»Verirrt in einen Augenblick, den ich selbst mit 13 Jahren miterlebt habe und den ich zu kennen glaubte, fand ich mich, je mehr ich darüber schrieb, in einer ganz unvertrauten Welt.« Der 30. April 1945, ein Montag, letzter ausgeübter Werktag des Deutschen Reiches. Ihm folgen ein Feiertag und der Übergang von Resten einer Staatsgewalt in Hände, die das einwöchige Niemandsland bis zur Kapitulation nicht mehr steuern. Es ist ein Tag voller Widersprüche und verwirrender Lebensgeschichten. In Berlins Mitte toben heftige Gefechte, die Rote Armee nimmt die Stadt in Besitz, Hitler erschießt sich. Scheinbare Idylle dagegen in der Schweiz. In San Francisco formieren sich die Vereinten Nationen. Alexander Kluge beschreibt in seinem Buch lokale und globale Verhältnisse. Es geht um das Leben in einer kleinen, von amerikanischen Streitkräften schon besetzten Stadt, um den Takt der Haarschnitte, aber auch um Ereignisse rund um den Erdball, darunter die Geschichte zweier SS-Männer auf einer Kerguelen-Insel. Die Frage, die sich überall und unwiderruflich stellt: Wie soll man auf den Umsturz der Verhältnisse angemessen reagieren? Martin Heidegger etwa, in der Abgeschiedenheit von Burg Wildenstein, greift auf Hölderlin zurück… Die Erfahrungen aller Lebensgeschichten, die vom 30. April 1945 ausgehen, reichen bis zu uns: In ihnen spiegelt sich, 69 Jahre danach, bereits auch die Gegenwart.
He studied history, law and music at the University of Marburg Germany, and the Johann Wolfgang Goethe University of Frankfurt, where befriended the philosopher Theodor W. Adorno, who was teaching at the Institute for Social Research, or Frankfurt School.
In 1960 he shooted his first films, before the launch of the New German Cinema.
He also is a remarkable fiction writer, which tend toward the short story form, significant for their formal experimentation and insistently critical thematics.
In terms of memories, that individual day is a no man's land.
Kluge in his peculiar, yet fascinating manner devotes his flash fiction montage to the day of Hitler's suicide. A day he finds vastly removed from the end of the Great War. This time, no revenge seethed. April 30 of 1945 also coincided with the coalescence of the nascent United Nations in San Francisco.
This edition was strange. It doesn't appear on the GR database. It has 308 pages and includes a half dozen pieces by a different author: Reinhard Jirgl. Jirgl appears firmly in the sway of Arno Schmidt and in the biographical epilogue, it is Kluge who notes the significance of his own meeting with Schmidt. Regardless this is an intriguing if sometimes maddening tome. Most of it was closer to two or three stars for me but the late piece Heidegger at Wildenstein castle is a triumph, a fictional account of the philosopher and other members of the home guard in a defensive posture during the final weeks of the war. I'm certainly a sucker for such.
„Nalot na Halberstadt…” Alexandra Kluge to jedna z najciekawszych książek, jaką w tym roku przeczytałem. To mieszanka „niemożliwego do rozplątania”, jak pisze w posłowiu książki Arkadiusz Żychliński, „splotu fikcji i faktów”, czyli faction. Bardzo lubię taką literaturę z pogranicza.
Ale zanim przejdę do formy, wyjaśnię o czym jest ta książka. Bo również ze względu na treść „Nalot na Halberstadt…” jest bardzo interesujący.
Cztery tygodnie przed zakończeniem II wojny światowej alianci bombardują pozbawione strategicznego znaczenia niewielkie miasto w Niemczech - Halberstadt. Mieli zbombardować inne, większe i ważniejsze, ale zmieniała się pogoda. Ginie dwa i pół tysiąca ludzi, a 25 tys. zostaje bez dachu nad głową. Świadkiem nalotu jest młody Alexander Kluge.
Po latach w „Nalocie na Halberstadt…” Kluge wraca do wydarzeń z 1945 roku. Służą mu one jednak nie do wspomnień, ale do budowy uniwersalnej opowieści o przemyśle śmierci i jej ofiarach.
Kluge odwraca perspektywę, pokazuje Niemców w roli ofiar, a aliantów jako inżynierów śmierci. Słowo inżynier jest tutaj chyba najtrafniejsze, bo oprócz tego, że Kluge pisze lotnikach, którzy bezpośrednio zrzucali bomby na Halberstadt, dużo więcej miejsca poświęca stworzonej przez aliantów machinie wojennej, za sprawą której mordowano ludzi na przemysłową skalę. Machina ta była w każdym szczególe przemyślana, zaprojektowana i w razie potrzeb modernizowana (przerażający w swojej surowości jest opis metod bombardowania miast przedstawiany w książce). I tu znów mamy kolejne odwrócenie perspektywy. Jeśli myślimy o mordach na masową skalę, przed oczami staje nam najczęściej sieć nazistowskich obozów zagłady. Tymczasem Kluge zwraca uwagę, że w innej formie, ale istniała ona również po stronie aliantów. A ludność Halberstadt była jej ofiarą.
I tu od razu musimy przejść do formy. Kluge pisze o tych wszystkich sprawach, rezygnując całkowicie z komentarza. Relacjonując wydarzenie lub przedstawiając fakty. Nie bawi się w retorykę, nie wylicza argumentów. Tworzy za to bardzo ciekawy kolaż złożony z relacji, raportów, wywiadów, a także zdjęć, rysunków i grafik, które nie są tylko dodatkiem, ale stanowią integralną część treści książki.
Dzięki tym nietypowym zestawieniom, cięciom i sklejeniom w nieoczywistych momentach, doborze różnej tematyki tekstów (od przedstawienia przebiegu bombardowania przez opis budowy pocisków i szyku bojowego samolotów po wiersze lub cytaty poetów i filozofów) Kluge osiąga bardzo ciekawy efekt: udaje mu się zwrócić uwagę czytelnika na nieoczywiste szczegóły i analogie, a dzięki temu wyprowadzić jego tok myślenia poza szablony.
Za pomocą tego rodzaju zróżnicowanych treści Kluge, wychodząc od bombardowania z 8 kwietnia 1945 roku, prowokuje refleksje na temat ewolucji wojny i przemysłowej skali zabijania, a także na temat niespotykanego do tej pory odrealnienia zabijania i odczłowieczenia ofiar tego przemysłu.
Jest to refleksja niezwykle współczesna. Dziś, za sprawą dronów i innych coraz dokładniejszych rodzajów broni, zabijanie robi się jeszcze bardziej wirtualne. Lotnicy nad Halberstadt nie widzieli swoich ofiar, byli zawieszeni zbyt wysoko na niebie. Dziś operator drona działającego na przykład na bliskim wschodzi, może siedzieć w za biurkiem w wojskowej bazie oddalonej od celu o tysiące kilometrów. Taki sposób zabijania przypomina bardziej grę komputerową niż rzeczywistość. Taka sytuacja to przykład skrajnego odrealnienia zabijania.
A jeśli chodzi o ten „niemożliwego do rozplątania”, jak pisze w posłowiu Arkadiusz Żychliński, „splotu fikcji i faktów”, to mam z nim o tyle problem, że trudno mi w tekście „Nalotu…” wytropić możliwe zmyślenia. Czy jednak jest sens ich szukać?
Żychliński cytuje wypowiedź Aleksandra Kluge z jednego z wywiadów: „Prawie niczego nie wymyśliłem, ale nie wszystko, co znajduje się w cudzysłowie, jest rzeczywiście cytatem. Może pan nawet wyjść od czegoś takiego: im bardziej prawdopodobne coś się panu wydaje, tym podejrzliwiej należy to traktować. Zawsze zachowuję się realistycznie, jako że jednak uważam realność czy rzeczywistość za największą oszustkę, nasze pomyłki bywają dla mnie dokładniejszymi świadectwami niż tak zwane >>facts<<”.
Czyli musimy zgodzić się na ten rozkrok: nie fiction, nie facts, tylko faction. Nota bene już to przerabialiśmy. Podobną książką, którą można określić mianem faction, był „Rejwach” Mikołaja Grynberga.
A few years back, during a panel at Cannes, Lars von Trier said he could understand Hitler when he pictured him about to commit suicide in his bunker. "I sympathize with him," he said, "yes, a little bit." In the video, Krysten Durst squirms beside him. Her face is blank; I'm sure her vision was out of focus.
That's this book, more or less.
(3 stars because of the Reinhard Jirgl parts. Not a weird punctuation guy, sorry)
Za dużo reportażu, za mało nihilizmu. Książka o nalocie na miasto powinna być pełna bezsensownej przemocy. Dostajemy coś pomiędzy, w efekcie nie wywarło to na mnie dużego wrażenia.
I do not remember why I got this book but I am sure the cover had something to do with it (mine was different than the goodreads version but equally as arresting) and the concept of one day near the end of WWII is something that would catch my attention. Whatever the reason I am glad I had it lying around when I needed a book.
Alexander Kluge was unfamiliar to me but clearly he is an artist of long standing (he was friends with Theodor Adorno!). The book is focused only on various Germans..a page or two at most and told in a way that each one feels like a part of all the other stories. There is no undue sympathy expected and some are more sympathetic than others.All are just small lives in the vast chaos of the end of our deadliest war.
. As an American who grew up in the 80s and 90s it feels odd that the holocaust isn't mentioned directly but even so the autocities hang over the book. Perhaps the author didn't feel like he could write in the voices of the camp survivors.
After reading Year Zero: A History of 1945 by Ian Buruma (an incredible book) a while ago I have become more interested about the five or so years after WWII when the events of the second half of the 20th century were not yet written in stone. This feels like a good companion piece to that book.
not hard to see why Sebald liked Kluge so much. something i always feel is a bit lacking from his books though is the acknowledgement or even outright inclusion of any kind of parapolitics (especially when the book has a title like this one)
Kolaż faktów i fikcji, na jednej szali stawiający prozę i ilustrowane technicznymi rysunkami omówienie alianckiej strategii nalotów, militarne i osobiste taktyki przetrwania. Sucho, bez komentarza, otwiera okno dla uniwersalnej żałoby wojennej, obejmującej także tych, którzy "nie mają prawa" się o nią upominać.
„Po osiągnięciu pewnego stopnia okrucieństwa nieważne już, kto je popełnił: ma się tylko skończyć”.
Ta niepozorna książka to reportaż, ale Kluge jest mistrzem splotu fikcji i faktów, „faction”. Z jednej strony mu wierzysz, przecież jest świadkiem. Z drugiej nie wierzysz, bo ilość okrucieństwa II wojny światowej i jej lotniczego aspektu nie mieści się w głowie. Ponad milion ton bomb zrzuconych na Europę. Około 600 tysięcy zabitych. Zniszczone doszczętnie miasta. Krótkie etiudy mieszkańców, którzy zaraz zginą pod żelastwem i burzą ognia.
Not the best translation—I think Martin Chalmers' does a better job working through the German. There are a number of sentences here that still seem to have German syntax. Still, Kluge is a genius.