Wolno zapadający zmrok, wysokie urwisko i lodowata toń wody. Zakazany alkohol, pierwsze namiętności ciała i tragedia, która położy się cieniem na życiu kilku osób.
Pozostawione ślady giną w mrokach pamięci Agnieszki, a podświadomość zaciera granice tożsamości. Co jest prawdą, a co jedynie wyrzutem sumienia? Rzeczywistość zaś nie przynosi ukojenia.
Aby rozwiązać zagadkę czerwcowej nocy w kamieniołomie, musimy się zanurzyć w czeluść najmroczniejszych zakamarków niepamięci. Misterna konstrukcja powieści przez ciemność wspomnień bohaterki, powidokami jej pierwszej miłości, prowadzi nas do odkrycia tajemnicy sprzed lat. Anna Kańtoch niedoścignienie buduje literacką zagadkę życia pisarki i sprawia, że po skończeniu ostatniej strony, chcemy natychmiast przeczytać Czeluść raz jeszcze.
Polish writer. She graduated from the Faculty of Oriental Studies at Jagiellonian University with a specialization in Arab Studies. After graduation she came back to Katowice, where now she works in tourist office. Member of a Silesian Fantasy Club. She made her debut in April 2004 with a short story Diabeł na wieży, which was published in a Science Fiction magazine. She was writing movie and book reviews for web magazine Avatarae. Today she writes for Esensja. In July 2005, her short stories about Domenic Jordan were published in a collection entitled Diabeł na wieży by Fabryka Słów Publishing. Her full lengh book debut was a novel Miasto w zieleni i błękicie.
Problem z Czeluścią (czy raczej z pisaniem o Czeluści, bo z samym tekstem nie ma żadnych problemów, wciąga jak bagno, podrzuca cały czas subtelne wskazówki, a kluczową dla interpretacji całości odpowiedź znajdziemy dosłownie w ostatniej scenie) polega na tym, że wyjęto ją z - nieistniejącej już chyba, niestety - serii Powergraphu Kontrapunkty. Wtedy czytelnik miałby przynajmniej jeszcze przed rozpoczęciem lektury kluczową wskazówkę - że będzie obcował z ambitną prozą fantastyczną. A nie tylko z kryminałem, powieścią-zagadką, czy obyczajową historią o - utrudnianej przez czas i prawdopodobne początki demencji - próbie rozliczenia się bohaterów z traumatycznym wydarzeniem z czasów tuż po maturze, gdy życie wydawało się stać przed nimi otworem. O ile grono czytelników Anny Kańtoch towarzyszących jej twórczości od początku, czyli od Diabła na wieży lub Miasta w zieleni i błękicie, nie będzie tym zaskoczone, to dla znacznie liczniejszej grupy odbiorców, znających głównie jej kryminały, może to być niespodzianka. I to z rodzaju tych, które poważnie utrudniają prawidłowe odczytanie tekstu. Zdają się na to niestety wskazywać pierwsze opinie pojawiające się na GR czy LC, jak również fakt, że do przesyłek barterowych dla współpracujących recenzentów wydawca dorzucił wyjaśnienie fabuły w czarnej zalakowanej kopercie. Trudno mi uwierzyć, że zwykła, po prostu uważna, lektura znajduje się poza zasięgiem przeciętnego odbiorcy. A Czeluść - rzecz nieduża objętościowo, klimatyczna niczym Silent Hill, niepokojąca w najlepszym stylu Szóstego zmysłu czy Innych (z którymi to dziełami kultury łączy ją zresztą misternie przewrotna konstrukcja, z absolutnie kluczową funkcją puenty) - przy odpowiednim skupieniu, zwłaszcza na scenach retrospektywnych, bez oporu odsłania wszystkie swoje tajemnice. Po prostu trzeba przyjąć, że jest tu jeszcze inny element fantastyczny, poza rzekomymi Obcymi z kamieniołomu w Gościęcicach, na których pojawieniu się w czerwcową noc 1985 roku próbuje bez końca dorabiać do swojego skromnego budżetu rencistki niespełniona pisarka - Agnieszka Grabowska. Aby go zidentyfikować, wystarczy znaleźć odpowiedź na pytanie, co i dlaczego rzeczywiście stało się w kamieniołomie. Świetny film Prestiż reklamowano niegdyś pytaniem: Czy patrzysz uważnie? Czeluść można by było zareklamować podobnie, lub na przykład zapytać: dlaczego psy nie reagują na intruza w domu? Bardzo serdecznie zachęcam Was do podjęcia wyzwania, jakim jest zajrzenie w głąb Czeluści - trzeciego tegorocznego maksymalnie ocenionego przeze mnie tytułu, gwarantującego unikalne czytelnicze doświadczenie.
W zasadzie za pełną rekomendację powinno wystarczyć to, że jest to pierwsza od dawien dawna powieść przeczytana w jeden dzień. Ale dodam jeszcze, że zgodnie z piękną świecką tradycją Anny Kańtoch jest tajemniczo, zagadkowo, emocjonalnie i z dużym polem interpretacyjnym zostawionym czytelnikowi.
Czy na początku stycznia można powiedzieć, że przeczytało się jedną z najlepszych książek roku? Nie wiem, ale póki co siedzę, patrzę w ścianę i wiem że będę o tej książce myślał bardzo długo.
Zdecydowanie książka która, jeśli byłaby filmem, wywołałaby wysyp pięciogodzinnych wideoesejów "wytłumaczenie zakończenia" i pewnie sama obejrzałabym kontrolnie jeden z nich, bo o ile tropy są wprawnie rozrzucone po całej powieści, w treści kolejnych rozmów i w znikających wspomnieniach, nie potrafię orzec, czy wszystkie w czas wyłapałam.
Zapomniałam, jak świetnie pisze Kańtoch! Jest mistrzynią tworzenia nastroju, splatania misternych wątków, podsuwania nikłych tropów i złudnych wskazówek. "Czeluść" wymyka się wszelkim kategoriom, choć przecież są tu elementy kryminału, grozy, fantastyki, a przede wszystkim znakomitej powieści psychologicznej. Agnieszka jest bohaterką niewiarygodną, nie wolno jej wierzyć, ona sama nie może wierzyć sobie, swojej pamięci, swoim wspomnieniom, które zanikają, anihilują się i jej całą osobowość. Można sobie łamać głowę nad wyjaśnieniem, można zdać się na flow narracji i dać się jej ponieść, można do tej książki wracać i odkrywać na nowo. Znakomite.
Anna Kańtoch jak zawsze w formie. Ciekawa bohaterka, której tak do końca nie możemy polubić. Oniryzm, niepewność, dziwne spotkania i rozmowy, znikające psy i wspomnienia bohaterki. Tajemnica tragedii sprzed lat.
Ja jestem zachwycona, jednak uważam, że sporo czytelników może się od tej opowieści odbić, ponieważ będzie sądziła, że czyta kryminał. Jest to jednak ambitna fantastyka, nie dostaniemy więc odpowiedzi, co wydarzyło się pewnego upalnego lata grupie młodych ludzi.
Trudno jest mi coś mądrego o najnowszej książce Anny Kańtoch napisać wziąwszy pod uwagę, że zdecydowanie nie potrafiłam się zmusić do jej polubienia.
Przeżywanie nieco przedwczesnej starości przez bohaterkę dobiegającą sześćdziesiątki teoretycznie powinno zachwycić. Bo przecież autorce - jak już udowodniła we wcześniej przeczytanych przeze mnie jej powieściach - talentu pisarskiego odmówić nie można. Potrafi zagłębić się w tajniki psychiki osób nie radzących sobie ani z tajemnicami z przeszłości, ani z rutyną teraźniejszości. Tym razem autorka koncentruje się na jednej, wiodącej postaci, nadając jej imię Agnieszka, i niejako zmuszając czytelnika do postrzegania otaczającego świata jej oczyma.
Problemem Agnieszki są wydarzenia sprzed blisko czterdziestu lat, gdy w roku 1985 kilkoro zaprzyjaźnionych licealistów uczestniczyło w tragedii, do jakiej doszło w pobliskich kamieniołomach. Ktoś, a może więcej niż jedna osoba najpierw zginęła, a potem ożyła? Kim byli inicjatorzy tej sztubackiej imprezy dla siebie wzajemnie i przede wszystkim - dla niej? Kto z nich żyje i pomoże jej wydobyć szczegóły z czeluści zatartej pamięci? Jej pamięci? Agnieszki-pisarki? Odtwórczyni różnych wersji tamtych zdarzeń, ukazujących się w mediach?
Agnieszka cały czas uparcie drąży i szuka. Jeździ po różnych bliższych i dalszych miejscowościach, rozpytuje, wyjaśnia sobie i innym, stare i całkiem nowe znaki, symbole, wizyty…
Są to relacje tak żmudne i monotonne, że zniechęciły mnie nawet do rozważań na temat wieloznaczności dość spektakularnego - przynajmniej w zamyśle - finału. Prawdę mówiąc dotrwałam do końca audiobooka głównie jako wyraz uznania dla lektorki, Marii Seweryn.
Cokolwiek myślałyście o tej książce, wyrzućcie to do kosza. I najlepiej nie szukajcie o niej info przed przeczytaniem (czy to oznacza, że nie powinnyście czytać dalej mojego posta 😆?). Agnieszkę główną bohaterkę od dawna nurtuje niewyraźne wspomnienie dnia, który jako nastolatka spędziła z przyjaciółmi w kamieniołomie. Wydarzyło się tam coś dziwnego i tajemniczego, kobieta nie potrafi jednak odtworzyć z pamięci żadnych szczegółów, nawet tego kto dokładnie towarzyszył jej tego dnia. Fabuła wydaje się prosta? Nic bardziej mylnego, ale niech wam tyle wystarczy, bo tę ksiażkę najlepiej czytać z jak najmniejszą wiedzą o niej. Anna Kańtoch umie w utrzymywanie napięcia i pisze tak, że ciężko się od tej historii oderwać. Zmyślne i precyzyjne rozrzucenie kawałków układanki i to jak pogrywa sobie z czytającą/cym - świetne. A jak rzuci zakończeniem to będziecie je musiały przeczytać z 5 razy, a na twarzy i tak wciąż będziecie mieć minę pod tytułem WTF!!?? Mianuję autorkę manipulatorką wyobraźni.
Bardzo czekałam na nową Kańtoch, ale mocno się rozczarowałam. Emocje jak na grzybach, a bohaterowie, którzy zazwyczaj są atutem w tych powieściach, tutaj wypadli blado.
Szczerze mówiąc, gdyby nie to, że wydawnictwo wysłało mi razem z książką rozwiązanie całej zagadki, to chyba sama bym się go nie domyśliła. Nie wiem czy była ona dla mnie za trudna, czy zbyt tajemnicza, bo przyznam, że przez większość książki totalnie nie wiedziałam co się dzieje.
W książce śledzimy historię, która wydarzyła się przed laty w kamieniołomie, historia jest na tyle tajemnicza, że dostajemy tylko jej szczątki i tak naprawdę nie dowiadujemy się co wydarzyło się tam krok po kroku. Z drugiej strony mamy bohaterkę- Agnieszkę, która próbuje dowiedzieć się, co ją i jej przyjaciół spotkało tamtej nocy w kamieniołomie. Obserwujemy jak Agnieszka popada w coraz większe szaleństwo, a wszystko co było dookoła niej- okazuje się iluzją.
Mam wrażenie, że w pewnym momencie ta książka stała się po prostu absurdalna i zdaję sobie sprawę, że taki był zamysł na tę powieść, ale ja chyba tego nie kupuję. Męczyło mnie to, że kiedy już czegoś się dowiadywałam, to okazywało się, że to nieprawda. Tak naprawdę ta książka była trochę o niczym a rozwiązanie zagadki, choć logiczne to dla mnie absolutnie niesatysfakcjonujące.
Z jednej strony dobrze mi się to czytało i chciałam poznać w końcu zagadkę tajemniczej nocy w kamieniołomie, ale jednocześnie, męczyło mnie to jak to wszystko zostało opowiedziane.
Wiem, że książka znajdzie swoich fanów, ale ja chyba do nich nie należę. Być może kiedy minie trochę czasu od przeczytania, docenię ją bardziej, ale na ten moment, niestety okazała się rozczarowaniem.
This is a Polish novel, English title Abyss, which was nominated in 2025 for the Polish analogue of Hugo Award – the main SFF fan-voted award Nagroda Fandomu Polskiego im. Janusza A. Zajdla / Janusz A. Zajdel Award of Polish Fandom. For the last few years, I have taken part in voting, so I try to read all the nominees. The genre of the story is hard to determine, especially without spoiling the story.
The story starts in a small town Strzelin in present-day Poland. The narrator is Agnieszka Grabowska, a middle-aged woman, living alone with three dogs (a mother-dog named Bitch and her two sons, Bigger and Smaller) in a two-story house, even if she uses only the ground floor. She is visited by a reporter from Warsaw. This isn’t something special for her, even if in the later years such visits became rarer.
It turns out that in the Summer of 1985, Agnieszka and her friends (she regularly tries to re-count them but cannot recall all the names), just after graduating from school, were visiting a local artificial lake created from a stone quarry. There something has happened, strange enough that in the late 1980s and 1990s, local tabloids regularly published interviews with her. And each time her story was new: there was a UFO; angels came; something emerged from the water…
After the visit of the reporter, Agnieszka decides to visit others who witnessed what has happened. Meanwhile, one of her dogs vanished and there is dirt on the ceiling of her sleeping room…
I enjoyed the story, but after finishing it I’m still unsure what has really happened.
Wiele lat temu w kamieniołomie coś się wydarzyło. Grupa nastolatków. Wieczorna impreza. To wydarzenie rzuca się cieniem na teraźniejszość. Nie daje o sobie zapomnieć. Kto tu kłamie? A kto mówi prawdę? Kto ile pamięta? Kogo pamięć zawodzi? A kto próbuje wyprzeć przeszłość? Sporo mroku, gęsta atmosfera, niedomówienia i kłamstwa. Zanurzcie się w tę czeluść.
Plus za nieoczywiste zakończenie. Wymaga od czytelnika trochę gimnastyki :)
Książka dla fanów zagadek i mroku, który oblepia. Bardzo ładna okładka, za którą stoi Jan Kosik.
„Czeluść” autorstwa Anny Kańtoch to literacka perełka, która wymyka się jednoznacznym klasyfikacjom gatunkowym, balansując na granicy kryminału, thrillera psychologicznego i realizmu magicznego. Ta stosunkowo niedługa, ale niezwykle gęsta powieść wciąga w wir wspomnień, zapomnienia i niepewności, oferując coś znacznie więcej niż typowa fabularna rozrywka – zaproszenie do refleksji nad istotą pamięci, traumy i tożsamości.
Historia skupia się na Agnieszce – samotnej, starzejącej się kobiecie, która zmaga się z postępującą utratą pamięci. Każdy kolejny dzień odbiera jej nowe fragmenty wspomnień, ale i przebłyski wydarzeń, które zdają się kluczowe dla jej życia. Przeszłość Agnieszki jest naznaczona tragedią – pewnej czerwcowej nocy w 1985 roku w kamieniołomie w Gościęcicach wydarzyło się coś, co zmieniło życie grupy młodych ludzi na zawsze. Teraz, gdy pojawia się tajemnicza Kaja Sabat, zaczyna się bolesna rekonstrukcja tamtych wydarzeń.
Czy to, co Agnieszka pamięta, jest prawdą? A może jej umysł tworzy wygodne kłamstwa, aby ochronić ją przed bolesną rzeczywistością?
Anna Kańtoch w swojej nowej powieści udowadnia, że jest mistrzynią budowania literackiej intrygi. „Czeluść” to misternie skonstruowana opowieść, która z każdą stroną coraz bardziej zatapia nas w mrokach pamięci głównej bohaterki. Styl autorki doskonale oddaje atmosferę narastającego niepokoju, a początkowe drobne, niemal niezauważalne anomalie, które można by przypisać nadwrażliwości lub starości, z czasem przekształcają się w pełnokrwisty koszmar. Kańtoch prowadzi nas przez ten labirynt subtelnych tropów, symboli i niedopowiedzeń, pozwalając nam samodzielnie snuć domysły, które niemal zawsze okazują się błędne.
„Czeluść” to książka, która wymaga od nas uwagi i otwartości na różne interpretacje. Agnieszka gubi się nie tylko we własnej pamięci, ale i w rzeczywistości, gdzie rzeczy, które wydawały się pewne, rozpływają się w onirycznym klimacie opowieści. Anna Kańtoch bawi się tymi granicami realizmu i fikcji, sprawiając, że nawet najbardziej przyziemne wydarzenia nabierają metafizycznego wymiaru.
Czy choroba bohaterki to tylko demencja, czy może dowód na coś znacznie bardziej niezwykłego i złożonego? Czy wydarzenia z kamieniołomu były jedynie tragicznym wypadkiem? Czy też za zasłoną traumy kryje się tajemnica, wykraczająca poza granice ludzkiego zrozumienia?
Jednym z największych atutów powieści jest jej warstwa psychologiczna. „Czeluść” to nie tylko opowieść o tajemnicy sprzed lat, ale też subtelne, przejmujące studium życia z demencją, wyparciem i próbą pogodzenia się z przeszłością. Agnieszka jest bohaterką, która wzbudza nie tylko współczucie, ale także podziw swoją determinacją w poszukiwaniu prawdy. Jej życie choć zdaje się powoli rozpadać oraz jej walka o odzyskanie utraconych fragmentów siebie, stanowi najpiękniejszy i najbardziej uniwersalny motyw książki.
„Czeluść” Anny Kańtoch to książka, którą trudno opisać… a jeszcze trudniej zapomnieć. Zmusza do myślenia, wzbudza niepokój i zostawia z poczuciem, że odkrycie pełnej prawdy wymaga czegoś więcej niż jednej lektury. To dzieło dla tych, którzy cenią literaturę nieoczywistą, pełną emocji, metafor i interpretacyjnych wyzwań. W czasach literatury nastawionej na szybkie rozwiązania, „Czeluść” oferuje coś bezcennego: powolną, ale niezwykle satysfakcjonującą podróż w głąb ludzkiej duszy.
Z przyjemnością zabiorę się w wielbię chwili za lekturę książki „Czarne”, Wam lekturę tej serdecznie polecam 🩷🔥
Dziękuję za zaufanie i egzemplarz do recenzji od wydawnictwa @wydawnictwo_powergraph, a Autorce za wyśmienitą lekturę (współpraca reklamowa) 🩷.
1985 rok. Grupa nastolatków i letni wypad nad wodę do pobliskich kamieniołomów. Za dużo alkoholu i brawura, która sprawia, że wszyscy wskakują w zimną czeluść. Z jakim finałem? Co dokładnie się wydarzyło? Kto robił zdjęcia tej grupie? Te pytania po 40 latach wracają do głównej bohaterki, a poszukiwanie odpowiedzi na pytanie: co się stało? jest kanwą powieści.
Opowieści, po którą każdy czytelnik, zaryzykuję to stwierdzenie, powinien sięgać tylko na własną odpowiedzialność. Bynajmniej nie dlatego, że jest to książka słaba. Wręcz przeciwnie. Dawno nie czytałem tak dobrej literatury gatunkowej, z tym, że dla mnie „Czeluść” to raczej kryminał z elementami fantastyki, mistycyzmu i oniryzmu niż literatura piękna. Jak jednak na tę książkę nie popatrzymy, Kańtoch udało się poruszyć bardzo ważny współcześnie problem. Choć za pomocą trudnej intrygi, która nie wszystkim może przypaść do gustu.
Wszystko przez to, że lektura tej opowieści jest trochę jak poruszanie się bez okularów w całkowitej ciemności. Od samego początku przez blisko 200 stron ciągle balansujemy na granicy snu, nieustannie dekodując wyobrażenia, przebłyski z przeszłości i złudzenia. Do tego stopnia, że słowo absurd ciśnie się tu na usta już w połowie książki i wcale nie będzie to duże minięcie się z prawdą. Lekturę „Czeluści” zapewne najłatwiej porównać do obierania cebuli (bo przy odkrywaniu tej misternej układanki mogą się pojawić nawet łzy bezsilności), ale mnie bliżej do uczucia układania puzzli (szczególnie ten moment, kiedy otwierasz pudełko z 5000 elementów). Właśnie dlatego napisałem na początku, że po tę książkę każdy powinien sięgać na własną odpowiedzialność, bo może zrobić wam sieczkę z mózgu. Ale moim zdaniem przy uważnej lekturze, analizowaniu każdego zdania, da się odgadnąć rozwiązanie. Trzeba jednak mieć umysł otwarty na naprawdę pokręcony (tu eufemizm) finał.
Wszystko przez to, że autorka bardzo wiernie odtworzyła świat osób, które dopada demencja starcza. „Czeluść” napisana jest pięknym językiem, co tylko potęguje wrażenie, że Kańtoch stworzyła wstrząsającą opowieść o tym, jaką rolę w naszym życiu odgrywa pamięć i co dzieje się, kiedy ją tracimy. Kim się staniemy, kiedy nie będziemy pamiętać o niczym? Myśleliście o tym kiedykolwiek? Dlatego zwłaszcza osobom, które w swojej rodzinie zetknęły się z problemem demencji czy też chorobą Alzheimera, „Czeluść” może wywołać skrajne emocje. Poza tym dotyka tak ważnej kwestii, jak konsekwencje najgłupszych decyzji z okresu dojrzewania, które później ciążą nad nami aż do śmierci. Znakomita książka, która tylko utwierdziła mnie w przekonaniu, że brak znajomości lektur Anny Kańtoch to wielki błąd.
Agnieszka traci wspomnienia. Dzień po dniu wymykają się jej kolejne obrazy i wizje przeszłości. Nie może przypomnieć sobie pierwszego pocałunku, ani w kim kochała się w liceum. Nie jest pewna, czy karmiła już psy i kto tamtego dnia pojechał z nią do kamieniołomu…
Gdy na drodze znękanej kobiety pojawia się tajemnicza Kaja Sabat, Agnieszka usilnie próbuje przypomnieć sobie wydarzenia, które zmieniły jej życie. Z uporem poszukuje znajomych, którzy mogli brać wraz z nią udział w pamiętnej eskapadzie jednocześnie tracąc kolejne fragmenty siebie. Czeluść to przerażająca opowieść, nie dająca się zaklasyfikować jako jeden gatunek. Ma w sobie coś z horroru, szczyptę thrillera psychologicznego, odrobinę kryminału i ziarno fantasy. Jednocześnie może być interpretowana jako fantastyczna powieść grozy jak i fabularyzowane stadium alzheimera i schizofrenii.
Główna bohaterka jednocześnie traci wspomnienia i odnajduje nowe, rzeczywistość jest niczym ciecz nienewtonowska, która choć twarda gdy się poruszasz, pochłania cię w kilka sekund, jeśli tylko się zatrzymasz. Nic nie jest stałe, a niemal oniryczne wizje, które towarzyszą Agnieszce w jej codzienności przywodzą na myśl horrory o potworach zakradających się niezauważenie do naszych domów.
Ci którzy powinni być martwi raźno spacerują ulicami, ci którzy powinni być żywi, spoczywają głęboko pod ziemią, jedni i drudzy skrywają sekret wydarzeń z kamieniołomów pogrzebany pod latami niepamięci i jeśli dzielą się nim, to tylko w najbardziej odpowiadającej im, wersji wydarzeń. Gdzie leży prawda?
Ogromnym plusem tej powieści jest jej forma, Anna Kańtoch bawi się historią swojej bohaterki przeplatając ją raz po raz wydarzeniami tak nierealnymi, że aż ocierającymi się o fantastykę. Ale czy to na pewno tylko złudzenie? Może tym razem to sztuczka chorego umysłu, który na miejsce utraconych wspomnień tworzy nowe, poskładane ze strzępków wydarzeń i zasłyszanych opowieści? Razem z Agnieszką czytelnik pogrąża się coraz bardziej w mgle zapomnienia. Wiemy, że nic nie wiemy i po raz pierwszy dla mnie w książce to plus. Zachwyca mnie oniryczny klimat tej powieści i pokazanie jak choroba wyglądać może z drugiej strony, ciągłe życie w niepewności, bez wspomnień i wiedzy, która mogłaby stanowić trzon bezpieczeństwa. Daje 8/10 i mocno polecam!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Powergraph #współpracabarterowa #współpracarecenzencka #współpracareklamowa
„Słowa niosą ze sobą odpowiedzialność. Nazywanie to poważna sprawa.”
𝗖𝗭𝗘𝗟𝗨𝗦𝗖 to książka, która na niespełna dwustu stronach zawarła tyle, że obwody siadają.
Kamieniołomy w małym miasteczku, w samym środku lat osiemdziesiątych. Pięcioro znajomych i… no właśnie. Wydarzenia, które są trudne do opisania. Wydarzenia, których nasza narratorka, Agnieszka, nie pamięta. Zapomniała czy nie chce ich pamiętać?
Fakty z przeszłości tańczą w namiętnym tańcu wraz z ułudą tworząc oniryczną wręcz rzeczywistość. Im dalej, tym mniej rzeczy wiemy, tym mniej Agnieszka jest w stanie stwierdzić „na pewno”. Niejednokrotnie zadawałam sobie pytanie, czy nie jest to tylko bajdurzenie starowinki. Czy nie jest to próba urozmaicenia sobie samotności.
Ta książka jest dla mnie ewenementem. Czymś, co wybiega poza sztywne gatunkowe ramy, nie dając się złapać w sidła kryminału, psychologicznego thrillera czy fantastyki. To książka, która jest wszystkim i niczym, jasnością umysłu i całkowitym zapomnieniem. I zdecydowanie nie jest to pozycja, którą będziecie czytać na raty albo dla relaksu. O nie. Ona wymaga całej Waszej uwagi i każdego skrawka świadomości.
Do samego końca nie wiedziałam, co Autorka zaplanowała na grande finale. Siedziałam jak na szpilkach i wyklinałam pod nosem @pprzygrodzka za to, że zmusza mój umysł do pracy na wyższych obrotach. Jednak finisz, jednak czas po zakończeniu, kiedy książkę analizowałam i rozkładałam na czynniki pierwsze wynagrodził mi wszystko. Ta książka jest wszystkim. Bo kiedy olśnienie spadło na mnie niczym grom z jasnego nieba, ja stałam się niczym. I zapadłam się w moją własną 𝗖𝗭𝗘𝗟𝗨𝗦𝗖.
Trudno mi podsumować tę książkę. Czytałem ją w dziwnym momencie życia, kiedy nagle pojawia się blisko mnie śmierć, a jednocześnie zanurzenie ręki w futrze starego psa staje się kotwicą zahaczającą mnie w rzeczywistości. A ponieważ właśnie te motywy — umieranie, psy i utrata poczucia rzeczywistości — są osią książki, to zrobiła na mnie piorunujące wrażenie. Nie wiem, jak byłoby, gdybym czytał ją odprężony na wakacyjnym leżaku, ale oceny tutaj są prywatne i subiektywne, więc nie będę tego rozważać. Moje zasadnicze skojarzenie to "Czarne" - mam takie wrażenie, że to bazująca na podobnym w zarysach pomyśle zastanowienia się nad rzeczywistością i jej postrzeganiem. W książce główną bohaterką jest Agnieszka Grabowska, starsza, zaniedbana samotna kobieta żyjąca w za dużym, starym domu na wsi, w którym sama z trzema psami zmaga się z zanikami pamięci. Próbuje odtworzyć historię sprzed wielu lat, kiedy jeszcze jako maturzystka razem z grupą (kim dokładnie? To też próbuje sobie przypomnieć) kolegów i koleżanek przeżyła coś niezwykłego w starym kamieniołomie. Siłą książki jest fantastyczne opisanie tej postaci — jej lęków, zagubienia, i rozpaczliwych prób odzyskania kontroli nad rzeczywistością. Taka literatura robi na mnie duże wrażenie i tutaj bardzo dobrze to zagrało. Zakończenie - a więc cały sens powieści - zrozumiałem częściowo, chętnie porozmawiam z kimś potem jak inni to odbierają. Ogólnie - polecam.
Bardzo specyficzna powieść. Z jednej strony doskonale oddaje psychikę osoby borykającej się z postępującą erozją pamięci, niezdolną do zapamiętywania świeżych sprawa i jednocześnie tracącą większość wspomnień, które niekiedy wynurzają się w kompletnie losowych momentach. To chyba najmocniejsza część książki.
Z drugiej strony - przez większą część fabuły jest to po prostu próba przypomnienia sobie zdarzeń sprzed lat, obrośniętych zmyślonymi interpretacjami. Fantastyki - poza zupełnymi drobiazgami, które równie dobrze można składać na karb rozchwianej psychiki - nie ma tu tak naprawdę za grosz. Czyta się to więc trochę dziwnie jak na powieść uważaną za mocno kandydatkę do nagrody Zajdla.
No ale wtedy nadchodzi zakończenie, które jest jak wrzucenie granatu w niemal zarośnięty już staw. Mnóstwo rzeczy staje na głowie, a interpretacja... No cóż, tak naprawdę jest zależna od czytelnika. Niby istnieje jakaś magiczna koperta z właściwą wykładnią, ale myślę, że nie da się tu dać jednego, twardego wyjaśnienia intrygi. Owszem, mam jedną koncepcję, która wydaje mi się najbliższa tego, co chciała przekazać autorka, ale kto wie, może przeoczyłem wciśnięte w jakiś zakątek fabuły Istotne Detale (TM) i też jestem w błędzie.
Innymi słowy - to dobra, wartościowa powieść, ale polemizowałbym, czy powinna brać udział w wyścigu o Zajdla...
Półki urywają mi się od książek Anny Kańtoch, za każdym razem kiedy czytam coś „spod jej pióra” lgnę po same uszy w fabule, w budowaniu napięcia i atmosfery. Bardzo cenię sobie jej książki (te z warsztatem fantastycznym jak i te od których jeżą się włosy i strach czytać po nocach) - w przypadku „Czeluści” chyba zabrakło mi mocnego akcentu w jaką stronę autorka chciała pójść. Przez całą książkę lawirujemy po dość ciekawych zakamarkach feralnej nocy nad kamieniołomem, a psychiką głównej bohaterki, tylko że……bez żadnych konkretów, mocniejszych akcji, budowania napięcia i takiego BOOOM! Hmm ciężko mi ocenić tą książkę, może przez to, że recenzja mnie urzekła, a czytanie książki przypominało oglądanie „dark” (zakaz mrugania, bo będziesz musiał/a cofać ;p) Mimo wszystko, polecam zajrzeć w jej pozostałe tytuły, bo jest moją faworytką ^^
Niestety tym razem intryga przekroczyła tu granicę, za którą mogę ją nazwać zwyczajnie przekombinowaną. Zakończenie do niczego nie dąży, wątek *okołofantastyczny* jest chwilowy i bardzo rozmyty, a w tym wszystkim bardzo łatwo jest się zgubić. Pozostaje to świetnie i interesująco napisane, ale niestety bez solidnej konkluzji, cała zagadka przestaje mieć sens. Coś zostało mi tu obiecane, a dostaje niewyraźne majaki i zalążek rozwiązania. W kwestii takich eksperymentów zdecydowanie bardziej polecam Niepełnia, tam mimo skomplikowania formy, wszystko działa dużo lepiej.
Jestem zachwycona 🙂 Dawno już nie zaczęłam od nowa książki zaraz po jej zakończeniu. I było warto. Atmosfera jak ze strefy mroku, a zagadka jak z wypadku na przełęczy Diatłowa;) Niektórzy autorzy, jak np. Philip K.Dick są mistrzami w płynnym przechodzeniu stanów świadomości, tak że czytelnikowi ciężko się zorientować co jest rzeczywistością, co snem, co symulacją, a co narkotykowym tripem. Tu też jest coś podobnego- nie wiemy czy to, co Agnieszka pamięta się zdarzyło, czy tylko jej się wydawało. Nie wiemy czy ma omamy, czy naprawdę coś się dzieje. Kańtoch jest dodatkowo mistrzynią "płynności umysłów". Mimo, że "łączymy kropki" podczas czytania, i mamy kilka teorii, to obraz jaki się wyłania ciągle jest nieoczywisty. Do tego Mam ochotę przeczytać po raz trzeci 😅
Mam wrażenie, że był tu zaczątek pomysłu na thriller, ale wątki się nie podomykały i powstało takie coś. Jest to napisane bardzo dobrze, z przejmująco oddanymi początkami demencji, natomiast jeśli chodzi o akcję, to jest co najmniej dziwna.
Zawsze lubiłam twórczość Kańtoch oraz jej styl, ale nie spodziewałam się, że spod jej pióra wyjdzie tego typu książka. Zakończenie wprawiło mnie w osłupienie. Nie będę ściemniać: po przeczytaniu ostatniego wersu nie wiedziałam co się właściwie tutaj odwaliło. Dopiero wracając myślami do biegu wydarzeń i ostatnich zdań połączyłam kropki. I wtedy dopiero byłam naprawdę zaskoczona wciąż rozwijającym się talentem autorki.
Ciężko podsumować. Na pewno nie jest to kryminał, a z takim przeświadczeniem zaczęłam lekturę. Powieść trochę przypomina "Schronienia", ale puenta nie jest dla mnie czytelna.
Zmagania pisarki Agnieszki Grabowskiej ze swoją przeszłością, pamięcią, prawdą mimo wszystko bardzo wciągają. Szkoda tylko, że ciężko to domknąć.
Na szczęście jeszcze przed przeczytaniem książki poczytałam sobie opinie i wiedziałam już, żeby nie podchodzić do dzieła Kańtoch jak do jej kryminałów. Mniej więcej do 1/3 byłam koszmarnie znudzona, bo jeszcze nie złapałam konwencji - później już brnęłam jak szalona i nie mogłam przestać.