zwykłej przyzwoitości.
Strasznie chaotyczny reportaż, poruszanie miliona tematów na raz i wplatanie w to osobistych historii sprawia, że można się w tym pogubić. Gdyby chociaż te wydarzenia były przedstawiane chronologicznie, a mamy tu losowe skakanie po latach.