Afrykańska elektronika Jana Krasnowolskiego to cztery dłuższe opowiadania, które w niebanalny sposób pokazują życie i pracę współczesnych polskich emigrantów. Realizm miesza się tu z okultyzmem i magią Voodoo, a życie zwykłych ludzi z wielką historią (choć inaczej, niż do tego przywykliśmy). Krasnowolski w swoich opowieściach miesza gatunki i perspektywy – ukazuje życie współczesnej working class, ale jednocześnie pisze thriller, czasem nawet horror. Wspólnym tematem opowiadań jest także interferencja pomiędzy życiem „normalnym” a tym, co nierzeczywiste, oraz skutki tego oddziaływania.
Zbiór czterech opowiadań Jana Krasnowolskiego przyciągnął mój wzrok w polskim Fajnym Sklepie na Boscombe (Bournemouth), gdzie sprzedaje się również książki. Autor z naszego miasta, może napisze coś ciekawego? Recenzje mówią o horrorze, okładka o lad lit… Rzeczywistość jest taka, że książka przeraża nie tylko treścią, ale również redakcją a właściwie jej brakiem. Błędy literowe (epik zamiast empik na przykład), sztucznie i na siłę wprowadzone zwroty akcji, naiwne wypowiedzi bohaterów czy samego narratora… Ciekawy materiał jest bardzo niedopracowany, wydano książkę w wersji późnej alfa bądź wczesnej beta, z pominięciem niezbędnych testów, redakcji i korekty błędów. Język mnie osobiście nie zachwyca, makaronizowanie ponglishowe bardzo irytuje i nawet jeśli taka ma być stylizacja, przydałaby się konsekwencja i pisownia winna być oryginalna (overtime, lunch) bądź polska - fonetyczna (owertajm, lancz), a tymczasem mamy mieszankę tego i owego. Zwroty z mowy potocznej (gościu), wielokrotne powtórzenia (wyraz plecaczek wystąpił cztery razy, w każdym kolejnym zdaniu). Prawdziwy bubel, wydawnictwu należy się słaba trójka na wielkich szynach, autor może dostać czwórkę, ale też z dwoma minusami, bo ostatecznie sprawy nie dopilnował i, mimo doświadczeń z wcześniejszymi książkami, nie przeprowadził korekty do końca. Pierwsze opowiadanie “Brudny Heniek” to historia funkcjonariusza ZOMO, który bierze udział w pacyfikacji protestów podczas stanu wojennego, w nowej Polsce pracuje w policji, ale zostaje zwolniony i znajdujemy go w sytuacji stresującego bezrobocia. Zwroty akcji są dość częste, nie zawsze wiadomo, o co chodzi, ale w zasadzoe rzecz trzyma się kupy i ostateczne zapętlenie fabularne jest jak najbardziej na miejscu. Trochę szkoda nierozwiązanej kwestii jatki w centrum handlowym, ale widocznie taki był zabieg artystyczny. Kolejny tekst to tytułowa “Afrykańska elektronika”, moim zdaniem najsłabszy utwór. Narrator zarzuca rasizm swemu koledze (ale nie znoszę go przede wszystkim dlatego, że straszny z niego rasista), a sam wykazuje się wybitną niechęcią do tegoż, podszytą rywalizacją miejsko-wiejską (ryży cwaniaczek z wąsikiem z zabitej dechami dziury gdzieś na Rzeszowszczyźnie (...) A prawda jest taka, że dopóki w Polsce siedział, to ledwo do sąsiedniego powiatu się wybrał, morza ani gór w życiu nie widział). Zwroty akcji są tutaj mocno naciągane, podobnie jak sylwetki bohaterów i realia. Fabuła jest osadzona w angielskim Bournemouth i Poole, historia zaczyna się w fabryce perfum, prawdopodobnie Procter and Gamble przy Wallisdown Road. Makaronizowanie, ponglish, potknięcia stylistyczne i logiczne są dość częste, z faktografią też tak sobie. Autor nie dba o realistyczne portrety postaci, równie beztrosko traktuje też fabułę i w rezultacie mamy rzecz mocno niedorobioną i wymagającą pilnej interwencji redakcyjnej, na co niestety jest za późno, bo książka się ukazała drukiem. Trzecie opowiadanie “Hasta siempre, commendante” jest chyba najlepsze lub najmniej słabe, jak kto woli. Akcja toczy się równolegle na Kubie oraz w naszym ulubionym Bournemouth i Poole, bohater kupuje obraz i zaczyna mieć interesujące sny o Kubańczyku-mordercy właśnie. Akcja się zapętla i mamy fantastyczne, hollywoodzkie można rzec, zakończenie. Pod względem językowym opowiadanie pisane ponglishem, w warstwach dialogowych zwłaszcza. Fabuła jest przemyślana, widać, że autor miał wizję historii od początku do końca, natomiast jej przelanie na papier nie do końca mu wyszło, niektóre machnięcia piórem są dość ordynarne i nieprzekonujące. Jest to jedyny z czterech tekstów, który nie eksploatuje motywu zbrodni i kary, a to w mojej ocenie jest bardzo korzystne, bo w pozostałych jest to robione dość nachalnie, łopatą i młotkiem. “Kindoki” zamyka zbiór. Pretekstem do opowieści i głównym wątkiem jest przemyt czarnego chłopca z Francji do Wielkiej Brytanii i podróż promem. Wydarzenia są w dużej mierze fantastyczne, co jest w porządku, jednak krótka forma opowiadania z trudem mieści rozliczność wątków i bohaterów, które i którzy zostają zszyci grubą nicią w jedną fabularną całość. Mamy ciekawy wątek przedstawiciela hitlerowskiej machiny zagłady prześladowanego przez swoje koszmary, ale wklejenie go w rzeczywistość podróży chłopca i mężczyzny, okraszenie tego wszystkiego rasistowską rewoltą Anglików i porwaniem przez nich okrętu oraz szeregiem mniej lub bardziej logicznie powiązanych ze sobą wydarzeń powoduje sporo chaosu i zdecydowanie utrudnia autorowi kontrolę nad akcją. Nieco naiwnie pozszywana fabuła z pozytywnym zakończeniem nie jest wcale zła, ale wymaga pewnych poprawek i redakcji. Podobnie jak pozostałe teksty, “Kindoki” domaga się edycji, to właśnie tu nieszczęsny plecaczek pojawia się cztery razy pod rząd w kolejnych zdaniach. Podsumowując, Pan Krasnowolski ma potencjał, niezbyt wyeksploatowany chyba w polskiej literaturze temat afrykańskiej magii. Jego opowiadania czyta się z przyjemnością, choć wrażliwi mogą uznać, że przesadzono z brutalnością. Ja zęby zjadłem na chińskich wynalazkach Mo Jana i Ma Jiana, więc spokojnie odnoszę się do tych wygibasów. Autor pisze dobrze (zazwyczaj), gra z językiem tworząc ciekawe i nieszablonowe konstrukcje lingwistyczne. Posługuje się często mieszanką polsko-angielską, która od początku do końca mnie irytuje, ale to osobista sprawa. Mimo to postuluję konsekwencję w wyborze pisowni - oryginalnej angielskiej bądź spolszczonej. Książka jest wydana za wcześnie, sprawia wrażenie niedopracowanej. Szkoda. Chwasty na poletku Krasnowolskiego psują ciekawą konstrukcję i nowatorskie pomysły pisarza. Wypada mieć nadzieję, że tłumaczenie (podobno ma być) będzie na lepszym poziomie niż oryginał i autor nie zbłaźni się przed obcokrajowcami. Trzymam kciuki i proszę Pana Jana o dogłębniejszą korektę. Jeśli ma ochotę, możemy spotkać się przy piwku, mieszkam nieopodal. Pozdrawiam!
Opowieść o emigrantach, emigracji i Brytyjczykach przeplatana niewiarygodnymi wydarzeniami i mocami (z grubsza ujmując urban fantasy). Dziwne. Podobno "literatura męska" ale nie bardzo wiem czemu.
Genius. A long awaited book to tell the story of this very latest shift in Polish-British social, cultural relations (as migration as such is not really an issue here, it's something much more complex and fleeting than its flat political label). Dark, breath-taking, crisp-clean, beautiful, precise writing, sustaining total speed when it comes to available imagery. Built around an analogy between Polish and Caribbean multi-post-colonial themes, associations and tendencies resurfacing in the UK. Loved it to bits.