"Wyspa Itongo" to ostatnia wydana za życia Grabińskiego powieść, której pierwsza edycja ukazała się w 1936 roku. Jej bohater, Polak o zdolnościach parapsychicznych, podczas podróży morskiej rozbija się na tajemniczej wyspie na Pacyfiku.
Stefan Grabiński (February 26, 1887 - November 12, 1936) was a Polish writer of horror fiction, sometimes called "the Polish Poe".
Grabiński worked as teacher in Lwów and Przemyśl and is famous for his train stories collected in Demon ruchu (The Motion Demon). A number of stories were translated by Miroslaw Lipinski into English and published as The Dark Domain. In addition, some of his work has been adapted to film, such as Szamota's Mistress.
„nie, Rumi. To my jesteśmy silniejsi, my wychodzimy zwycięsko. Oboje rzuciliśmy wyzwanie losowi o oboje przez śmierć wyzwalamy się z jego niezawistnych pęt. Miłość nasza jest mocniejsza niż zgon, mocniejsza niż złe siły, które władają ta wyspą. Umieramy razem i razem przejdziemy w dziedziny zaświatów. Nic już nas nie rozdzieli”
Grabiński jest geniuszem, który za pomocą swojego fantastycznego i niezwykle poruszającego doboru słów potrafi oczarować i rozkochać w sobie nawet takich zagorzałych czytelników literatury obcojęzycznej jak ja.
Niestety nie jest to powieść grozy, choć z początku miałem taką nadzieję. Ta podszyta mediumizmem historia a la Robinson Kruzoe jest tak naiwna, że chyba zarzucę plany zapoznania się z resztą twórczości Grabińskiego. Z przykrością muszę przyznać, że była to strata czasu.
"Wyspa Itongo" zaczyna się jak rasowy Lovecraft, a kończy się jak opowiadanie, które nawet Robert E. Howard, któremu nieobce były fabuły nobilitujące białego człowieka, wyrzuciłby do kosza jako zbyt idiotyczne.
Szczerze, czyta się to jak dwie różne książki. Jedna trzecia to trochę przynudnawa, ale obiecująca historia, która przez chwilę wydaje się brać kurs na klimaty X-Men początków XX wieku... ale potem okazuje się, że w zasadzie to wszystko nie jest w żaden sposób istotne i sama kluczowa fabuła zaczyna się tak naprawdę w dwóch trzecich jej objętości, a nawet nieco później.
A fabuła ta jest tak wydumana i grubymi nićmi szyta, że szkoda pisać. Z jednej strony jest to w jakiś sposób charakterystyczna dla czasów Grabińskiego historia, przypominająca nieco "Kopalnie Króla Salomona" - biali rozbijają się na wyspie, ale okazuje się, że są w stanie nauczyć się języka, co więcej, prawie od razu otrzymują jedne z najistotniejszych tytułów i zaszczytów w tej społeczności, a ostatecznie zostają jej de facto władcami... od szczęścia powstrzymuje ich tylko ambicja jednego z nich oraz naruszenie obyczajów, którego miejscowi nie mogą puścić płazem.
Zamiast ciekawej historii o konflikcie tradycji i przesądu z postępowością i racjonalizmem, czytelnik otrzymuje jednak byle jaki zlepek pięciu różnych wątków, przedstawionych w formie nieomalże mitologicznych opowieści z życia głównego bohatera, który jest protagonistą nudnym, pozbawionym prawie zupełnie charakteru, a pod koniec książki zwyczajnie nieprzyjemnym. Całość kończy się w sposób odpowiedni dla krótkiego opowiadania, ale nie dla tak rozwlekłej i w teorii "epickiej" historii.
Nawet w porównaniu do pozostałych dzieł Grabińskiego, do którego trudno mi się cały czas przekonać, "Wyspa Itongo" jest po prostu bardzo taka sobie. Wydaje mi się, że można tę pozycję w bibliografii tego pisarza bez żadnego żalu pominąć.
Bardzo ciekawa ksiazka z miedzywojnia, przedstawionego w sposob bardzo sugestywny i wyrazisty. Jedyne co bym z tej ksiazki wyrzucil to te wyspe Itongo, bo moim zdaniem zupelnie to nie gra z poczatkiem i jest potwornie naiwne (koniec denny) - acz chyba trzeba to zrzucic na garb ksiazki pisanej 80 lat temu - troche innego sie dzis od fantastyki oczekuje.
Gdyby nie te naiwnosci dalbym 5, bo ksiazka jest odskoczna od popkultury fantastycznej.