Nadziei nie ma. Jest błoto, są drony i betonowy strop piwnicy, jeśli masz dość szczęścia, i bunkier, który nazywasz blindażem, a zwykle jest marną jamą w ziemi. O co więc walczysz? Czy wierzysz jeszcze w sens tej walki? Na pierwszej linii frontu – na „nullu” – w odciętym rzeką kawałku świata, którego nie można oddać, choć się go nie ocali, Koń i jego towarzysze wypatrują światła, wiedząc, że to, które nadejdzie, będzie raczej rozpalającą niebo eksplozją. Na nullu braterstwo i odwaga nabierają nowego znaczenia, racjonalność ustępuje intuicji, przesądom i wierze. Są ochotnicy i są mobiki, którzy nie chcą walczyć, jest miłość krótka jak życie na froncie i bywa też internet ze Starlinka. Koń to rozumie, chociaż żołnierzem jest od niedawna. Wszystko, w co dotąd wierzył i co kochał, umarło, zostawił więc za sobą zgliszcza dawnego życia w Polsce i wyjechał walczyć i szukać odkupienia – a może śmierci? Obumarły w środku poznaje Zuję, pierwszą, która nosi to imię. Zuja wyzwala w nim to, co uważał za dawno martwe. Przeszłość, o której Koń nie mówi i nie chce myśleć, ciągle powraca. Jest też pies, którego nie uzdrowił mag z Tadżykistanu.
Szczepan Twardoch, ur. 1979, pisarz i publicysta. Z wykształcenia socjolog, studiował socjologię i filozofię na Międzywydziałowych Indywidualnych Studiach Humanistycznych na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach. Mieszka w Pilchowicach na Górnym Śląsku.
W listopadzie 2012 roku nakładem Wydawnictwa Literackiego ukazała się powieść p.t. Morfina, nominowana do Paszportu Polityki 2012.
Jakub Żulczyk popełnił powieść, w tytule której stwierdził, że wszystkie gry wideo są o miłości. Wybacz mi Szczepanie to porównanie, ale odnoszę wrażenie, że niemal wszystkie twoje powieści opowiadają jedną i tę samą historię. I żeby nie było niejasności bratan, w przeszłości po wielokroć deklarowałem i teraz znów to uczynię, że pisarstwo twe lubię, nawet bardzo, ale każde uczucie wystawione na próbę ma swoje nieprzekraczalne granice. Pewnie zostanę tu zwyzywany od pidarów, bomżów, żdunów paskudnych, że nie przystoi w tych czasach krytykować TAKIEJ powieści, że to słabe, kacapem podszyte zachowanie, ale powiedz mi Szczepan, że się mylę, bo bardzo chcę się mylić, ale sądzę, że ta ukraińska powieściowa otoczka to idealna tarcza przed ostrzem krytyki: że stylistyka i konstrukcja tej powieści jest mocno wtórna i pod względem artystycznym nie ma w niej nic, czego po wielokroć nie używałeś już wcześniej. Bo nikt druże, tak myślę, nie odważy się otwarcie i bezpardonowo obnażyć wszystkich słabych stron tej powieści w obawie przed medialnym linczem, że jakżesz tu krytykować powieść o ukraińskiej wojnie, kiedy tam po tej stronie ojca waszego Dniepru giną za wolność ichniejszą i waszą… Lecz powiedzmy sobie szczerze Szczepanie: Koń to alias Konstanty Willemann alias Jakub Szapiro alias Lojzik Pokora alias Konrad Widuch, czyż nie? Powiedz mi, że Null nie zbudowałeś według tego samego schematu, co Morfinę, Króla, Pokorę czy Chołod? Znów powołałeś do życia hardego faceta, czułego twardziela, cynicznego nihilistę, który jest skonfliktowany z własną tożsamością narodowościową. Który spokoju zaznać może tylko w kobiecych ramionach. Który z powodu tego wewnętrznego rozstroju i konfliktu z samym sobą pcha się do CZYNU, czasem wbrew sobie, by poczuć, że coś znaczy, nie jest moralnym trupem. Znów postawiłeś Szczepanie na otwarte zakończenie. Znów wydarzenia komentuje wszechwiedzący narrator trzecioosobowy, wchodzący w dialog z powieściowymi postaciami. Dla mnie to wszystko to gra znaczonymi kartami, druże, niestety. Więc kiedy ktoś mi odpali, że Szczepan to świetnie napisał, że to zdolniaszka, że niepokorny i zadziorny, że jebaszy na chuj prawdę i tylko prawdę, odpowiem, że a i owszem, tyle że ja to już wcześniej u Twardocha Szczepana czytałem – i to kilkukrotnie.
Jestem Ukrainką. Nie oczekiwałam od tej książki niczego, oprócz bólu, no i właśnie to dostałam. Ale ona też ma w sobie inne rodzaje cierpienia, pozostawia po sobie frustrację, złość na świat za to, jaki jest niesprawiedliwy, pogorszenie nerwicy.
To był zły moment żeby ją czytać, ale nie mogłam odłożyć i nie przeczytać do końca. Zupełnie tak samo, jak nie mam prawa wybierać rzeczywistość, w której żyję. Nie zauważyłam, jak przestałam zwracać uwagę na to, czy słowa są pisane w języku polskim, czy ukraińskim, czy w czymś pomiędzy nimi.
Każda z postaci w książce może być prawdziwa, każda również może być całkowicie wymyślona, to nie ma znaczenia. Takich historii ludzi, jak w tej książce, nawet tych najbardziej absurdalnych, są tysiące. Czuję obrzydzenie i złość na samą myśl o tym, że ktoś będzie czytał Null, jako literaturę. Będzie myślał o tym, czy postacie są wiarygodne. Będzie pisał, że nic się nie dzieje, że tutaj ten rozdział jest słabo napisany. Życzę innym czytelnikom, żeby ta książka zatruła ich, jak ona zatruła mnie, żeby ona zadziałała lepiej, niż bezimienne cyferki liczby ofiar w wiadomościach.
Nam pizda, одразу каже один герой іншому в окопі і перші десять сторінок я була впевнена, що в тому окопі сидить сам Твардох і це документальний репортаж.
Насправді це художній твір, де нам показують один день кількох бійців (братанів) на нашій стороні Дніпра, з мавіками, fpv і бог зна ще чим, з неодмінними флешбеками і історіями життя. Потужно і - хочеться написати покадрово - передані усякі побутові і військові речі, часто достатньо неприємні (якщо ви не вскриєтесь після прочитання буде харашо, бо мені хотілося десь тихо померти в кутку).
Але головний персонаж Кінь, людина важкої якби долі (чого, чому, нащо) здався мені занадто архетиповим героєм Твардоха, як влучно хтось підмітив в ревʼю. І трохи занадто маскулінно-тактикульним. Жіночі персонажі таке.
Втім, меседж до західної аудиторії вірний і це вже добре. Ми чекаємо на Спарту.
Dwie lektury tej książki już za mną. Za pierwszym razem historia Konia, ochotnika Sił Zbrojnych Ukrainy o o niemiecko-ukraińsko-polskich korzeniach, wydała mi się przesadnie realistyczna. Nie to, żeby przeszkadzał mi fakt, że Twardoch zajmuje się przemocą i koszmarem wojny. Nie można pisać książki o wojennej rzezi przez różowe okulary. Przeszkadzało mi zbliżenie się autora "Morfiny" do realiów prawdziwego życia, zamiast - do czego nas przyzwyczaił - opisywania wojny jako tła, w którym umieszczał swoich bohaterów. Tu bohaterem jest wojna sama w sobie.
W drugiej lekturze zobaczyłem, jak dużo zmieniło się w tym, jaką wojnę opisuje Twardoch. Nie ma tu miejsca na donkiszotowską fanfaronadę, jest za to empatia, pokora i świadomość odpowiedzialności za słowo. Twardoch w "Null" zwraca się do swojego bohatera na "ty", tym samym sprytnie wciągając czytelnika w opisywany przez siebie wojenny koszmar. Wszystko w tej książce dąży do tytułowego "nulla", wyzerowania, nicości, w której nawet przeżycie nie jest wielką wartością.
Literatura czasem musi być zwierciadłem przechadzającym się po gościńcu, pokazując nam, że świat naprawdę jest taki, jaki jest. Żaden inny. Wojna jest taka, jaka jest. Większość z nas - miejmy taką nadzieję - wojny na własne oczy nie zobaczy. Większość z nas też najchętniej by odwróciła wzrok od zdjęć, filmów, doniesień medialnych. Może więc chociaż powieść będzie miejscem spotkania z tym, co dzieje się za naszą wschodnią granicą? Bo przecież nie można cały czas odwracać wzroku.
Bardzo udany Twardoch. To, że to książka powtarzalna w konstrukcji bohatera, problemie osadzenia w świecie - to jest oczywiście prawda, ale mnie nie przeszkadza. Tym bardziej, że tego kostiumu jest tu jakby mniej, wypiera go nowy kontekst. No i nie da się ukryć, że to po prostu znakomita, bolesna opowieść o człowieku na wojnie. Autor odcina się od sformułowania o fabularyzowanym reportażu i słusznie, niemniej ta historia jest faktem podszyta, a przy tym tak bliską wojnę czyni wojną wieczną. Nawet jak mam słabość do pisarza, a mam, to jest to bardzo dobrze przeprowadzone.
Nie lubię i nigdy nie lubiłam Twardocha. Nie lubię jego literackiej "męskiej" gęby, nie lubię sposobu opisywania kobiet, nie lubię przyjętej pozycji, że literatura musi taplać się w totalnej beznadziei i brudzie, żeby móc nam coś prawdziwego powiedzieć. Nie podzielam jego fascynacji bronią i podawaniem miliona technicznych szczegółów jej dotyczących. No i przede wszystkim, wbew pozorom XD, nienawidzę tych pretensjonalnych powtórzeń.
Null dałam szansę, ze względu na tematykę.
I no nie wiem, to nie tak że w tej książce nic dla siebie nie znalazłam. Temat ważny i ujęty uczciwie, naprawdę dobrze napisane dialogi, oraz mimo całego mojego buntu przeciw formie i jednak pewnej pretensjonalności, końcówka mnie ruszyła.
Ma też pewnie ta książka jakąś wartość historyczną, myślę że trafnie opisuje różne grupy ludzi trafiających na front wojenny w Ukrainie i szereg napięć występujących między nimi, które aktualnie, w walce, nie mają znaczenia, ale zaczną je mieć jak wojna się skończy. Może jest też świadectwem lingwistycznym specyficznego języka wojennego który się tam wykluł.
ALE. To jest książka, która nie jest mi do niczego potrzebna.
Jest z jednej strony gdzieśtam bardzo prawdziwa, dla mnie na takim oczywistym dość poziomie (choć jak widać musimy sobie stale o tym przypominać), bo mówi o tym że wojna jest poprostu koszmarem. Wojna jest okropna i my też robimy się na tej wojnie okropni. Wojenne realia nie przystają nijak do tych w których na codzień żyjemy. Że jak ktoś był na wojnie to się radyklanie zmienia jako człowiek. I że nawet jeśli byłeś czy może wciąż jesteś osobą, która walczy o coś, to w zderzeniu z konkretnymi sytuacjami wojennymi nie ma to poprostu znaczenia. Albo że ma znaczenie, ale ustępuje pierwszeństwa codziennemu praktycznemu koszmarowi. W wojnę zostajesz też wrzucony z ludzmi ze wszelkich ścieżek życia, często z ludźmi z którymi w normalnych warunkach nie chciałbyś mieć nic do czynienia, ale podziały te gdzieśtam stają się nieważne, bo musicie sobie ufać i tkwicie wspólnie w tym koszmarze. Mieć poczucie sensu na wojnie jest chyba niemożliwe, a jednak, heroicznie, bohaterowie książki Twardocha o to walczą, heroizmem czynów małych i w szerszym rozrachunku pozbawionych znaczenia. I wszystko to, jak podejrzewam, jest szczerą prawdą.
Moje pytanie brzmi: po co mi to, po co ja mam o tym czytać. Są inne, lepsze książki na ten temat. Książki w których jednak zależy Ci na bohaterach, bez pretensjonalnej nuty, bez tego Ojca Dniepru i Matki Księżyca czy jak to tam było. Książki w mniejszej potrzebie większej ilości kropek. Ja już wolę czytać reportaż wojenny, tyle samo tam pewnie brutalnej prawdy a mniej powtórzeń, mniej stałego upewniania się że do mnie, czytelniczki, dotarło to co miało. Wojna nie ma w sobie nic z człowieka, ale wciąż toczą ją ludzie - konkluzja równie prawdziwa, co bez dobrej oprawy banalna. I tak jak suche opisy poszczególnych bohaterów i dialogi trzymały się mocno, i są moim zdaniem najlepszą częścią tej ksiązki, tak już wewnętrzna narracja głównego bohatera była dla mnie ciężka do przełknięcia, za dużo tam było komentarza odautorskiego, często w wątpliwym guście, a tutaj większośc rzeczy najlepiej wybrzmiałaby samodzielnie.
Wkurwiał mnie ogólny stosunek do kobiet autora (kobiety u niego, nawet teoretycznie ważne postaci, jak tutaj Zuia, zawsze pełnią jakąś rolę służebną względem narratora, to nigdy nie są pełnowymiarowe osoby. Zuia ma tutaj rolę przypominania bohaterowi o jego człowieczeństwie a jednoczesnie jest kobietą potwornie skrzywdzoną i oczywiście ta krzywda ją w pełni definiuje). Wkurwia mnie też jego obsesja opisywania wyglądu, zarówno kobiet jak i mężczyzn, ale szczególnie ta pogarda wobec kobiet po operacjach plastycznych twarzy ("glonojady"). Można się pewnie też sprzeczać, czy realizm książki by ucierpiał na braku rasistowskich czy szowinistycznych anegdot z frontu, albo czy brak realnego uwzględnienia perspektywy kobiecej na wojnę to wybór przypadkowy, dyktowany chęcią oddania tego co wybrzmiewa w głównym nurcie (ale czy tak bardzo głównym? przecież kobiet w armii ukraińskiej jest prawie 20 procent). Taka też jest z pewnością armia, ale wolę czytać jak sobie radzą z tym kobiety na froncie niż smutny mężczyzna z Warszszawy u Twardocha, dla którego te wszystkie estetyczne wzmożenia są czysto performatywne, bo te obelgi jakoś nigdy nie dotyczą jego personalnie. Łatwo mu, mimo jakichśtam skrupułów przystać, że no tak to już jest na wojnie. I może jest w tym nawet jakaś uczciwość intelektualna, może tak by to właśnie wyglądało, ale ostatecznie, ta konkretna perspektywa zupełnie mnie nie obchodzi.
Do „Nulla” Szczepana Twardocha siadałam bez dużych nadziei, ale z otwartą głową. Głowę otworzyć kazał mi się Marcin Świątkowski, który przed jakieś 2-3 tygodnie przy każdej możliwej okazji mówił mi, że to świetna powieść, bo Twardoch co prawda jest tak samo nieznośnie męski, szorstki, smutny i jeszcze raz męski, jak zawsze, ale tym razem ten styl i ta perspektywa doskonale pasują do tematu. Bo to one właśnie mogą oddać przerażającą kondycję wojny.
Myślę, że Marcin miał rację. Twardochowe manieryzmy sprawdzają się najlepiej tam, gdzie patos i przytłoczenie samotnością są jak najbardziej na miejscu. Muszę przyznać, że po poprzedniej książce Twardocha („Powiedzmy, że Piontek”) nie wierzyłam – i wciąż nie wierzę – w umiejętność tego autora do uchwycenia politycznych zależności. Jego prześmiewcze political fiction z wcześniejszej powieści jest tak naiwne i absurdalnie głupie, że mimo żartobliwego charakteru, zdradza chyba więcej o poziomie kminy politycznej autora, niż ten chciałby świadomie wyznać. Ale „Null” wbrew pozorom – mimo, że to opowieść o wojnie rosyjsko-ukraińskiej – nie pretenduje do analizowania dużych geopolitycznych problemów. Skupia się na szczegółach wojny (zarówno psychologicznych, jak i technicznych) i opisuje je w sposób bardzo wiarygodny.
Na długo zapamiętam kilka naprawdę dobrze uchwyconych detali z ostatniej książki Twardocha. Po pierwsze, zestawienie różnych motywacji i wyjaśnień za noszeniem „szewronów z nazistowskim orłem z tryzubem”, w tym to najbardziej uderzające i zaskakująco racjonalne z emocjonalnego punktu widzenia: przekora. I przechwycenie – bo skoro rosyjska propaganda głosi walkę z ukraińskimi nazistami, to proszę bardzo, niech mają swoich wrogów. Po drugie, wspaniale gorzko opisaną historię polskiego zapitego dziennikarza, który angażuje się w mało adekwatną "pomoc" na froncie. Po trzecie, warunki ekonomiczne toczenia tych walk, składkowość wojny i to, jak wiele jest na niej prywatnego sprzętu.
Słowem: ze względu na skromniejsze, skupione na detalu ambicje „Nulla”, książka jest dużo lepsza, niż się tego spodziewałam. I chociaż skończyłam ją chwilę temu, ciągle do mnie wraca.
nie będę oceniać tej książki, ponieważ czuję, że nie powinnam. jest to powieść o wojnie w Ukrainie, o braku nadziei. jest to również o tym, że podczas wojny nie ma cały czas akcji, jest też nuda i oczekiwanie. jest to pierwsza książka Twardocha, jaką przeczytałam, i niestety muszę stwierdzić, że nie jest to autor dla mnie. nie podoba mi się jego styl pisania. zdania są strasznie długie, przez co bardzo często się po prostu gubiłam. na dodatek narracja jest w drugiej osobie, co również mi się nie podobało. i szczerze? nudziłam się… uważam, że jest to powieść dla osób, które już są zaznajomione z piórem tego autora. na pewno najpierw powinno się przeczytać inne jego powieści, a później tę. jednak myślę, że Twardoch poruszył bardzo ważny temat, właśnie tę nudę podczas walki.
3.5 - trochę mi to zajęło, bo wojskowy żargon mocno mnie spowalniał i męczył. Ale było warto.
"Twoją racjonalność nosiłeś przed sobą, jakbyś miecz i tarczę nosił, jak sztandar twojej przenikliwej inteligencji, ale ile to wszystko warte na wojnie, chuja to wszystko warte, gdy żaden rozum ani inteligencja, ani odwaga, ani prawość, ani podłość nie obronią cię, gdy na pozycję spada śmiertelny deszcz kaset, tylko szczęście, nic innego."
Twardoch w posłowiu do Nulla powiedział, że posłużył się fikcją żeby lepiej pokazać prawdę (czy jakoś tak) czy mu się udało? Nie wiem, nie mam jak tego zweryfikować - nigdy nie walczyłem w żadnej wojnie i mam nadzieję, że nie będę musiał. Twardoch też nie walczył, ale coś tam widział jako wolontariusz na froncie i w odróżnieniu ode mnie jest mistrzem słowa. Null to świetna powieść bardzo plastycznie ukazująca dziwaczność i piekło wojny za naszą wschodnią granicą i skomplikowane ludzkie losy. Książki wysłuchałem w fantastycznej interpretacji Michała Żurawskiego.
Книга встигла нашуміти, що не дивно : персонажі пана Щепана не вирізняються чистою мораллю, а тут сетинґ сучасної російсько-української війни 🌚🌝 Поляк з позивним Кінь перебуває на передовій, тож ми маємо змогу прочитати (а в моєму випадку - прослухати) історію про страх, сумнів, життя без натяку на комфорт і героїзм.
Також я аплодую автору за вибір національності головного героя: сумніваюсь, що читачі сприйняли б українця на фронті з-під пера поляка. Доброволець з Варшави - інша справа.
Попервах не зрозуміла, чого мені так легко слухати, а потім як зрозуміла 😶🌫️ роман написано таким собі польсько-українським суржиком. Той же армійський сленґ звучить саме українською. Цікаво чути польського наратора, який старається поставити правильний наголос в слові пизда 😎 І так, лайки тут багато, це ж нуль.
Дуже цікавий досвід читання / слухання, бо автор непогано так передав оці дивні вайби кіберпанкової війни, де дрони з АІ в високому розширенні передають відео ураження зліпленого із гівна і палиць укриття.
Багато серденько йокає, коли зустрічає на сторінках позицію Пісюн (у Твардоха - Дупа), спогади про Вікторію Амеліну, плацдарм на Херсонщині.
Щодо тези, мовляв, українському читачу варто подумати перед читанням. Ну камон. Ображатись, гніватись, чи інакшим чином проявляти нігілізм до висвітленого може тільки людина, яка живе в рожевих окулярах і стражденним зором в -30.
Чи ми не знаємо, що існує велика частка ображених на владу і суспільство військових? Чи ми не бачимо, як товстосуми живуть своє краще життя з десятком пікапів, які згодилися б на фронті? Чи може свято віримо, що позери і тіктокери то тільки кадирівці? І що зрадники вже давно там, в росії, а ніяк не в нашому війську? Або що сім'ї не витримують напруги, жінки зраджують, а військові божеволіють в окопах без ротації?
Можна героїзувати війну, але мені щиро шкода людей, яких чимось обурить Твардох, бо жити поза реальністю означає боляче розбити об неї лоба трохи пізніше.
Fantastyczna! Według mnie Twardoch tą powieścią przeniósł swoje pisarstwo na kolejny, jeszcze wyższy poziom. Nie zgadzam się z kilkoma recenzjami, które tu przeczytałam - że powtarza wypracowany w poprzednich powieściach schemat, że bohater taki sam jak wcześniejsi itd. Może to i częściowo prawda, ale to jest właśnie to, co w Twardochu lubię. Według mnie najważniejszy w tej powieści jest język. Oczywiście Twardoch pisze swoim, dobrze nam znanym stylem, dopracowanym, wycyzelowanym, ale jednocześnie język wojny jest tu jakby osobnym bohaterem. Początkowo trudny, z czasem zaczynamy się z nim oswajać, a potem już wydaje się naturalny, jakbyśmy innego nigdy nie znali. Tym, co wynosi tę książkę na inny poziom, jest narracja drugoosobowa. Za jej sprawą utożsamianie się z bohaterem staje się nieodwołalne, tak jak kiedy ktoś zwraca się do Ciebie bezpośrednio, nie da się tego zignorować. Tu nie ma miejsca na asertywność - zostajemy wywołani do tablicy, siedzimy w okopie, a wokół wojna. Wchodzi z buciorami do Twojej głowy, nawet gdy siedzisz z książką pod kicem przy kominku.
Jak na Twardocha bardzo uporządkowana historia. Ciekawe przetworzenie jego własnych obserwacji w zamkniętaą narrację o byciu ukraińskim żołnierzem w wojnie z putinowską Rosją. Zainteresowanym polecam wywiady, w których mówi więcej o niefikcyjnych historiach, które poznał.
Puuh, co to była za książka… Lektura niewygodna, nieprzyjemna, bo wojenna, z całym tym wojennym enturażem, obcym dla takiej jak ja, naszpikowana wulgaryzmami w stopniu, że aż śmiesznie, cuchnąca testosteronem. No ale jak pisać o tej wojnie, jak nie tak? Jeśli chce się zachować autentyzm - to tylko tak. A Twardoch umie w takie językowe przebieranki, wchodzi w te kostiumy z łatwością i tak, przeniósł mnie w te ukraińskie jamy na froncie, do pidarów, mobików i efpiwiszek, choć wolałabym nie, ale przecież to jest niesamowite w literarurze, prawda?
momentami świetna, chwytająca emocjonalnie i zaskakująca oryginalnością, przez większość czasu jednak przepełniona klasycznymi zabiegami mającymi na celu podkręcenie dramatu nie potrzeba, wojna i tak jest wystarczająco dramatyczna
Książka rozpoczyna się mottem z Iliady, o tym, że można walczyć i sławę wieczną zyskać lub nic nie robić i dożyć spokojnej starości. Wojna od czasu Tukidydesa kołem się toczy i nie ma w tym nic nowego. Melijczycy, Waredzi, Słowianie, Grecy, Ukraińcy - uniwersalna opowieść tym razem na Chersońszczyźnie, po “złej stronie ojca waszego Dniepru”, gdzie ‘miesiąc świeci matka wasza”. Bohaterowie to zbiorowość przypadkowych ludzi z różnymi motywacjami, aż czasem dziwne, że funkcjonują razem. Absurdalność i niedorzeczność bez logicznego uzasadnienia, poza jednym - poczuciem odpowiedzialności za siebie, towarzyszy walki, pragnieniem śmierci i odkupienia życia.
Autor nie buduje mit��w, lecz rozkłada wojnę na czynniki pierwsze, ukazując ją jako mechanizm miażdżący każdego, kto w nim uczestniczy. Narracja płynie wartko, często w strumieniu świadomości bohatera, co pogłębia wrażenie klaustrofobii, nihilizmu i osaczenia.
Miejscami przypomina reportaż, eseistyczne spostrzeżenia autora z jego wielokrotnych pobytów z pomocą humanitarną. W innych miejscach to popis zabiegów, które znam z wcześniejszych książek: narrator drugoosobowy, mówiący do tytułowego bohatera, podobnie jak w “Drachu”, wiszący nad światem, czuwający nad porządkiem rzeczy. Rozważania o naturze świata, sile i odpowiedzialności człowieka widać też w “Wiecznym Grunwaldzie”, “Pokorze”, czy “Morfinie”. W “Nullu” świat jest graniczny, zero jedynkowy. Nie ma tu miejsca na dywagacje, niuanse, to strata czasu, coś co rozprasza, grozi śmiercią.
Dla fanów twórczości Twardocha to niewątpliwie książka obowiązkowa, w której w innym otoczeniu odnajdziemy dotychczasowe motywy: męskości, przeznaczenia, wolnej woli. Dla nowych czytelników - wyzwanie warte podjęcia.
Pierwszy Twardoch jakiego czytałem. Może dlatego nie mam tego poczucia, o jakim słyszę dookoła siebie, że każda jego książka ma taki sam konstrukt fabularny. W każdym razie - było super, wciągnąłem się jak od dłuższego czasu nie miałem okazji. Co jest fascynujące, mimo tak długo toczącej się wojny za wschodnia granicą, to jest chyba jedyna pozycja z kategorii literatury pięknej, która się do tamtych zdarzeń odnosi. Może to też dodaje jej wyjątkowości?
Proza Szczepana Twardocha polaryzuje. Jednych zachwyca innych zniechęca. I jak najbardziej rozumiem obydwa podejścia. Bardzo często czytając jego książki mam taką sinusoidę czytelniczą. Na pewno jest świetnym autorem i ciężko nie przyznać mu tego miana.
W nowej książce łączy wszystko to za co można go lubić z formalnego punktu widzenia z tematem leżącym w strefie jego zainteresowań. Jest to perspektywa polskiego ochotnika biorącego udział w wojnie na Ukrainie.
Najmocniejszym, zresztą jak zwykle, elementem tej książki są bardzo delikatne, retrospektywne fragmenty, w których główny bohater powraca do swojej przeszłości, polsko-ukraińskich korzeni, związków z ludźmi, których kiedyś kochał ale też porzucił. Przebija się tu jednostka osamotniona, porzucona przez los, i odarta z wyobrażeń o swoim życiu czy przyszłości. Grupa ukraińskich żołnierzy, z którymi służy również jawi się jako zlepek przypadkowych rozbitków, którzy poświęcając życie, poświęcają samych siebie i swoją duszę dla wątpliwej sprawy.
Twardoch opowiada o dramacie jednostki, wyparciu się siebie i swoich pragnień i nadziei. Opowiada o tym jak wojna niszczy ludzkie istnienia. Wbija się głęboko w psychikę swojego bohatera, by dać upust rozgoryczeniu i rozczarowaniu życiem. Pokazuje jak trudne są wybory, przynoszące ból sobie i bliskim ludziom.
Czytając tę książkę, czułem, że jest to hołd oddany wszystkim żołnierzom biorącym udział w konflikcie, który naznaczył setki żyć. Tak, jest to kolejny raz ukraiński temat wojny, jednak przefiltrowany przez zupełnie inną perspektywę i wnoszący liryczny współczynnik, z którym warto się zapoznać.
Czy to książka na miarę naszych czasów? Z pewnością dobrze, że wyszła teraz, jako chyba pierwsza literacka wersja tego co się dzieje w Ukrainie. Ale trochę jestem zawiedziony, bo oczekiwania były bardzo duże (szczególnie po tym jak się nasłuchałem podcastów i wywiadów Twardocha o tej książce). Doceniam fakt, że napisał tą książkę o tej wojnie. Na pewno pomaga zrozumieć, co się tak naprawdę dzieje na froncie i jak wygląda wojna która nada nowy kształt Europie. Choć niekoniecznie podnosi to na duchu (od składkowych dronów, po przypadkowych uczestników). Nie podobał mi się język, szczególnie popisywanie się znajmością rodzajów broni, ich części, i technicznych możliwości. Przynajmniej tym razem nie zegarków 😉Wolałbym więcej emocji i ludzi. No i znowu wątek dziadka (choć raz nie Ślązaka), też już mocno zgrany. Forma Twardocha znowu rośnie (ciężko żeby spadła po Piontku), ale jeszcze nie jest tak dobry jak na początku.
Sztos. Kolejna rewelacyjna powieść Twardocha, tym razem, dedykowana wojnie w Ukrainie widziana oczami żołnierzy ukraińskich i cywilów. Polski wątek, to główny bohater Koń, będący potomkiem ukraińskiego bojownika UPA, który odkrył swoją ukraińską tożsamość w 2022 r. po inwazji Rosji na Urainę. Polecam!
Kolejne podejście do Twardocha. Po raz pierwszy dotarłem do ostatniej strony. Temat ważny, wartość informacyjna spora i za to 2 gwiazdki. Jednak treść infantylna. Nocne, solipsystyczne rozważania o byciu bohaterem melodramatu. Jednak to też trzeba umieć – wyjść poza jedną postać.
"Wiem, ale nie mogę powiedzieć" - tak jakby autor miał to ciągle w głowie i próbował wybrnąć, by historia toczyła się ciekawie, stanowiła komentarz i świadectwo jednocześnie. Null późno nabiera tempa, jest dziwnie znajome i kończy się tak jak nie lubię.