Nowe wydanie porywającej, nagradzanej książki, która podbiła zarówno serca krytyków, jak i czytelników.
Ocalały z Shoah emigrant z Polski przybywa do Stanów Zjednoczonych, by robić karierę w Hollywood. Wygrywa casting organizowany przez wytwórnię Metro-Goldwyn-Mayer i zostaje aktorem. Wygląda na to, że ziszcza się amerykański sen. Sprawy komplikują się jednak, gdy przeszłością Hersha zaczynają interesować się agenci FBI. Czy nie jest on przypadkiem uczestnikiem międzynarodowego, komunistycznego spisku?
Hersh, główny bohater dramatu Ishbel Szatrawska, w pewnym momencie wypowiada słowa: „Chcę być w końcu człowiekiem!“ i myślę, że to najlepiej oddaje cały utwór. Bo mówi o Żydach w czasie drugiej wojny światowej i po niej. O wielkiej dyskryminacji, przemocy i zbrodniach, które były w nich wymierzone. O desperackich próbach ucieczki od wspomnień oraz rzeczywistości, próbach dopasowania się. O lawinie oskarżeń, które pojawiały się z każdej strony, a ich absurdalność odbierała możliwość obrony. O braku zrozumienia i próbowaniu uciszenia ofiar. Ale też o rasizmie względem rdzennej ludności ameryki, homofobii, ruchach hipisowskich czy wojnie w Wietnamie. Nastrojach jakie panowały w powojennych Stanach Zjednoczonym. Radości płynącej z bliskości w gettcie. I o tym, że wszystko potrafi się rozsypac nie w jednej chwili, a stopniowo, przez całe życie, gdy prześladuje nas przeszłość oraz teraźniejszość.
Czytelnika z równowagi mogą wytrącać wstawki komediowo-ironiczne, absurdalne, a może nawet surrealistyczne. Tak jak pojawienie się ducha matki, Übermatki, która mówi potocznym dzisiejszym językiem. Jak śpiewanie w tle piosenki Bajm, gdy w centrum dzieje się coś ważnego. Ciągle odniesienia do tego, co ma być w przyszłości, choć akcja dzieje się znacznie wcześniej. To takie pomieszanie realnego z urojeniem lub snem, realnego z odchyleniem od równowagi przedstawionego świata, a tak naprawdę zaglądnięcie do wspomnień, które powoli się zacierają i przenikają. Bardzo nietuzinkowe, może nie dla każdego, ale podkreślające niektóre elementy.
Dobre. Ważne. Wywołujące dreszcze. Moje serce wypełnia ból oraz sympatia. Rewelacja! Wiem, że to dopiero początek roku, ale znalazłam mocnego kandydata na ulubieńca roku.
(Przez Scenę 22 wciąż mam ciarki. Powinien przeczytać ją KAŻDY, co brzmi jak puste słowa, ale zniszczyła moje serce)
Dramat odczarowany można by śmiało rzec. Ishbel Szatrawskiej udały się te czary znakomicie.
Kalejdoskop emocji - od śmiechu po łzy. Gorzka satyra fabryki snów, jak i całej Ameryki, dekonstrukcja mitu amerykańskiego snu.
I ten nasz Hersz, żydowski emigrant z Łodzi, postać tak niejednoznaczna, naznaczona cierpieniem i piętnem Zagłady.
I jest jak w hollywoodzkim filmie – rozmach, farsa, miszmasz wszystkiego od Łodzi po zniszczoną Warszawę, od Wschodniego Wybrzeża po Zachodnie, są i hippisi i idealne gospodynie domowe, gwiazdy starego kina i wielka niespełniona miłość.
I są dwa monologi, które zapadają w pamięć. I tak rezonują w człowieku.
Żyd może zagrać absolutnie wszystko. Nie dlatego, że jest tak genialny, że jest wybitnym aktorem, przewyższającym w swym fachu wszystkich innych aktorów. Żyd może zagrać wszystko, bo wie, że w tej grze zawsze zawiera się doświadczenie niebezpieczeństwa, ryzyka utraty życia. Najwspanialsze aktorstwo to świadomość śmierci.
Żydzi, Hollywood, western, FBI, makkartyzm, miłość, zagłada, wojna, Holokaust, strata, tęsknota, American dream, „normalność”, milkshakes, hippisi, LSD, Woodstock, Skrzypek na dachu, a to wszystko w formie dramatu, aj, waj!
Później próbowałam zabrać się za wytłumaczenie, jak te wszystkie wątki łączą się ze sobą, co sprawia, że książka jest tak wyjątkowa. Ale tutaj poległam. Nie da się wytłumaczyć, w jaki sposób wszystkie te elementy współgrają ze sobą, przynajmniej ja nie potrafię. A im dłużej o tym myślę, tym trudniej jest mi coś powiedzieć. Książkę Ishbel Szatrawskiej - jak banalnie by to nie brzmiało - po prostu trzeba przeczytać. To historia niepowtarzalna, z początku zabawna i niewinna, ale im dalej w treść, tym serce bije mocniej, by apogeum osiągnąć w Scenie 22.
Przeczytałam tę książkę w przeciągu dwóch tygodni dwa razy. To też niech świadczy samo za siebie.
Ważna, potrzebna książka. Czytajcie historię Hersha Libkina.
Na początku byłam sceptycznie nastawiona — takie świetne oceny, a tu taki chaos. A wszystko to, żeby na koniec stwierdzić: próżno szukać drugiej tak niesztampowej powieści.
Proszę czytać dramaty! Ten jest świetny i zwracam się z prośbą do reżyserek i reżyserów, którzy mnie tu nie czytają, żeby koniecznie wystawić w Krakowie.
Hersh Libkin, ocalały z zagłady polski Żyd, krótko po wojnie przenosi się do Stanów Zjednoczonych, by zacząć życie od nowa i spróbować swych sił jako aktor. Na miejscu dość szybko okazuje się, że amerykański sen to mrzonka, a demony antysemityzmu popłynęły razem z Hershem za ocean.
Autorka porusza w dramacie wiele wątków, nie sposób rozpisać się o nich wszystkich. Antysemityzm stanowi główną oś podejmowanej problematyki, największe wrażenie zrobiło jednak na mnie nawiązanie do współczesności, połączenie losów głównego bohatera z losem krzywdzonych dziś w Polsce mniejszości oraz porażająca krytyka bierności wobec niesprawiedliwości społecznej.
Ishbel Szatrawska w mistrzowski sposób operuje także językiem, co widać szczególnie na przykładzie przekleństw. Pełnią one, zależnie od sytuacji, rolę humorystyczną bądź emfatyczną, uwiarygadniając tym samym postaci w oczach czytelnika. Podobała mi się również konstrukcja scen, które w bardzo płynny sposób przechodzą z groteski i psychodelii w tony poważne, oskarżycielskie, czasami wręcz patetyczne, jednak w dobrym tego słowa znaczeniu.
Byłem bardzo sceptycznie nastawiony do dramatu Szatrawskiej. Wychodziłem z założenia, że nie ma sensu czytać rzeczy inspirowanej historią, skoro dostępna jest niezliczona ilość wspomnień, opracowań czy pamiętników Żydów, którym udało się przetrwać Holokaust. Myliłem się. Bardzo się cieszę, że zostałem niejako “zmuszony” do zmierzenia się z “Libkinem”, gdyż w przeciwnym razie ominęłaby mnie literatura przez duże L.
"Ludzie do dziś mnie pytają: jak to się mogło stać? Dlaczego Żydzi szli na rzeź jak barany? To wygodna gadka. Jakby wszyscy pojęli, że w każdym większym getcie byli żydowscy powstańcy, musieliby sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie wtedy byli i dlaczego te powstania kończył się niepowodzeniem. Barany są świetną wymówką, żeby nigdy nie odpowiadać na takie pytania jak: gdzie była Europa? Albo: gdzie byli nasi sąsiedzi?"
To tekst, który doskonale korzysta z własnej formy dramatycznej. Bawi (się) konwencją, wprowadza w absurd i doprowadza nim bohaterów do dialogu z samymi sobą. Symbole odziera z naskórka symboli, czyniąc je do bólu do-słowne, zagłuszające. Humorystycznie miesza języki, do przeszłości wtrąca przyszłość i na odwrót. Jak na ironię - to zabieg niebywale symboliczny. O powojennym wyrzeczeniu się własnej tożsamości, o nieprzynależącej do kochania miłości, o pozostawaniu pojedynczym w kulturze stereotypu. O byciu człowiekiem: z miejscem, sercem, wspomnieniami i wstydem za miejsce, w którym się było, sercem, któremu się odmówiło, wspomnieniami, o których zapomniało się ze wstydem. W ogóle o pozostawaniu przy byciu. W końcu o tym, czym jest opowieść i dlaczego właśnie wszystkim.
4,75 Teraz rozumiem te wszystkie zachwyty nad tą książką. Ona zdecydowanie na to zasługuje.
Tak naprawdę to nie jest wyjątkowa historia, której nie znajdziecie nigdzie indziej, ale kiedy pomyślicie o niej jako o sztuce wystawianej na deskach teatru, to nagle poczujecie jej moc przekazu. Obstawiam, że na żywo te wszystkie pytania zadane pod koniec książki, wybrzmiewają w uszach widzów długo po zakończeniu.
Podoba mi się to, w jaki sposób historia została domknięta, jak poszczególne wątki odnalazły swoje ujście. Na początku nie przepadałam za głównym bohaterem, ale potem...
Bardzo możliwe, że ta pozycja trafi do topki tego roku.
„Kto ocenia człowieka w sytuacji granicznej z ciepłego fotela? I kto jest przekonany, że przeszedłby próbę pomyślnie, choć nie reaguje na drobną, codzienną przemoc w tramwaju, na ulicy, w miejscu pracy? Więc kto udaje, że nie widzi? I kto udaje, że go to nie dotyczy?”
Mam bardzo mieszane uczucia. Podoba mi się forma, dynamika i inteligentny humor. Momentami czułem się jakbym uczestniczył w spektaklu w klimacie Woody'ego Allena. Niestety moralizatorska końcówka z udziałem wszystkich "gorących" mainstreamowych tematów zepsuła ogóle wrażenie.
Nie zawsze lubię tak celowo wypłynąć na nieznane wody. Ale przy wyborze książki jednak staram się czasem wyruszyć tam, gdzie bywam rzadko - lub wcale.
Od lat nie sięgałam po dramaty, a tu proszę - takie cudo! Szczęściara ze mnie. Dlatego teraz puszczam tę polecajkę dalej - może i wy się skusicie. Warto.
To historia Hersha Libkina - jego żywot i smierć. To historia Żyda ocalałego z Shoah, który wyjeżdża do Stanów goniąc amerykański sen. Hollywood, kino, kariera - marzenie! A jednak nie tak łatwo jest porzucić Polskę i własną tożsamość. Hershem zaczyna interesować się FBI - w tym miejscu odpalilam Google, bo do tej pory nie słyszałam o czarnej liście Hollywood, na której znalazły się nazwiska tych, których podejrzewano o sympatyzowanie z komunistami. Czy Hersh jest niebezpieczny? Jakie wspomnienia w sobie nosi? Co się dzieje, gdy próbujemy być kimś innym?
Losy bohatera poznajemy dzięki jego córkom. Jest tu sporo komicznego absurdu, dialogi są diabelnie inteligentne, często bolesne, całość niezwykle żywa i plastyczna, każdą scenę miałam przed oczami - zupełnie jakbym znalazła się w teatrze. A potem przychodzi smutek i zrozumienie, kiedy Hersh sam zabiera głos. Jego monologi są bardzo mocne i uniwersalne - dotyczą wykluczenia, buntu, konieczności głośnego sprzeciwu wobec niesprawiedliwości.
Ten dramat zrobi na was naprawdę duże wrażenie. Krótki, treściwy, słodko-gorzki - z naciskiem na gorzki. Ciekawy, inny, intrygujący. Nie pozostawia czytelnika/czytelniczki obojętnym. Nie porównam go do niczego, bo nic podobnego nie czytałam. Z pewnością wrócę do tej pozycji.
Choć Ishbel Szatrawska dostała sporo nagród i wyróżnień za swoje dramaty, obawiałem się tego, czy tekst dramatu będzie na tyle ciekawy, wciągający i przykuwający uwagę czytelników, by sprawdził się jako książka. Moje wątpliwości były tym większe, że byłem jedną z osób, które podpowiadały autorce, że trzeba wyjść poza bańkę czytająca dramaty w “Dialogu”, czy obeznaną z konkursami na współczesne sztuki.
W wydawnictwie Cyranka odnalazłem to, czego mało kto - może poza Karakterem - oferuje mi na polskim rynku książki - odwagę podejmowania nieoczywistych decyzji i umiejętność sprzedania ich tak, że czytelnicy sięgają po książki trudne ufając wydawcy i wierząc, że są to rzeczy mądre, acz nie przytłaczające intelektualną głębią dla ludzi po doktoracie z Wittgensteina.
Znając więc Ishbel i znając Cyrankę zabawiłem się w swata. A później życie przyniosło same zaskoczenia i finalnie mam przed sobą książkę ze wspaniałym tytułem i genialną okładką Maksa Bereskiego. Książkę - należy to w końcu napisać - naprawdę udaną.
Opowieść o żywocie Hersha Libkina to niesamowita, acz nieprzytłaczająca żonglerka motywami, czasami i postaciami, które mogły zaplątać się w losy tego pochodzącego z Polski aktora. Życie Hersh Libkina, jak mówią jego córki, rozpoczęło się w Ameryce w 1947 roku, gdy zorientował się, że nie nadaje się na bycie sprzedawcą butów w Nowym Jorku. Ruszył zatem Hersh autobusem przez całe Stany i dotarł do upragnionego Hollywood, gdzie - jak na opowieść o amerykańskim śnie przystało - szybko dostał rolę w filmie zapowiadającym się na arcydzieło. Przynajmniej zdaniem producenta. Fabryka snów jest w zasięgu Hersha, a od roli może zależeć jego przyszłość. I tak też Hersh Libkin gra syna indiańskiego wodza w westernie, w którym rzekomo chciwych Indian grają Żydzi.
Farsa miesza się tu z poważną refleksją na temat losu żydowskich emigrantów w Stanach Zjednoczonych. Szatrawska przeskakując przez epoki, opowiadając ze środka historii, ale też niejako spoza niej, prowadzi czytelnika przez okrutny makkartyzm czy lata 60. z ich nadziejami na lepsze jutro, mieszcząc w tej książce niezwykle dużo tematów, ale podając je w dobrze strawnych porcjach. Doskonały jest monolog Mildred (scena 19), w którym niespełniona aktorka opowiada o tym, że choć poświęciła Ameryce całą siebie, kraj zabrał jej syna. Mówi, że robiła wszystko, by ludzie nie wiedzieli, że za imieniem jej syna stoi nazwisko Friedman. Pada tu też ważne dla tej sztuki zdanie: “chciałam być wszystkimi ludźmi zamieszkującymi ten kraj”. I właśnie o tych ludziach jest to sztuka. Bo w żydowskim losie łączą się wszystkie amerykańskie marzenia i lęki.
Jest “Żywot…” momentami buntowniczym manifestem żydowskim, w którym trzeba wykrzyczeć racje i przypomnieć czytelnikom jak było, ale jak przystało na porządną sztukę o Żydach Szatrawska rozdaje kuksańce nie tylko amerykańskiemu i polskiemu społeczeństwu. Ale to już zostawiam Państwu do odkrywania.
Wydawałoby się, że ten miszmasz scen i historii ma w sobie jakiś nadmiar - Hollywood i opowieść drugiego pokolenia, Holocaust, Łódź, zniszczona Warszawa, polowanie na komunistów, Bogart i Bacall. Ale tak wygląda właśnie życie - jest w nim miejsce na kicz, pulpę i rozpacz, dramat i komedię. Czy Hersz Libkin zdąży na Jom Kipur i czy ktoś obejrzał jego debiutancki film, dowiecie się z tego wciągającego tekstu. Na zachętę dodam, że będzie też queerowo, trochę jak w "Fun Home" Alison Bechdel.
Szatrawska udowadnia, że dramat może być dzisiaj formą opowieści, która najsprawniej radzi sobie z opisaniem życia. To wrażenie mam już od czasu, gdy przeczytałem “Feinweinblein” Weroniki Murek, a utwierdzała mnie w nim Dorota Masłowska, Igor Jarek, czy ostatnio Mateusz Pakuła. Z dramatem w postaci książki nie poradził sobie za to Szczepan Twardoch, który w “Byku” zupełnie nie wykorzystuje możliwości, jakie daje ten rodzaj literacki. Mógłby się od Szatrawskiej naprawdę sporo nauczyć.
W sierpniu 2021 roku Konrad z Cyranki napisał do mnie:
“Napisała świetny tekst. (Ten o którym pisałeś też dobry, ale chcemy wydać inny). Jeśli się uda dogadać, to będziemy odczarowywać dramat”.
Przysięgam - tekst “Żywotu…” poznałem dopiero, gdy szedł do druku. Nie dopytywałem o nic, bo po prostu się bałem, że może jednak wpuściłem kogoś na minę, a ja trochę nie umiem w bycie swatem. Ale się udało!
Zróbmy to wspólnie - Państwo idą do księgarni i zaopatrzą się w książkę Szatrawskiej. Odczarujmy dramat.
Współczesne dramaty to nieczęsto spotykana forma, ostatnio czytałam „Sceny z życia małżeńskiego” Bergmana i „Boga mordu” Rezy, ale to właśnie „Żywot i śmierć pana Hersha Libkina z Sacramento w stanie Kalifornia” (najdłuższy tytuł świata!) zrobił na mnie największe wrażenie i dostał 5 gwiazdek! Tytułowy Hersh to ocalały z Zagłady emigrant z Polski, który trafia do Hollywood by ziścić marzenie bycia aktorem. Trafia na plan westernu, w którym ma zagrać… rdzennego Amerykanina. Bo kto najlepiej zagra syna wodza? Oczywiście, że Żyd, przecież nie rdzenny Amerykanin! Nadzieja na american dream zaczyna się spełniać. Niestety przez swoje częste telefony do ojczyzny, zostaje namierzony przez FBI i oskarżony o szpiegostwo z komunistycznego kraju! Perypetie Hersha to tylko wierzchnia warstwa przepełniona czarnym humorem, przy którym nie da się nie parsknąć. Ale jak tylko spojrzymy trochę głębiej (nie trzeba się tu zbytnio wychylać czy też schylać) to poznamy człowieka, który przeżył piekło zgotowane przez nazistów i próbuje odnaleźć się w kraju wolności i szczęśliwości. Przez swoją traumę nie potrafi cieszyć się życiem, ani normalnie egzystować. A przecież nawet będąc w getcie czuł się szczęśliwy, choć ma z tego powodu wyrzuty sumienia. W dodatku w tym postępowym kraju nie każdy wierzy w jego opowieści o Shoah, o jedzeniu obierek po ziemniakach czy zamknięciu w obozie otoczonym drutem kolczastym pod napięciem. Nikt też nie może zrozumieć czemu szli jak „barany na rzeź!”. W wielkim świecie widzi też jak Amerykanie traktują osoby czarnoskóre czy rdzennych i od razu dostrzega wyraźne podobieństwo z własnymi doświadczeniami. No i Korea czy Wietnam - „za dużo w życiu słyszałem, o tym, kto nad kim i gdzie chciałby panować”. Takich rozważań (i szturchańców) jest tu mnówstwo, nie brakuje też opowieści jak to było z tym ehm… pospolitym ruszeniem Polaków by ratować Żydów z Zagłady. Jeśli więc macie ochote na mieszankę satyry z refleksjami nad żydowskością, to ja bardzo polecam tę tragikomedię! I nie bójcie sie dramatów.
Dobrze w końcu przeczytać dramat z książki wydanej przez fajne wydawnictwo zamiast z zakurzonego "Dialogu". Dramat zresztą bardzo udany, chociaż nie na scenę (za dużo instrukcji, które reżyserka albo dramaturżka musiałyby wyciąć przy pierwszym czytaniu), raczej jako czytelnicze ćwiczenie wyobraźni, metateatralna konstrukcja życiorysu, w której tożsamość i status ontologiczny postaci podlegają nieustannej dialogowej negocjacji.
wybitna wybitna WYBITNA! zacytuję amelkę: „nad tym wszystkim wisiała jakaś niesamowita łuna furii, żądzy życia i szaleństwa i geniuszu, bo cały dramat jest podszyty mądrością, na całe czasy i odwagą”
"w rozsypce" to zdecydowanie za mało, a "złamane serce" wydaje się zbyt banalne na tak brutalną w swojej prostocie prawdę, ale jednocześnie nie przychodzi mi do głowy nic bardziej pasującego.
rep: Jewish gay mc, Jewish characters, Jewish bi li tw: antisemitism, racism, homophobia, discussions of concentration camps, mentions of Isra*l, drug use
this was such a roller-coaster of emotions, it felt like a fever dream. i literally went from laughing out loud straight to crying. it's a very modern play, has some absurdity of mrożek's plays, only here it actually makes sense & works as part of the plot.