Brzuch Bałtyku unosi się ciężko. Wdech, wydech, wdech, wydech. Na dnie żyją olbrzymy, choć tak naprawdę nikt ich nie widział. A w nadmorskiej wsi dziwy: ksiądz, który zgubił czarnowłose dzieci, Basia, która stała się polną myszą, Gienio, który chciał wypłynąć za horyzont, pies, nad którym było tylko niebo. Narrator i bohater w jednej osobie prowadzi nas przez kolejne opowieści niczym kronikarz spisując prowincjonalne losy. Miraże, senne mary, wytwory wyobraźni, a może po prostu codzienność, która kryje w sobie więcej tajemnic, niż może się wydawać.
Debiut Patryka Zalaszewskiego to czarujące i pełne melancholii literackie zaproszenie do nadbałtyckiej wioski. Nad tymi pulsującymi niepokojem historiami nieustająco unosi się pytanie o istotę życia: i to już wszystko?
Miniaturowe dzieło sztuki. Debiut!!! Krotkie opowiadania składające się na opowieść o pewnej nadmorskiej wsi. Narrator - bohater przedstawia czuły ale również brutalny portret rodziny i innych mieszkańców wsi, których życie podporządkowane jest morzu. Mój kryptonit - realizm magiczny, cudownie wyważony, nienachalny, idealnie wplatający się w zwykłość przedstawionych wydarzeń i portrety postaci. Piękny język, pisarstwo intymne, kameralne i wzruszające.
"...żeby znów odpłynąć, tym razem w inne morze, chyba niebezpieczniejsze: we własnej głowie."
Majstersztyk literackiej miniatury. Często narzekam na krótkie książki, chcąc, by były dłuższe, ale ta broni się formą i każda dodatkowa strona mogłaby tylko zadziałać na jej niekorzyść. Jest idealnie, magia prostoty bez ani jednego zbędnego słowa.
Nadbałtycka wioska, szum wzburzonego morza, smród rybich wnętrzności, miłość wielka jak fale i złość gwałtowna jak sztorm. Codzienność - prosta i skomplikowana równocześnie, a wszystko widziane z perspektywy dziecięcego narratora, wierzącego w olbrzymy kryjące się na dnie Bałtyku i dostrzegającego rzeczy, których często nie widzą dorośli.
"Czasem w takiej kłótni, jak już szło na noże, to mi nawet przychodziło do głowy, żeby tak do niej podejść, złapać ją za ramiona, szarpnąć i przytulić. Raz podszedłem, dwa razy szarpnąłem, ale nigdy nie przytuliłem."
Debiut Patryka Zalaszewskiego to zbiór krótkich opowiadań o dorastaniu w nadmorskiej wiosce, który zachwycił mnie przede wszystkim precyzyjnością języka. Autor niezwykle celnie zgłębia ludzkie emocje, opisując je w sposób poetycki i bardzo konkretny zarazem. Jego pióro przywodzi mi na myśl książki Jakuba Małeckiego, a jeśli ktoś zaczyna z tak wysokiego poziomu, to aż strach się bać o to, co przyniesie przyszłość.
Punktem wyjścia dla opowieści Zalaszewskiego jest postać dziadka, który po powrocie z wojny nie był już taki sam. Później poznajemy kolejnych członków rodziny - wujka goniącego za bogactwem, ciocię usychającą z tęsknoty za ukochanym, matkę wysłuchującą spowiedzi umierających ludzi, a w końcu i ojca, powoli znikającego i stającego się wyrzutem sumienia. We wszystkich tych historiach kryje się jednak dużo więcej niż tylko to, co widać na pierwszy rzut oka, a autor opisuje ich losy w sposób, w którym jedno zdanie, często rzucone mimochodem, potrafi zmienić wszystko. Uwielbiam takie pisarstwo.
"A po niej i ja zrozumiałem, że dziadek był brakiem. Brakowało w nim miłości, ciepła, radości, brakowało nogi, a najbardziej brakowało jego, tak po prostu."
Prawdziwa i poruszająca, takie książki chcę czytać.
wowww opowiadania, pomimo ze nie sa ze soba scisle zwiazane tworza znakomity klimat bardzo bardzo podobala mi sie surowosc narracji i takie proste opowiadanie o zyciu ludzi uniwersalna ksiazka
Książka płynęła wspaniale do połowy, potem ciut bardziej sennie, ale nadal na poziomie. Nie byłem dawno nad Bałtykiem, a Szwajcaria, gdzie mieszkam nie ma (jeszcze) dostępu do morza, więc miło było popływać z tymi opowiadaniami. Kibicuję autorowi i życzę kolejnej książki, byle nie powieści, nie znoszę powieści, opowiadania rulez.
Byłoby 4/5, bo jest tu talent i wrażliwość, to są naprawdę oryginalne opowiadania, ale nie lubię takiego archaizowania tekstu (choć wiem że to ma fanów i jakoś się zbiega z tą chłopomanią która chyba wróciła). Bo to nie brzmi jak napisane w XXI wieku, przez chłopaka urodzonego w 1996 (!) roku.
Krótkie opowiadania, które tworzą jedną opowieść utkaną ze wspomnień, a jak to wspomnienia są fragmentaryczne. Ciekawa perspektywa dziecka na dorosłe sprawy, super oddane emocje - szczególnie wyobcowanie i wstyd. Udany debiut.
Skondensowane mikrohistorie, które oblepiają jak sól, czuć je rybą, wiatrem i tęsknotą. Aż chce się usiąść na brzegu i patrzeć w morze. Genialna proza.
Kiedy po każdym opowiadaniu zamykasz książkę przełożoną palcem, bo zaraz wracasz, ale potrzebujesz chwili na przetrawienie, wiedz, że coś się dzieje. Kiedy czujesz w niej zapachy, struktury, podmuchy wiatru i tembry głosów, wiedz, że coś dzieje. Kiedy czujesz prawdę, dreszcze i to że każde słowo jest po coś.
Gęsto, prawdziwie i unikatowo. Opowiadania nasycone i głębokie. Mistrzostwo pisania. Książka porywa niczym fale sztormowego Bałtyku. Ogrom wrażeń ile oczek w rybackiej sieci. Można się w niej zanurzyć i odpłynąć w świat niskich zawilgoconych chałup z małymi okienkami. W świat uczuć, schematów i cierpień, które dobrze znamy. Ciąży nam on, przewija się w rodzinnych opowieściach, kształtuje na lata.
Książka, której każdy fragment można cytować. Niesie ze sobą szorstką mądrość, ale nie moralizuje. Powściągliwa, ale szczegółowa. Uniwersalna, ale niebanalna. Mała, ale wspaniała.
To debiut młodego człowieka. Chwycę wszystko co Patryk Zalaszewski zechce nam przekazać.
Moje 6/5. Czekam aż posypią się nagrody dla tej twórczości.
Słowa gnieżdżą się, upchane są gęsto, jak sardynki w puszcze. Z czasem zaczynają śmierdzieć. Przesiąknięte lękiem wspomnienia z dzieciństwa potrzebują zostać wypowiedziane i usłyszane. Usłyszane przez drugą parę uszu, bo dopiero wtedy przestają należeć tylko do właściciela i mogą zostać zabrane z kolejnym odpływem. W nadziei, że zostały zabrane od autora i wróciły skąd przyszły. Do morza.
Sentymentalna, ma w sobie coś wyjątkowego. Nie wszystkie opowiadania przypadły mi do gustu, ale większość odcisnęła piętno. Z pozoru lekka, ale skłania do refleksji. Cudownie oddany nadmorski klimat.
“Dorsz kształtem przypomina wrzeciono”, a troć ma “czarne plamki jak u jaszczurki”. To nie jedyne wiadomości, które przyswoiłem z lektury prozatorskiego debiutu Patryka Zalaszewskiego, “Luneta z rybiej głowy”.
Jak nietrudno się domyślić akcja tego - naprawdę udanego - zbioru opowiadań dzieje się nad morzem, gdzie od pokoleń świat trwa w tych samych dekoracjach, a jedyną zagadką jest to, kto i w jakich okolicznościach pożegna się ze światem. No dobrze, zagadek jest więcej, ale to dzięki bogatej wyobraźni autora, który swoich bohaterów obdarowuje życiem całkiem bogatym.
Jak Jadwinię Kownacką, która stała się panią Borucką po tym, jak ojciec uznał, że już nie jest dzieckiem i "pora wybyć z chałupy". "Przychodzili do nas tacy, śmacy, wysocy, niscy, śmierdzący, pachnący, i tacy całkiem nijacy też, tych chyba najwięcej. A ojciec jakby konie oglądał". Błażej kandydatem idealnym nie był, ale nikt też nie oczekiwał od niego, by ideałem był. Krowa, dwie świnie i sześć kur dołączono do panny młodej. Nie minął rok, jak Błażej złamał rękę. I nie minął rok, jak Błażej zaczął wyżywać się na Jadwini, która już stała się Jadźką. Finał tej historii będzie morderczy.
A kto nam opowiada historię Jadwini? Chłopiec, który pojawia się w każdym z opowiadań. Chłopiec, którego dziadek z wojny “wrócił i nie wrócił”; chłopiec, który widział, jak morze wyrzuciło ciała Wici i Piotrka Podporowskich. I wreszcie chłopiec, który wie, że jedyna droga, żeby uniknąć losu wpisanego w drzewo genealogiczne, prowadzi poza wieś. Udanie go Zalaszewski wymyślił, dzięki czemu całość łatwiej układa się w jedną historię z mnóstwem odnóg.
Zalaszewski swoim bohaterom lubi pozwalać na - choćby symboliczne - wyrwanie się z kręgu przemocy. Jakby ciągle szukał dla nich nadziei, której oni sami często nie mogą dostrzec. Pozornie osadzona w bezczasie opowieść, jest też historią o świecie, który już niemal odszedł w zapomnienie. W świecie tuż przed pojawieniem się masowej turystyki, która zmieniła strukturę społeczną i zawodową nadmorskich wsi. Nie jest to powieść o heroicznym losie, choć nie brakuje tu soczystych fragmentów o rybackiej doli.
Ciągnie autora w kierunku mitu i bajki. Ciągoty te są zrozumiałe, bo pozwalają na uniknięcie nadmiernego realizmu, taplania się w brudzie rzeczywistości od początku do końca, choć czasem trudno nie uniknąć wrażenie, że Zalaszewski idzie na skróty próbując zamknąć opowiadane historie mniej lub bardziej efektownymi puentami. Skróty te spłaszczają opowieść, ale na szczęście nie na tyle, by czytelnik tracił przyjemność z lektury.
Ma Zalaszewski niepodważalny talent do wymyślania historii, układania ich drabinek narracyjnych i przystrajania tego dzieła słowami. Opowieść o chłopcu, który nosi w sobie niezgodę na otaczający go świat, jest atrakcyjna w czasach poszukiwań narracji antybohaterskich, opowiada “ludową historię” i sięga do - dość jednak rzadkiej w polskiej literaturze najnowszej - nadmorskiej krainy. Czuje Zalaszewski czytelnika i jego potrzeby, ale nie umizguje się do nich przesadnie. Ma zadatki na naprawdę dobrego pisarza. Pod warunkiem, że zapanuje nad wielością historii wpychających mu się na klawiaturę i może trochę ograniczy swoje zapędy w kierunku realizmu magicznego. Bo to kierunek, który w polskiej literaturze niestety raczej już donikąd nie prowadzi.
Czytajcie Zalaszewskiego, bo znajdziecie tu naprawdę piękne opowieści o ludziach, którzy są jak Stasiek Bawołek - czekają na cud. A gdy cud się wydarza, często okazuje się, że to cud trochę podrabiany. Czytajcie choćby właśnie dla Staszka, którego na pewno zapamiętacie na dłużej. A stworzyć w XXI wieku bohatera, którego zapamiętuje się na dłużej, to już jest jakaś sztuka. Ciekawe, co w polskiej literaturze jeszcze zrobi Zalaszewski.
#lunetazrybiejgłowy to mikrohistorie, wspomnienia, fragmenty, obrazy opisujące życie zwykłych ludzi, mieszkańców wioski, która tętni życiem i charakteryzuje się nadmorskim powietrzem. To krótkie historie opowiedziane z perspektywy dziecka, chłopca, który pokazuje nam świat widziany jego oczami. Pięknie przedstawione słowa i zdania, odbierane skrótami, będące w domyśle, w wyobraźni i w realnych światach. Poruszające i zadziwiające. Takie, "niepodane na tacy" i wprost, ale uwikłane niedopowiedzeniami. Trochę przypominające nasze polskie dobre kino, które nie zawsze było łatwe w odbiorze i bezpośrednie. Tak jak i człowiek, nie nauczony mówienia otwarcie ale świetnie potrafiący tłumić emocje na dnie własnego morza. Nie można wszystkiego ukazać, coś musi być tajemnicą, tak abyś czytelniku mógł odpowiedzieć sobie ciąg dalszy lub zostawić opowieść na ostatnim znaku.
Melancholia, strach, miłość, tęsknota, zagubienie, radość. Dobry był to debiut.
„Luneta z rybiej głowy” Patryka Zalaszewskiego to zbiór opowiadań (na koniec łączących się w całość), które przenoszą czytelnika w świat nadbałtyckiej wsi, daleki jednak od pocztówkowych kadrów. To przestrzeń pachnąca rybami, przesycona wiatrem i wilgocią, pełna ludzkich emocji, gdzie codzienność bywa tak ciężka, jak piękna.
Opowiadania łączą w sobie realizm i elementy magii – granica między tym, co prawdziwe, a tym, co wyobrażone, jest tutaj równie płynna jak morska linia horyzontu. Zalaszewski posługuje się niezwykle plastycznym językiem, nasyconym obrazami, smakami i dźwiękami. Dzięki temu każda historia staje się nie tylko opowieścią o konkretnych ludziach, lecz także o pamięci, o tym, jak miejsce kształtuje człowieka i jak zostaje w człowieku na zawsze.
Zaczynam tęsknić za naszym morzem w chwilę po tym, jak zamkną się za mną drzwi pociągu. „Luneta z rybiej głowy” pomogła mi na chwilę tę tęsknotę ukoić. Będę z ciekawością obserwować Zalaszewskiego – to jego debiut, czekam na więcej!
Poruszający zbiór opisujący tragedię dotykające zwykłych ludzi w ich codzienności. Piękny język przesiąknięty nadmorskim piaskiem, powiewem bryzy i szelestem fal. Wszystko opisane z perspektywy dorastającego chłopca. Zaczęłam czytać tą książkę nie zapoznając się z jej opisem, ponieważ otrzymałam ją z polecenia. Ostatnio ciężko mi się czyta dłuższe powieści czy zbiory ze względu na natłok obowiązków, często ich nie kończę. Tego nie byłam w stanie odłożyć na bok. Wszystkie opowiadania mnie urzekły. Jedne bardziej, a drugie mniej, ale każde uważam za znakomicie napisane i z przekazem. Trudna tematyka w bardzo łatwej i przystępnej formie, bo w okolicy 10-15 stron. Z całego serca polecam
Bardzo klimatyczny zbiór pełnokrwistych mikrohistorii - opowieści, które "próbują wydostać się z głowy". Mam wrażenie, że w mojej moszczą sobie swoje miejsce na dobre.
Bardzo ciekawy debiut, będę mieć autora na oku.
"świat składa się z nieskończonej liczby końców świata bo dla każdego w pewnym momencie świat się kończy"
Opowiadania, mimo pozornie prostej fabuły i bohaterów, odznaczają się głębią przekazu, wywołując melancholię i skłaniając do refleksji. Surowa, lecz zarazem prosta forma literacka znakomicie podkreśla walory utworu 4,6
3.5 Raczej nie jestem obecnie w mojej "erze wrażliwej". Ciekawa historia małego miasteczka, rodziny, relacji, ale nie wywarła na mnie piorunującego wrażenia.