Leksykon współczesności: A jak Agata, B jak boczniak, C jak chipsy, D jak Dominika, E jak emoji (z paznokciem), F jak faktury, G jak gaslighting, H jak Hanna, (…) Z jak załogowe loty kosmiczne. Świat w opałach, przed którym na zmianę trzeba się chować i go ratować, a na domiar złego jeszcze rodzina – przeszła, obecna, przyszła – i te arcymistrzowskie problemy, które tylko ona potrafi zgotować. Osiem opowiadań, niektóre z nich kończą się happy endem.
Gdyby "Pustostany" Doroty Kotas miały kuzynkę byłaby nią "Chipisy dla gości". Bajeczna, surrealistyczna, niezwykła, na pograniczu jawy i snu, a jaka przy tym przyziemna!!
Z „Chipsami dla gości” jest jak z chipsami. W małej dawce smaczne, ale w dużej robią się niestrawne. Tu konkretnie chodzi o absurd, a ten, moim zdaniem, lubi krótką formę. Gdy robi się go za dużo, męczy, tak jak męczył mnie w debiutanckich „Dropiach”. Tu w takich „Fakturach” jest w perfekcyjnej formie i idealnej ilości. Poza tym bywa różnie, ale na ogół dobrze i bardzo dobrze, choć pierwsze opowiadanie zawiodło brakiem wyraźniejszego zakończenia, a w ostatnim było za dużo chipsów w chipsach.
Nie wszystko podobało mi się tak samo, ale te opowiadania, które mi się najbardziej podobały, sprawiły mi mnóstwo radochy. Ostatnie zaś - sporo smutku. Będę z przyjemnością śledzić dalszą twórczość autorki.
Opowiadania - jest ich w tym zbiorze osiem - na pierwszy rzut oka nie łączą się na poziomie fabuły. Sądzę jednak, że mimo formalnego zróżnicowania na pierwszo- i trzecioosobową narrację oraz mimo wielości imion bohaterek, mamy do czynienia z jedną historią, rozpisaną na głosy. Na czym może polegać funkcja motywów groteskowych?
W pięciu opowiadaniach narracja prowadzona jest w pierwszej osobie. Za każdym razem mówi kobieta, ale - zdaje się - nie ta sama. W dwóch innych bohaterkami również są kobiety ("Faktury" i "Aleja Floksów"), a ósme ("Dom typu kostka"), najdłuższe i chyba najlepsze, przedstawia losy czteroosobowej rodziny, w której kobieta-żona-matka nagle odchodzi bez zapowiedzi, może szukając swojego "ja"? W piwnicy tytułowego domu typu kostka znajduje się studnia. Matka bardzo nie lubi tam chodzić, narzeka na śliskie, zbyt strome i słabo oświetlone schody, boi się robaków, gryzoni bądź włamywaczy. Powodów, by nie schodzić w głąb (siebie), jest więc co niemiara. Do piwnicy trzeba jednak schodzić po ziemniaki, i pewnego razu wydarza się, co następuje:
"Matka patrzy w studnię, więc i studnia zaczyna patrzeć w nią. – Chodź – mówi. – Chodź, chodź. Matka rozgląda się, niby że nie wie, czy to do niej, ale przecież wie. – Wskakuj. – Do środka? – Do środka. – Nie umrę? Nie utopię się? – Nie ma na to żadnych szans. Wiem, co mówię. – Kim jesteś? – Studnią. – Studnią? – Żartuję. Nie jestem studnią, jestem taka jak ty. Poświeć, zobaczysz. Matka znajduje latarkę i kieruje snop światła do studni. Widzi tam osobę, która faktycznie wygląda trochę jak ona, jest tylko bardziej zrybiała, cała pokryta łuskami. Ale nosek się zgadza, zgadza się owal twarzy, podbródek i ramiona. – Jesteś lądową mną – mówi osoba ze studni. – Albo to ty jesteś mną wodną – mówi Matka".
Matka z tego opowiadania zdaje się... matką bohaterki otwierającego cały zbiór tekstu "Agata i zmarli". I nie, Agata nie jest jego bohaterką. To koleżanka narratorki:
"Poznałyśmy się dwa lata później, czyli w zupełnie innej epoce, na koloniach. Zakolegowałyśmy się. Podobało mi się, że Agata do wszystkiego podchodzi poważnie, słucha prawdziwej muzyki, ogląda Wiadomości, a do tego nie za bardzo przejmuje się tym, czy ktoś ją lubi. – Nie jestem zupą pomidorową, żeby mnie wszyscy lubili – mówiła zawsze".
Część akcji tego opowiadania dzieje się w piwnicy "domu typu kostka" - spina on więc klamrą opowiadania z tego tomiku. Bohaterka mówi o nim jako o domu swoich dziadków. Zmarli przekazują za pośrednictwem tytułowej Agaty wiadomość dla narratorki: przestań negować swoje prawdziwe "ja". Co dzieje się później? Bohaterka budzi się rano jako pokemon Diglett (w całym zbiorze Suszczyńskiej motywy groteskowe pojawiają się dość często; sprawdziłem, kto to, bo nie jestem w tej materii obeznany) - i jako ta pokemonowa dżdżownica przekopuje się przez podziemne rejony Białegostoku:
"Byłam i pod Pałacem Branickich, i tam, gdzie kiedyś stał Market ABC, i pod Placem Uniwersyteckim, pod otaczającym go parkiem, pod Słonecznym Stokiem i pod Dojlidami. Zahaczyłam o Dziesięciny".
Niestety nie znam topografii Białegostoku, więc nie potrafię powiedzieć, czy te lokalizacje w jakiś sposób się łączą i czy są istotne? Co takiego bohaterka ujrzała bądź odkryła w czasie tej wędrówki? Tego nie mówi, powraca do swojej ludzkiej postaci i rozpoznaje swoje "obgryzione paznokcie". Ten motyw z kolei odsyła nas do opowiadania "Aleja Floksów". Bohaterka nazywa się tutaj Hanna:
"Obgryzanie paznokci to jedyny prawdziwy talent Hanny. Rozwija go ona z podziwu godną konsekwencją od najmłodszych lat, nieprzerwanie".
Jak, mam nadzieję, udaje mi się wykazać, motywy tych opowiadań przeplatają się, a tropienie wewnętrznych połączeń pomiędzy bohaterkami, może doprowadzić do ciekawych wniosków. Brak poczucia własnej wartości to stały motyw tego zbioru. Dominuje szczególnie w tekście "O Dominice, co ma zaszyty rozum". Matka stale deprecjonuje Dominikę, mimo, że ta ma już 30 lat. Winą za jej "głupotę" obarcza babkę. Matka, do pewnego czasu, skutecznie stoi na przeszkodzie nawiązaniu relacji babci i wnuczki:
"– Tylko pamiętaj, żeby nie zabierać kwiatów z grobu, bo do niej dołączysz – mówiła Dominice matka na pogrzebie babki. – Dlaczego miałabym to robić? – A kto cię tam wie. Między trumną a Dominiką z matką szedł cały pochód ciotek, wujów i ich dzieci, mnóstwo osób, które Dominika widziała po raz pierwszy. Każda z nich w tej konkretnej chwili wydawała się smutniejsza od jej matki. Potem Dominika ściskała lekko ich dłonie, składając kondolencje, niektórzy ją poznawali. Kwiatów z grobu nie zabrała".
W mojej interpretacji zakładam, że kiedy w tych opowiadaniach mowa jest o babci, mimo że dotyczy ona bohaterek o różnych imionach, de facto chodzi o tę samą osobę:
"Nie była jedną z tych babć z laurek, które czytają dzieciom bajki i pieką pulchne ciasta. Nie próbowała mi dogodzić, nie rozpieszczała mnie. Kiedy wychodziłyśmy z domu, szła szybko".
Pamięć o babci jest na szczęście bardziej zniuansowana:
"Na palcu wskazującym babcia zawsze miała złoty pierścionek. Nawet gdy zmywała, nawet gdy pieliła, kiedy szła do piwnicy po ziemniaki i kiedy kisiła kapustę. Nawet na najbrudniejszych dłoniach jaspis zawsze się zielenił. Pierścionka nie dało się zdjąć, chyba że siłą. Przekonaliśmy się o tym, ale dopiero potem. – To od dziadka? – pytałam wielokrotnie w dzieciństwie, choć wiedziałam. – Nie, to od mojej mamusi – i nie podobała mi się ta odpowiedź, bo wydawało mi się, że babcia jako nestorka nie powinna używać słowa „mamusia”, nie w tym kontekście. Różne rzeczy mi się zresztą wtedy wydawały, a część niewiele miała wspólnego z rzeczywistością. Wyobrażałam sobie, że kiedy dorosnę, też będę mieć pierścionki. Jak babcia, tylko więcej, na każdym palcu. Widziałam to kiedyś w teledysku. Póki co pierścionki mnie uwierały, przeszkadzały w realizacji planów. No i chciałam być mamusią, najlepiej podobną do mamusi babci. Czyli taką, o której dziecko będzie mówić z miłością, szacunkiem i oddaniem, nawet jak już nic z niej nie zostanie".
Sądzę, że nawiązanie tej zerwanej relacji przez zagubioną wnuczkę jest najważniejsze w całym tomie opowiadań Suszczyńskiej. W tytułowych "Chipsach dla gości" dorosła bohaterka wyczuwa w swoim mieszkaniu zapach dawnych perfum. Nie wchodząc w szczegóły, okazują się one zapowiedzią wizyty z zaświatów... babci. Pomiędzy przedstawicielkami dwóch pokoleń wywiązuje się taki oto dialog:
"– Ignorujesz mnie. Dlaczego ignorujesz babunię? – A to babunia mi tak smrodzi tutaj? – powiedziałam, bo normalnie może i bym się przejęła, ale po hydroksyzynie jakoś nie miałam na to ochoty. – Piękny zapach, elegancki. I piękny pierścionek. Ty go noś! – Nie mogę, nie umiem, nie lubię. – Spróbuj, dama musi mieć pierścionek. Wtedy nawet jeśli przyszła prosto od krów, to każdy wie, że to dama. – Nikt nie pomyśli, że przyszłam od krów. – Ludzie różne rzeczy myślą, często nieprzychylne. Nie wszystko mówią. – Ale nikt nie pomyśli, że przyszłam od krów. – Noś pierścionek. I zapach, zapach, proszę ciebie, to podstawa dla kobiety. – Wiem, ale może nie ten... – Młoda jesteś, nic się nie znasz, życia nie widziałaś. – Młoda, ale żywa. – I pyskata. Starszych nie szanujesz. Nie tego cię uczyłam. – Czy po śmierci jest nudno? – Inteligentny człowiek nigdy się nie nudzi. – To co tu robisz? Czego ode mnie chcesz? – Chcę, żebyś się wreszcie zachowywała jak dama. Ubierała jak dama. Pachniała jak dama. No i żebyś nie podawała gościom chipsów, bo dama tak nie robi".
Suszczyńska nie opowiada na szczęście ckliwej historyjki o odszukaniu własnej tożsamości dzięki zapomnianej babci, przepraszam, jeśli zbyt dosłownie się wyrażałem. Bohaterka "Chipsów..." przegania ducha" i "przez resztę lata siadywałam na ławce pod blokiem i jadłam chipsy".
Niemniej jednak ustawiam sobie zbiór opowiadań Suszczyńskiej obok "Skóry po moim dziadku" Mateusza Pakuły i "Końca" Marty Hermanowicz: literackich prób mierzenia się z problemem ciągłości międzypokoleniowej.
PS. Czytałem o tym zbiorku teksty na dwutygodniku. Niezłe kocopały i pierdafony...
Rzeczywistość w krzywym zwierciadle absurdu. Więcej tu o nas, niż się na pierwszy rzut oka wydaje. Pomysły ma autorka świetne, spostrzeżenia celne, zabrakło mi precyzji slowa, zachwytu językiem, dopracowania formy.
jedziesz szybko autem, za oknem migają fajne widoczki, chcesz o nich komuś powiedzieć, ale nie masz komu, bo masz znajomych nudziarzy, więc siedzisz z tymi wszystkimi zabawnymi myślami i komentarzami, trawisz je sobie w głowie, nie skupiasz się na nich, aż w końcu wyparowują, a kiedy próbujesz wrócić do nich później pod prysznicem, okazuje się, że zostało tylko uczucie zdziwienia i kilka niewyraźnych scenek, ale mimo wszystko śmiejesz się do siebie pod nosem, tak na wszelki wypadek, choć nie pamiętasz już, co widziałeś za oknem, jak się zaczęło i jak skończyło, i po jakimś czasie próbujesz to wszystko zapisać — efekt przypomina te opowiadania
Chipsy dla gości są jak jajko niespodzianka otwierane ciemną nocą przy wyłączonym świetle. Niby wiem, że to książka zawierająca osiem opowiadań, ale o co w tym chodzi, co to jest konkretnie? Ani przed ani w trakcie ani później nie jestem w stanie zgadnąć. A wzrokiem i umysłem nie ogarniam. Zaczyna się od wyciszania stanów lękowych kompulsywnym robieniem zakupów; w innym z tekstów adoptowana świnia chodzi po suficie, a w tytułowym opowiadaniu bohaterkę nawiedza dawno zmarła babcia, by uczyć ją zasad savoir vivre. W “O Dominice, co ma zaszyty rozum” (dosłownie tak jest) zachowania obsesyjno - kompulsywne są fundamentem relacji między postaciami, a w kolejnym ze zmianami klimatu walczą boczniaki, hodowane przez ludzi, dzięki systematycznym dostawą kurierskim zarodników grzybów, choć na koniec okazuje się to ekonomicznym humbugiem, wydmuszką, by wyłudzić pieniądze. W efekcie zamiast mimetycznego naśladowania rzeczywistości mamy jakiś surrealistyczny obraz, wyścig groteskowych postaci, wysyp absurdalnych, kafkowskich sytuacji, jak w kreskówce, w której logika zdarzeń nie jest priorytetem. W efekcie jak ze stosu kart w grze monopol wyciągamy randomowe szanse na wygraną w grze, tu: na zrozumienie o co w tym chodzi: krytyka konsumpcjonizmu, niedostosowanie społeczne pokolenia X, Y, Z; sam już nie wiem, jakiej litery użyć. A może to popis erudycji autorki, która z banału codzienności, fobii i lęków, odmienności, krytyki społeczeństwa, polityki, ekonomii, absurdalnych. fantastycznych czy baśniowych scen tworzy literackie danie. Wszystkie składniki wrzucone do termomiksa, zmiksowane, zblendowane, podlane sosem doświadczeń autobiograficznych autorki i okraszone niechęcią wobec tradycji powieściopisarskich. A Ty czytelniku rozkminiaj, czy przepis z pirackiej strony wzięty, czy lepiej tradycyjnych literackich dań się trzymać, czy też brak Ci erudycji i kreatywności, by zrozumieć, co się tu wydarzyło? A coś się wydarzyło.
Bardziej mi się podobało od "Dropi". Mniej losowe/surrealistyczne, co uważam za plus, bo tam już robiło się z tego takie "wszystko mi jedno"; wyjątkiem jest opowiadanie o boczniakach, które było dla mnie odpychające, najgorszy tekst w zbiorze. Najbardziej mi się podobały to o zaszytym umyśle i o fakturach. "Dom w kształcie kostki" zdecydowanie za długi. Powtarzana fraza "Marek Kotański nie żyje" w pierwszym opowiadaniu z jakiegoś podowodu mnie chwyciła; taka losowość jest ok.