Dwudziestoletnia Dream Callahan od zawsze pragnęła szlifować swoje umiejętności artystyczne pod okiem Rhodesa Covingtona – wybitnego twórcy oraz dyrektora najsłynniejszej akademii sztuki w Kolorado.
Kiedy dziewczyna otrzymuje wiadomość potwierdzającą dostanie się do jego elitarnej szkoły, czuje, że spełniło się jedno z jej najskrytszych marzeń… jednak do czasu.
Okazuje się, że dyrektor rządzi twardą ręką, w akademii panuje sztywna atmosfera, a uczniowie na sam dźwięk nazwiska Covingtona mają przerażenie w oczach.
Niestety Dream podpada siejącemu postrach dyrektorowi. Mężczyzna przyłapuje ją podczas realizacji wyzwania rzuconego jej przez kolegów na imprezie, którym był erotyczny taniec na latarni.
Jednak, zamiast zostać wydalona ze szkoły…
Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej osiemnastego roku życia.
początek mega mi się podobał i szybko wkręciłam się w całą historię, szczerze myślałam, że będzie to pozycja, którą ocenię bardzo wysoko. niestety tak w połowie książki coś przestało mi do siebie pasować. od rozpoczęcia relacji z Dream, Rhodes zaczął się totalnie inaczej zachowywać, przez co stracił w moich oczach tą swoją zaborczość i władzę, którą emanował na samym początku. jeśli chodzi o Dream, to ja rozumiem, że można być bardzo roztrzepanym człowiekiem, jednak w jej przypadku to było wręcz na potęgę. bohaterka w książce ma 20 lat, lecz patrząc na jej zachowanie nie mogłam wyobrażać jej sobie inaczej, niż jako takiej jeszcze niedojrzałej dziewczyny, przez co jej relacja ze starszym mężczyzną była dla mnie cięższa do przełknięcia. oczywiście w każdym wieku można być niedojrzałym, jednak chodzi mi tutaj o jej taką dziecinność i lekką głupotę momentami. bohaterowie bardzo szybko przeszli z „nienawidzę cię” do „uprawiajmy seks” i tak, rozumiem, że często podkreślali, iż właśnie na tym jedynie ma polegać ich relacja, jednak wolałabym, aby to wszystko było bardziej płynniejsze. czegoś mi zabrakło w tej relacji. chciałabym również lepiej poznać całą akademię sztuki, poczytać o przebiegu zajęć itd niestety ten wątek był chyba jedynie tłem :( rozumiem postępowanie ojca Dream i to, co zrobił na końcu książki. jako rodzic wiadomo, że bardzo martwił się o swoją córkę. szkoda jedynie, że Rhodes tak szybko odpuścił, ale jednocześnie rozumiem wątpliwości, które powstały w jego głowie. epilog bardzo na plus i ogólnie decyzja Dream, bardzo mi zaimponowała. ogromnie wyczekuję drugiego tomu, ponieważ mimo że książka okazała się być dla mnie lekkim zawodem, to dobrze się przy niej bawiłam. pióro autorki jest bardzo przyjemne, dobrze chłonęło mi się tekst, ponieważ skończyłam go w zaledwie dwa wieczory. sceny zbliżeń hot, początkowe dogryzanie sobie bohaterów było zabawne (o ile nie przesadzali, bo momentami zaczęło być trochę irytujące) i całość ogólnie oceniam bardziej pozytywnie niż negatywnie, jednak chyba oczekiwałam od tej historii czegoś więcej
2.25 ⭐ Bardzo mnie zawiodły sceny zbliżeń i dziecinne zachowanie głównej bohaterki. Momentami jej zachowanie było nieracjonalne, np. leżenie na biurku dyrektora, którego niby się boi?¿ Plus parę innych niespójności; nie wiem czy przeczytam 2 część
3,5/5 Nie mogę uwierzyć, że ten mały, słodki chłopiec, który malował dziury w ścianie, tutaj jest znanym artystą z najlepszą akademią. Ogólnie to fajne to było, ale i tak nie przebija mi „Goodbye, Love”, które dalej jest zostaje dylogią od tej autorki. Zabieram się od razu za 2 część, bo to zakończenie 😭
Love me, my dear pamiętam, jeszcze za czasów pierwotnego pomysłu Martynki, i od tamtej pory wiedziałam, że ta książka na pewno przypadnie mi do gustu. Ostatnimi czasy nawet bardziej niż wcześniej jestem fanką age gapu, zakazanej relacji, więc ta historia idealnie wpasowała się w moje zainteresowania czytelnicze.
Dream i Rhodes to para, która teoretycznie nie ma prawa mieć nic ze sobą wspólnego, a w rzeczywistości już na pierwszym spotkaniu połączyło ich potężne uczucie. Lecz jeśli pomyśleliście o miłości od pierwszego wejrzenia, to muszę was wyprowadzić z błędu, bo równie silnym uczuciem, jest nienawiść i to właśnie ona połączyła naszych bohaterów.
Uwielbiam to jak wchodzili sobie w drogę, jak zaczepiali się przy każdej możliwej okazji, zwłaszcza, że poczucie humoru Dream rozbrajało mnie i rozkładało na łopatki. Z ręką na sercu mogę wam powiedzieć, że jest to jedna z najśmieszniejszych bohaterek książkowych i w każdej, powtarzam KAŻDEJ (kto wie, ten wie) sytuacji, potrafiła doprowadzić mnie do łez ze śmiechu. Lecz oprócz tego, uwielbiam w niej fakt, jak zawziętą i utalentowaną osobą jest. Ma znaną babcię, lecz nie pozwala, by ten fakt wpłynął na jej prace i chce do wszystkiego dojść sama.
Tak jak kiedyś zrobił to Rhodes. Boże, mój mały, kochany Rhodes. Początkowo, jeszcze na wattpadzie, nie mogłam uwierzyć, że czytam o tym samym chłopcu, który malował dziury w ścianach, lecz nawet po tylu latach, gdy nikt nie widzi, tęskni tak samo mocno. Można powiedzieć, że jest dupkiem, złośliwcem, aroganckim dyrektorem i sam Rhodes przytaknąłby na każde takie określenie, lecz przy tym jest niezwykle utalentowanym mężczyzną, który swoją ciężką pracą zasłużył na tak ogromną renomę i szacunek. Serce mi pękało z dumy gdy czytałam co ten mały chłopiec z Bronxu osiągnął i choć czytanie dylogii Lies nie jest obowiązkowe, to obiecuję wam, że efekt jest jeszcze lepszy gdy znacie od podstaw jego dzieciństwo. Rhodes Covington jest jednym z moich ukochanych postaci męskich w książkach, a już tym bardziej z motywem age gap. Uwielbiam w nim wszystko, choć niektórzy mogą się ze mną nie zgodzić przez pewne wydarzenie w książce.
W Love me, my dear, idealnie jest odczuwalne napięcie między bohaterami. Z każdą stroną, z kolejnym dotykiem, który choć przypadkowy, przestaje być taki niewinny, zakochiwałam się coraz mocniej i coraz bardziej pragnęłam by dali upust każdej emocji, która się między nimi nagromadziła. Czy nazwałabym ich relację slow burnem? Nie sądzę, choć też nie powiedziałabym, ze szybko między nimi do czegoś dochodzi. Jest to wyważone, i dzieje się w swoim własnym, odpowiednim tempie.
Kocham styl pisania Martynki. Uwielbiam go już od Diabłów Reno (nadal czekam na 4 tom), chociaż widać, jak ogromny progres zrobiła od czasów jej debiutu. Już w dylogii Winter Love była ogromna różnica, a od czasów dylogii Lies jej styl stał się jeszcze poważniejszy, bardziej profesjonalny bym nawet stwierdziła i tak samo przyjemny. Martynka idealnie buduje fabułę, bohaterów i trzyma w napięciu przez całą książkę, zapewniając przy tym rozrywkę przez całą powieść. Uwielbiam to tak bardzo!
Love me, my dear złamało mi serce, poskładało je na nowo i złamało nawet mocniej. Lecz mimo wszystko, powrót do moich ukochanych artystów był jak powrót do domu i niesamowicie cieszę się, że mogę już ich trzymać w rękach i wracać do nich gdy tylko nadejdzie mnie taka ochota. Uwielbiam ich, całą historię, choć parę słów które cisną mi się na pewnego bohatera, którego imię zaczyna się na „Ryd” a kończy na „er” to zostawię to bez komentarza, żeby ta recenzja była family friendly. Z niecierpliwością wyczekuję kontynuację losów moich artystów i nie mogę się doczekać, aż Dream utrze po raz kolejny nosa naszemu kochanemu dyrektorowi.
Uwielbiam Rhodesa i Dream. Ich relacja jest przepięknie wykreowana i pełna napięcia. Podczas pierwszego tomu przechodzi przez burzliwa relacje ich dwójki. Na początku mamy moje ulubione przepychanki między bohaterami. Uwielbiam to jak sobie nawzajem dokuczają i są dla siebie nieznośni. Później przechodzimy w pożądanie która jest mega pochłaniająca. Na koniec w lekkie zauroczenie, a co dalej nie mówię!! Nie miłosiernie bolało mnie serce podczas wspomnień Rhodesa z dzieciństwa to jest dla mnie za dużo, płakałam na tym momencie nie raz.. oprócz smutku wielokrotnie się śmiałam uwielbiam humor tej książce to jest złoto!! Czytajcie Love Me my dear jak chcecie książkę pełna pożądania, śmiechu i trudnych wyborów.
O boże ich relacja była dla mnie tak wymuszona, że nie mogłam się w nią wgryźć. Miałam wrażenie że oni nagle stwierdzili że "chce ciebie", zapominając o wszystkim. Bardzo dziecinne, głupkowate zachowanie. Zabrakło mi jakieś fabuły, co z zajęciami w Akademi. Szkoda nie wykorzystanego potencjału.
4,75 Zastanawiałam się, czy zasługuje na tą samą ocenę, co dylogia science, bo było trochę gorsze. Ale porównując końcówkę pierwszych części przekonałam się, że zasługuje na taką ocenę. Kocham Dream i Rhodesa, mimo że zalewam się teraz łzami. Potrzebuje Hate Me, My Dear na wczoraj!!
1. POTRZEBUJE DRUFIEGO TOMU NA WCZORAJ 2. TAK SAMO MOCNO POTRZEBUJE TERAPII 3. KELLER JA CIE KIEDY ZNAJDE ZA TO CO MI ROBISZ SWOIMI KSIĄŻKI 4. CO TO BYŁ ZA EPILOG DO KURWY 5. HUMOR W TEJ KSIĄŻCE>>>> 6. KOCHAM RHODESA I DREAM I WGL CZYTAJCIE DRESA PLS