Ta książka opowiada o trudnej przyjaźni dwóch dziewczyn. Różni je temperament, wygląd i pochodzenie, ale pomimo tych różnic z dnia na dzień stają się nierozłączne. Wszystko jest nowe, wszystko jest pierwsze, barwne i nęcące.
Pierwszy i nieznany jest też smak rozczarowań, bolesnych zderzeń z rzeczywistością, które jedne po drugich zaczynają rozrywać tę więź, co miała być na dobre i na złe, na zawsze. Drogi bohaterek rozchodzą się, żeby po jakimś czasie znów się spleść i skonfrontować dawne przyjaciółki z dorosłością.
To książka o tym, że niełatwo jest być dziewczyną. Ale jeszcze trudniej jest być sobą.
„Mogłabym powiedzieć Kindze: słuchaj uważnie, jeśli masz jeszcze komuś siebie dawać, to ewentualnie na raty i po kawałeczku, i najlepiej takie części, o których już wiesz, że ich potem nie będziesz potrzebować. Bo to nie jest pożyczka, tylko prezent, podarunek, żadnych zwrotów nie przewidziano. Obiecaj mi i sobie też obiecaj tak mocno, jak tylko możesz, że jeśli przyjdzie co do czego, to będziesz siebie reglamentować jak najradykalniej. Mogłabym jej to powiedzieć, mogłabym jej powiedzieć też mnóstwo innych rzeczy, ale mam kilkanaście lat i co ja wiem o świecie? Niewiele.“
myślę, że to książka o wielu takich dziewczynach, które wyrosły uważając, że same w sobie nie mają nic ciekawego, nic nie mogą zaoferować, istnieją tylko obok kogoś lepszego. i to strasznie boli tak czytać własne dawne myśli i widzieć jak wszystko dorasta i kiełkuje.
tak, uważam, że zdecydowanie warto. pewnie nie każdy odbierze ją właśnie tak, ale spróbować naprawdę warto
Bardzo możliwe, że to po prostu nie była książka dla mnie. Pamiętam, że czytałam fragment w Piśmie i miałam wrażenie jakbym już tysiące takich rzeczy czytała; stwierdziłam wtedy, że sobie tę książkę odpuszczam, ale później dostałam ją na urodziny i oto jestem. To odczucie, które miałam po przeczytaniu fragmentu się sprawdziło i zupełnie mnie ta książka nie ujęła. Miałam wrażenie, że po raz kolejny czytam jakiś taki generyczny kobiecy polski debiut wydany przez fajne małe wydawnictwo (lekka złośliwość, oczywiście kocham fajne małe polskie wydawnictwa ;)). Jest to dziewczyńskie dorastanie, są aborcje, jest ta brutalna rzeczywistość polski B, ale skontrowana niby poetyckim językiem, więc pewna Zocha na przykład „gdzieś tam dorabiała, kelnerowała na weselach, na targach sprzedawała truskawki, CZERWONE JAK KREW PORZECZKI, pomagała ludziom w sprzątaniu”, ale ani ten język jakoś specjalnie mi się nie podobał, ani na poziomie fabularnym ta książka nie powiedziała mi nic ciekawego: wszystko jest takie zaledwie zarysowane, postaci do bólu stereotypowe, różne wątki się rozpoczynają i pozostają sobie tak zawieszone w sumie nie wiadomo po co. Przyjaciółka głównej bohaterki ma siostrę z głęboką niepełnosprawnością, z której powodu ktoś zawsze musi być w domu, ale jednocześnie ta siostra jest w zasadzie tylko częścią scenografii (przez całą powieść śpi i nic w sumie nie trzeba przy niej robić, poza tym, że być w domu), która ma pokazać, że przyjaciółka głównej bohaterki ma w życiu trudniej, bo ma smutne życie z samotną, doświadczoną przez życie matką i niepełnosprawną siostrą. W pewnym momencie główna bohaterka wyjeżdża na studia do dużego miasta i tu poznaje różne typowe przedstawicielki wielkomiejskiej młodzieży studiującej (noszą berety, oglądają francuskie filmy i przesiadują w kawiarniach) i za sprawą tych nowych znajomości oczywiście przestaje pasować do miejsca z którego wyjechała, ale nigdy też nie dopasowuje się do tego wielkomiejskiego świata. W mieście udaje, że lubi pić kawę bez mleka, a w miasteczku u dawnej przyjaciółki ciężko jej już zjeść kanapkę z pasztetem i taki to jest ten jej powrót do Reims: „I już mi się ciśnie na usta, już pulsuje we mnie protest, halo, ja nie jem mięsa i w ogóle mięsa już się nie powinno jeść, cierpienie zwierząt, katastrofa klimatyczna i niechybny koniec świata. Ale czuję na sobie spojrzenie Kingi i mechanicznie podnoszę pajdki do ust, czuję, jak pęcznieją we mnie kolejne kęsy. […] Nie powiem przecież o mięsie, nie powiem o wegańskim mleku, nie powiem o pięknych porcelanowych – dziedziczonych z pokolenia na pokolenie – filiżankach, z których moje znajome piły liściastą herbatę. Wraz z bułką w brzuchu nabrzmiewa mi lista rzeczy, których nie powiem, bo nie chcę sprawiać Kindze przykrości. Czy raczej nie chcę sprawiać przykrości sobie, nie chcę się irytować tą przepaścią nie do przebycia.” W ogóle dynamika relacji obu dziewcząt wygląda też trochę jakby była wzorowana na cyklu neapolitańskim Ferrante, tylko tam mieliśmy kilka tomów, a tu jest 178 stron, które mają pomieścić jakieś piętnaście lat życia bohaterek razem ze wszystkimi rozstaniami, powrotami i osobistymi tragediami. Niezbyt to jest udane moim zdaniem, ale moja przyjaciółka po przeczytaniu nie była aż tak krytyczna jak ja, więc nie zachęcam, nie odradzam.
to jest powieść, którą na obecnym etapie rozwoju wygenerowałoby ai, gdyby je nakarmić polskimi autofikcjami i dać prompty: dziewczyństwo, aborcja, polska b, strumień świadomości, ciąża 🤷♀️
Pamiętacie imię swojej pierwszej przyjaciółki? Utrzymujecie jeszcze kontakt?
Być może w jakimś pudle, gdzieś na strychu mojego domu rodzinnego, piętrzy się stos paletek, dołączanych do nastoletnich magazynów, gadżetów z W.I.T.C.H. i kolorowych karteczek, których nigdy ostatecznie nie użyłam. I dopóki ich nie otworzę, nie dowiem się, czy wśród nich nie mieszkają również wspomnienia z dawnych lat.
Autorka wydaje się doskonale pamiętać czas, który istniał w małych miasteczkach; czas, który trudno pomylić z czymś innym i który spleciony jest ze słodko-gorzkich supłów. W ramach tej książki otrzymujemy perspektywę głównej bohaterki, jednak mimo tego, że to ona jest narratorką, to inna postać zajmuje kluczowe miejsce. 𝘒𝘪𝘯𝘨𝘢.
I nic dziwnego; poznanie jej całkowicie odmienia świat dziewczynki, która wcześniej zbyt często się przeprowadzała by zawrzeć bliższe znajomości. W końcu zdobyła kogoś z kim mogła spędzać czas, a uczucie bycia wybraną przez osobę, o której uwagę walczyła cała podstawówka, nadało jej życiu nowego znaczenia. Dzięki doklejeniu się do Kingi, w końcu zyskała wzór, wedle którego mogła układać swój gust, przyzwyczajenia, osobowość.
W tle rozwijającej się przyjaźni majaczy się bieda, samotność oraz pozostałe wyzwania, stawiane przez niewielkie miejscowości w Polsce. Motywy poruszane przez Halber na pewno będą wam znajome, gdyż sięga ona po tematy uniwersalnie ludzkie jak poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Poza tym, podejście i przemyślenia narratorki kojarzą mi się mocno z prozą Muraty, której bohaterki również odstają od normy i muszą udawać kogoś innego, by funkcjonować w społeczeństwie.
Zdobny język pełen ciekawych odniesień buduje atmosferę listu miłosnego, w którym obsesja na punkcie jednego osoby jest wyraźnie zaznaczona. Czy to uczucie platoniczne, czy wołanie o przetrwanie, pozostawię wam do oceny.
Jest to pozycja warta uwagi, choć mi tu czegoś zabrakło, by wyraźniej odbiła się w mojej pamięci. Na pewno stawia wiele dobrych pytań i zabiera nas w nostalgiczną podróż, ale rozmywa się w odpowiedziach.
Bycie przezroczystym, ciągle w cieniu drugiej osoby - tej wiodącej prym, lubianej przez wszystkich, wspaniałej, cudownej, pięknej. Kochanie jej, bo będąc obok, czujesz się lepsza, trochę piękniejsza, odrobinę mniej byle jaka. Bez niej jesteś pusta i niewidzialna, ponieważ tylko jej obecność dopełnia ciebie jako całość i sprawia, że inni ludzie widzą, że istniejesz. Jeżeli czułaś się tak przez jakiś czas w swoim życiu - to w "Strużkach" znajdziesz siebie.
Emocjonalnie i stylistycznie - jest pięknie. Dobrze było do pewnego momentu, później mam wrażenie, że historia rozjechała się w różnych kierunkach, prując się delikatnie, a ja już nie potrafię jej zacerować. Miałam ogromną potrzebę solidnego zakończenia, takiego wbijającego w fotel, łamiącego serce albo chociaż zostawiającego po sobie ciarki na plecach... A trochę wydało mi się niedopracowane, nad czym ubolewam.
Tak wiele razy przytakiwałam, zamykałam oczy i wspominałam, wyrzucając sobie, jak człowiek był kiedyś głupi. Ale przeszłości nie zmienimy, trzeba ją zaakceptować albo wyprzeć i próbować zapomnieć, aczkolwiek to drugie jest trudniejsze. Z perspektywy czasu chciałabym przekazać zwłaszcza młodym ludziom, szukającym siebie w innych - jesteście wystarczający, cudowni i wartościowi. Bądźcie sobą, a nie czyjąś marną kopią. Nie próbujcie się sztucznie dostosowywać, robić czegoś wbrew sobie - to bez sensu. Jeżeli nie teraz, to za jakiś czas zostaniecie dostrzeżeni i pokochani za to, jacy jesteście, a nie za to, jacy próbujecie być. Bycie sobą to jest COŚ.
może pora dorosnąć i pogodzić się z tym, że nie ma książek idealnych. są bliższe (te co mają kształt lustra) i dalsze (obce wrażliwości). są te, co dotykają lżej lub bardziej, a ta dotknęła najmocniej. i tak siedzi we mnie ten tekst i kotłuje mi w brzuchu spiralę, bo przypomina rzeczy, o których mózg chciał zapomnieć (bo niewygodne, bo stare i do wymazania). a tu takie zderzenie ze ścianą i marika młodszą marikę przytulić musi. jakoś dużo w tej historii mnie i tego mętliku, co się pod nogami pałętał. i myślę, że wiele dziewczyńskich istnień w niej cząstkę siebie znajdzie, ale koniec końców te poszukiwania są ładne, są przeżyciem. czytanie tej książki to zawijanie się w kokon, zauważanie oczywistości co bolą i cieszą, lepkie wonie, dryfowanie, maleńkość, maleńkość (jesteś w tym lecie, co się wydarza). i jakaś szczera jest ta opowiastka, utkana z wiejskich podwórek i trzepaków. do mnie trafiła
Początek powieści wywołał u mnie falę wspomnień, odnalazłam na kartach podobne emocje, jak te towarzyszące głównej bohaterce. Pamiętam swoje pierwsze przyjaźnie, pierwsze przygody imitujące dorosłe życie. Żal i rozczarowanie związane z nieudaną próbą dopasowania się do nowego środowiska, stres, niepewność towarzyszące w sytuacjach w których próbujemy być jacyś, próbujemy zaimponować-żeby zyskać akceptację, przyjaźń, poczucie przynależności. Niestety powieść wydała mi się nierówna bo tak jak pierwsza połowa trafiła do mnie całym serce, tak w drugiej części pojawiły się wątki, które nie były według mnie już tak dopracowane jak w pierwszej części. Autorka próbowała upakować temat depresji, kulejącej służby zdrowia, wątki z życia małomiasteczkowej społeczności a na dokładkę feminizm i protesty kobiet-co w drugiej części zamiast podsumować główną myśl i temat rozmyło trochę tak starannie budowany klimat pierwszej części poświęconej dorastaniu i budowaniu swojej tożsamości.
(z góry przepraszam za wszystkie błędy językowe) przyznaję, szukałam lekkiej książki, ponieważ uczę się polskiego. była to bardzo dobra książka, niektóre rzeczy nielogiczne (niektóre sceny były ciężkie do przeczytania ale sama w sobie książka była super) ale ogólnie ciekawa i warta przeczytania, zwłaszcza na początek w języku polskim jako obcym. miłej lektury!
4,25/5 ⭐️ 🥹 Bardzo mnie poruszyła. Prosta historia z gigantycznym ładunkiem emocjonalnym. Mnie niebagatelnie przez osobistą historię mogła dotknąć jeszcze mocniej, ale nie ulega wątpliwości, że jest to bardzo dobra, wrażliwa, ujmująca pozycja.
Naprawdę dobry debiut, bardzo lubię taką prozę. Niepozorna, trochę mroczna i melancholijna. Skojarzyło mi się dość mocno z twórczością Marty Dzido zarówno stylem jak i tematem
Ta misternie utkana okładka w zimnych odcieniach i ten fragment o błąkaniu się pośród grudniowej nocy... obietnica emocji, poruszenia, głębokiego spojrzenia na dziewczyńską przyjaźń. Zbudowałam sobie na tych chwiejnych filarach wysokie oczekiwania i marzenia o tym, jak bardzo ta książka będzie MOJA. Jak bardzo ją poczuję, jak niesamowicie będzie mi smakować każde kolejne zdanie, które zaklejam znacznikiem. No i co się wydarzyło, spytacie? Z bólem serca, ale... ROZCZAROWAŁAM SIĘ.
𝘚𝘵𝘳𝘶ż𝘬𝘪 to strzępkowe studium relacji dwóch dziewczyn – począwszy od szkolnych czasów i kończąc na okołostudenckich. Dostajemy wiele kwiecistoopisanych wspólnych sytuacji – tych beztroskich i tych niepokojących. Główna bohaterka jest zafascynowana swoją przyjaciółką, Kingą, i tak wsiąka w tę ich znajomość, że zatraca samą siebie. Pewnego razu, w posprzeczkowej sytuacji, gdy przestają spędzać ze sobą czas, dziewczyna nie potrafi odnaleźć się w nowej, samotnej rzeczywistości... i powoli ulega defragmentacji.
To wszystko brzmi super, ale niestety nie udało mi się należycie poczuć tej historii. Z kolejną stroną uwierały mnie następne elementy – szyk przestawny, jakaś zamaskowana pretensjonalność, przytłaczająca doza poetyzowania i rzucanie brudem nastoletniego życia w twarz. To nie moje sytuacje, nie moje emocje i nie zadziałało to na mnie. Co wcale nie znaczy, że rzeczy, których sama nie przeżyłam nie potrafią mnie poruszyć. Początek mnie zmęczył, więc zrobiłam sobie przerwę na inne lektury. Wróciłam do niej i skończyłam w ciągu dwóch dni. Drugą połowę przeczytałam z większym zapałem i ta część zdecydowanie ratuje resztę. Zakończenie jednak... to jedno wielkie niedomówienie z pobrzmiewającym w tle głuchym symbolizmem (trochę w stylu jednego z opowiadań Kundery, luźno mi się skojarzyło).
Na pozór coś dla mnie, a po bliższym poznaniu jednak zupełnie nie. Ale zostawiam małą okejkę, bo wykorzystałam pokaźny zlepek znaczników na naprawdę dobre fragmenty (mimo wszystko nie było ich wcale tak mało). No i niestety to klasyczny przykład Współczesnej Polskiej Literatury, która za każdym podejściem mnie traci.
,,Wspominałam twardy, opalony brzuch Kingi, pulsujący jej pod skórą niepokój, to znów spoglądałam na swoje odbicie w lustrze. Różniła nas powłoka, jej faktura, odcień koloru, stopień miękkości, ale najgroźniejsza różnica lęgła się pod spodem. Nie musiałam tego rozumieć, Kinga miała rację. A miesiąc po miesiącu miałam nie rozumieć jeszcze więcej."
„Strużki” to historia przyjaźni między dwoma młodymi dziewczynami - przyjaźni pełnej emocji, pochłaniającej i odciskającej piętno na całe życie. Maria Halber przedstawia sytuacje, w której jedna osoba staje się całkowicie zależna od drugiej, pisze o niepewności jaka temu towarzyszy, o ogromnej sile z jaką uderza takie niespodziewane uczucie i konsekwencjach tak chwiejnej relacji. Wszystko składa się idealnie w piękną i poruszającą całość. Są niedopowiedzenia, tajemnice i to przeklęte dorastanie, które powoduje ogromne zamieszanie. Ale przede wszystkim, jest tu wielki rozpad, przyjaźni i człowieka, który dzieje się po ciuchu i powoli.
Zaskoczyła mnie ta książka, jej poetyckość, delikatność i przejrzystość. I chociaż historia sama w sobie jest trudna i smutna, to Maria Halber ma w swoim stylu jakąś taką lekkość i czytanie tej książki to była czysta przyjemność. I tak sobie myślę, że przyjaźń to w ogóle fajny temat w literaturze i jest go zdecydowanie za mało!
4.5 Bardzo chciałbym coś powiedzieć, ale chyba w tym wypadku na prawdę nie umiem i nic nie powiem... Taka książka którą każdy naprawdę poczuje inaczej. Ja chyba to swoje poczucie zbudowałam na recenzjach innych. I wyjątkowo bardzo mi z tym dobrze. Bo mogę ją poczuć na wiele sposobów, ten mój mój jest tylko jakimś tłem. Także zostawcie moją recenzję i idźcie poczytać inne.
Ta ksiazka po prostu płynie. Halber wypowiedziała tu na głos rzeczy których się nie mówi na głos, a które obstawiam są w naszych głowach. przedstawia powtarzane szkodliwe schematy, trudna relacje dwóch przyjaciółek. podczas czytania czułem jakbym czytał swoje myśli i przekonania o świecie. 5/5