Dwa zabójstwa prokuratorów wstrząsnęły północną Polską, sprawca uczynił z tych śmierci widowisko. Wkrótce groźby dostaje kolejny prokurator. Ceną za jego życie ma być wypuszczenie z aresztu Józefa Danika, człowieka oskarżonego o spalenie żywcem swojej rodziny. Gdy termin wyznaczony na uwolnienie Danika się zbliża, do sprawy zostaje zaangażowany Sławomir Kruk, mimo tego, że parę lat wcześniej został zwolniony dyscyplinarnie ze służby. Ma wspomóc śledczych w schwytaniu mordercy, zanim ten uderzy ponownie. Kruk uczestniczy w śledztwie, w którym przekraczane są nieprzekraczalne granice, myśliwi stają się zwierzyną, a prawo okazuje się pustym słowem. Aby wyeliminować zabójcę, Kruk musi być bardziej bezwzględny niż on.
Ten tom fabularnie oceniam na 8. Gdybym przeczytała tylko tę książkę, zapewne dałabym 10, ale znam treść innych części serii, a niektóre zrobiły na mnie większe wrażenie. Po "Bliskiej znajomej" nadal próbuję się pozbierać emocjonalnie. Na takie ilości, jakie czytam, rzadko zdarza się książka, która potrafi mnie tak mentalnie sponiewierać. Cała seria to istny majstersztyk. Autorowi nie brakuje pomysłów ani talentu. Chapeau bas, Panie Górski! Trafia Pan na pierwsze miejsce podium mojej prywatnej listy najlepszych autorów. Na takie książki brakuje mi skali ocen! Skoro już zaczęłam od podsumowania, to przejdę do początku.
Bardzo ciężko było mi się zabrać za czytanie tego tomu. Powód był prozaiczny — to ostatnia napisana/wydana cześć serii o komisarzu Kruku. Już na początku dopadł mnie syndrom odstawienia i robiłam wszystko, by nie doczytać książki do końca. W pewnym momencie to już było niewykonalne, gdyż ten tom, podobnie jak wcześniejsze, jest nieodkładalny.
W każdej części Kruk mierzy się z czymś więcej niż oczywiste przestępstwa. Część postaci boryka się z zaburzeniami i chorobami psychicznymi, niektórzy żyją w bańce własnych imaginacji, inni perfidnie manipulują. W tym tomie chyba największym przeciwnikiem Kruka jest jego sentyment do współpracowników oraz poczucie moralności i lojalności. Sprawiedliwość, która nie zawsze jest tożsama z literą prawa.
Autor po raz ósmy udowodnił, że jest perfekcjonistą w pisaniu skomplikowanych historii kryminalnych. Intrygi przypominają węzeł gordyjski, którego nie da się klasycznie rozwiązać, a można go jedynie przeciąć. Jednak pisarz nie posuwa się do prostych rozwiązań. Każda z postaci ma swój indywidualny charakter, który utrzymywany jest nie tylko w zachowaniach, ale też doskonale skonstruowanych dialogach. Autor ma już wypracowany styl. Prosty, ale nie prostacki. Zaakcentowany w odpowiednich miejscach, ale bez stosowania wulgaryzmów jako znaki przystankowe. "Dla mnie mleko nie pochodzi od krowy, ale ze sklepu, a drzewo to po prostu drzewo." Prostota wypowiedzi, która pozbawiona jest tendencyjnych pytań. Zauważyłam to dopiero, gdy Kruk sam upominał się za zadanie takowego: " – Co robisz? – spytał bezmyślnie. [...] Mógł dalej pytać, co robi, ale przecież widział, co robi."
Fabuły nie zawierają krwawych jatek, choć zdarzają się drastyczne sceny. Te opisane są w taki sposób, że jedynie rezonują w wyobraźni czytelnika. Nie są ukierunkowane na to, by szokować, oddziaływać na ludzkie emocje czytelnika, nie mają za zadanie podnieść ogólnej oceny powieści.
Ten tom zaczyna się od morderstw dwóch prokuratorów. Jedna z ofiar zginęła w spektakularny sposób. Sprawca stawia żądania, by bezkompromisowy prokurator wypuścił mordercę swojej rodziny. Prokurator Czernicka, która oskarżała Kruka i doprowadziła do jego usunięcia z policji, dostaje pogróżki od sprawcy. Jedynej osobie, co do której ma pewność, że jest bezstronny i zrobi wszystko, by dociec prawdy, jest Kruk. Podoficerowie ABW Weronika Majewska i Wojtek Sawicki na polecenie Czernickiej składają Krukowi propozycję uczestnictwa w śledztwie jako prywatnego konsultanta.
Tym razem poczynania policjantów, prokuratorów i funkcjonariuszy innych służb wydają się nieco naciągane. Hierarchia się przetasowała. Jednak moja wiedza na temat możliwości negocjacyjnych, decyzyjności na najwyższych szczeblach służb jest żadna, dlatego postanowiłam założyć, że takie sytuacje są prawdopodobne i po prostu cieszyć się ostatnim śledztwem Kruka. Powieść jest zawiła, wielowątkowa i wielowymiarowa, przez co wymaga od czytelnika skupienia i uwagi. Między kolejnymi wydarzeniami łatwo przegapić pozornie nieistotne informacje, czy dialogi, które w rzeczywistości wyjaśniają wiele, choćby dlaczego sprawa musiała być tak spektakularna. Żelazny prokurator, dla którego prawo było jedyną świętością, nie uległby szantażowi, nie ugiąłby się, gdyby sprawa nie wzbudzała ogromnego zainteresowani mediów i nie kładła się cieniem na dobrym imieniu nieskazitelnego prokuratora. Był próżny, sam lubił stawać w świetle jupiterów, to i morderstwa, które miały na niego wpłynąć, musiały być medialne.
"Głupota jest formą zła, jeśli nie najwyższą, to najbardziej rozpowszechnioną."
W tym tomie sympatyzowałam jedynie z Krukiem, więc wewnętrznie nie chciałam, by narażał się dla jakiejś znienawidzonej przeze mnie postaci. Znowu to dla kobiet nadstawiał karku Kruk. Jedną powinien umieścić w strefie wrogów, ale jego wewnętrzne poczucie moralności na to nie pozwoliło. Druga, mimo że o dziwo nie była mężatką, a z Krukiem traktowali się po sportowemu, miała swojego adoratora, który niekoniecznie chciał odpuścić. "Spojrzenie Kruka było spokojne, facet łatwo się nie podpalał. – Dla mnie to jedna z wielu. Dla ciebie to ta jedyna, tak?" Zaintrygowała mnie postać majora Ciężkiego. Chętnie poznałabym głębiej jego osobowość w kolejnych tomach.
"Zadzwonił do bydgoskiej komendy wojewódzkiej i poprosił o rozmowę z tamtejszym komendantem. Okazało się, że była to komendant." — kolejny plus — brak dziwacznych feminatyw, które odbierają (przynajmniej) powagę stanowiska.
Ciężko oderwać się od powieści autora, gdy już się je zacznie. Siedzi się na rollercoasterze wydarzeń i nijak nie idzie z niego zasiąść. Można jedynie poddać się sile historii i z nią pędzić do finału. Schodzi się z tej karuzeli z zawrotami głowy i niewypartą chęcią, by wsiąść raz jeszcze do kolejki górskiej (nawiązanie do nazwiska autora celowe). Całości dopełniają cudowne okładki. Czytanie tej serii nie było tylko zapoznawaniem się z kolejnymi wydarzeniami, to było jak uczestnictwo w nich. Dlatego żywię ogromną nadzieję, że będę mogła jeszcze uczestniczyć w śledztwach komisarza Kruka.
Pożegnanie z (eks) komisarzem Sławomirem Krukiem? Tym razem Kruk, ściągnięty prosto z wózka widłowego, podejmuje się współpracy z ABW w celu powstrzymania mordercy dybiącego na życie prokuratorów. Tym razem więcej, niż zazwyczaj u Piotra Górskiego, sensacji i thrillera a mniej kryminału - ale ludzie, jak to się czyta! Nawet jeśli intryga jest nieco przekombinowana, to książka maskuje te niedostatki na innych polach... na przykład polach śmierci, chciałoby się rzec, ale jakoś tanio to brzmi, a "Autostrada do piekła" na pewno tania nie jest (co jest zdaje się przypadłością wszystkich polskich autostrad, nie tylko tych infernalnych). Błądzimy zatem z Krukiem w labiryncie tajnych służb i niejasnych powiązań, co i rusz wpadając na mur z podejrzeń, braku zaufania i fałszywych tropów, klimat jest ciężki niczym powietrze przed burzą, a akcja szybka, bezkompromisowa i nieprzewidywalna jak kierowca BMW na drodze szybkiego ruchu. Podobało mi się.
"Wszyscy byli martwi. Ostatni wystrzał był wykrzyknikiem wszystkiego, co doprowadziło do tego momentu. Zwolniłem palec ze spustu. I wtedy wszystko się skończyło."*
Po lekturze 8, i póki co (mam nadzieje, że póki co) ostatniego tomu cyklu kryminalnego o Sławomirze Kruku mam nieodparte skojarzenie z przygodami byłego gliny, Max Payne'a z gry komputerowej sprzed 20 lat. Opowiadała ona historię (w której gracz brał udział) o policjancie, któremu zabito rodzinę, i który wymierzał sprawiedliwość na własną rękę. Max Payne to taka gra słów, jednocześnie imię i nazwisko bohatera, w tłumaczeniu można przyjmować jako „Maksymalny Ból” (Payne/Pain). Sławomir Kruk nie działa jako samotny mściciel i choć wiele jego metod było by tożsame z tymi, które stosował Max jego historia jest inna, choć nie bez podobieństw. I w grze i w całym cyklu napięcie i poziomy „atrakcji” w miarę upływu fabularnego czasu po prostu rosną.
W poprzednich tomach Kruk z dobrego śledczego i dość porywczego, mającego problemy z agresją policjanta przeradzał się w mrocznego mściciela, który ostatecznie zwalczał zło złem, nad którym z kolei nie do końca był w stanie panować. Już-Nie-Policjant-Kruk w ósmej części swoich przygód zostaje… konsultantem policyjnym, a konkretnie służb, w tym wypadku Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego. Piotr Górski, Autor, idzie więc dalej i zwiększa i tak już wysoką stawkę dotychczasowych układów fabularnych naszego bohatera. Maksymalizuje ból. Ból czytelnika czytającego nieprzyjemne perypetie bohaterów, z którymi zdążył się związać oraz samego Kruka. Trudność i wagę często nieodwracalnych, ale też niemożliwych do uniknięcia wyborów.
Po dość drętwym i mało angażującym prologu powieści bardzo szybko na scenę wchodzi on, cały na czarno, nasz charakter od mocnych i stanowczych wypowiedzi, a także wybitny talent śledczy. I zaczyna się jazda. Od tej książki, podobnie jak od poprzednich, choć tutaj na pewno nieco bardziej, po prostu nie można się odkleić. Poczucie humoru w książce, wybijające się przez słowa i myśli głównego bohatera to jest coś nieprawdopodobnie smakowitego. Sarkazm na granicy arogancji i świetne, celne strzały retoryczne, ten gość zawsze wie kiedy co powiedzieć. I co jeszcze lepsze, kiedy nie mówić nic.
Ofiara w kryminale Górskiego nie jest rzeczą, statystyką ani rekwizytem do ogrania dla śledztwa, czy głównego protagonisty. Jest człowiekiem z całym dobrodziejstwem inwentarza, co no jeszcze bardziej urzeczywistnia przedstawiony w książce świat. Pokazuje tragizm zdarzenia i bezduszność sprawcy. Fabuła powieści jest tym razem o tyle ciekawa, że sprawcą jest znany od pierwszych stron i właściwie od razu wiadomo z kim jest do czynienia, natomiast nieuchwytny grozi kolejnymi zabójstwami. Kruk tym razem jako konsultant dla służb sprawia się nieźle. Dodatkowo anturaż starego "pałacu" i tzw. „sali balowej” pełnej funkcjonariuszy i analityków ABW robi dobrą robotę jako scena centralna fabuły powieści. Taka Baza jak w filmie typu Mission Impossible czy w grze dla następnych misji bohatera. Autor niczym Istota Wyższa, Stwórca tego pięknego świata Komisarza Kruka z ojcowską troską pokazuje swojemu dziecku gdzie jest jego miejsce wśród mądrzejszych i skuteczniejszych. Czy Kruk, który w pewnym momencie niewiele wnosi do śledztwa jest tylko łącznikiem poszczególnych postaci, i czy momentami jawi się nam tylko jako pasażer, a nie kreator treści? Niekoniecznie. Autor będący „bogiem” przekonuje nas, że działa w niezbadany sposób, i wszyscy jesteśmy narzędziami w rękach Pana...Autora.
Jeżeli myśleliście że poprzednimi tomami Górski zarobił na miano tego, co się w tańcu nie kocha, to słusznie, ale teraz nie kocha się jeszcze bardziej. Odpina wrotki i zaskakuje nawet scenarzystów filmów że Jasonem Stathamem. Bardzo bym chciał, żeby ta przygoda, tak niebanalna, tak dobra i tak starannie przygotowana i podana Czytelnikowi się nie kończyła.
*cytat z początku będącego jednocześnie zakończeniem fabularnym gry.
ALE… A tylko zajrzę jak to się zaczyna. Czytać nie będę, bo nie mam czasu. I co? Trzy zarwane noce, robota nie zając, nie uciekła. Moja wina. Przecież powinnam wiedzieć, że jak się zacznie czytać Górskiego, to nie można się oderwać.
Wyrzucony z Policji komisarz Kruk zostaje zatrudniony do pomocy w śledztwie w roli „konsultanta”, dzięki specjalnej protekcji pani prokurator, które oskarżała go o wszystkie ciemne sprawki, których dopuścił się w poprzedniej części („Pułapka na szczury”). Sprawa jest poważna, bo dwoje prokuratorów zostało w spektakularny sposób zamordowanych, a na swoją kolejną ofiarę zabójca wyznaczył właśnie naszą panią prokurator. No chyba, że zostanie uwolniony inny morderca oczekujący na proces. Na takie ultimatum polski wymiar sprawiedliwości nie może się zgodzić, ale śledztwo utknęło w martwym punkcie. Obawiająca się o swoje życie prokurator liczy na to, że pomóc może Kruk ze swoimi „niekonwencjonalnymi” metodami.
Akcja nie zwalnia nawet na minutę, przez cały czas czujemy atmosferę zagrożenia. Pojawiają się nowe wątki i nawet komisarz Kruk popełnia błędy.
Intryga jest bardzo mocno zapętlona, wszystko ładnie się łączy i wyjaśnia na końcu. Ale…
Kiedyś czytałam książki, odkładałam, i albo mi coś zostało w głowie, albo nie. Odkąd zaczęłam prowadzić zapiski na blogu, wyostrzyło mi się spojrzenie. Próbuję dociec, co autor chciał powiedzieć i czy mu się to udało, żeby to przekazać czytelnikom. I tym razem mam wątpliwości. Chociaż intryga jest precyzyjna jak szwajcarski zegarek, to nie znajduję odpowiedzi na pytanie: „dlaczego?”. Po co osoba odpowiedzialna za serię morderstw wymyśliła aż tak spektakularne widowisko? Niestety, nie ufam wyjaśnieniom autora. Ten sam efekt można było osiągnąć banalnymi, konwencjonalnymi metodami. Przekupienie lub zastraszenie świadka albo prokuratora było o niebo łatwiejsze. Dlaczego więc nie zadziałała brzytwa Ockhama?
Nie tylko detektywi popełniają błędy, autorom również się to zdarza i tym razem trafiło na Piotra Górskiego. Nie dopracował do końca postaci zleceniodawcy. Pokazał postać, która ma satysfakcję z tego, że robi wokół siebie zamieszanie, pokazuje, jaka jest wielka, bo może bezkarnie zabijać przy świadkach i drwić z wymiaru sprawiedliwości. Ale w końcówce widzimy tego gościa zupełnie inaczej, jako skromną osobę, której obcy jest blichtr i epatowanie bogactwem, a więc brak u niej cech tak charakterystycznych dla ludzi prowadzących mafijne interesy. To są dwie różne osobowości. Żądza sławy nie idzie w parze ze skromnością, więc takie rozwiązanie mnie nie przekonuje.
To błąd naprawdę małego kalibru i bardzo prosty do wyeliminowania, przy pomocy kilku machnięć piórem, na przykład przy opisie rezydencji mafioza. Autor sam by wpadł, że coś tu się nie zgadza, ale pewnie wydawnictwo szybko przechwyciło książkę, nie dając mu szans na przemyślenia. Wyciągam takie śmiałe, niepoparte żadną wiedzą wnioski również dlatego, że redakcja jest na trochę słabszym poziomie. Górski dobrze pisze, więc redaktor przysnął albo się spieszył. W paru miejscach można było lepiej się postarać. Drobiazgów się nie czepiam, ale nawet po zapowiedzianej reformie ortografii, z kieszeni chyba nadal będziemy wyciągać (kogo? co?) smartfon, a nie smartfona. Nie było napisać telefon? Póki co nikomu nie przyszłoby do głowy wyciągać z kieszeni telefona. https://www.czytacz.pl
Intryga zawiła, jak zawsze ciekawa i jak zawsze czekam na dalsze części. Dość niska ocena wynika z mojego wrażenia, że pod względem stylistycznym, a także jeśli idzie o jakość dialogów, ta książka odstaje nieco od poprzednich.