Jak wyglądała polska kuchnia w ekstremalnie trudnym okresie okupacji? Jak polskie gospodynie radziły sobie pomimo niemieckich restrykcji? Co można było zrobić z żołędzi, a jak przyrządzić gołębie? Co uprawiano w podwórkowych i balkonowych miniogródkach w miastach? W jaki sposób działały liczne kawiarenki i przydomowe jadłodajnie?
Jesienią 1939 roku miliony Polek musiały zmagać się z wieloma ograniczeniami wprowadzonymi przez Niemców, przede wszystkim z niedostatecznymi przydziałami żywności. Oficjalne racje dla ludności polskiej były wręcz głodowe i w kolejnych latach regularnie malały. Walka o wyżywienie stała się koniecznością. Sytuację ratował tzw. czarny rynek, czyli nielegalne dostawy żywności ze wsi do miast.
Książkę wzbogacają oryginalne przepisy kulinarne, ilustrowane grafikami i reklamami z czasów okupacji.
Czytając jako ktoś, kto zawsze ugotuje za dużo i marnuje mnóstwo jedzenia… *
Książka była dla mnie wielkim wyrzutem sumienia i praktycznie wymierzonym policzkiem. Wiem, że nie żyjemy pod okupacją i jedzenia jest pod dostatkiem, a ja mam to szczęście, że mnie na nie stać i mogę sobie wybrzydzać, że dzisiaj nie chce mi się gotować, zamawiamy/wychodzimy. Ale jednocześnie pamiętam, że to, co wyrzucam jako niejadalne dla mnie resztki, dla kogoś innego – i nie mówię tu o abstrakcyjnym głodujących dzieciach z Afryki, ale o osobach bardzo realnych i bliskich, jak przemiła pani emerytka z domu obok, która odejmuje sobie od ust, aby bezdomne koty karmić, bo jej emerytura jest akurat na granicy śmierci głodowej, albo dziecko z bloku po drugiej stronie, które nie dojada – byłoby pełnowartościowym posiłkiem. W postanowieniu nie marnowania resztek jedzenia, bo to niemoralne, wytrzymuję dwa tygodnie, a potem znowu mi się rozmywa, bo przecież jestem zbyt zmęczona, żeby sobie gorący kubek zaparzyć, a co dopiero ziemniaki z wczoraj odsmażyć (i w takich momentach żałuję, że nie mieszkam już na wsi, bo tam kury i inny dobytek utylizują odpadki, o kompostowniku nie wspomnę).
Opracowanie Aleksandry Zaprutko-Janickiej opowiada o realiach zdobywania i przetwarzania pożywienia pod niemiecką okupacją w czasie II WŚ. O codziennych trudnościach zdobywania produktów pierwszej potrzeby, jak chleb i mleko, o ich jakości, o pomysłowości polskich kobiet z klasy średniej, których inwencja, determinacja i poświęcenie chroniły je i ich najbliższych od śmierci głodowej. O tym, jak odejmowano sobie od ust, aby karmić dzieci. O tym, jak zdobywano jedzenie dla powstańców warszawskich. O tym, jak zmieniano Warszawę z ogródek działkowy połączony z królikarnią. Jest to książka pełna historii wzruszających, bawiących i przerażających. Mówi o ludzkiej solidarności, sile i zdolności do poświęcenia w takiej samej mierze, w jakiej opowiada o zwyczajnym ludzkim skurwysyństwie. Przedstawia nam ciche bohaterki codzienności, kucharki, szmuglerki, gospodynie domowe, dzięki którym Polska nie umarła z głodu przed 1945. Bohaterki, które wciąż nie doczekały się żadnego uznania.
Najciekawszą stroną książki jest, rzadko spotykany w opracowaniach historycznych, pragmatyzm. Autorka zajmuje się nie tylko pragmatyczną stroną życia, ale ma i pragmatyczne podejście – weryfikuje znalezione wojenne, „okrojone” przepisy i opisuje rezultaty kuchennych eksperymentów. Stąd też na końcu książki – wojenna książka kucharska, zbiór przepisów na dania bez mięsa, mleka, jajek, mąki… czy też z niewielkimi ich ilościami. Liczne wskazówki, jak i czym zastępować brakujące, niemożliwe do zdobycia składniki. Część z tych przypisów kojarzy mi się z tym, co proponuje „Kasza kipi” (polecam!), a więc z całkiem smaczną, sycącą kuchnią.
Wciąż jednak największą zaletą książki jest dostarczenie perspektywy – przedstawienie świata, gdzie sklepy nie oferują czternastu rodzajów jogurtu naturalnego, ba, świata, gdzie nie można zdobyć mleka, masła, chleba, a to, co zdobyć można jest zepsute, stare, robaczywe. I tak dzień po dniu. I kiedy ta wizja wprawi nas w lekki dyskomfort psychiczny doświadczany z poziomu kanapy, na której pijemy kawę ze śmietanką – postarajmy się pamiętać, że dla niektórych taki świat to wciąż codzienność. I nie zmieni się to w najbliższym czasie.
*Dzisiejsza recenzja sponsorowana była przez nierówną dystrybucję dóbr w światowej gospodarce. Pozdrawiamy nisko opłacanych zbieraczy kakao, którzy nigdy w swoim życiu nie jedli czekolady.
Mam kilka problemów z tą książką. Polacy opisywani są jako "najzaradniejsi w Europie", są ogółem wychwalani, jakby działania Polaków pod okupacją były czymś niezwykłym wśród narodów - ale to nie jest prawda. Szmuglowanie, gotowanie z niczego, działanie na przekor okupantom to w zasadzie norma w każdej okupacji. Sugerowanie, że Polacy pod tym względem są jacyś specjalnie wybitni sprawia wrażenie, jakby autorka nie czytała o innych narodach pod okupacją - a wypadałoby, jeśli pisze się taką książkę. Tym bardziej, że Warszawa jest opisywana jako "najlepiej zaopatrzone w okupowanej Europie miasto" (na jakiej podstawie takie stwierdzenie?) - to się kłóci z obrazem tej niesamowitej zaradności. Takich sprzeczności jest więcej, ponieważ raz Polki z wyższej klasy były "o wiele lepiej przygotowane niż Francuzki, które wpadały w popłoch, jak zabrakło mleka do kawy", a raz musiały polegać na klasie robotniczej, by adaptować się do nowych warunkach. Skoro o klasach wspomniane, to niestety klasizm też jest tu mocno obecny. Książka jest skupiona tylko na miastach, i tylko od klasy średniej wzwyż - czego niestety nie dowiadujemy się z tytułu ani opisu z tylu książki (gdyby tak było, może przemyślałbym zakup). Dopiero w nocie autorki pojawia się wprost informacja, że książka skupia się tylko na klasie średniej i wyższej i tylko na dużych miastach - a tak naprawdę to na Warszawie, bo Kraków jest tylko wspominany raz na jakiś czas. Dlaczego wieś i ludzie spoza klasy średniej są pomijani? Autorka nie podaje żadnego wytłumaczenia. Naprawdę, można było cokolwiek napisać o trudności w źródłach, ale niestety - temat jest po prostu przemilczany, a ci ludzie są traktowani tylko jako tło. Przykre.
Inne moje uwagi to brak dat pod wieloma zdjęciami, i brak ich źródeł; autorka też ma negatywny stosunek do zwierząt, kontrastujący z tym, jak w cytowanych fragmentach opisują go sami ludzie okupowanej Warszawy. Najbardziej jaskrawy przykład to nazwani gołębi "latającymi szczurami", tuż przed zacytowaniem wypowiedzi wyrażającej szacunek dla gołębi. Ostatnia rzecz to zdarzające się błędy edycyjne, naprawdę dawno nie widziałem w żadnej książce pomyłki "tę/tą".
Inwencji twórczej, jaką musiały wykazać się Polki w czasie okupacji, pozazdrościć mógłby niejeden współczesny kuchenny guru. Kawa z żołędzi blednie przy torcie z fasoli czy rybie, w której nie ma ryby. Codzienne menu tak dla mnie niewyobrażalne, jak i tamte czasy...
jako osoba kochająca gotować, musiałam po nią sięgnąć i się nie zawiodłam, myślę, że to obowiązkowa lektura dla każdego, który chce się wojnie przyjrzeć od innej strony, troszkę chaotyczna, ale jakoś bardzo mi to nie przeszkadzało
Rewelacyjna, oczywiście w swoim popularyzatorskim obszarze. Sprawnie napisana, dobrze udokumentowana, z sympatycznym komentarzem odautorskim od czasu do czasu.
wojna przedstawiona od strony, o której często się nie myśli książka ta uświadomiła mi, że nie przetrwałabym, nawet jakbym miała przesiedzieć całą w domu xd
3,8/5 ⭐️ Książka porusza niezwykle interesujące i ważne tematy. Pewnie każdy słyszał o żywności „na kartki”, ale zapewne nie wszyscy zastanawiali się co dokładnie oznaczało to dla Polaków. Cieszy fakt, że nie ma tutaj ducha martyrologii, umartwiania się itp. dostajemy fakty, rozmowy z prawdziwymi ludźmi, cytaty czy inne formy ukazujące prawdę. Autorka pokazuje, że ludzie próbowali żyć i tym życiem jakkolwiek się cieszyć, nie romantyzuje jednak tego okresu, podkreśla jak straszne to były czasy i jak bardzo ludzie cierpieli z powodu braku żywności. Na plus jest również przedstawienie realnych przepisów z tamtego okresu. Co jednak muszę zaznaczyć, książka jest lekko chaotyczna, nie tylko skaczemy z tematu na temat, jesteśmy zarzucani: tu cytat, tu odczucia autorki, tu opowieść o danej osobie, tu anegdota, tu dygresja itd. Jednak trzeba przyznać, że temat jest niezwykle obszerny i już samo podjęcie się napisania o nim to wyzwanie, dlatego bardzo szanuję autorkę za odwagę i opisanie zjawisk występujących podczas okupacji. Książka skłania do refleksji nad naszym codziennym jadłospisem i może uzmysłowić, jak wielkie szczęście mamy. Jest z pewnością warta przeczytania.
Książka, która ukazuje fragment okupacyjnej rzeczywistości.
Pokazuje czytelnikom, z czym obywatele musieli borykać się na co dzień. Jakie truudności towarzyszyły im w próbie przetrwania.
Napisana, prostym i zrozumiałym językiem.
Bardzo ważny temat, o którym można by napisać niejedną książkę. Ta na pewno może być świetnym początkiem do poznania i zainteresowania, by dowiedzieć się więcej.
Ogromnym plusem są zamieszczone przepisy, które z chęcią wypróbuję.
Książka bardzo ciekawa, zawiera wiele szczegółowych informacji na temat znany tylko ogólnikowo (wszyscy wiemy, że w czasie okupacji z jedzeniem było kiepsko)i tym samym pozwala uświadomić sobie lepiej realia życia w czasie okupacji. Zawiera nawet konkretne przepisy na wojenne potrawy. Minusem jest niedbała redakcja, określenia "Polski musiały sobie jakoś radzić", "towarów na kartki nie można było dostać", "na czarnym rynku można było dostać wszystko' itp. powtarzają się do znudzenia.
Zgrabnie napisana, ciekawa, ale chyba mimo wszystko trochę za krótka. Wiele faktów było ciekawych, dużo zapamiętałem i się nauczyłem, ale cały czas miałem wrażenie że możnaby to jakoś zgrabniej rozwinąć. Dużo ostatnich stron książki to po prostu przepisy na dania okupacyjne, które nie oszukujmy się raczej nikt nie zrobi, ot ciekawostka, ale nie rozumiem po co tego tak dużo. Poza tym dobra lektura.
Książka pokazująca okupację od kobiecej strony. O tym jak kobiety - nawet te, które przed wojną zajmowały się głównie zarządzaniem służbą i niewiele wiedziały o zakupach spożywczych od strony praktycznej- stanęły na wysokości zadania i podjęły się wyzwania wyżywienia rodziny w bardzo ciężkich czasach. O tym, że dla Polaków nie ma słowa "niemożliwe".
Byłam w bibliotece 1 sierpnia. Wpadło mi w ręce, no przecież nie mogłam nie wziąć. Przy najbliższej okazji przetestuję tort z chleba albo z fasoli. To tyle z plusów. Aha, korekta jeszcze - prawie bezbłędna. A minusem jest cała reszta, czyli treść sklejana niczym moja magisterka - trochę pani, cytat, trochę pani, cytat. Można to było zrobić lepiej. Pomysł świetny, wykonanie kulawe.
Świetna książka! Czytając o historii czy chociażby II wojnie światowej lub powstaniu warszawskim często myśli się wyłącznie o żołnierzach, zapominając przy tym o kobietach, które każdego dnia w kuchni toczyły walkę o przetrwanie swojej rodziny czasami ryzykując przy tym własne życie.
Many interesting facts about daily life during the war, like limits on products, semi legal and illegal formations who earned huge money on the lack of food. Not a great literature, written in quite simple manner, but still worth to read. Huge plus for recipies attached.
Tematyka II Wojny Światowej wydawała mi się dobrze znana dopóki nie przeczytałam tej książki. Okupacyjne życie ukazane z zupełnie innej strony. Myślę, że zainteresuje nie tylko fanatyków historii. Napisana bardzo przyjemnie.
Świetna pozycja, informująca o aspekcie okupacji, o jakim nie mówi się często, a o którym warto pamiętać. Bardzo dobrze napisana; przyjemnie się przez nią płynęło pomimo wojennej, więc naprawdę trudnej emocjonalnie tematyki.
Mieso, mieso, mieso, mieso... Juz dawno nie czytalam ksiaski, ktora by w tak bezempatyczny i bezkrytyczny sposob gloryfikowala zabiajanie zwierzat i traktowania ich jak towar. "Takie byly czasy" nie jest usprawiedliwieniem.
Bardzo ciekawa i w moim odczuciu ważna pozycja. To opowieść o okupowanej Polsce pokazana z innej perspektywy niż ta w szkolnych podręcznikach bo od kuchni właśnie :) Bardzo dobrze mi się jej słuchało . Niektóre historie opisane w książce są naprawdę poruszające.