Autora ktoś może skojarzyć z jedną lub drugą książką poetycką – niestety, z czasem nawiedziła go ta uprzykrzona (w pewnym wieku ponoć nagminna) plaga reminiscencji, której stawiał opór, stroniąc od poezji, aby elementy autobiograficzne nie rzuciły się na wiersze. Kiedy impuls sentymentalny poszukał ujścia w zdaniach przypominających zdania prozy, bylejakość wspomnień i "wspominków" okazała się deprymująca – niektóre z nich próbowały się odnaleźć w pobliżu innych, nieco mniej natrętnych elementów.
Zmęczony autor męczy czytelników przez 100 stron małego formatu. Takim go pamiętam sprzed lat: ubrana na czarno mina męczennika sztuki, stojąca gdzieś w kącie PKiN podczas targów książki, mijana przez tłum podekscytowanych ludzi szukających fajnych książek i ulubionych autorów. Po latach czytam jego książkę i on tak dalej stoi z tą samą miną. Momentami pretensjonalne. Są momenty. Dla miłośników olgi tokarczuk, podejrzewam, absolutny sztos.
8/10. Sosnowski napisał taką książkę, że w sumie mógłby już umrzeć, ale lepiej niech nie umiera jeszcze, zwłaszcza że ciąg dalszy zapowiedział. Trochę Proustowskie wspominanie odległej przeszłości, język przepiękny jak zwykle, ale Sosnowski z tą swoją filozofią jest tak piekielnie inteligentny, że czasami trudno nadążyć za jego intelektualnymi potokami (to naturalnie implikuje element wyzwania podczas lektury)
Zawsze gdy wydawało mi się, że Sosna jednak wpada w sidła po prostu sentymentalnego opowiadania historyjek „z życia”, on to „z życia” jakoś tak obracał, że miałem ciarki. Rzecz jest pomyślana jako wieloczęściowa, więc będzie można pewnie powiedzieć coś sensownego po lekturze całości.