Biada marnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy.
Uczty i pijatyki. Orgie i pojedynki. Romanse i filozoficzne dyskusje. Inkwizytor Mordimer Madderdin rezygnuje z sielskiego życia na dworze wielkiego feudała, by udać się w tajną misję do Italii. Misję, której celem jest odzyskanie relikwii świętego Alodiusza – wojennego bohatera z epoki Mrocznych Wieków. Ale miastem zarządza potężny przeor, którego plany wobec relikwii są całkiem inne. Tajemnicze morderstwa, polityczne spiski i intrygi. Mistyczne obrzędy, demony i skrytobójcy.
Inkwizytorzy nazywają Italię kotłem z wrzącą trucizną. Kto z tego kotła ujdzie z życiem, a kto pozostanie w nim na zawsze?
Od lat zajmuje się multimediami i szeroko pojmowaną popkulturą. Pracował jako zastępca redaktora naczelnego pism „Click” i „Game Ranking” oraz naczelny magazynu „Fantasy”. Prowadził programy autorskie w Radiu WAWA. Reżyserował dubbingi. Tworzył i tłumaczył scenariusze gier komputerowych. Od kwietnia 2008 – szczęśliwy tata małego Kacperka. Jeden z najpopularniejszych pisarzy fantastycznych. Prowokujący. Zaskakujący. Potrafi rozbawić, zbulwersować, dotknąć do żywego. Wymyka się oczekiwaniom. Ledwie okrzepł w szatach inkwizytora, niespodzianie wdział żupan.
Tyle razy już dawałem szansę Panu Jackowi i Mordimerowi ale to już chyba koniec. Tak mnie wymęczyła ta książka. Nie takiego Inkwizytora poznawałem tyle lat temu. Aż chyba odkurzę sobie pierwsze tomy. Przedstawiona historia śmiało mogła by być opowiadaniem! Wyciąć wszystkie powtórzenia, gdybania, był nawet cały rozdział którego brak nic by nie zaszkodził. Gdzie jakiś rozwój bohatera? Gdzie rozwinięcie świata przedstawionego?
Ostatnio trochę utyskiwałam na „jakość” moich spotkań z Mordimerem, które, nie ma co ukrywać, zamieniły dawną ironię na rubaszny humor, a przy tym straciły swój blask i pazur. Dlatego, gdy usłyszałam, że mój ulubiony inkwizytor zmienił „stajnię” wydawniczą z Fabryki Słów na Zysk i S-ka, „wyniuchałam” w tym spory potencjał na odświeżenie cyklu. Z ciekawością sięgnęłam więc po Ja, inkwizytor. Miasto Słowa Bożego, by przekonać się, czy seria wraca na „właściwe tory”.
Biada marnym istotom, gdy wchodzą pomiędzy ostrza potężnych szermierzy… Uczty i pijatyki. Orgie i pojedynki. Romanse i filozoficzne dyskusje. Inkwizytor Mordimer Madderdin rezygnuje z sielskiego życia na dworze wielkiego feudała, by udać się w tajną misję do Italii. Misję, której celem jest odzyskanie relikwii świętego Alodiusza – wojennego bohatera z epoki Mrocznych Wieków. Ale miastem zarządza potężny przeor, którego plany wobec relikwii są całkiem inne. Tajemnicze morderstwa, polityczne spiski i intrygi. Mistyczne obrzędy, demony i skrytobójcy. Inkwizytorzy nazywają Italię kotłem z wrzącą trucizną.
Kto z tego kotła ujdzie z życiem, a kto pozostanie w nim na zawsze?
Jest lepiej, ale… Pierwsze „takty” książki prawie przespałam. Było tak nudno, iż zastanawiałam się, czy nie lepszy już był ten słabej jakości, rubaszny humor z poprzednich odcinków, który przynajmniej wprowadzał odrobinę kolorytu na salony.
Gdy udało mi się przebrnąć ten mało ciekawy „opijusowo-orgietkowy wstępniaczek”, powrócił Mordi z dawnych lat (tak w 75%), który w ramach innego zadania, jako uniżony sługa Świętego Officjum daje namówić się na udział w rozwiązaniu ciekawej zagadki kryminalno-paranormalnej z demonem w tle.
Nie obyło się więc od małej wizyty w zaświatach, zabawy w kotka i myszkę z potężnym przeorem i uroczego spotkania z samym Dietrichem Knabe.
Humor i ironia wracają też powoli na „właściwe tory”, choć jest jeszcze sporo słabszych i mocno przegadanych momentów.
Reasumując. Książkę czyta się dobrze, choć bez większych fajerwerków. Zagadka z relikwiami świętego Alodiusza jest „skrojona” przyzwoicie, dzięki czemu fajnie śledzi się kolejne kroki postępowania inkwizytora i wraz z nim próbuje dopasować puzzle tej demonicznej układanki. Jednym słowem jest lepiej niż w poprzednich odcinkach, jednak do czasów świetności cynicznego Mordiego jeszcze trochę brakuje.
Jeżeli jesteście fanami pragmatycznego, acz diablo inteligentnego inkwizytora, to myślę, że warto dać mu kolejną szansę.
Historia powoli rozmieniana na drobne. Nadal czyta się wartko ale powoli za dużo światopoglądu tego niestety debila autora. Najciekawsze w założeniu momnety to pół strony.
"Kiedy ginie inkwizytor, czarne płaszcze ruszają do tańca".
No i doczekaliśmy się kolejnego tomu przygód inkwizytora Mordimera Madderdina. Nowe wydawnictwo, nowa szata graficzna książki, ale on ciągle taki sam, pytanie tylko, czy wszystko wyszło ma dobre?
Fabularnie dostajemy niezależną historię, a jej początek, jak to czasami u naszego inkwizytora bywa, ma miejsce w sypialni w towarzystwie kilku pięknych pań. Mordimer uratował pewnego szlachcica, a ten odwdzięczył mu się gościną i tak się sprawy potoczyły, że hulankom nie było końca. Ale żeby nie było zbyt przyjemnie, szlachcic, dosyć nachalnie, przekonuje Mordimera to podróży do Italii, odnalezieniu artefaktów należących do jego przodka i powrotu z nimi.
Co więc skromnemu inkwizytorowi pozostało, jak nie ruszyć w drogę? Podróż minęła szybko i w całkiem ciekawym towarzystwie nie tylko wojów, ale i płci pięknej, bardzo w inkwizytora zapatrzonej. Tutaj klasycznie, z jednej misji mnożą się kolejne, a każda następna jest coraz bardziej mroczna i niebezpieczna.
Najważniejsze jest to, że powieść nie nużyła. Ale mimo wszystko na kilka ciekawych aspektów (nie wiem czy wpływ miało nowe wydawnictwo, czy nagła przemiana autora - w co wątpię) można zwrócić uwagę. Piekara jak zawsze oddaje się filozoficznym dysputom, co raczej jest w cyklu inkwizytorski niezmienne. Ale powonienie Mordimera, a raczej brak przypominania o nim prawie na każdej stronie (są zwolennicy i przeciwnicy!) było ogromnym zaskoczeniem. Tak samo podróże do nie-świata. Były one, nawet dosyć często, ale w przeciwieństwie do innych części cyklu ograniczały się one do "byłem, zobaczyłem, wracam do ciała, ale boli", bez konkretów, bez opisu tego, co Mordimer tam widział. A szkoda, bo to jeden z ciekawszych elementów.
Na spory plus liczne nawiązania i smaczki dla czytelników, którzy zapoznali się z poprzednimi tomami. Autor odwołuje się, czasami w zawoalowany sposób, do codziennych spraw, takich jak rola kobiet na świecie, moralność, aktualne wydarzenia.
Jeżeli chodzi o wydanie, to bardzo miłe dla oka, chociaż trochę szkoda, że grzbiety już nie będą do siebie pasować, bo różnica jest ogromna.
Książkę polecam, można z nią zacząć przygodę z Madderdinem, ale są lepsze części na start. Traktowałbym to po prostu jako "ciekawostkę" cyklu inkwizytorskiego, bez większych zaskoczeń.
Na potrzeby tej recenzji zajrzałem do tego co pisałem o tomie 13 i niestety tegoroczny tom ma te same problemy. Dostajemy tu prostą intrygę z poszukiwaniem relikwii na ziemiach jeszcze nieopisywanych, jedziemy do Italii. No i świetnie bo przecież nowy region, nowe rzeczy, tego właśnie chciałby fan serii prawda? Szkoda że Italia sprowadza się do jednego miasta, w którym inkwizytor od razu dostaje przywileje w gruncie rzeczy takie same jak na swoich ziemiach. Niczym się więc to nie różni od przeciętnego tomu inkwizytora. No może poza tym, że wstęp do intrygi jest niezmiernie długi, dobre 40% książki spędzimy z Mordimerem, który chleje co popadnie, grzmoci się z kolejną w jego życiu kobietą i gada filozoficzne bzdety od rzeczy, albo opowiada historie, które już mam wrażenie nie raz i nie dwa miał okazje opowiedzieć. Do tego stopnia, że w tym tomie opowieść o złodzieju którego powieszono a jego przyjaciele podczas egzekucji okradali gapiów była przytoczona dwa razy.
Co do wątku romantycznego, to jest on niesmaczny bardziej niż zwykle, bo oto Mordimer non stop cynicznie i z wyrachowaniem wchodzi w romans z 19-letnią szlachcianką. No i jak to już bywa z naszym bohaterem, ostatecznie jest to związek na jeden tom. Standard, szkoda tylko, że tyle czasu antenowego ta relacja zabiera, bo czytelnik doskonale wie jak się ona skończy, więc właściwie po co się angażować?
Najgorzej niestety wypada sama intryga. Ot totalnie ograny już motyw Mordimer jedzie -> Mordimer przesłuchuje świadków -> Mordimer ma ich w dupiu bo w sumie czemu nie -> Mordimer wchodzi do nie-świata -> sprawa sama się rozwiązuje -> ktoś ze świętego oficjum miesza szyki w finale. Mam wrażenie, że ten schemat fabularny występował już jakieś 10 razy, a to zdecydowanie zbyt dużo na 14 tomów. Mam już też dość nieskończonego ciągnięcia wątku *Mordimer cierpi katusze jak wchodzi do nieświata* i jego bezbrzeżnego zaskoczenia za każdym razem gdy ktoś mu pomaga/wyręcza go/uczy go po raz n-ty przechodzić bez bólu przez nie-świat. Ile razy jeszcze drogi autorze będziesz resetował pamięć bohatera w ten czy inny sposób tylko po to, żeby tego wątku w żaden sposób nie popchnąć do przodu?
Finał okazuje się wariacją na temat jednego z tomów, ot wchodzi Oficjum, kogoś rekrutuje, coś zdobywa. Jestem niestety pewien, że ani bohatera którego tu poznajemy ani artefaktów nigdy więcej na kartach powieści nie uświadczymy, Mam wrażenie, że po 14 tomach magazynowania wiedzy, ludzi i ekwipunku święte oficjum byłoby w stanie wywołać wojnę z samym bogiem, szkoda tylko, że jest to magazynowanie na potrzeby jednego tomu, potem się już o tym zapomina na wieki. Wielka szkoda bo jest tu jak zwykle gdzieś potencjał, ale do tego trzeba by myśleć o zakończeniu cyklu, a skoro ten jest dalej dochodowy to i po co?
Po co dopinać wątki, po co odpowiadać na pytania, skoro można powolutku sączyć latami odpowiedzi, doprowadzać na skraj szaleństwa fanów żądnych jakiejś konkluzji wątków i zamiast tego zwyczajnie zadawać nowe pytania. Przestaję już wierzyć w jakikolwiek finał tego cyklu, w tym tomie nie odpowiedziano mi na żadne pytanie. Jedynie zdenerwowałem się na fakt, że w nie-świecie spędzamy łącznie może 10 stron, za to na pieprzeniu o niczym i chlaniu na umór spędzamy około 300.
Mam dość tego cyklu i poważnie się zastanowię czy wrócić na tom 15.
Nie dajcie się zwieść tą 14-tką, bo książek o cyklu inkwizytorskim jest już łącznie osiemnaście. To zresztą kolejna "niezależna" pozycja w serii, co jest podkreślane chyba tylko po to, aby ktoś niewtajemniczony albo naiwny dał się ponownie złowić. Nowi czytelnicy nie wyłapią zalewu powtórzeń czy przemycania własnych poglądów, jak to szereg ludzi twierdzi i oskarża Pana Piekarę o różne rzeczy. Ja oceniam jednak książkę, a nie autora.
A to historia w dużej mierze wtórna i trzeba tutaj nadmienić, że właściwa akcja zaczyna się po przejściu przez jakieś 150 stron. Początek to bowiem dobrze znany nam Mordimer. Pije, filozofuje i uprawia seks z młódką na dworze szlachcica, który okazuje się mieć dla niego zadanie. Polega ono na odebraniu od innej rodziny relikwii świętego. Szkopuł w tym, że familia rezyduje w Italii, zatem naszego umiłowanego sługę czeka podróż poza granicę bezpiecznego Cesarstwa.
Na miejscu sprawy się pokomplikują za sprawą lokalnego, wpływowego duchownego, który sam będzie pragnął położyć łapy na świętościach. Madderdin zaś zajmie czas śledztwem, które dotyczy masowego mordu pewnej rodziny. Jedyny świadek, co prawda żyje, ale nie jest za mocno w stanie do złożenia wyjaśnień. Niemniej sprawa oczywiście poprowadzi Inkwizytora do sporego zagrożenia dla ludzi, dzięki czemu będzie miał on szansę się wykazać.
I pofilozofować, bo Mordimer ma swój ukształtowany światopogląd, którym raczy się dzielić z czytelnikiem nad wyraz chętnie. Jakieś dziesięć tomów temu było to jeszcze fajne. Teraz zalicza się to tylko do szeregu powtórzeń, bo postać nie ewoluuje od jakiegoś czasu. A czy ten ciekawy świat dostaje jakieś cegiełki pod podbudówkę? Główna zagadka jest niezła i robi zamieszanie, ale to jest stanowczo za mało, jak na taki format, bo i książka ma niezłą objętość.
Nie mogę powiedzieć, że się tego nie spodziewałem. Jest to co prawda tytuł lepszy od "Dziennika Czasu Zarazy" czy całej trylogii ruskiej, tak dalej jest to festiwal tego, co doświadczeni czytelnicy cyklu już przeczytali. I to nie raz. Zmiana wydawnictwa nie okazała się zmianą podejścia autora do swojego tytułu, bo jedna z fajniejszych serii fantasy na polskim rynku od jakiegoś czasu połyka swój ogon.
Imo już się nie denerwuje, bo tych jego książek nie kupuje. Dziękuję za to mojej bibliotece na Bemowie, bo pozwala mi to zaoszczędzić kasy na inne, dużo świeższe tytułu. Tutaj czuć trochę stęchłym trupem, a sprzedawanie tego samego produktu, tylko z inną okładką - dla autora małym wysiłkiem stanowi czysty zysk. Szkoda tylko, że przy tym jako czytelnik czuję się robiony w balona.
Ale jest plus. Przynajmniej wiadomo jak będzie wyglądała kolejna książka.
To moje pierwsze spotkanie zarówno z INKWIZYTOREM Mordimerem - a jak widzę, jest to czternasta odsłona przygód tego pana... - jak i z Jackiem Piekarą, a raczej z jego piórem. Jeśli chodzi o bohatera, to spokojnie - fakt, że tom jest 14 nie ma wpływu na czytanie, bo to niezależna opowieść i nie ma tu żadnej kontynuacji i nieznanych z poprzednich tomów wątków. Książkę więc można czytać bezpiecznie, nie dbając o poprzednie. Jeśli zaś chodzi o pióro Piekary, to przeżyłam przyjemne zaskoczenie i choć nie miałam jakichś specjalnych oczekiwań, to teraz uważam, że warto sięgać po tego autora. JA, INKWIZYTOR. MIASTO SŁOWA BOŻEGO, to ciekawa opowieść o pogoni za świętymi relikwiami. Nasz główny bohater wyrusza do Italii, prosto w szpony demonów i morderców. Wszystko jest osypane historycznymi realiami i wieloma, naprawdę sprawnie wplecionymi odniesieniami do literatury, sztuki... kultury. Sama intryga podoba mi się i wciągnęła mnie ta akcja, która choć mam wrażenie, że nie pędzi na łeb na szyję, to jednak utrzymuje ciekawość i uwagę czytelnika. To, co budzi szczególne zainteresowanie (u mnie) to język pisarza. To jak posługuje się słowem a posługuje się nim bardzo dobrze. Widać to w opisach, które ogromnie przypadły mi do gustu. Są klimatyczne, nieprzesadnie długie, mają pazur, tam gdzie trzeba pikanterię, ale zawsze subtelną i wyważoną. Jednak moje brawa podaruję dialogom. Uważam, że Jacek Piekara pisze świetne dialogi, naturalne, lekkie a przy tym treściwe. Jeśli ktoś szuka książki, którą czyta się szybko i przyjemnie, to ja uważam, że ta będzie dobrym wyborem. Najpierw odstraszyła mnie grubość, ale już po paru stronach przestałam się martwić, bo leciało jak z bicza strzelił. Może nie jest to moja ukochana tematyka (jakoś nie lubię okołohistorycznych pozycji o Kościele, które w sumie nie mają aż takiego przełożenia na realny świat a jednak go tworzą i trochę kreują) to akurat nie czuję, że zmarnowałam czas - więcej, myślę... że go dobrze i owocnie spędziłam przy lekturze i jeszcze poznałam pióro polskiego autora. Książka jest pięknie wydana. Bardzo mroczna okładka, elegancka, budząca zainteresowanie i przykuwająca wzrok. Dobry projekt, który stworzył Tobiasz Zysk. Warto sięgnąć i samemu przekonać się, czy to coś w gust, czy nie w gust.
wyruszamy po relikwie Ja, Inkwizytor Wydawnictwo Zysk i S-ka egzemplarz recenzencki
Mam nadzieję, że to ostatnia książka cyklu inkwizytorskiego bo ja już mam ich dosyć. Poprzednia książka z tej serii 'Ja inkwizytor, Dziennik czasu zarazy' miały ciekawą fabułę i intrygujące postacie. 'Ja inkwizytor, Miasto Słowa Bożego' nie ani jednego ani drugiego z tych. Pierwsza połowa była potwornie nudna. Nawet misja o relikwie nie była specjalnie ciekawa. Sceneria Italii byłaby lepsza, gdyby autor czerpał inspirację ze średniowiecznej historii. Zamiast tego cała misja rozgrywa się w jednym mieście.
Nawet bohater wydaje się inny. Mordimer Madderin rozwiązuje wszystkie problemy i pokonuje każdego wroga bez większego wysiłku. Najgorsze jest to, że Piekara zupłenie niepotrzebnie dodał odniesienia do wcześniejszych książek z tej serii oraz innych dzieł sztuki z których brał inspiracje.
Fanom fantastyki, którzy jeszcze nie znają cyklu inkwizytorskiego proponuje aby zaczeli do starszych książek z tej serii np. 'Płomień i krzyż – tom 1.' lub 'Sługa Boży' zamiast od tej.
Niee nie nie.... te dwie * to tylko z sentymentu do Mordimera z początkowych tomów, a jeśli to jeszcze nie koniec, to ja już jednak podziękuję. Choć nie lubię porzucać serii, ale to żal czytać jak nudne , powtarzalne i mało świeże są kolejne tomy. I te wywody pseudo filozoficzne, które stanowią już 60-70% treści tomu. Panu Piekarze w ogóle już podziękuję.
Każda kolejna książka z cyklu jest coraz gorsza i nie ma nic wspólnego z głównym nurtem oraz rozwojem głównych bohaterów. Chyba się nie doczekamy pokazu prawdziwej mocy Perskiego Czarodzieja…
Jacka Piekary chyba nikomu przedstawiać nie trzeba. Jego seria zatytułowana jako cykl inkwizytorski od lat pojawia się na półkach księgarń, a "Miasto Słowa Bożego" jest już osiemnastym tomem. Większość czytelników znająca całość ma skomplikowaną relację z autorem, bo jednam są to dość pokaźne tomiszcza, a regularnie zdarza się Piekarze powtarzać, zahaczać o coś, co już było w tomach poprzednich. Tylko nadal czytamy kolejne części, prawda?
Mordimer jest postacią, której sentencje czy mądrości znane już z poprzednich części tutaj także się przewijają i niestety faktycznie są to ponownie te same refleksje męczące głównego bohatera. Natomiast wątek śledztwa i gnębienia heretyków już jest ciekawym momentem w fabule i śledziłam go nie mogąc się oderwać nawet na moment od lektury. Są oczywiście także paranormalne elementy, jak na tę serię przystało więc miłośnicy się nie zawiodą. Jednak to właśnie wątek kryminalny zmieszany z tym paranormalnym wiodą tutaj prym. Na szczęście udało się je utkać tak, że jest zaskakująco... a dlaczego? To już każdy czytelnik musi przetestować na sobie.
Cyk inkwizytorski jest specyficzny i czyta się najlepiej kolejne jego tomy w dość sporych odstępach czasowych. W innym wypadku czytelnik zaczyna być znużony powielaniem filozofii głównego bohatera, a nawet momentami niemal identycznych zdań. Dlatego, gdy podchodzi się do tych książek rzadziej, w między czasie przeplatając innymi, to wtedy rozrywka jest przednia. Choć nie będę ukrywać, że początek, mniej więcej sto, może sto pięćdziesiąt stron, zwyczajnie powodowały, że miałam ochotę pójść czytać coś innego. Zwyczajnie wiało nudą. Później jednak akcja się rozkręciła do tego stopnia, że już było ciężko się od niej oderwać.
Czytelnicy znający twórczość Piekary zauważyli zapewne, że ten zmienił wydawnicze barwy i przeszedł do Wydawnictwa Zysk i S-ka. Czy to dobrze? Nawet bardzo i myślę, że to z korzyścią dla serii, autora i samego wydawnictwa. Ale nie trzeba się obawiać, że nastąpiły tu jakieś kolosalne zmiany, bo nie, to nadal ta sama seria inkwizytorska.
Podsumowując, znana seria, znany główny bohater i kolejne jego przygody choć już w o wiele łagodniejszym wydaniu to właśnie te elementy, które oferuje nam ta powieść. Mordimer zmiękł, a czy to dobrze? Przekonajcie się sami!
Recenzja powstała we współpracy z Wydawnictwem Zysk i S-ka.