Der gewaltige Krieg um die Welt Roschar nimmt immer größere Dimensionen an. Die einst verschollen geglaubten Strahlenden Ritter stellen sich mit ihren magischen Kräften den Bringern der Leere entgegen. Der ehemalige Attentäter Szeth begibt sich zurück in sein Heimatland Schinovar, aus dem er einst verbannt wurde, um dort den Einfluss der dunklen Götter zurückzudrängen. Doch die Zeit drängt, denn auch unter den Göttern selbst schwelt ein uralter Konflikt.Der neue Originalband »Winds and Truth« erscheint im Deutschen in zwei Teilen, »Winde und Wahrheit« und »Der Kampf der Meister«.
I’m Brandon Sanderson, and I write stories of the fantastic: fantasy, science fiction, and thrillers.
The release of Wind and Truth in December 2024—the fifth and final book in the first arc of the #1 New York Times bestselling Stormlight Archive series—marks a significant milestone for me. This series is my love letter to the epic fantasy genre, and it’s the type of story I always dreamed epic fantasy could be. Now is a great time to get into the Stormlight Archive since the first arc, which begins with Way of Kings, is complete.
During our crowdfunding campaign for the leatherbound edition of Words of Radiance, I announced a fifth Secret Project called Isles of the Emberdark, which came out in the summer of 2025. Coming December 2025 is Tailored Realities, my non-Cosmere short story collection featuring the new novella Moment Zero.
Defiant, the fourth and final volume of the series that started with Skyward in 2018, came out in November 2023, capping an already book-filled year that saw the releases of all four Secret Projects: Tress of the Emerald Sea, The Frugal Wizard’s Handbook for Surviving Medieval England, Yumi and the Nightmare Painter, and The Sunlit Man. These four books were all initially offered to backers of the #1 Kickstarter campaign of all time.
November 2022 saw the release of The Lost Metal, the seventh volume in the Mistborn saga, and the final volume of the Mistborn Era Two featuring Wax & Wayne. Now that the first arc of the Stormlight Archive is wrapped up, I’ve started writing the third era of Mistborn in 2025.
Most readers have noticed that my adult fantasy novels are in a connected universe called the Cosmere. This includes The Stormlight Archive, both Mistborn series, Elantris, Warbreaker, four of the five Secret Projects, and various novellas, including The Emperor’s Soul, which won a Hugo Award in 2013. In November 2016 all of the existing Cosmere short fiction was released in one volume called Arcanum Unbounded. If you’ve read all of my adult fantasy novels and want to see some behind-the-scenes information, that collection is a must-read.
I also have three YA series: The Rithmatist (currently at one book), The Reckoners (a trilogy beginning with Steelheart), and Skyward. For young readers I also have my humorous series Alcatraz vs. the Evil Librarians, which had its final book, Bastille vs. the Evil Librarians, released in 2022. Many of my adult readers enjoy all of those books as well, and many of my YA readers enjoy my adult books, usually starting with Mistborn.
Additionally, I have a few other novellas that are more on the thriller/sci-fi side. These include the three stories in Legion: The Many Lives of Stephen Leeds, as well as Perfect State and Snapshot. These two novellas are also featured in 2025’s Tailored Realities. There’s a lot of material to go around!
Good starting places are Mistborn (a.k.a. The Final Empire), Skyward, Steelheart, The Emperor’s Soul, Tress of the Emerald Sea, and Alcatraz vs. the Evil Librarians. If you’re already a fan of big fat fantasies, you can jump right into The Way of Kings.
I was also honored to be able to complete the final three volumes of The Wheel of Time, beginning with The Gathering Storm, using Robert Jordan’s notes.
Sample chapters from all of my books are available at brandonsanderson.com—and check out the rest of my site for chapter-by-chapter annotations, deleted scenes, and more.
W całym moim życiu, nie było serii fantasy, której kierunek fabularny, tak bardzo przestałby mi się podobać z każdym tomem.
Droga Królów, Słowa światłości- cudowne, idealne i oblewane moją miłością. Później nastąpiłby tomy z dobrymi wątkami pobocznymi.
Na pewno będę kontynuowała gdy doczekamy się kolejnych pięciu tomów. Niemniej, nie sądziłam, że nastąpi dzień gdy Ostatnie Imperium > Archiwum Burzowego Światła 😮
Mam też poczucie, że do niektórych wniosków na swój temat bohaterowie dochodzą kilkukrotnie, ale sam często rozmyślając powracam do wniosków, które wysnułem już wcześniej i postrzegam je jako coś nowego, więc może jest to całkiem ludzkie i realistyczne przedstawienie tego procesu, mimo że z literackiego punktu widzenia niezbyt ekonomiczne, a dla czytelnika nawet nużące.
Dochodzimy też do takiego etapu rozrostu i przenikania się światów z tego uniwersum, gdzie brak znajomości innych serii z Cosmere znacząco zubaża niektóre wątki/wydarzenia, więc opinie na temat tego tomu mogą być skrajnie różne, w zależności od tego czy ktoś śledzi tylko tę serię czy całe uniwersum.
Po tym co było mówione o tym pięcioksięgu spodziewałam się, że konstrukcyjnie będzie przypominał bardziej Z mgły zrodzonego i jednak dostaniemy domknięcie pewnych wątków. Czy mi to przeszkadza? Raczej nie. Fabuła pokomplikowała się na tyle, że z ciekawości na pewno sięgnę po kolejny tom, boję się tylko, że do tego czasu wszystko zapomnę i przy każdej kolejnej książce z tej serii konieczny będzie reread (a jest to niemałe przedsięwzięcie).
Co do samego piątego tomu, mam wrażenie, że Sanderson ma dokładnie jeden sposób pisania powieści. Przez 80% czasu wprowadza czytelnika w świat, kreuje bohaterów i ich historię, a dopiero w ostatnich 20% dzieją się rzeczy. O tyle, o ile jest to dobre podejście przy pierwszym tomie (ewentualnie pierwszych dwóch), tak w tomie piątym, po przeczytaniu już ponad 4000 stron (!), czytelnik chce wiedzieć CO DALEJ Z BOHATERAMI. I nie mam nic przeciwko wprowadzaniu nowych postaci, rozszerzaniu świata, czy opowiadaniu historii znanych nam bohaterów w późniejszych tomach, ale niech się chociaż dzieją rzeczy. Niech główna oś fabularna prze do przodu, niech przeplata się z retrospekcjami, ale żeby te retrospekcje nie kradły aż tyle czasu antenowego. Przez to niestety powieści te mają to do siebie, że okropnie się czytelnikowi dłużą. I nie uważam, że są to złe książki, ale jakaż to cholernie ciężka przeprawa. Sanderson wziął sobie bardzo do serca słowa "podróż ponad celem" i teraz nas tą podróżą zamęcza. A ja się nie pisałam na to, żeby być drugim Kaladinem, dajcie mi więcej mięsa XD
Z dobrych rzeczy bardzo podoba mi się jak rozwinęła się postać Adolina. Jego wątek w tej książce uważam za najlepszy. Podróż Szetha i Kaladina była równie ciekawa. Natomiast sam wątek Dalinara i historia sprzed tysięcy lat wynudziły mnie do tego stopnia, że zupełnie nie odczułam emocjonalnie zakończenia.. a szkoda.
Ostatnie 150 stron oceniłabym na 5*, ale wcześniejsze 600 strasznie mnie wymęczyło. Pierwszy raz tak odczułam to, że Sanderson piszę zbyt rozwlekle... Nie ma takiej miłości jak do poprzednich tomów niestety, za mało się działo jak na wielki finał pierwszego pięcioksięgu :(
Oceniając rozumem, dałabym 3, oceniam jednak sercem i latami przywiązania do tych bohaterów, dlatego gwiazdki są 4. Powinno być ich 5 i jestem zła na Sandersona za to, że nie pozwolił mi na to, by tyle ich dać.
Zasadniczo miałam wobec tej książki tylko dwa wymagania. Chciałam epickości. I rozwinięcia jednego z wątków romantycznych w sposób, który będzie dla mnie satysfakcjonujący. To drugie dostałam. Nad pierwszym wciąż się zastanawiam. Jeśli epickość rozpatrujemy pod względem gabarytów książki, to nie da się jej odmówić tego, że jest to powieść wielka. Ponad 1500 stron, drobnym drukiem. Tylko że te ogromne rozmiary nie przełożyły się niestety na epickość historii. Zbyt często miałam wrażenie, że mozolnie przez nią brnę, a nie płynę. Zazwyczaj lubię rozwleczone książki Sandersona i nie przeszkadza mi to, że na wielki finał trzeba czekać jakieś 800 stron, ale tutaj było to podkręcone do takiego stopnia, że zaczęło mnie denerwować. No i sama wyczekiwana końcówka wcale nie była jakaś wielce epicka, przynajmniej w moim odczuciu. Ponadto na przestrzeni całej książki sporo myśli powtarzanych było wielokrotnie, a tego nie lubię. Irytowały mnie też niezwykle częste zmiany postaci, z których perspektywy poznajemy historię. Rozdziały są naprawdę krótkie, więc nie do końca rozumiem, dlaczego czasem w obrębie jednego kilka razy zmieniał się punkt widzenia - jeszcze dobrze nie przywykłam do tego, z kim spędzam czas, a już byłam wrzucana w inną opowieść.
Przy sekretnych projektach poszukiwanie powiązań między daną książką a całym uniwersum cosmere było świetną zabawą, ale tutaj poziom przenikania się poszczególnych opowieści jest już tak wysoki, że bez znajomości niektórych wcześniejszych powieści, można mieć kłopoty ze zrozumieniem tego, o co tu chodzi. Nie podoba mi się to, uważam, że każda seria powinna być zamkniętą całością, którą można czytać niezależnie od znajomości innych dzieł autora.
Ponarzekałam sobie, bo trochę się zawiodłam i boli mnie fakt, że na kolejne części tej historii przyjdzie mi czekać wieeeeele lat, ale generalnie nie jest tak, że jakoś koszmarnie mi się ta książka nie podobała. Jestem czytelnikiem, który podąża bardziej za postaciami, nie potrzebuję do szczęścia niesamowicie wciągającej fabuły, więc cieszyłam się jak dziecko małymi, rozczulającymi scenami. Kilka razy się wzruszyłam,
Za jedno mogę Sandersonowi podziękować - po tej przeprawie już każda książka, którą przeczytam w tym roku, będzie mi się wydawała krótka 😂
Nie wiem, czy czuję się usatysfakcjonowana z tym zakończeniem. 🥺 Ogromnie mi przykro, że to były ostatnie chwile z tymi postaciami (mam nadzieję, że nie), ale jestem wdzięczna ABŚ za to, ile emocji na przestrzeni tych tomiszczy we mnie wywołało - radość, smutek, nadzieję, rozbawienie, rozpacz, złość. Tutaj ciężko było mi się wkręcić przez większość czasu, ale to chyba wina też przerwy w obrębie tak naprawdę jednego tomu.
Wspaniale było wrócić do mojej ulubionej serii książkowej i choć poznałam tę książkę już wcześniej po angielsku, z przyjemnością przeczytałam ją również w polskim przekładzie. W części drugiej zbliżamy się z bohaterami do kulminacji wielkiego konfliktu i z dnia na dzień (a część ta obejmuje finałowe pięć dni przed ostateczną konfrontacją z czempionem Odium) akcja nabiera tempa, by ostatecznie zafundować nam pełne niespodzianek i emocji zakończenie. Poprzednie książki z serii „Archiwum Burzowego Światła” czytałam wielokrotnie, więc dobrze pamietam różne szczegóły, takie jak śmiertelne słowa w epigrafach na początku rozdziałów w „Drodze Królów”. Podoba mi się, że Sanderson już w 2010 roku miał wszystko dokładnie zaplanowane, a część przepowiedni z pierwszego tomu spełniła się w tomie piątym i nawet tytuły końcowych rozdziałów nawiązują do tych proroctw. Jestem zachwycona jak wiele subtelnych szczegółów z początkowych tomów nabiera znaczenia po lekturze tej części i jak dużo nowych detali odkryję przy okazji ponownej lektury całego cyklu w przyszłości. „Wiatr i Prawda” kończy pierwszy łuk narracyjny serii i jak zapowiedział autor, między piątym a szóstym tomem czeka nas przeskok czasowy. Sanderson zakończył pierwszą połowę „Archiwum” w sposób, którego się nie spodziewałam, ale jestem zadowolona z tego jak domknęły się wątki niektórych postaci i zaintrygowana tym co czeka resztę bohaterów w przyszłości. Cieszę się, że mamy tu coraz więcej nawiązań do Cosmere i innych światów. Bardzo ciekawi mnie jakie implikacje będzie miało zakończenie pierwszego pięcioksięgu dla całego uniwersum. Szkoda, że na tom szósty przyjdzie nam poczekać kilka lat, z pewnością wrócę do „Wiatru i Prawdy” w przyszłości. Polecam!
Niemal do wczorajszego wieczora, kiedy to w końcu zmusiłam się do przyklejenia swoich oczu do Worda, ta recenzja była bliżej niepowstania niż powstania. Po prostu mam ciche dni (miesiące?) ze słowem pisanym i nawet recenzje książek (których mam do nadrobienia w chu… ta, wiemy ile) nie przychodziły z taką łatwością, jak powinny. Dlaczego robię ten wstęp? Sama nie wiem, chyba po prostu odwlekam nieuniknione. Gdy czytacie (bo hej, mam nadzieję, że ktoś to czyta) niniejsze słowa mamy połowę września, podczas gdy swoją przygodę z Wiatrem i Prawdą zakończyłam… gdzieś tak pod koniec lipca. Jak możecie się domyślać, po tych niemal dwóch miesiącach nie mam już aż tak świeżej opinii, jak bym chciała. W tym momencie moją głowę od tamtej książki dzieli już piętnaście innych tytułów i cóż – to dużo. Pozwolicie zatem, że zamiast takiej pełnoprawnej, z krwi i kości recenzji, opowiem wam po krótce po prostu o tym, co zapadło mi w pamięć najbardziej lub też co wybija się najmocniej w recenzjach i opiniach bliskich mi osób (czy umniejszam tutaj własnym umiejętnościom odnośnie tworzenia recenzji? Możliwe.).
Wśród recenzji moich przyjaciół mocno wybija się pogląd, iż Wiatr i Prawdanie są tak dobre, jak reszta. Czy się z tym zgadzam? Połowicznie. Na pewno na samym już początku zwrócić można uwagę na fakt, iż ten konkretnie tom, zwieńczenie serii (lub, jak się okazuje, jakiegoś jej wycinka) jako jedyny nie dostał ode mnie w pełni pięciogwiazdkowej oceny i muszę przyznać, że nawet po dwóch miesiącach mam straszny mętlik w głowie, gdy myślę o całej tej książce. Kiedy przymierzałam się do lektury bardzo starałam się 1). unikać jak najbardziej się da wszelkich ocen i spojlerów, i co z tego wynika: 2). nie wyrabiać sobie żadnych oczekiwań co do zarówno poziomu, jak i wydarzeń. Oczywiście, jest to któryś tom z serii więc miałam swoje teorie, jednak wciąż nie chciałam się na nic nastawiać i przyznam szczerze, nie tyle uratowało tą książkę w moich oczach, co po prostu ani trochę jej nie zaszkodziło. Bo też choć to, czym ostatecznie okazało się być Wiatr i Prawda jest inne od tego, czego się spodziewałam i nie satysfakcjonuje mnie to aż tak, jak bym chciała, tak nie mogę też trochę znaleźć innych rozwiązań, które w mojej opinii byłyby bardziej na miejscu. Ale może zacznijmy po kolei.
Przyznam bez bicia – pojęcia nie mam, co konkretnie działo się w pierwszej połowie książki. Trochę jestem do tego przyzwyczajona, bo raz, że to Sanderson, który kocha długie wstępy (przypominam, że najdłuższy prolog w tej historii liczy łącznie ponad dwa tysiące stron xd), a dwa, że wszystkie moje ulubione fragmenty mają miejsce już w drugiej połowie historii. Dla wielu może się to wydać wielką wadą, ale mi akurat nie przeszkadza.
Jeśli już o ulubionych scenach mowa, to może nim omówię poszczególne wątki, zatrzymajmy się na chwilę przy nich, bo są niby tylko dwie, ale naprawdę często wracam do nich myślami. Ci, którzy nie śpią. Ten jeden rozdział, choć dość niepozorny, swoją konstrukcją i jakąś taką specyficzną atmosferą, jednocześnie spokoju i napięcia – jak cisza tuż przed burzą. Mam wrażenie, że ten konkretny rozdział był takim trochę zwrotem, zwolnieniem machiny, po którym akcja zaczęła tylko nabierać i nabierać tempa. Przez to, jak i przez różne perspektywy i przemyślenia oraz działania wszystkich bohaterów, myślę o nim naprawdę bardzo często. Ostateczna obrona Thaylenu. Mówcie co chcecie, przypominajcie mi o całej tej heroicznej obronie Aziru czy Strzaskanych Równin, a i tak nie zmienicie mojej opinii co do tego, że to właśnie tak inna od wszystkich obrona Thaylenu jest najlepszą sceną „batalistyczną” (polityczną) w całej tej książce. Potyczka Odium i Jasnah sprawiała nie raz, że moje serce stawało, a wytoczone przez tego pierwszego argumenty (które były de facto argumentami samej Jasnah) były… wow. W najśmielszych snach nie spodziewałam się takiego rodzaju potyczki, tak gigantycznego efektu motyla, który jest świetnym dowodem na to, że Sanderson nie rzuca słów na wiatr (czy ja mogę się śmiać z tego stwierdzenia odnośnie tej książki?) i wszystko, dosłownie wszystko, co pojawia się w jego książkach prędzej czy później będzie miało swoje konsekwencje. Osobiście uważam, że to najlepsza scena w całej tej książce i jak nic utwierdza mnie w przekonaniu, że nikt nigdy nie będzie walczył równie epicko, co bohaterowie Archiwum o Królestwo Thaylenu.
Tyle z moich ulubionych scen, także przejdźmy sobie do wątków poszczególnych postaci, bo tu, moi mili, czekać was może mała niespodzianka. Przyznam szczerze, że im dłużej myślę o tej książce, tym mniej jestem pewna tego, czy jakikolwiek wątek postaci (no, może poza Adolinem, wiadomo) podoba mi się tak na 100%, bez żadnego ale. Idąc po kolei mamy wątek Kaladina i Szetha którzy stanowią interesujący miks, aczkolwiek odnoszę wrażenie, że zeszli oni (a zwłaszcza Kaladin) z pierwszego planu tej historii. Zwłaszcza co do wątku Kaladina mam wrażenie podobne jak do wątku Dalinara w Rytmie Wojny - bardzo wyraźnie jest widać, gdzie ta postać docelowo miała się znaleźć, ale trochę nie ma co włożyć pomiędzy. Ja rozumiem, dlaczego wątek Kaladina wyglądał tak a nie inaczej, jednakowoż jest to na tyle mocna zmiana w porównaniu do jego wcześniejszych „przygód”, że trochę nie jestem pewna, co na ten temat sądzę. Nie zmienia to jednak faktu, że jestem naprawdę bardzo ciekawa, co będzie (i czy w ogóle coś będzie) z tą postacią w Drugiej Erze. Jeśli zaś chodzi o Szetha, to baaaardzo podobał mi się wgląd w jego psychikę, zarówno poprzez retrospekcje, jak i główną oś czasu. Jest coś takiego w tej postaci, tak… nienaturalnie złamanego (ten epitet nijak kurde nie pasuje do tego, co o tym wątku sądzę, a jednocześnie pasuje idealnie, także pozwólcie, że go tak zostawię), że choć czytało mi się o nim niekiedy dość trudno, to nie mogę powiedzieć, że był on jakkolwiek nieudany. Tak samo – choć nie mogę powiedzieć, by postać Szetha mimo wszystko znalazła się na podium moich ulubionych postaci, to jest zdecydowanie w topce, jeśli chodzi o te najlepiej wykreowane.
Idąc dalej przez główne wątki - Shallan. Te4raz, po tak długim czasie, ten wątek jest mi chyba najbardziej obojętny. To znaczy – był dobry, ale… tylko dobry. Nie jestem w stanie przywołać z pamięci niczego, co jakoś bardzo by mnie zaskoczyło lub wywołało jakiekolwiek inne emocje. Z kolei bardzo dobrze wspominam współtowarzyszący Shallan wątek Renarina i Rlaina który baaardzo zaskarbił sobie moje serducho. Może nie był czymś bardzo ważnym dla całej tej historii, ale było w nim tyle uczucia, tyle zrozumienia dla drugiej strony, że moje miękkie serducho nie mogło nie ulec tym chłopaczkom.
Ze wszystkich wątków obecnych w tej książce, jeden budził w gronie moich znajomych szczególne kontrowersje – wątek Dalinara wraz z towarzyszącymi mu Navani i Gavinorem. Według wielu był… nieudany. Niepotrzebny. Przegadany. Nie taki, jak powinien być. Bardzo mi się podobał ten wątek. Kto mnie zna ten wie, że ja jestem łasa na książki, w których więcej jest naukowego vibe’u niż faktycznych wydarzeń. Kocham dobry lore świata, zwłaszcza podany w intrygujący sposób, przyciągnie mnie do siebie jak ćmę do ognia. I tak też było w przypadku jednego wielkiego zrzucenia bomby w postaci lore’u Rosharu, jaki miał miejsce przy okazji wątku Dalinara i Navani. Strasznie mi się podobał ten rodzaj przedstawienia historii świata – nie tylko jego opowiedzenie, co pozwolenie doświadczyć tego wszystkiego niemal na własnej skórze. Złośliwi mogliby też powiedzieć, że ten wątek podobał mi się tak bardzo dlatego, że mało było Dalinara w Dalinarze i cóż – nie potwierdzę, nie zaprzeczę. Mimo wszystko nie odnalazłam w sobie miłości do tej postaci.
Całą moją miłość zagarnął w sobie nie kto inny, jak oświecony Adolin Kholin. Ludzie złoci, ja już w Rytmie Wojny mówiłam, że przepadłam dla niego bez reszty, ale och, na burze, przecież to jest tak przefantastyczny człowiek, że normalnie się nie da być takim naprawdę. Wszystko tutaj – on sam, jego usposobienie, podejście do drugiego człowieka, relacja z Yanagawnem, z Mają, z innymi sprenami – to wszystko sprawia, że naprawdę człowiekowi rośnie serce. Adolin zdobywa miłość ludzi (i nie tylko) nie przez to, kim jest jako Kholin, ale przez to, kim jest jako on sam – Adolin – i to nawet pomimo całego syfu i ciężaru oczekiwań, jakie na nim spoczywają. Gdybym miała wybrać jednego, prawdziwego bohatera zarówno tej książki, jak i trochę całej serii to teraz, po przeczytaniu wszystkich pięciu tomów, bez wahania postawiłabym na Adolina właśnie. He’s the best of them all.
Prócz tego była oczywiście cała masa drugoplanowych wątków: mieliśmy Sigzila i jego heroiczną walkę na Strzaskanych Równinach, Zwinkę udającą Navani (honestly, chyba mój ulubiony wąteczek xd), Jasnah starającą się ochronić Thaylen za wszelką cenę czy Venli zgłębiającą sekrety słuchaczy (pieśniarzy? nomenklatura tego gatunku mnie wykończy), no i oczywiście Interludia. Całość tworzy doprawdy wartką i dynamiczną akcję, przez którą ja osobiście (zwłaszcza w drugim tomie) płynęłam w zawrotnym tempie, coraz bardziej pragnąc dowiedzieć się, jak to wszystko się skończy (i wciąż nie za bardzo mając na to nawet jakiekolwiek pomysły).
I w końcu, jak to naturalnie bywa, koniec nadszedł.
Z jednej strony coś mi w tym zakończeniu nie do końca gra, ale z drugiej… ja nie bardzo jestem w stanie wymyślić, jak inaczej mogłaby skończyć się ta historia (tak wiem, gdzie mojemu poziomowi kreatywności do Sandersona, ale uznajmy, że jakoś byłabym w stanie mu dorównać choć przez ułamek sekundy). Nie spodziewałabym się nigdy w życiu, jak w gruncie rzeczy tragicznie zakończy się ta książka. Czy to jeśli chodzi o wątki poszczególnych postaci, czy jeśli chodzi o los Rosharu w ogóle. Nigdy nawet by mi nie przeszło przez myśl, że ktokolwiek (czy to sam Sanderson, czy bohaterowie) zdecydują się na takie a nie inne zagrania, no i oczywiście, że mam tu na myśli głównie wątek Dalinara. Jeśli mam być szczera, to nie jestem pewna, czy cały ten epicki pojedynek z Odium w ogóle zrozumiałam i na pewno będę musiała jeszcze kiedyś tą książkę powtórzyć z tego względu (wiecie, nie narzekam bo lubię Archiwum, ale i tak dziwne, że będę musiała to zrobić, bo czegoś nie rozumiem, i to nie dlatego, że jeszcze czegoś nie wiem). Nie wiem, naprawdę nie wiem, który otwarty jeszcze wątek ciekawi mnie w tym momencie najbardziej. Chyba wątek samego Rosharu, odartego teraz w zasadzie ze wszystkiego, czym był, łamie mi serce najbardziej. Jestem doprawdy niezwykle ciekawa, co też Sanderson planuje dalej zrobić z tym światem, bo cholera, tam zadzieje się coś grubego i my się wszyscy jeszcze nawet nie spodziewamy, co i jak. (Zróbmy tutaj proszę honorable mention dla tej sceny, w której już po wszystkim nad Azirem i Urithiru w końcu wstaje słońce… jak mi to wbiło nóż w serce, wy się nawet nie domyślacie).
Na pewno liczyłam na to, że końcówka będzie mimo wszystko bardziej zakończeniem niż cliffhangerem. Wiecie, jak w przypadku końca Pierwszej Ery Z Mgły Zrodzonego gdzie niby nie był to koniec historii w tym świecie, ale jednak wątki zostały w pełni domknięte. W Archiwum Burzowego Swiatła z kolei bardzo mocno widać, że to nie jest jeszcze koniec historii i obawiam się, że przyjdzie nam na dalszy ciąg jeszcze trochę poczekać gdyż – uwaga! - mam teorię: to na Drugiej Erze Archiwum Burzowego Światła zakończy się cała historia zaplanowana dla cosmere. No wiecie, cały ten gambit Dalinara i postawienie Rosharu w centrum uwagi wszystkich Odprysków (i nie tylko) w cosmere aż się o to proszą. Coś, co z kolei strasznie mi się w tym podoba, to to, jak bardzo ten finał uwydatnia nam chronologię cosmere. Ostatnia scena Hoida, w której pojawia się na Scadrialu i ubiega się o posadę szofera Ladrianów? Jak dla mnie – świetne zagranie. A cały ten wątek ze zwalniającym na Rosharze czasem w mojej opinii jest świetnym wytrychem pozwalającym na rozwijanie wszystkich pozostałych światów tak, jak dotychczas Sanderson nam to sugerował.
Trudny orzech do zgryzienia był z tą książką jak widać, tak trudny, że powstrzymał mnie od pisania na dobre dwa miesiące, ale koniec końców, nie uważam, żeby ta książka wypadła fatalnie w porównaniu do reszty. Owszem, nie jest może aż tak dobra, jak wszyscy tego oczekiwali, ale jak dla mnie jest wystarczająca, no i sprawdza się genialnie jako punkt zwrotny w całej historii cosmere.
Basta.
This entire review has been hidden because of spoilers.
EMOCJE! Tego większość z nas szuka w literaturze - możliwość przeżycia emocji, których nie doświadczamy w wystarczającej masie w realnym życiu.
Niestety lektura drugiej połowy Wiatru i Prawdy nie wywołała we mnie żadnych emocji poza tymi niepożądanymi jak frustracja czy złość. To jest mój pierwszy i największy zarzut. Gdyby to nie był V tom serii i gdyby nie nadzieja na dobre zakończenie, z których słynie Sanderson porzuciłabym tę książkę po 100 stronach.
Uwielbiam serię "Z mgły zrodzonego", "Elantris" i "Stop prawa", ale już nie pozostałe części serii Wax & Wayne. Bardzo podobała mi się "Droga królów" i "Słowa światłości", ale "Dawca Przysięgi" już mniej. Wyłania się z tego pewien wzór - zbiór charakterystycznych dla Sandersona motywów, które nie przemawiają do mnie rzutując na moje postrzeganie całej powieści.
Chociaż w przypadku "Wiatru i Prawdy" Sanderson posunął się jeszcze o kilka kroków dalej........i to niekoniecznie w dobrym kierunku.
Jesteśmy na kilka dni przed ostatecznym starciem Dalinara z czempionem Odium.
Dalinar z Navani podążają po Krainie Dusz poszukując wizji, która miałaby dać im odpowiedź jak wygrać z bogiem. Nudy. Nudy. Nudy. Nic tam się nie działo. Czas aby przedstawić mi historię świata był w pierwszym tomie, a nie w finale.
Nie jestem fanką Adolina jako postaci - to taki golden boy, który jest dobry aż do przesady. Jedyną "plamą" na jego charakterze jest zabicie Sadeasa, ale nawet to wydarzenie nie dodało mu jakiejś ostrzejszej nuty, głębi.
Naprawdę się zastanawiam po co bóg angażował tyle niepotrzebnej energii w tego typu działania skoro jak napisał sam Sanderson ogrom boga był niepojęty.
Sigzil jako dowódca na Naraku to kolejny chybiony wybór. Nie wiem jak inni, ale ja jakoś nie przywiązałam się do tej postaci przez cztery tomy. Co innego Teft, Skała czy Lopen. Nie interesowało mnie kompletnie co się z nim dzieje i gdyby nie przypomnienie od autora nie pamiętałabym nawet, że był on kiedyś uczniem Hoida. Dlaczego Sanderson uczynił go jednym z ważnych uczestników wydarzeń? Czy rzeczywiście uznał, że wystarczająco zbudował go w poprzednich częściach? Na jakiej podstawie? Musiał przecież przypomnieć nam Leytena na kilka stron przed tym zanim ten poniósł śmierć ... żebyśmy w ogóle kojarzyli co to za jeden.
No, ale ktoś musiał zastąpić Kaladina - najlepszego bohatera tej serii, który co zaskakujące zamiast być w centrum wydarzeń wszelakich podróżuje sobie po Shinovarze, gotuje potrawkę, gra na fujarce i udaje terapeutę. To chyba główny powód dlaczego moje uczucia do tej książki wahały się pomiędzy zaledwie letnimi, a zimnymi jak lód
Nie lekceważę problemów psychicznych, które autor stara się wpleść w fabułę, ale znowu robi to moim zdaniem nieumiejętnie, nie wzbudzając we mnie ani troski ani współczucia. Może przez ich nagromadzenie? Heroldowie są "szaleni", Kaladin i Szeth mają PTSD, Shalan roztrojenie jaźni, Adolin kompleks "tatusia", Renarin jakąś postać autyzmu. To wydaje się za dużo aby każdej z nich poświęcić odpowiednią uwagę, pochylić się nad każdą.
A już ten tekst Dalinara w stronę Honoru Rozumiem Cię - jakby żywcem przeniesiony z poradnika?
Na koniec przejdźmy do mojego "ulubionego" motywu, czyli nieboscy bogowie.
Czytając serię Wax&Wayne dziwiłam się niejednokrotnie dlaczego bóg o imieniu Harmonia nie działa samodzielnie, ale wysługuje się Waxem i komunikuje się z nim poprzez kolczyk. Co to za bóg, który nie ma prawie żadnej mocy sprawczej?
Odium, Honor i Pielęgnacja na Rosharze są niestety obarczeni tą samą niemocą. Odium mógł zmieść z powierzchni ziemi całą wyspę, ale nie mógł tego samego zrobić chociażby z Urithiru. W tym przypadku Sanderson nawet pozwolił sobie na wytłumaczenie dlaczego, ale jakoś tego nie łykam. Powtórzę się, ale w V tomie serii czytelnik powinien mieć już jako takie pojęcie o świecie przedstawionym.. A jeżeli tak nie jest to znaczy, że autor nie zrobił dobrej roboty. Może zamiast rozwodzić się nad Duchokrwistymi (co nam w ostatecznym rozrachunku nic nie daje oprócz niejasnego powiązania z Kelsierem i Cosmere) powinien wcześniej pokazać nam chociażby historię Heroldów, jaki ma związek ich moc z uwięzieniem Stopionych?
Chociaż dzięki temu uzmysłowiłam sobie jak słaby, absurdalny i nielogiczny jest cały ten pomysł z Heroldami, Braize i Stopionymi. Dopóki Sanderson w tym tomie tego nie wyłuszczył przyjmowałam jakoś całą ideę na wiarę, ale jak już poznałam cały mechanizm to nie wiedziałam czy się śmiać czy płakać. Heroldowie wracali na ziemię, szkolili ludzi aby mogli walczyć ze Stopionymi, którzy też wracali na Roshar po tym jak któryś z Heroldów wyłamał się z więzienia na Braize. Walki trwały dopóki większość ze Stopionych nie poległa, wtedy Heroldowie powracali aby dusze stopionych nie mogły się odrodzić zbyt szybko. I tak trwało to w cyklach oddalonych od siebie o tysiące lat. Co zadziwiające nikt przez te tysiąclecia nie wpadł na to, że aby Stopieni mogli się odrodzić potrzebowali ciał Pieśniarzy aby je przejąć. Bez Pieśniarzy nie byłoby kolejnego Spustoszenia.
A jeżeli już nie chciano dopuścić się eksterminacji to jak można uwierzyć, że przez tysiąclecia Heroldowie ani nieboscy bogowie nie spróbowali niczego innego? Żadnego innego wariantu wydarzeń? Jakie to wygodne.... także finał tego wątku...te wszystkie możliwości nieznane wcześniej istotom żyjącym tysiąclecia?
Jedyną jasną stroną tej części ABŚ jest Sheth i jego historia. Jak "Ostatni władca wiatru" :)
Czy w przyszłości sięgnę po drugi łuk narracyjny? Dzisiaj powiedziałabym, że nie... ale jak złość i kurz opadną to... może? Jednak jak sobie przypomnę "wydzielenie" Czarnego Ciernia, czempiona Gava, Niezaprzysiężonych Adolina (bo po co komu przysięgi, które były ważne przez pięć tomów)....... ........ ....... no to wiecie.
Życzyłabym sobie żeby autor dał sobie więcej czasu na napisanie kolejnej książki na przekór oczekiwaniom i wrócił do tego stylu, który zachwycił mnie w "Drodze królów".
Ogólnie, zawiedziona zapewne przez brak domknięcia i poczucie "wiszenia na krawędzi". Tak, wiem, że to pierwsza część cyklu, ale po tym wszystkim czego doświadczyły postacie, chciało się by mieli przerwę, a nie zostali wkopani w kolejne szambo. Szczególnie, że na kolejny tom musimy czekać pięć lat. Ech. Wciąż, kilka wątków i scen - najwyższa klasa. Tak czy siak, przeczytałam oba tomy mniej w niż tydzień, więc pewnie wiele mi uciekło i zapewne podobać mi się będzie bardziej przy ponownym przeczytaniu i skupieniu się na szczegółach.
Podróż ponad celem. Główny motyw całej książki. 1200 stron, po których znużenie i zniechęcenie nie pozwalają cieszyć się finałem. Nie umiem nawet ocenić zakończenia. Zadowala mnie? Nie zadowala? Chyba jest nieproporcjonalne do całej drogi, która do niego prowadzi. Przepraszam wszystkich fanów i siebie, ale ja naprawdę mogłabym siedzieć nad ta książka z markerem i wykreślać zbędne strony. Te retrospekcje… minimum 300 stron za dużo. To był zły moment na tak rozwlekle wyjaśnianie drogi i rozwoju/upadku, już nie umiem policzyć ilu, bohaterów. (Ocena całości, podział na dwie części jest z d&&&)
3,5; muszę sobie poukładać jeszcze wszystko w głowie i rozpisać porządnie co o czym sądzę ale niestety sporo mieszanych uczuć. w sensie podobało mi się i miało absolutnie świetne wątki i momenty (ADOLIN!!!!!!!) ale jest też stanowczo za wiele rzeczy które mi nie grały
yeah edicik po czterech miesiącach czyli stan na wrzesien 2025: moze jeszcze zbiore sie do napisania moich przemyśleń ale póki co mi się nie chce. ale musiałam tu wrócić i dać pełne cztery gwiazdki bo im więcej czasu mija tym lepiej sie z tym tomem czuje lmao
Nie wiem czy mam oceniać tę książkę przez pryzmat całej serii czy tylko tej konkretnej części. Bo jeśli pod uwagę wezmę to pierwsze to jest to genialna seria, ma oczywiście swoje lepsze i gorsze momenty, ale generalnie jest świetna. Kreacja świata, który jest zupełnie nowy, niepowtarzalny. Bohaterowie, którzy nie są idealni, mają swoje właśnie problemy i demony.
Natomiast jeśli miałabym brać pod uwagę tylko to co znajdowało się w tej części to...coś dziwnego się tutaj stało. Moja wersja książki ma 670 stron gdzie przez ponad 500 nie dzieje się nic, tak przegadanej i słabej części się nie spodziewałam. Liczyłam na akcje od początku do końca, a otrzymałam pełno dziwnych filozoficznych wynurzeń bohaterów. I żeby nie było to nie tak, że takie rzeczy mocno w książkach mi przeszkadzają, ale w momencie kiedy seria jest taka od początku, a nie nagle w ostatniej części bohaterowie zaglądają w siebie i inne takie.
Samo zakończenie...no cóż, pozostaje czekać na kontynuację.
Zastanawiam się jaki miałabym odbiór tej serii gdybym czytała ją ciągiem bez przerw?
This entire review has been hidden because of spoilers.
Foch, teraz przez 6 lat będę czekać na dalszy ciąg -.- Trochę rozwleczony ten tom, a że u nas między tomami były 2 miesiące przerwy, to pojawiło się jeszcze większe poczucie przedłużania... wprowadzenia do kolejnych tomów ;) Z drugiej strony jest tyle ciekawych nawiązań do innych serii, że teraz będę je czytać jeszcze raz by wszystko wyłapać. Nie jest to top jeśli chodzi o Sandersona. Liczę na to, że jest to wstęp do czegoś wielkiego i niesamowitewgo.
Druga część uratowała piąty tom, zdecydowanie mniej dłużyzn, moralizatorstwa i gadaniny a więcej akcji i odkrywania tajemnic przeszłości Rosharu. Zakończenie jest...ok, tylko i aż. Zbyt wiele wątków pozostaje otwartych i zbyt mocno czuć "otwarcie" kolejnych 5 tomów zamiast zamknięcia 5 dotychczasowych. Za to spodobało mi się rozwiązanie kwestii pojedynku czempionów i finałowego "dylematu" Dalinara, to było akurat pomysłowe i mocne. Co nie zmienia faktu, że Archiwum dużo lepiej sprawdzało się w pierwszych 2 "pojedynczych", bardziej skoncentrowanych tomach - niż w rozwlekłej formule dwuczęściowych cegieł. Pozostaje mieć nadzieję że drugą część będziemy mieć po prostu w formie 5 rozsądnej długości tomów. Bo wbrew pozorom, podróż nie zawsze ponad celem :)
Skończyłam. Mam nauczkę, aby zaczynać tylko ukończone serie. Niby podroż ponad celem, ale nie wiem, czy zaczynając, byłam gotowa na tak długą wycieczkę xd
Dla mnie ta powieść to mocne 3,5/5 ale daleko mi było do uniesień z końcówki Dawcy Przysięgi, kiedy to nie byłam w stanie położyć się spać bo MUSIAŁAM WIEDZIEĆ CO TO BĘDZIE :)
Nie wiem, co myśleć - spodziewałam się zakończenia choć części historii i podomykania wątków, a nie takieeego bałaganu.
To (całościowo) chyba była najsłabsza część, potwornie mi się dłużyły retrospekcje z przeszłości Szetha a niektóre wątki miały wręcz za mało rozdziałów (Strzaskane Równiny szczególnie).
Mam też poczucie, że po przeczytaniu paru tysiecy stron na których nie zginął żaden z głównych bohaterów i w zasadzie każdy po prostu przechodził przez wszystko suchą stopą, ludzie ożywali a kończyny odrastały (a jesli już ktoś umierał, to taki lubiany, ale nie ukochany) nagle dostałam obuchem w głowę! Co to jest za zakończenie!?
Jednym słowem - myślałam, że troszkę uwolnię się od tej opowieści, a niestety zakończyłam lekturę nadal nie wiedząc, o co (lub po co) chodzi.
Czytałam też kilka recenzji i śmieszy mnie, ile emocji i bólu 🍑wywołuje wątek Renarina i Rhlaina. Dla mnie osobiście jeden z ulubionych 💚 Mniej ulubionym wątkiem jest Kaladin jako terapeuta, na Rosharze też przydałaby się ustawa regulująca ten zawód 🙄 Dodatkowo mam wrażenie, że gdyby moc zainteresowała się najlepszym człowiekiem z tego uniwersum czyli Adolinem, wszystkim wyszłoby to na zdrowie a my nie musielibyśmy czekać na “kolejny łuk fabularny” (lol)
No i na koniec: straaaasznie dużo się tam dzieje. Ten świat jest szalenie zawiły. Bohaterowie wpadają tam na chwilę a następnie są porzucani, nie zawsze aby powrócić. Co się będzie działo ze Zwinką? Moashem? I z kurczakiem? Albo tą typiarą poznaną w Kholinarze, z którą ekipa podróżowała przez Cieniomorze 3000 stron temu? Czy to wszystko na pewno potrzebne, czy ja mogę ufać Sandersonowi że nie zrobił mnie w konia i że to wszystko jeszcze nabierze sensu? Tyle pytań!
This entire review has been hidden because of spoilers.
Pewnym mankamentem świata rzeczywistego jest to, że aby napisać recenzję warto poznać całość dzieła. Idzie za tym fakt, że w najświeższej pamięci mamy zakonczenie i to ono na nas najbardziej oddziałuje. Z tego powodu Wiatr i Prawda, cóż, zasługiwałby na cztery gwiazdki. Tylko, że tak nie jest.
Po pierwsze, widzę tutaj dużą wtórność motywów zwłaszcza w odniesieniu do Z Mgły Zrodzonego. Owszem, są one przedstawione i rozegrane z nieco innej perspektywy, ale nadal motyw jest ten sam. Po drugie długość. Sanderson jest mistrzem w pisaniu zakończeń (sanderlanche itd.) i rzeczywiście, od połowy tomu, a konkretniej od pewnego tragicznego wypadku Adolina czuć było miejsce gdzie to zaczyna przyśpieszać. Kłopot jednak jest taki, że mamy 3/4 piątej części, które de facto są niepotrzebne i niezbyt dobre. Sanderson potrzebuje redaktora z piłą i siekierą, który bez większego sentymentu poobcina połowę tego co zostało. Tutaj, na finał, sanderlanche powinno zacząć się już od początku. Zamiast tego przez pół książki mamy nudny piknik na trawce (zamiast obiecanej krucjaty) z terapeutycznymi wstawkami, które budzą zażenowanie czytelnika, mamy wycieczkę po innych wymiarach, która, w wątku Shallan, przynudza przez większość czasu tak jak i w poprzedniej części, oraz mamy niekończące się oblężenie... Które trwa ledwie 10 dni. No i niezbyt angażujące wątki Jasnah, Sigzila, Venli i pewnie i paru innych osób, których zapomniałem (wątków było za dużo). Co do samej konstrukcji też mam zastrzeżenia. Nie jestem fanem dzieł powieściowych gdzie akcja dzieje się na przestrzeni godzin lub dni. A zwłaszcza jeśli jest to najdłuższa powieść jaką w życiu czytałem, będąca w dodatku częścią pięcio, a prawdopodobnie nawet dziesięciotomowej sagi. Mam też osobiste zastrzeżenia co do innych wyborów fabularnych (Adolin na czempiona!) oraz niezbyt miłego zabiegu zdecydowanie nadużywanego w tej części przez autora w plottwistach. Otóż zbyt często Sanderson rzuca nam pewien kąsek, każe nam oczekiwać i zastanawiać się nad np. krucjatą, pojedynkiem czempionów, możliwościami i celami postaci, po to, by w ostatecznym rozrachunku porzucić to wszystko i nie dać nam obiecanych zdarzeń, *bo musi być plottwist*.
Niemniej tyle z minusów. Nadal jest to dobra książka. Dialogi miejscami błyszczą, tajemnice bywają bardzo ciekawe, rozwiązania błyskotliwe... Adolin, choć niedoceniony, jest ofc najlepszy, Taravangian przebiegły, Dalinar... Cóż, Dalinara wątek z wizjami jest też bardzo fajny. I choć wątek Kaladina i Syl dawno stracił na świeżości, Moash w ogóle został porzucony w pewnym momencie... No ogólnie, jak już się dzieje, to dzieje się naprawdę zacnie... Czyli te dobre rzeczy, które już były dobre w poprzednich częściach.
Nie uświadczymy tu jednak niczego specjalnie nowatorskiego.
Sanderson popełnił ten sam błąd co CDR przy Cyberpunku. Koniec końców wyszło OK, ale wiemy, że OK to jest za mało jak na taką markę.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Spychologia stosowana, autor: Dalinar Kholin Piąty tom serii obfitował w wiele nawiązań do poprzednich książek, ale rónież wydarzeń z całego cosmere, które mogliśmy obserwować przez pryzmat Scadrialu, czy Tajnych Projektów. Dla kogoś, kto zdołał wedrzeć się pod wierzchnią warstwę cosmere, czytanie było prawdziwą ucztą ukrytych smaczków, które niczego nie odejmowały niewyłapane, ale stanowiły miły dodatek, jeśli wykryte. Podobnie jak w poprzednich częściach, miałam swoich faworytów (Shallan, Adolin, Jasnah) i wątki, które interesowały mnie mniej (Venli, Sigzil, Kaladin), jednak nie wyobrażam sobie tej historii inaczej, niż opowiedziaej właśnie w ten sposób. Największym zaskoczeniem był dla mnie finał pojedynku między Odium i Honorem, z gościnnym występem Dalinara. Stopień irytacji, jaki wzbudził we mnie Odprysk Honoru był niewspółmierny do faktu, że to bezcielesny byt książkowy, a właśnie ten aspekt okazał się kluczowy dla finału pierwszego aktu. Żartobliwie mówiąc, że Dalinar użył największej w historii "uno reverse card" i poprosił "niech ktoś" przyszłe pokolenia, nie mogę nadziwić się sprytowi, który niekoniecznie utożsamiałam z tą właśnie postacią. Jednocześnie jest to dokładnie ten stopień skomplikowania i kombinatoryki, do którego Archiwum mogło przyzwyczaić. Zdecydowanie nie jestem zawiedziona.
Ale nie tylko Dalinar zaskakiwał. Rozdzielenie Adolina i Shallan, choć bolesne dla moich oczekiwań, okazało się ciekawym zabiegiem narracyjnym. Scena ślubu z udziałem tylko jednej strony? Dlaczego nie. Wielokrotne spoglądanie w twarz śmierci z myślą o ukochanej osobie? Jeszcze jak! Wszyscy wiedzieliśmy, że nie będzie to najbardziej romantyczna z romantycznych relacji w książkach, a jednak dojrzała miłość tej dwójki ocieplała nawet najmroczniejsze momenty historii. Wyjątkowo podobało mi się również rozwinięcie osobowości Renarina i przedstawienie jego zmagań ze światem, w którym musiał funkcjonować.
What a time to be alive Archiwum Burzowego Światła szybko wypełniło w moim świecie tęsknotę za historią, która wciągnie mnie bez reszty i uraczy całą gamą emocji, sprawiając że przerwanie lektury będzie równoznaczne z wrażeniem wynurzenia się z wyjątkowo angażującego filmu lub gry. Seria wyrwała mnie z odrętwienia czytelniczego, spowodowanego zmęczeniem szkolnymi i uniwersyteckimi lekturami, w związku z czym na zawsze będzie mi już droga. Cieszę się, że mogę odczuwać to samo, co nieco starsi niż ja, czekając na kolejne wydania Harry'ego Pottera, czekając na kolejne części i kolejne skrawki informacji o ulubionej serii. A jednak jest w tym również coś smutnego, gdy czytam ze świadomością, że kolejny element układanki wskoczy na swoje miejsce dopiero za kilka lat. Pierwszy akt ABŚ zakończył się w sposób, którego na wielu płaszczyznach się nie spodziewałam. Dojrzewanie wraz z postaciami było wspaniałą podróżą (ponad celem!) i będę tęsknić za emocjami, które towarzyszyły mi przy pierwszym czytaniu tej serii.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Jest to ocena całej książki, a nie tylko tej części.
Strasznie mnie wymęczyła ta książka. Na pewno była to najdłuższa powieść, jaką w życiu przeczytałam. Wcale jednak nie musiała taka być. Naprawdę przydałaby się lepsza edycja.
Może jednak zacznę od pozytywów.
Bardzo lubię bohaterów tej serii. Sanderson naprawdę stworzył prawdziwe, żywe dla mnie osoby. W tej książce perełką był zdecydowanie Adolin. Też podobała mi się przeszłość Szetha.
Po skończeniu lektury na pewno pojawiła się we mnie lekka ekscytacja i ciekawość, gdzie to wszystko zmierza. Chyba już się przyzwyczaiłam, że głównym wątkiem na jakim skupia się Sanderson jest szerokie Cosmere i jestem zaintrygowana. Zwłaszcza, że dopiero teraz zaczynam łapać o co chodzi w tym wszystkim.
Bardzo podobał mi się początek, kiedy właściwie każde pov mnie interesowało. Niestety wszystko co działo się w Krainie Ducha (duża część całej książki) to było dla mnie takie nudne do czytania.
Ta książka w porównaniu do 4 poprzednich wydaje się napisana inaczej, jakby bardziej nowocześnie. Kiedyś Sanderson bardzo się starał, aby nawet jego metafory i powiedzenia były mocno związane ze światem w powieści, a tutaj mieliśmy o wiele luźniejszy i współczesny język. Czytało się przez to może szybciej ale jednocześnie czuć było taki zgrzyt między tą częścią a poprzednimi. Jakby w tamtych język był formalny, a tutaj już poszło na luz. Było też o wiele więcej takiego naszego języka jak np. terapeuta itp.
Wcześniej wszelkie wątki o zdrowiu psychicznym były bardziej subtelne, tutaj dostawałam nimi w twarz dosłownie. Zaczęło to brzmieć tak oklepanie.
Ogólnie było za długie, za nudne i jakoś nie czułam, że los świata wisi na włosku.
Jako pojedynczy tom jest moim zdaniem trochę gorszy od pozostałych, co jest smutne, bo to poniekąd finał na ten moment. Cała seria jest natomiast bez wątpienia do polecenia - uwielbiam tych bohaterów, ich relacje, system magiczny i generalnie cały przebieg historii. Dla mnie ten tom to jednak w sporej wielkości trochę jednak dłużyzna - w stosunku do ogromu i istotności wydarzeń. Główne narracje "rozwiązują się" zwyczajowo na ok. 200 ostatnich stronach i tam są konkrety. Reszta tego tomu to rozwijanie jeszcze wątków niektórych postaci lub zaplatanie i kończenie wątków innych (co jest dosyć zrozumiałe, biorąc pod uwagę zakończenie tej serii na ten moment). Szło to jednak trochę mozolnie - może ze względu na ilość stron, może na sam sposób prowadzenia tej narracji, ciężko mi stwierdzić, natomiast faktycznie były momenty monotonności. Zwłaszcza, że moimi faworytami są osobiste wątki każdej z postaci, a nie kwestia heroldów, bogów i tego wszystkiego co próbujemy tam ogarnąć, także od razu wiedziałam, że ta część może być dla mnie mniej interesująca 😅 Wiem, że musiały być one jednak w jakiś sposób poruszone i rozwiązane, więc nie traktuję tego jako minus w obiektywny sposób, a bardziej to, że nie trafiło w moje gusta. Całą serię będę polecać, bo jest świetna 💛✨
4.75* Ciągle uważam, że pierwsze dwie książki to najlepsza część archiwum, ale nie mogę ukryć, że czytałem końcówkę z podekscytowanie i tym jak długo już trwa ta podróż. Skala robi się bardzo makro i jestem ciekaw czy kiedyś Sanderson jakoś zgrabnie złączy wszystkie cosmerowe uniwersa. Still książka jest za długa i rozwleczona, a dużo wątków trochę nie ma sensu, tak szczerze to powinno być bardziej 3.5* ale uniwersum i przywiązanie podniosły poprzeczkę. Może i nie jestem do końca krytyczny, ale chyba czasem można. Generalnie podobało mi się rozstawienie pionków pod drugą połowę archiwum i pozbycie tych już zbędnych, choć wydaje mi się, że postacie kobiece trochę zostały pominięte pod koniec.
PS. Good for Sheth
This entire review has been hidden because of spoilers.
Nie wiem co myśleć o tym zakończeniu, a bardziej adekwatne by było zdanie Sandersonie cos ty wymyślił w tej swojej burzowej głowie?
Śmierć boli. Raduje sie życiem ale czy wybór na Herolda przyniesie mu ostateczny spokój? Wiem, ze on powroci ale boję sie jego cierpienia. Wycierpiał tak wiele, dlaczego ma cierpieć mimo to?
Kaladinie moja miłości i uwielbienie Adolinie moja miłości Shallan uwięziona tkaczko Jasnah złamana duszo Wszystkim innym Navani, Dalinarze, Sigzilu, Dredy, Blizno, Skało, Lopenie, Zwinko, Hoidzie, Zahelu, Cesarzu
Nie zapomnę o was i pragnę by nadzieja, że jeszcze o was przeczytam nie zgasła
Uwielbiam tę serię ale czym do diaska jest "pierwszy łuk narracyjny" xD Cieszę się że będę miała co czytać (będzie jeszcze 5 kolejnych tomów), ale co ty z tymi łukami narracyjnymi wymyślasz, Sanderson. Ogółem finalna część tego "łuku" bardzo mnie zadowala, niemniej poczułam już bardzo w całym tomie V że warto się z resztą książek w uniwersum zapoznać.