Baldur Ingvar Pétursson, 34-letni dziennikarz mieszkający w Reykjaviku, jest świadkiem potwornej zbrodni, którą nagrywa telefonem. W chwili, gdy umieszcza nagranie w sieci, jego życie się sypie. Wracają do niego pytania, na które odpowiedzi są ukryte w końcówce lat 90. w… Polsce. Czy historia sprzed dwudziestu lat z niewielkiej wsi Strugi w Beskidzie Niskim gdzieś pod słowacką granicą może mieć wpływ na to, co dzieje się obecnie w Islandii?
Morderstwo dziecka i zaginięcie przyjaciela na Grenlandii, trudne relacje w związku i tragiczna historia rodziny Grabskich łączą się w mroczną, pełną niepokoju opowieść o zbrodni i karze oraz poszukiwaniu własnej tożsamości. „Baldur” to znakomity thriller psychologiczny autorstwa Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka, pisarzy od lat mieszkających na Islandii. Pierwszy tom rozgrywa się na „wyspie białego słońca” oraz przy polsko-słowackiej granicy. Rok 1998 i 2019 stapiają się w mroczną, brutalną historię o wyzwoleniu, która długo nie da o sobie zapomnieć.
Berenika Lenard i Piotr Mikołajczak autorzy uznanych reportaży o Islandii tym razem zabierają nas do krainy „lawy, mchu i deszczu” w dużo bardziej mroczną i wciągającą podróż. Z „Baldurem”, pierwszą częścią trzytomowego cyklu „Wyspy Białego Słońca”, spełniającą wszystkie cechy znakomitego thrillera psychologicznego poznamy nie tylko blaski i cienie wyspiarskiego życia, ale przede wszystkim mroczne zakamarki ludzkiego umysłu i ciążące niczym kamień u szyi konsekwencje czynów, od których nie sposób uciec.
Autorzy tworzą ciekawe reportaże, ale do pisania powieści są po prostu stworzeni! I już w pierwszej otrzymałam to wszystko, co tak bardzo w powieściach lubię. Napisaną z rozmachem, wielowątkową, trzymającą w napięciu historię toczącą się w dwóch liniach czasowych i nawet ze zmienną narracją. Współczesny, islandzki wątek kryminalny, który porusza równie mocno, jak rodzinna tragedia sprzed ponad dwudziestu lat rozgrywająca się w niewielkiej polskiej wsi.
A w tej spójnej i prowadzonej w podtrzymującym napięcie stylu historii znalazło się też miejsce na przemycenie kilku ważnych problemów społecznych jak stosunek do imigrantów, zagrożenie dla nastolatków w sieci, konflikty i obciążenia rodzinne czy etykę dziennikarską. Ewidentnie autorzy intuicyjnie wręcz czują, czego czytelnikowi potrzeba.
Tu nie tylko główny bohater, ponadtrzydziestoletni dziennikarz Baldur, zbudowany jest z wielu warstw tworzących człowieka z krwi i kości, ale każda z postaci wydaje się być na wskroś prawdziwa. Autorzy odzierają je z pozorów, ukazując ich prawdziwe, często wykrzywione w grymasie nienawiści, zazdrości czy rozpaczy twarze. Wkładają w ich usta słowa, które ranią bezmyślnie lub zamierzenie, podsycając trudne i skomplikowane relacje.
„Ktoś pojawił się nagle znikąd, niczym cień. Otwierał właśnie, wydawało się zatrzaśnięte na głucho, drzwi do przeszłości”.
Dwa zdarzenia, współczesne i sprzed lat, budzą ogrom emocji, tym bardziej że oba dotyczą strasznych tragedii i niosą się szerokim echem w społeczeństwie. I choć dzieli je czas, miejsce i motyw, to zdają się zmierzać w jednym kierunku, by ukazać obraz pełen rys i pęknięć, ale tworzący jedną całość. Autorzy odkrywają tajemnice przeszłości nie tylko przed czytelnikiem, ale i głównym bohaterem, który zmuszony do zmierzenia się z konsekwencjami swoich czynów i zaniechań może zrozumie, co stanowi największą wartość w jego życiu i przestanie uciekać.
Część książki przeczytałam, ale nie mogłam oprzeć się również przesłuchaniu fragmentów w interpretacji Piotra Głowackiego, który z wyczuciem oddał klimat powieści. Zakończenie satysfakcjonująco zamykające najważniejszy wątek otwiera jednocześnie drzwi do tomu drugiego i sprawy, która w moim odczuciu znajdzie wyjaśnienie dopiero w finale. Czy moje przewidywania się sprawdzą? A jeśli tak, to co jeszcze dotknie Baldura w kolejnej części? Nie mogę się doczekać.
"Baldur" to thriller psychologiczny autorstwa Bereniki Leonard i Piotra Mikołajczyka, pisarzy od lat mieszkających na Islandii. Pozycja to znacznie więcej niż kryminał, choć fani Nordic hoir odnajdą tam coś, za co kochamy ten gatunek: jest tajemnica, jest policyjnie, ale też jest psychologicznie, obyczajowo i czasami wręcz przerażająco. Na Islandii poznajemy dziennikarza Baldura Ingvara Péturssona, który dokumentuje zbrodnię mającą wpływ na całe społeczeństwo. Wrzucony przez niego do sieci film z tego wydarzenia komplikuje jego i tak niełatwe życie. Kłopoty rodzinne, finansowe, a do tego jeszcze najlepszy przyjaciel, który przestał się odzywać i nie wrócił z wyjazdu na Grenlandię. W tym samym czasie towarzyszymy Mariuszowi Grabskiemu mieszkającemu niedaleko słowackiej granicy we wsi Strugi w Beskidzie Niskim. Autorzy znakomicie oddali tu klimat lat dziewięćdziesiątych i specyfikę wsi. Co łączy te pozornie niepowiązane osoby? Jaka tajemnica z przeszłości może aż tak komplikować obecne życie? Z każdym rozdziałem autorzy zgrabnie przeprowadzają czytelnika z jednego planu na drugi, stopniowo łącząc te dwa pozornie niepowiązane ze sobą miejsca i wydarzenia w jedną całość. Poznajemy w ten sposób postacie, które rozpisane są z rozmachem i ciekawym rysem psychologicznym. Mi było nie łatwo oderwać się od historii, choć znajdowałam w niej fragmenty, na które moje wnętrze reagowało nieprzyjemnie. Trudno mi było zrozumieć, że niektóre postacie mogą być tak zepsute i kieruje nimi tylko zło. "Baldur" jest napisany bardzo plastycznie, wręcz filmowo. Mimo, że to dopiero pierwszy tom z zaplanowanej trylogii, to czuć w nim potencjał na produkcję Netflixa. Naprawdę przeczytałam z przyjemnością i z całego serca polecam każdemu kto lubi takie klimaty i oczywiście Islandię.
Narracja jest prowadzona naprzemiennie. Pierwsza opowieść dotyczy dwóch braci, którzy wkraczają w dorosłość we wsi Strugi, pod koniec lat 90, a Beskid Niski i pewne sprawy dorosłych ciążą nad nimi jak fatum.
Druga opowieść, i można też powiedzieć, ta wiodąca toczy się na Islandii w 2019 i skupia się na Baldurze, który coś nie za bardzo potrafi w życie i za cokolwiek się złapie: niszczy to. Czy to związek, czy praca, w której chce odnieść sukces za wszelką cenę.
Ogromnym plusem tej opowieści jest dopracowana scenografia: zarówno Beskidu, jak i Islandii. Autorzy świetnie zarysowali przestrzeń, przemycili sporo lokalizacji, ciekawostek, ale w nienachalny sposób.
"Pogranicze to jeden wielki cmentarz, pani redaktor. Tu trupy po lasach, jak okiem sięgnąć. Po wsiach mogiły zbiorowe. Gdzie człowiek nie ruszy, krzyże powbijane, zarośnięte chwastami po pas. Zimą, gdy śnieg przysypie, to mniej je widać, ale wiosną przy roztopach wszystko na świat wychodzi. Turyści tu jeżdżą na groby..." - mówi jeden z mieszkańców Strug i mam też wrażenie, że ten metaforyczny cmentarz, który nam towarzyszy jest motywem przewodnim tej książki. Cmentarz rozumiany, jako ciężar historii rodzinnej, naszej historii i chyba nie ma przed nim ucieczki, chociaż może i jest?
Plus za poruszenie tematów:
uprzedzeń do emigrantów,
relacji ojca i syna, synów (to nie zawsze matka poświęca wszystko dla dziecka)
ucieczki i budowania życia na nowo.
Ciekawe postaci, bardzo charakterystyczne: Baldura i jego ojca po prostu polubiłam:)
No i plot z porwanym chłopcem: całkiem sprytny - żałuję tylko, że zginął na tle dwóch innych historii.
Nie jestem jakimś wielkim fanem skandynawskich kryminałów - jasne, czytałem “Millenium” i podobało mi się ale sam gatunek jest dla mnie po prostu ok; aby sięgnąć po jakąś książkę z niego musi być w niej coś co zwróci moją uwagę.
W tym jednak przypadku kilka takich rzeczy się znalazło - napisana przez Polaków mieszkających na Islandii; z fabułą toczącą się w dwóch wątkach czasowych (coś co zawsze lubię) - współczesnej Islandii i prowincjonalnej Polsce lat 90 (jeśli chodzi o to pierwsze to mam szczęście pracować dla islandzkiej firmy - i jeszcze większe szczęście nie musieć tam mieszkać na stałe; jeśli o to drugie - been there, done that, glad it’s over); zebrane w całość pozwala mi nie tylko mocno (aż momentami za bardzo) wejść w skórę bohaterów ale i wyłapać sporo (większość?) kontekstów kulturowych.
Dość mroczna i momentami wręcz depresyjna, mimo wszystko wciąga i zaciekawia. Inspiracji “Millennium” jest tu więcej - główny bohater jest dziennikarzem (choć zdecydowanie mniejszego kalibru), ilość islandzkich miejscowości i ulic wręcz przytłacza (spokojnie rywalizuje z opisami Lisbeth Salander składającej meble z Ikei); pogoda to zasadniczo gnój (bynajmniej nie przesadzony).
Poza samą fabułą (przewidywalną ale ciekawą) fantastycznie opisana jest tu międzypokoleniowa rodzinna trauma i jej efekt na bohaterów - na tyle sugestywna że książkę trzeba sobie momentami dawkować.
Reklamowana jako pierwszy tom cyklu, zamyka wątki które należało zamknąć i otwiera ich wystarczająco wiele aby zachęcić do kolejnej części - jeśli dopisze szczęście czytanej w wieczornym locie do Keflaviku.
2019 rok, Reykjavik. Dochodzi do ohydnej zbrodni, której świadkiem jest Baldur. Udało mu się ją nagrać telefonem, a jako dziennikarz udostępnia nagranie w sieci. Od tej chwili w jego życiu już nic nie jest takie, jak było! W miarę poukładane życie runęło jak domek z kart, a dziwne przypadki się piętrzą. Intryga stopniowo się zagęszcza, a pytań przybywa.
W miarę rozwoju sytuacji echa tragedii z przeszłości wychodzą na światło dzienne. Czy dawna, nierozwiązana sprawa zabójstwa chłopca z 1998 roku z niewielkiej wsi z okolic Beskidu Niskiego ma coś wspólnego z tym, co się dzieje obecnie? Co tak naprawdę wydarzyło się ponad 20 lat temu? Z wiatrem niosą się w echa dawnych zbrodni, przez które nie śpią demony. Uśpiona prawda skrzy się w księżycowej krainie, a ofiary chcą sprawiedliwości.
Oba te wątki, zarówno współczesny, kryminalny rozgrywający się na Islandii, jak i rodzinna tragedia sprzed lat na niewielkiej polskiej wsi trzymają w napięciu. W obu perspektywach czasowych nie brakuje wątków mrożących krew w żyłach. Mroczne, rodzinne sekrety osnute atmosferą strachu i niepewności. Jak wiele jest w stanie człowiek zrobić, aby chronić swoich bliskich?
Czy te dwie sprawy coś ze sobą łączy? Sporo tropów, ale czy da się je dopasować do siebie? Czas ucieka...
To znakomity thriller psychologiczny, gdzie bohaterowie mają głębię psychologiczną. Meandry mrocznych zakamarków ludzkiego umysłu bywają pokręcone. Zgniłe moralnie decyzje rzutują na przyszłość, a ich cień zawsze będzie kroczył za człowiekiem.
Tutaj rozwiązania zagadki należy szukać w przeszłości, która niewidzialną nicią łączy się z teraźniejszością, ale czy to wszystko? To wielowątkowa historia, która porusza także trudne tematy, takie jak podejście do imigrantów, zagrożenia czyhające w sieci dla nastolatków, etyka pracy dziennikarskiej, pogmatwane relacje międzyludzkie i kruche więzy rodzinne.
"Wyspy Białego Słońca" wyróżniają klimatyczne opisy przyrody, zarówno te na Islandii i w Beskidzie Niskim, które można sobie obrazowo wyobrazić. Malownicze, ale zarazem skrywające także gnijące oblicze.
Jestem pod wrażeniem tego, jak to się idealnie zazębiło się w nieoczywistą całość. Takie thrillery psychologiczne z dobrze zarysowaną warstwą obyczajową uwielbiam!
Autorzy z miejsca wlecieli na mój radar, z niecierpliwością czekam na drugi tom! Polecam!
P.S. Książka dostępna we wszystkich formatach, także w ebooku i audiobooku.
Gratuluję autorom wysokich ocen i sprzedaży, ale ta książka jest słaba i tych ocen do końca nie rozumiem. Czytelnicy odnajdują się w atmosferze "niewielkiej wsi ... gdzieś pod granicą"? W trudach emigracji? Ja atmosferę niewielkich polskich wsi znam doskonale, ja w różnych krajach nordyckich żyłem już łącznie kilka dobrych lat i żyję nadal, ale nie jestem się w stanie w tej książce w żaden sposób odnaleźć. Ta książka dla mnie brzmi fałszywie, nie przyniosła mi nic poza dużą ilością smutku i cynizmu autorów. Ta recenzja jest moją reakcją obronną przed tym.
Bo fałszywa jest ta wyłącznie zatęchła, przytłaczająca atmosfera prezentowana w wątku beskidzkiej wsi. Fałszywe jest ukazanie Islandczyków jako równie zepsutych i cynicznych, ale bogatszych i ładnie wyglądających z daleka. Książkę odebrałem jako taplanie się w jakiejś beznadziei, jakiś skrajny masochizm lub inną oblężoną twierdzę, z której wszędzie widać złych ludzi, krzywdzonych i krzywdzących, momentami w ogóle bez cech pozytywnych. Jeśli jakieś są, to i tak o żadnym odkupieniu nie ma mowy. To jest droga przez mękę, ale na końcu nie czekało na mnie żadne oczyszczenie, nie było katharsis. Był happy end, ale rozwiązany jako dość przypadkowe spotkanie bohaterów i przypadkowe zamknięcie prawie wszystkich wątków. Za wyjątkiem jednego, dającego możliwość zarabiania na sequelach. W tym finale najbardziej sprawcza okazała się postać, która przez całą książkę pełniła funkcję rekwizytu. I to okazała się sprawcza w sposób, który jest psychologicznie kompletnie niewiarygodny.
To jest w ogóle według mnie jeden z dwóch głównych problemów tej książki: jest ona oparta o próbę budowy portretów psychologicznych tych krzywdzonych i krzywdzących złych ludzi, ale te konstrukcje się momentami nie kleją z tym, co bohaterowie robią. Dzieje się tak dlatego, że ostatecznie psychologia jest uproszczona i pomija istotne kwestie. Trzeba jakoś przecież dociągnąć akcję do następnego punktu w programie.
Drugi problem to tłumaczenie tej pop-psychologii pop-historią. Zastanawiające jest, że w kategorii "Readers also enjoyed" na pierwszym miejscu pojawia mi się przy "Baldurze" książka "Chłopki. Opowieść o naszych babkach". Owszem, jedną z głównych bohaterek jest tu właśnie taka "nasza babka". No i rozumiem doskonale, że większość polskich czytelników endżojowała "Chłopki". Ale te książki się wykluczają, bo babka "Baldura" jest niewiarygodna, to co mówi i to kim niby ma być nie klei się już właściwie od pierwszej sytuacji w której ją spotykamy. I tego chyba najbardziej mi szkoda. "Prześniona rewolucja" wyszła dekadę temu. "Chamstwo" Pobłockiego kończy właśnie trzy lata. "Chłopki" zdobyły listy bestsellerów w zeszłym roku. Od strony, powiedzmy, naukowo-publicystycznej temat jest już dość dobrze rozpracowany. Mimo to artyści robiący sztukę popularną sobie z tym cały czas nie radzą, chodzą wokół tematu na paluszkach i w efekcie nie trafiają. Trauma jest cały czas zbyt silna, żeby o niej mówić bez dokumentalnego dystansu? Kryminał o emigrantach uciekających przed przemocą i biedą polskiej wsi na Islandię, rozpisany na kilka pokoleń: to jest piękny pomysł, potencjalnie tyle mięsa! A jednak. Męczymy się, ale wciąż nie rozumiemy dlaczego.
„Wybiegłem z domu w ciepłą, białą noc i postanowiłem, że choćby walił się świat, od tej pory wszystko ma się układać po mojej myśli". Zadam Wam (retoryczne) pytanie: „Lubicie sięgać po dobre kryminały, które trzymają w napięciu i w nieoczekiwanych sytuacjach zmieniają bieg wydarzeń, aby zmącić Wasz spokój?". Jeżeli tak, to koniecznie przeczytajcie tę książkę! Jestem pod ogromnym wrażeniem kunsztu pisarskiego Autorów oraz ich kreatywności.
Tytuł: „Baldur" Cykl: Wyspy Białego Słońca, t. 1 Autorzy: @icestory.pl Wydawnictwo: @empikgo Moja ocena: 10/10
Historia „Baldura" już od pierwszych stron spowita jest nieprzeniknionym mrokiem, gryzącymi sumienie tajemnicami oraz obrzydliwymi ułomnościami człowieka. To opowieść o pogubionym mężczyźnie (dziennikarzu) w średnim wieku, który od lat żyje w przekonaniu, że ciąży nad nim fatum, którego w żaden sposób nie potrafi wykiwać. Dlatego jego życie naznaczone jest cierpieniem, bólem egzystencjonalnym i rażącą niesprawiedliwością — przynajmniej taką wersję (usprawiedliwienie) obiera bohater, nieustannie poszukujący swojej tożsamości. Traumatyczne wydarzenia z przeszłości kładą się cieniem na jego aktualnym życiu, które i tak jest wystarczająco skomplikowane: zaprzepaszczenie sporej kwoty pieniędzy w biznesie, perypetie miłosne z kolejnymi partnerkami, trudne relacje z córką — to tylko wierzchołek góry lodowej. Odnoszę poczucie, że Baldur, czyli Mariusz jest współczesnym Edypem. Wydarzenia prezentowane w książce przeplatają się w dwóch przestrzeniach czasowych, pomiędzy Islandią (2019 r.) a Beskidem Niskim (1998 r.). Rodzinna niewyobrażalna tragedia sprzed dwóch dekad, skomplikowane kontakty z bliskimi, podejrzane samobójstwo rodzicielki, zaginięcie przyjaciela — to wszystko sprawia, że otrzymujemy wielowątkową fabułę, która z czasem zaczyna przytłaczać. Mroczne, rodzinne sekrety niewątpliwie stanowią osnowę całości, jednakże wniosek, który się nasuwa brzmi: „oliwa sprawiedliwa zawsze na wierzch wypływa". Dla mnie to opowieść o tym, że trzeba brać odpowiedzialność za podejmowane decyzje i umieć przyznać się do błędów, bo kłamstwo ma krótkie nogi, a na nieszczęściu innych swojego szczęścia nie zbudujemy. Polecam Wam tę pozycję z nordyckim klimatem w tle. Serdecznie dziękuję @empikgo za egzemplarz. Autorom dziękuję za moc wrażeń! 💙 #claudiacorrectcreation #recenzentkaksiążek #współpracabarterowa #współpracareklamowa #współpraca #recenzentksiążkowy #recenzja #baldur #baldurwyspybiałegosłońca #empikgo #empikgo #bookstagrampl📑 #booklover #bookmorning❤️ #mamaprowadzibiznes #icestory #icestory.pl
„Baldur” autorstwa Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczaka, to nie tylko świetny thriller psychologiczny, ale także poruszająca opowieść o poszukiwaniu prawy i własnej tożsamości. Autorzy zabierają nas w podróż po dwóch krajach, dwóch epokach i dwóch losach, które łączą się w nieoczekiwany sposób.
Główny bohater Baldur Ingvar Pétursson to 34-letni islandzki dziennikarz, który staje się świadkiem drastycznej i makabrycznej zbrodni, która wywraca jego życie do góry nogami. Nie tylko musi się on zmierzyć z nienawiścią i zagrożeniem, ale także z tajemnicami z przeszłości, które dotyczą jego i jego rodziny. W poszukiwaniu odpowiedzi wraca do Polski, w Beskid Niski, gdzie w latach 90. rozegrała się dramatyczna historia rodziny Grabskich, z którą jest związany w niezwykły sposób.
Co łączy islandzkiego dziennikarza z małą wioską w Beskidzkie Niskim? Jakie sekrety skrywa jego ojciec? I co ma z tym wspólnego zniknięcie przyjaciela Baldura na Grenlandii?
Powieść jest pełna napięcia, atmosfery tajemnicy, zaskakujących plot twistów oraz głębokiej psychologii postaci. Autorzy łączą w niej elementy thrillera, kryminału i obyczajówki, tworzą niebanalną i powodującą uczucie niepokoju, wciągają historię. Dwie linie czasowe, Islandia w 2019 roku i Beskid Niski w 1998 roku, idealnie się dopełniają, a podczas czytania można poczuć klimat surowej i nieco dzikiej Islandii oraz sielskiej, a zarazem brutalnej polskiej wsi.
„Baldur” to znakomity thriller psychologiczny, który intryguje i powoduje ciarki na skórze. Skłania do refleksji nad tożsamością, rodziną i własnym życiem. Polecam ją wszystkim, którzy lubią dobrze napisane, inteligentne i emocjonujące thrillery psychologiczne. Jestem bardzo ciekawa, co czeka Baldura w kolejnych tomach serii i już nie mogę się doczekać ich lektury 🤩📖.
❗️Książka jest dostępna w trzech formatach: 📖 papierowa, 🎧 audiobook oraz 📱ebook. Osobiście czytałam w formie papierowej, która jest pięknie wydana oraz słuchałam audiobooka. Czyta go Piotr Głowacki, który z dobrze wykomponowanym pokładem, stanowi fantastyczne słuchowisko.
Dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji od wydawnictwa @empikgo, a Autorom @icestory.pl za wyśmienity thriller (współpraca reklamowa) 🩷.
Książka zachęciła mnie opisem i okładką, wstyd przyznać ale nazwiska autorów nie były mi wcześniej znane. Oboje mają już na koncie kilka książek, w tym chwalone bardzo reportaże, koniecznie muszę ich poszukać. Jak w mojej ocenie udał się "Baldur"?
Baldur to dziennikarz mieszkający w Reykjawiku. Kiedy zamieszcza w internecie filmik, dokumentujący zbrodnię, której był świadkiem, jego życie zostaje zostaje wywrócone do góry nogami. Od tej pory nic już nie będzie takie same, a tajemnice z przeszłości wyciągną po niego swoje szpony.
Fabuła dzieli się na dwa miejsca akcji, jedno to Polska w roku 1998, a drugie to Islandia w 2019. Lubię skandynawskie klimaty, Beskid Niski jest mi dość bliski, więc moje oczekiwania były ogromne. W trakcie czytania miałam mieszane uczucia. Początkowo większą ciekawość budziła historia, która działa się w Beskidzie, po czym po pewnym czasie bardziej przyciągała mnie ta islandzka. Pewna sprawa była dla mnie jasna od początku, ale nie wszystko było łatwe do przewidzenia. Były strony, które czytałam z wypiekami, ale były też takie fragmenty, które uznawałam za zbędne, które jak się później okazało jednak miały znaczenie. Zabrakło ciarek na skórze w trakcie czytania, nie zarwałam nocy, żeby koniecznie doczytać do końca, czytałam powoli i spokojnie. Jednak... Książkę zaliczam do takich które trzeba przeczytać do końca, żeby móc je docenić. Po zakończeniu, kiedy już poznałam całość, widzę to wszystko nieco inaczej. Dla mnie nie będzie to książka roku, ale podobała mi się na tyle, że z pewnoscia sięgnę po kolejną część, kiedy się ukaże. Koniecznie sprawdźcie sami. Polecam.
„Baldur” to pierwszy tom serii thrillerów kryminalnych „Wyspy Białego Słońca” autorstwa Bereniki Lenard i Piotra Mikołajczyka, pisarzy od lat mieszkających na Islandii.
Sfrustrowany pisaniem o 'kotkach na drzewie' dziennikarz Baldur Ingvar Petursson niespodziewanie otrzymuje swój pierwszy poważny temat: siedmiolatka uwięzionego przez szaleńca, który twierdzi, że jest on demonem. Sprawa ta prowokuje wspomnienia sprzed dwudziestu lat dotyczące śmierci innego małego chłopca.
Dwie przestrzenie czasowe: obecna, której akcja rozgrywa się na Islandii i przeszła z tragicznymi wydarzeniami z Beskidu Niskiego. Dwie linie narracyjne: pierwszoosobowa — niezwykle energetyczna, rzetelna, spójna, podejmująca interesujące tematy oraz trzecioosobowa — elektryzująca, złowieszcza, wywołująca niepokój. Rewelacyjnie skonstruowane postaci — złożone, pełne wewnętrznych rozterek, realistyczne, budzące ciekawość i emocje.
Niewątpliwie bohaterką drugiego planu jest Islandia — kraina lawy, mchu i deszczu. Znajdziecie tu naprawdę sporo ciekawostek na temat tej niezwykłej wyspy. Nie mniej ważny jest wątek Polski, rozgrywający się przed dwudziestu laty w niewielkiej wsi Strugi w Beskidzie Niskim.
Morderstwo dziecka, zaginięcie przyjaciela, skomplikowane relacje międzyludzkie i tragiczna historia pewnej rodziny — te wydawać by się mogło niemające nic wspólnego ze sobą wątki, splotą się w niezwykle klimatyczną, pełną niepokoju opowieść o zbrodni, która pragnie sprawiedliwości.
Książka, przy której nie da się nudzić. Napięcie utrzymuje się przez cały czas. Świetni bohaterowie, ciekawe połączenie Polski z Islandią. Mimo że długo przed końcem można było się domyśleć kto jest głównym podejrzanym, to i tak się nie zawiodłam. Zawiła, ale logicznie opowiedziana, historia rodziny, nad którą ewidentnie ciąży jakaś klątwa. Czekam na kolejne tomy.
Podoba mi się klimat książki. Bardzo tajemniczy. Dodatkową słuchałam audiobooka, więc momentami przechodziły ciarki. Dobrze pokazany problem traum międzypokoleniowych. Plus słuchając miałam wrażenie jakby główny bohater coraz lepiej radził sobie ze swoimi myślami zbliżając się do końca. Zakończenie zostawiło ciekawość na przyszły tom.
"Zdjęcia spod McDonalda z wycieczki do Krakowa. Najważniejszy punkt programu, bo nikt z nas nigdy wcześniej nie jadł cheesburgera. Gdyby się dowiedzieli, że na Islandii nie ma maka, pewnie by się zdziwili, jak każdy, kto się o tym dowiadywał."
nie podobało mi się, strasznie mnie wymęczyło słuchanie audiobooka tej książki, początek mocny, dobry potem gorzej, nudno, wątek w Beskidzie niskim mnie totalnie nie interesowal i ciągle gubiłam wątki, zakończenie było dobre, chyba nie mój gatunek