Juno to dowcipna, nieco złośliwa, a zarazem ogromnie smutna opowieść o rodzinie, ambicji, kredytach, śmierci i żałobie oraz o pewnej astronomce z XVII wieku.
Na przykładzie jednej całkiem zwyczajnej rodziny z mazurskiej wsi Anna Dziewit-Meller pokazuje, że wszyscy rodzimy się od razu pod kreską. Każdy winien jest co innego i swój dług ma zaciągnięty gdzie indziej, ale, jak powiada dobry duch tej powieści poeta Rabelais: "Świat bez długów! Toż by gwiazdy przestały obracać się regularnym torem".
Aleksandra zbliża się do czterdziestki, pracuje i wychowuje trzech synów. Jej codzienność to tony obowiązków i problemy finansowe. A chciałaby od życia znacznie więcej. Marzy o uznaniu czytelników i intelektualnej sławie, próbuje więc swych sił jako pisarka. Jej młodsza siostra Marianna mieszka w rodzinnej wsi na Mazurach. Jest popularną instagramerką. Z pozoru szczęśliwa i spełniona, pragnie macierzyństwa i zmaga się z poczuciem winy, które nosi w sobie od dzieciństwa. Siostry są jak ogień i woda, a ich relacje pełne są niedomówień. Czy choroba ojca, pozwoli im odtworzyć więź i pogodzić się z wydarzeniami z przeszłości?
Juno to powieść o kobietach, o kryzysie wieku średniego, ale również o długu i o winie, które to kategorie autorka umiejętnie wyrywa z kontekstu ekonomicznego czy prawniczego, przenosząc je na codzienne doświadczenie.
DNF No tak, niestety. Totalnie książkowy przykład literatury, z którą mam problem. Wiadomo, to zdarza się powszechnie, ale właśnie w polskiej prozie potykam się o to najczęściej. "cześć, oto bohaterka y - jest taka, taka i taka, kilka lat temu przeżyła to i to, nie dogaduje się z tym i tym, nie angażuje się w nic, bo to i tamto. o, a to bohaterka x, ta jest w życiu w takim i takim miejscu, lubi to i tamto, trudno jej z tym i z tym, a jej główną cechą jest to."
"Juno" to opowieść o dwóch siostrach, będących jak woda i ogień, których relacje nie należą do najlepszych. Każda z nich boryka się ze swoimi problemami i demonami przeszłości, jednak obie pragną po prostu szczęścia. Czy jest to możliwe, kiedy człowiek każdego roku zaciąga coraz większy dług i nie ma pojęcia, czy uda mu się go do końca spłacić?
Książkę czytało mi się miło i przyjemnie, bo to dobra rozrywka. Ale jednak niewiele więcej. Autorka porusza różne tematy, dlatego każdy powinien znaleźć tutaj coś dla siebie. Są momenty do zastanowienia się i przełożenia na swoją codzienność, są chwile komiczne wywołujące uśmiech na twarzy, są też momenty smutniejsze powodujące delikatne ukłucie w klatce piersiowej.
Niemniej jako całość - owa opowieść nie wniosła niczego do mojego życia, nie zmieniła go ani nie zapisała się w mojej pamięci na dłużej. Była przyjemną rozrywką i to tyle.
Juno to postmodernistyczna powiastka na nowo wrzucona w ramy konwencji, licząc, że ten efekt recyklingu zachwyci czytelnika. Opowieść o dwóch siostrach na pozór ma być głęboką analizą psychologiczną tak skrajnie różnych żyć, jednak szybko się okazuje, że to nijaka codzienność – jak się domyślam, taki był cel autorki. Może i by to wszystko działało, gdyby nie antypatyczna osoba narratorska, która z przekąsem i dużą dawką pretensjonalności opisuje cały ten bajzel zwany życiem. Wielka szkoda, że te ważne elementy zwykłego życia, jak tytułowe jezioro, śląska astronomka czy też sekretne łowiectwo, ostatecznie nie odbijają się żadnym echem w narracji. Dużo tu zabrakło na poziomie podstawowym, zbyt wiele uwagi poświęcono następnym krokom pisania, przez co Juno wypada jako wydmuszka.
„Tak się zdarzyło, tak to się właśnie stało, tędy potoczyło, postaci przychodzą, robią swoje, czasem cudacznie, czasem źle, czasem też dziwi, że tak można, ale takie są, te postaci z książki, że maja swój los gdzieś im nadany i nie mogą go uniknąć”. Dwie siostry, Aleksandra i Marianna chwilę przed czterdziestką (więc o zgrozo jesteśmy w podobnym wieku), jedna jest już matką i żoną, ale marzy o pisarskiej karierze, druga jest znaną instagramerką (i żoną też!), ale szczytem jej pragnień jest zostanie matką. Siostry różniące się od siebie w każdym aspekcie, nie są w bliskiej relacji, coś je w przeszłości poróżniło, ale teraz w obliczu choroby ojca muszą stanąć po tej samej stronie. Jest to historia przewrotna, niejednoznaczna, bo z jednej strony życiowe tragedie, z drugiej nie brakuje tu momentów zabawnych. Zwykla codzienność, spod której prześwituje inna niekonwencjonalna rzeczywistość. Postaci też łamią stereotypy, a to co wywija Aleksandra w drugiej połowie książki.. no bedziecie zaskoczone, zapewniam. A jak to Anna Dziewit-Meller to oczywiście ważnym elementem jest język. Intensywny, autentyczny, prosty, ale niezwykle obrazowy i plastyczny - spróbujcie poczytać sobie „Juno” na głos. I wisienka na torcie książki, jej narrator, a właściwie narratorzy w postaci chóru niczym w greckiej tragedii komentujący co się dzieje na książkowej scenie i wiedzący co wydarzy się w niej dalej. Nie powiem wam kto konkretnie do tego chóru należy, ale zabieg jest to odświeżający i nie jest to żadna pisarska fanaberia, ta forma pasuje do tej historii i sprawdza się w niej idealnie. Świetna, czytajcie :)
Stand-up w formie książki, przy czym niestety, większość żartów i zabaw językowych brzmi jak powtórki z festiwalu kabaretów sprzed dziesięciu lat. To nie jest powieść o bohaterkach czy bohaterach, to jest spotkanie z ciekawym człowiekiem i ciekawym człowiekiem jest oczywiście narrator - oczytany, dosłownie wszechwiedzący z "ironiczną i dowcipną" opinią na każdy temat. Jeżeli czytelnikowi humor nie odpowiada, powieść jest po prostu męcząca bo też nie daje odskoczni od intelektualno-filozoficznych wynurzeń narratorów (autorki?), a motyw 'długów które zaciągamy w życiu' jest toporny i powtarzany na każdym kroku (na wypadek gdyby czytelnik nie rozumiał konceptu? zapomniał, że długi mogą być ~metaforyczne?).
Ponadto, powieść powiela utarty schemat polskich komedii romantycznych - wulgaryzmy to podstawa wypowiedzi, każde małżeństwo się właściwie nie lubi a prawdziwym girl power jest picie samotnie wina lub zdradzanie męża (albo przynajmniej fantazjowanie o tym), zaś połowa sytuacji które się bohaterom przydarzają wynika z tego, że nikt nie potrafi ze sobą porozmawiać szczerze (bo nikt nie jest przecież dojrzałym człowiekiem przed czterdziestką?)
Możliwe, że książka do mnie nie po prostu nie trafia, tak bywa, natomiast powieść nie oferuje mi również niczego więcej - język nie bawi, historia nie porywa, opowieści o astronomce ostatecznie nie dostałam, jedynie trailer i wywody o tym jak to literatura wymaga języka (rozumiem aluzję), więc jedyne co we mnie pozostaje po lekturze, to irytacja i poczucie zmęczenia jak po wysłuchaniu zbyt długiego i mało zabawnego skeczu. Lub podcastu o wulwach.
Oto nieśpieszna historia o życiu pewnych ludzi, którzy- widocznie los tak chciał - są rodziną. A jak powszechnie wiadomo, z rodziną najlepiej wychodzi na zdjęciu. Narrator ze swadą snuje swoją opowieść wzbogacjąc ją cytatami z tzw. porządnej literatury, czy nawiązaniami np. do filmu (bez wymądrzania się!). Nie szczędzi przy tym ironii, miejscami zahacza o cynizm. Puszcza oko do czytelnika, bywa że ujawnia mu więcej niż powinien albo wydusza z niego łzy. A największy numer "wycina", gdy odkrywa swoje prawdziwe oblicze. Dobra lektura o życiu człowieka poczciwego (również tego trochę mniej), o tym jak los potrafi nam na nosie grać i jak uganiamy się za mrzonkami. Cóż robić? Życie, życie jest nowelą...
Przyznam się bez bicia, to miał być mój pierwszy „hate reading”. Słyszałam o tej książce słabą opinię od osoby, z którą często się zgadzam, więc podeszłam do tego tytułu nastawiona dość negatywnie. I co? I pstro, bo to było świetne. Kawał dobrej literatury pięknej z elementem zburzenia czwartej ściany, mnóstwem emocji, ogromnego smutku u beznadziei przeplatających się z humorem i akceptacją tego, co tu i teraz. Jestem na tak i gorąco polecam. I zwracam autorce honor i bije się w pierś, że źle podeszłam do tematu.
Książka z fabułą dążąca do zera. Historia pokazuje motywację i myślenie zależnych sobie bohaterów z jednej rodziny. Jest specyficznie napisana bo przez wielokrotnie złożone zdania. Ale sposób napisania emanuje dla mnie czymś na kształt słowotoku, i w tych słowach kreślą nam się postacie. Przeplatają się one i mają swoje cele. Jest to bardzo naturalna książka o tym jak wygląda normalne życie. W opisie ksiazki dużo jest o winach i rzeczywiście poczucie winy oraz potencjalnego długu jest obecne ale nie jest dla mnie tak nakreślone jak z opisu. Natomiast widać zależności czemu cos robimy lub nie, ze względu właśnie na jakieś poczucie w związku z "zaciągniętym długiem". Książka do przeczytania na dwa podejścia, krótka, przyjemna, wciągająca. Do tego wplecione są tam ciekawsze słowa, ale nie zbyt często by mieć poczucie "bycia głupim" i zbyt górnolotnej literatury.
Dziwna książka. Zapowiada się ciekawie, a na koniec myślisz so what? Wątek śląskiej astronomki - po co? Może warto napisać o niej osobną książkę zamiast przemycać jej postać zupełnie bez celu?
ta ksiazka jest bardzo dobra, jednak nie jest kompletnie dla mnie i ogólnie mojej kategorii wiekowej. Mogłabym ja skończyć, jednak nie widze w tym sensu w momencie w którym wiem, ze nawet jesli to zrobię to nic z niej nie wyciągnę. Nie jestem w stanie postawic sie w sytaucji bohaterek i ogólnie wciągnąć sie w nich historie, bo po prostu jestem za młoda. Mozliwe ze kiedyś wroce do tej książki, jednak napewno nie zrobię tego w najbliższej przyszłości
Anna Dziewit-Meller pisze o zwyczajnym życiu, o troskach i codzienności z humorem. To bardzo żywy, barwny tekst, który czyta się z dużym zainteresowaniem, a jednocześnie łatwo docenić te wszystkie mrugnięcia okiem w stronę czytelnika.
„Juno” to historia o rodzinie, o szukaniu winy i próbie odkupienia, które często jest niemożliwe.
Żałuję, że relacja sióstr nie została pogłębiona, to dopełnienie fabuły, którego zabrakło.
Dlaczego tak niewiele jest we współczesnej literaturze polskiej, tak dobrych powieści? Bawiłam się świetnie, podziwiając kunszt Anny Dziewit-Meller. Słodko- gorzka, sielska i jednocześnie brutalnie polska. Z każdą kolejną stroną autorka coraz bardziej bawi się formą i narracją powieści, pozwalając czytelnikowi wierzyć, że ma na kształt zakończenia, jakiś wpływ. Doskonały zabieg. Po Górze Tajget myślałam, że może być trudno utrzymać poziom. Nie było. Pływałam w jeziorze Juno z ogromną przyjemnością, nabierając chęci na własną pisarską przygodę- a to zawsze dobrze wróży książce. Trudno było mi się oderwać nie ze względu na wartką akcję i mnogość wydarzeń, ale dlatego, że Juno jest tak dobrze napisane.
Historia dwóch sióstr w obliczu śmierci ojca. Każda z nich prowadzi nieco inne życie i ma inne priorytety, czy ta tragedia je zbliży, czy też jeszcze bardziej uwidoczni różnice i doprowadzi do rozpadu więzi? Mimo powagi poruszanych tematów autorka wplata w powieść dużo humoru. Uwielbiam narratorów i zakończenie, którego nikt nie mógł się spodziewać. Cudna książka.
Fajne to i błyskotliwie napisane. Ale jak dla mnie przerost formy nad treścią. W dodatku, podobnie jak w „Znakach zodiaku” Marcisza, powieść oferuje wiele haseł luster, w których można się w dzisiejszych czasach dowoli przeglądać, ale jakby zbyt prosto, zbyt płytko. No i chyba trochę drażniła mnie maniera lektorki audiobooka i delikatnie stylizacja języka narratora.
Ciężko doszukać się tu cech powieści, tym bardziej takiej o rodzinie. To raczej zbiór opowiadań, pociętych na kawałki i nadzianych na patyk, jak szaszłyk i udających powieść. W tej rodzinie są jakieś relacje, ale autorka absolutnie nie umiała tego oddać, każdy opisywany jest w oderwaniu od innych. Kolejna rzecz, to wulgaryzmy, zupełnie niepotrzebne. Być może miały oddawać emocje bohaterów, ale tak się nie stało, bo zupełnie mnie to nie rozgrzało, a wręcz zniesmaczyło. Jakbym słuchała żula spod budki z piwem. Po trzecie... Litości!!! Pisarze, nie piszcie o pisarzach. To, że Wy cierpicie przy tworzeniu nie oznacza, że czytelnik też musi brać na siebie Wasze zatwardzenie. I na deser. Rzecz miała w założeniu dotyczyć długu. Ale chyba autorka nie odróżnia dwóch, zupełnie różnych znaczeń, słowa "winny".
Przejdźmy do treści. Tu troszkę lepiej, choć nie rewelacyjnie. Dwie siostry: Aleksandra i Marianna. Jedna próbuje spłodzić dziecko, druga dzieło literackie. Umiera im ojciec. Do tego wypadek, scena erotyczna, do której nie doszło, myśliwy zmiażdżony gałęzią odstrzeloną... śrutem (naprawdę???). Zupełnie niepotrzebny obszerny fragment o astronomce. I to tyle.
Zabawne, błyskotliwe i z dużą dozą dystansu i ironii, skierowanej w typowe "problemy", jakie męczą dzisiejsze społeczeństwo. Tych błachych, z których autorka się podśmiewa, i tych poważniejszych, które mimo wszystko podane są w dość lekkiej formie. Ironiczny i dosadny język, pełen wulgaryzmów, które akurat tu świetnie wpisywały się w styl, jakim napisana jest książka. Jednak już w połowie byłam nieco zmęczona tą formą. Za dużo też rozwodzenia się nad intymnymi częściami ciała - o oglądaniu swojej "wulwy" w lusterku było co najmniej kilka razy 😅 Ale ogólnie niezłe, i moim zdaniem warto. Dzięki Antonina i Dorota, ta okładka mnie skutecznie odstraszała!