Dawny świat odszedł w zapomnienie, a ci, którzy przeżyli, musieli dostosować się do nowych, bezlitosnych warunków. Zatrute powietrze i zmutowane bestie stały się codziennością plemienia, które nauczyło się przetrwać bez dostępu do technologii i szerszej wiedzy. Sierra, jako uczennica szamanki, powinna stawiać dobro całej wioski ponad wszystko, lecz jej myśli nieustannie krążą wokół siostry. Odkąd dowiedziała się, że Rosa jest w niebezpieczeństwie, nie ustaje w poszukiwaniach sposobu na to, aby ją ocalić.
Niespodziewanie na wyspie pojawiają się przybysze z zewnątrz. Czy ich dostęp do technologii okaże się kluczem do ocalenia Rosy, czy też sprowadzi zagrożenie dla całej wioski? Do czego posunie się Sierra, aby uratować siostrę?
gdybym to czytała w papierze to czuję, że mogłabym się wynudzić, bo fabuła w zasadzie jest bardzo prosta, nic takiego się nie dzieje. Za to s audiobooku sprawdziło się fajnie jako tło i powiem tak:
Bardzo przyjemnie się tego słucha, jeśli chodzi o język to było dla mnie pozytywne zaskoczenie, często mam problem z płynnym brnięciem przez historię w polskich debiutach, a tu niespodzianka! Zazdroszczę, ja nie umiem tak fajnie składać zdań 😅
Szkoda, że książka nie została poddana takiej POTĘŻNEJ redakcji, bo mogła być naprawdę fajna, a tak to ma wręcz głupie, oczywiste błędy - jest niekonsekwentna, powierzchowna i "pusta", jeśli chodzi o tło i bohaterów.
muszę przyznać, że jak początek mi zaskoczył, tak im dalej tym odczuwałam więcej braków :(
no naprawdę szkoda, bo bardzo przyjemnie się słuchało tej opowieści i przez to nawet łatwo można zignorować mankamenty, więc rozumiem wysokie oceny 👀
To jeden z najlepszych debiutów jakie przeczytałam. Dopracowany, nie bazujący na utartych schematach, autentyczny i dojrzały.
Polecałabym tą książkę dla osób, które boją się sięgnąć po sci-fi. To bardzo dobry punkt startowy ponieważ cała historia koncentruje się bardziej na emocjach i człowieczeństwie, niż na futurystycznym aspekcie gatunku. W związku z czym możemy poznać o co chodzi w formie literackiej ale bez zbędnego przytłoczenia nauką czy technologią jaką zazwyczaj znajdujemy w pozycjach tego typu.
Edit: Jeśli ktoś jest ciekawy jak autorka reaguje na krytykę - zostałam zablokowana na jej socialach. 🫡
Dzisiejszego pięknego dnia skończyłam powieść “Serce pochowane na drzewie” i chciałabym podzielić się moją opinią na jego temat. Spoiler: nie jest ona pozytywna. Zazwyczaj staram oceniać książki przez pryzmat tego, kiedy w czasie kariery autora zostały wydane, jednak tutaj wytłumaczenie, że książka jest debiutem, nie usprawiedliwia jej niedopracowania i wszelkich problemów, które wynikły w czasie jej czytania.
Także w skrócie: książka po prostu nie dowozi niczego, co obiecywała. Poza problemem kolonializmu, z którym wiąże się historia Pocahontas (o tym jeszcze wspomnę, jasny szlag) ta historia jest po prostu nudna.
1. Ta powieść nie ma dwóch linii czasowych. Ta powieść ma jedną linię czasową i okazjonalne retrospekcje. 2. Nie ma tam lovers to enemies. Hektor nie zrobił nic naprawdę złego, by tak go określać. Może byli “lovers”, nawet na samym końcu książki nie są “enemies” - no, chyba że tylko w oczach Sierry. 3. Historia jest prosta i przeciętna, by nie powiedzieć nudna. Postacie biegają z miejsca na miejsce i póki nie rozmawiają z Sierrą - stoją jak NPC i nie mają własnego życia. 4. Język jest poprawny. Styl w najlepszym razie przezroczysty. Próby stylizacji języka wykonane są jedynie po to by daną postać ośmieszyć i pokazać jaki to inni są niedouczeni i ich wiedza (przekazywana ustnie) jest gorsza od tego, co wie Sierra. 5. Sierra jest - z ręką na sercu - jedną z najbardziej irytujących bohaterek, jaką ostatnio spotkałam. Jest hipokrytką. Narracja nie może się zdecydować, czy Sierra chce zostać szamanką, czy jest do tego zmuszona przez Amarę. Sierra ciągle jęczy w duchu, albo przez to, że przytłacza ją niechciana odpowiedzialność, albo przez to, że nikt nie traktuje jej poważnie. Ludzie w plemieniu jej nie obchodzą. Jej ciotka jej nie obchodzi. Obchodzi ją tylko jej siostra - mimo tego jednak mija prawie cała powieść, zanim Sierra zdobywa się na to, aby zapytać przybyszów, czy nie są w stanie jej pomóc. Sierra nie jest taka, jak jej zacofane plemię, kwestionuje normy, w których się wychowała i zawsze ma rację. Jest lepsza niż wszyscy ludzie na wyspie razem wzięci. Tylko przybyszów traktuje jako równych sobie - ponieważ mają technologię i “cywilizację”. Narracja bardzo stara się przekonać czytelników, że Sierra jest bystra, ale przez to przedstawia wszystkich, którzy się z nią nie zgadzają jako idiotów. Sierra ma być miła i dobra, ale jej czyny temu przeczą. Myśli tylko o sobie. Kiedy (spoiler!) umiera jej siostra, Sierra zachowuje się, jakby to był tylko jej ból - inni nie mają znaczenia. Kiedy siostra Hektora próbuje ją pocieszyć, otrzymuje w odpowiedzi “zamknij się”. Naturalnie, ludzie różnie reagują na stratę, ale reakcje bohaterów można osądzać i oceniać, bo stanowią część kreacji postaci. 6. Reed nie robi w tej powieści wiele, głównie słucha Sierry, uśmiecha się i ciągle jest powtarzane, że jest inny od mężczyzn z wyspy - kiedy jednak przychodzi co do czego, w finale i tak wymusza na Sierze wyjazd z wyspy, nie bierze pod uwagę jej zdania. 7. Hektor, którego ewidentnie mieliśmy znielubić jako toksycznego bad boya, jakimś cudem okazał się postacią, z którą najbardziej empatyzowałam. Też jestem tym zdziwiona, do pewnego momentu tylko mnie irytował. Hektor w przeciwieństwie do Sierry, zachowuje się jak ktoś wychowany w normach kulturowych swojego plemienia, za co jest przez narrację demonizowany. Poza tym wątkiem właściwie go nie ma. 8. Amara, szamanka, stawiana jest przez narrację w opozycji do Sierry, jako uosobienie plemiennych tradycji. Jest demonizowana za to, że zależy jej na całej społeczności i przedkłada plemienne sprawy i dobro ogółu nad prywatne kwestie. Amara zajmowała się Sierrą i Rosą, odkąd były dziećmi, w zamian otrzymuje od Sierry wyrzuty i krytykę. 9. Rosa, młodsza siostra Sierry. Ma szesnaście lat, jest żoną Hektora, jest w zaawansowanej ciąży i pewnie jej nie przeżyje (spoiler: nie przeżyje, kto by pomyślał). Rosa nie jest postacią. Nie ma osobowości. Jest chodzącą motywacją dla głównej bohaterki. Wiele więcej o niej nie da się powiedzieć. 10. Lana, była rywalka Sierry, jest lesbijką. Jest nieszczęśliwa, bo osoby queer nie mogą być szczęśliwe. Lana nie ma większego wpływu na fabułę, służy tylko jako motywacja dla Sierry. JEDYNA reprezentacja w powieści, bo KOŚCIOTRUPY nie są reprezentacją... 11. Reszta postaci, nie ma ani większej roli, ani charakteru (poza faktem, że osoby w plemieniu są ZŁE - mają inne zdanie niż Sierra). Reed równie dobrze mógłby przylecieć sam, nic by to nie zmieniło. W wiosce Sierry żyją jacyś ludzi, ale Sierra ich nie lubi i ledwo co pamięta ich imiona (a niektórych w ogóle kojarzy tylko z widzenia, co jest niezbyt prawdopodobne w tak małej społeczności). 12. Wszyscy bohaterowie z wyspy są biali (nie tylko biali - wszyscy mają jasną skórę, jasne włosy i jasne oczy, jak aryjski sen) mimo ciągłego przebywania na dworze. Książka sugeruje, że to przez ciągłe zachmurzenie -szybki search temu przeczy. Jedyną osobą o odmiennym kolorze skóry jest Reed (trudno powiedzieć, czy jest niebiały, czy tylko opalony), co w połączeniu z tym, że jest to retelling historii Pocahontas, nie prezentuje się zbyt dobrze. 13. Relacje między postaciami w praktyce nie istnieją, jeśli nie mają odniesienia do Sierry. W jednym krótkim momencie mam przebłysk relacji Rosy i Hektora, ale poza tym momentem postacie drugoplanowe nie mają między sobą żadnych interakcji.
Sierra i Reed, czyli obiecany slowburn. Sierra zakochuje się w Reedzie dlatego, że nie jest jak ci dzicy dzikusi z jej plemienia. Ich romans jest nudny. Maybe slow, not much burn.
Sierra i Hektor. Z przemyśleń Sierry można odnieść wrażenie, że Hektor zranił ją i złamał jej serce. Nie pomaga fakt, że jest teraz mężem jej siostry. Czytając powieść, czytelnik zastanawia się, co takiego jej zrobił. Sprawa jednak wyglądała tak. Sierra jako przyszła szamanka nie powinna wychodzić za mąż i zakładać rodziny (przynajmniej oficjalnie, wspomniane jest, że Amara miała całe lata kochanka i nikt jej nie robił problemów). Rok przed akcją powieści Hektor zaproponował jej, żeby zrezygnowała z bycia shanką (?) i zamiast tego wyszła za niego. Sierra ewidentnie być szamanką nie chciała i ciągle narzekała, że Amara ją zmusiła. Z jakiegoś jednak powodu Sierra i powieść potraktowały propozycję Hektora jako zamach na jej wolność osobistą. Sierra zażądała, żeby Hektor powiedział jej, że ją kocha i że nigdy jej nie zostawi. Hektor się zawahał. Sierra go odrzuciła. Rodzina Hektora zmusiła go, żeby ożenił się z Rosą (było wspomniane, że bronił się przed tym wiele miesięcy). Głupia sytuacja, ale dlaczego Sierra zachowuje się, jakby Hektor wyrwał jej serce z piersi i zdeptał z szyderczym śmiechem? Zresztą w tej relacji ona jest przemocowa, nie on (ona go popycha i myśli o rozoraniu jego twarzy paznokciami).
Sierra i Rosa, czyli główna relacja w książce, miała stanowić emocjonalny rdzeń opowieści. W praktyce nie istnieje. Narracja wmawia nam, że Sierra kocha siostrę i się o nią troszczy. Nie to, że nie wierzę - ale mam wątpliwości. Na przykład, Sierra nie wspomniała Rosie, że miała romans z jej mężem. Głupia sprawa, bo miała na to cały rok i czas trwania powieści. Spoiler(!) - na końcu Rosa umiera. Sierra zrozpaczona, prawie rzuca się w przepaść (wątek myśli samobójczych jest chwilowy i przedstawiony przelotnie, infantylnie, jako tania drama). Rosa jest tytułowym sercem Sierry, które zostaje pochowane na drzewie (?). W całej powieści jednak siostry rozmawiają dosłownie kilka razy i nie umiem powiedzieć o ich relacji nic ponad to, że Sierra twierdzi, że czuje się za Rosę odpowiedzialna i się o nią boi.
Sierra i Amara - ciągła rywalizacja. Sierra uważa, że wszystko co robi, bądź proponuje jej ciotka jest złe. W jednej z początkowych scen Amara robi Sierze wyrzuty, kiedy ta bez pytania weszła w kontakt z przybyszami. Sierra, chociaż wie, że zrobiła coś, czego nie powinna, atakuje Amarę argumentem ad personam - zarzuca jej, że zawiodła swoją siostrę, a jej i Rosy matkę, bo pozwoliła jej umrzeć. Czy argument ten miał coś do rzeczy w kłótni? Nie. Czy był na miejscu? Również nie. Czy świadczy dobrze o charakterze Sierry? Absolutnie nie.
14. Świat przedstawiony udaje taki jak w grze Horizon Zero Dawn. Jednak w przeciwieństwie do gry książka nie ma pojęcia ile lat konkretnie minęło od apokalipsy. Mamy więc tutaj skanery siatkówek, pordzewiałe rowery nadal oparte o płoty, ruiny budynków, wysuszone rośliny w jakimś hotelu, książki, które nie rozpadają się ze starości, baterie (jądrowe?), które ledwo działają, a także gramofon(?!). Zwierzęta ewoluowały (reklamowane modliszki pojawiają się w fabule RAZ!), a także ludzie, przy czym książka nie do końca zdaje sobie sprawę, jak długo przebiegają takie mutacje i po prostu stwierdza, że pracowali nad tym jacyś naukowcy i tak jest. Niestety nie ma w tym żadnego ładu, ciężko określić, czy minęło 50, 500 czy 5000 lat.
15. Plemię Sierry jest bardzo mizoginistyczne - i bardzo głupie. Cenią tylko męską siłę i łowców, ale nie szanują tych, którzy zostali ranni i okaleczeni w walce. Dziewczyny zachodzą w ciążę jako szesnastolatki i regularnie umierają w połogu, a plemię szuka winy w klątwach, a nie wpada na to, że może dobrym planem byłoby poczekać z ciążami te kilka lat. Historycznie, nasi przodkowie miewali dziwne pomysły, ale nie byli jednak zbiorowo aż tak głupi. Wbrew pozorom, w dawnych czasach nastoletnie ciąże nie były tak powszechne, bo ludzie ogarniali, że to znacznie zmniejsza szanse matki i dziecka na przeżycie. Plemię Sierry ewidentnie na to nie wpadło.
16. Ciężko nie wspomnieć o problemie kolonializmu, który wiąże się z historią Pocahontas. Autorka ewidentnie ma na myśli disneyowską wersję, niepomna - albo nieświadoma, iż za kreskówką stoi prawdziwa, tragiczna historia. Sposób, w jaki te wątki zostały potraktowane w “Sercu” świadczy o pewnej niewrażliwości społecznej, która może wynikać z niewiedzy. Jednak nawet w debiucie ważne jest pewne zastanowienie się nad przesłaniem powieści. Po pierwsze - bohaterka, która ma być naszą “Pocahontas” jest bardzo, bardzo biała. Po drugie - jest bardzo, bardzo za kolonializmem, który przynoszą przybysze i ufa ich słowom, że to absolutnie nie oni ich skolonizują. W pewnym momencie, jeden z łowców stwierdza, że powinni uważać, żeby się niczym nie zarazić od obcych. Sierra tylko prycha na taki zabobon. Ten fragment szczególnie zapadł mi w pamięć, głównie ze względu na to, ilu rdzennych Amerykanów umarło przez choroby przywleczone przez Europejczyków (dużo. Przerażająco dużo). Taka scena świadczy o niewrażliwości lub ignorancji i ciężko znaleźć dla niej usprawiedliwienie. Po trzecie, przyjaciel Reeda, Wade, cały czas nazywa Sierrę “dzikuską” i najwyraźniej Sierra nie ma nic przeciwko.
Ogólnie rzecz ujmując, to opowieść o zetknięciu dwóch światów, z których jeden jest “prymitywny” a drugi “cywilizowany”. Na każdym kroku, główna bohaterka odrzuca swoją społeczność na rzecz “cywilizacji”. Cały czas powtarza się informacja, jakie to jej plemię jest “dzikie” w porównaniu do tego co przynosi Reed. To oczywiście fikcja literacka, ale sama autorka chciała nawiązać w niej do Pocahontas, trudno więc odrzucić skojarzenia, jakie to budzi. Jestem prawie pewna, że autorka nie miała nic złego na myśli - ale wyszło jak wyszło i dlatego powinno się zastanowić nad implikacjami swojej twórczości.
This entire review has been hidden because of spoilers.
ale żeby reklamować książkę, tym że jest retellingiem Pocahontas, ale zrobić z bohaterki i jej plemiona osoby białe, to trzeba być bezczelnym. trzeba być jeszcze bardziej bezczelnym, żeby z postaci odpowiadającej w historii Pocahontas kolonizatorowi, zrobić jedynego bohatera, który moooże nie jest biały. i żeby opisać plemię bohaterki jako zacofaną i do cna mizoginistyczną społeczność, z której bohaterka dzięki swojemu wybawcy z zewnątrz musi się wyrwać
jedyne, co mogłoby uratować tę książkę to klimat, ale ze względu na absolutnie ignoranckie podejście autorki do materiału źródłowego nie jestem w stanie dać więcej niż jednej gwiazdki
,,Serce pochowane na drzewie" czyli historia Pocahontas napisana od nowa, w całkiem nowym świecie.
💚🌳 Sierra żyje w innym świecie. Dawne życie odeszło w niepamięć, a te osoby które przeżyły koniec świata, musiały nauczyć się żyć od nowa. Zmutowane i niezwykle niebezpieczne bestie, trujące zielone opary, na powrót prymitywne plemieniona, które żyją bez technologi i wiedzy przodków. Obecni ludzie mają przed sobą wiele niebezpieczeństw w tym własną głupotę i nienawiść do siebie, która wywołuje wojny i walki. Sierra jest uczennicą szamanki, w tym swojej ciotki, która wychowuje ją i jej młodszą siostrę. Przez swoją pozycję powinna stawiać dobro swojego plemienia i jego dobro na czele. Tylko, że wszystkie jej myśli krążą wokół ukochanej siostry, która za niedługo będzie rodzić dziecko. Gdyby tylko mogła pozbyć się złego przeczucia, że coś może się stać jej ukochanej siostrzyczce albo gdyby mogła ją jakoś uchronić przed złem... Ku jej zakończeniu nadarza się ku temu świetna okazja. Na wyspie pojawiają się ludzie z zewnątrz. Przylatują wielką metalową maszyną i mają dostęp do technologi, która mogłaby ocalić Rose. Czy Sierra da radę uratować siostrę? Jakie zamiary mają przybysze? Kto jeszcze zagraża jej rodzinnemu plemieniu? Kto jest prawdziwym przyjacielem, a kto wrogiem? 🌳💚
💚🌳 Troche nie rozumiem wątku z tajemniczym mocami Sierry. Pojawiają się nagle, ale tak naprawdę nie jest to dokładnie wytłumaczone i mam nadzieję, że w następnym tomie będzie to bardziej rozwinięte. 🌳💚 💚🌳 Kocham jak Sierra i Reed powoli się w sobie zakochują. Jak przybysz dba o Sierrę i jednocześnie nie próbuje jej ograniczać. A ona mimo wielu niedopowiedzeń między nimi zaczyna mu ufać. Klimat świata po katastrofie i to jak autorka prowadzi całą fabułę, która powoli zmierza do końca, a po skończeniu ma się tylko niedosyt i chęć na więcej. Urzekła mnie też relacja Sierry i Rosy. To jak obie są gotowe dla siebie nawzajem zrobić wszystko i jeszcze trochę więcej. 🌳💚
Myślę, że jak na debiut było naprawdę nieźle. Historia inspirowana Pocahontas, sprawiła, że wróciłam myślami do tej bajki i swojego dzieciństwa. Nie jest to powieść bez wad, widać że to debiut. Jednakże bawiłam się dobrze. Cieszę się, że pokazywane są różne strony i inność ludzi. To jak wielu boi się zmian, czy odejścia od czegoś znanego. Pokazania kobiet, które muszą się mierzyć z marazmem i w pewnym sensie patriarchatem. Na pewno przeczytam więcej, bo jestem ciekawa nowego świata. Gratuluję dobrej powieści i trzymam kciuki za dalszy rozwój!
Serce pochowane na drzewie to debiut literacki Iwony Serej. Książkę wydało Wydawnictwo Excalibur.
Przyznam, że byłam bardzo podekscytowana tą książką. Polecił mi ją @zaczytany.nauczyciel.yivrett, który objął ją patronatem, a same hasła powiązane z książką - inspiracja Pocahontas, szamanizm i postapo - brzmiały naprawdę dobrze. Więc zbudowałam wokół tej książki ogromne oczekiwania. I naprawdę długo dawałam im szansę.
Książkę przeczytałam w jeden wieczór, bo jest krótka. Nie ma nawet 300 stron, a tekst na stronie wcale nie jest mały. I to stanowi chyba jedną z największych wad tej książki. Jest za krótka.
Autorka sięgnęła po kilka naprawdę ciekawych motywów, zaczęła kreować naprawdę ciekawy świata, stworzyła nowe społeczeństwa inspirowane rdzennymi ludami Ameryki (tu najmocniej widać inspirację Pocahontas, ale do tego jeszcze wrócę, bo to mój drugi największy problem z tą książką). Stworzyła mutanty, dodała tło historyczne, po prostu widać, że ma dużo do powiedzenia o tym świecie. Ale to nie ma czasu ani miejsca zabrzmieć na 282 stronach tekstu, który oprócz światotwórstwa musi pomieścić też wprowadzenie postaci, ich rozwój i fabułę, które też na długości tej książki ogromnie cierpią.
Wszystkie elementy świata, choć naprawdę ciekawe i z ogromnym potencjałem, są pokazane tylko jako zajawki. Nie są pogłębione, bo nie ma na to czasu. Pojawiają się, są i znikają, by potem do tego nie wracać albo wrócić powierzchownie. Przez to jako czytelnik traciłam zainteresowanie i czułam się rozczarowana, a nawet oszukana, bo pokazano mi kawałek steku, a ostatecznie sypnięto suchej karmy o smaku wołowiny.
Przy tak krótkiej powieści bohaterowie też nie mają dla siebie czasu. Najwięcej uwagi poświęcone jest Sierrze, głównej bohaterce, uczennicy szamanki, która niby chce być tą szamanką, ale w sumie nie chce. W zasadzie jej nauka szamanizmu była nieistotna, bo w moim odczuciu więcej uwagi zostało poświęcone na jej dawną relację z Hektorem, kogo autorka próbowała kreować na czarny charakter, ale to też nie wyszło - bo w gruncie rzeczy Hektor był typowym członkiem zbudowanej społeczności i nie do końca widzę go jako obiecanego bad boya, gdy on jest dokładnie taki, jak oczekuje tego od niego plemię. Ale wróćmy do Sierry. Sierra ma być mądra. Bystra. Ma wiedzieć więcej niż jej współplemieńcy, bo ma wspomnienia z przeszłości w swojej głowie. A równocześnie jest głupia - do tego też wrócę.
Pozostałe postacie... Są. Poza Hektorem nikt inny nie jest rozwinięty. Żadna postać nie istnieje bez relacji z Sierrą. Dziewczyna ma pełnić ważną rolę w społeczności, a nawet nie zna imion swoich współplemieńców, którzy pełnią ważne funkcje. Wódz plemienia w sumie jest jak jakieś bóstwo - wiemy że jest, ale w sumie pojawia się raz, czasem jest wspomniany, ale w zasadzie nic nie robi. Siostra Sierry, jej główna motywacja, poza byciem źródłem konfliktu wewnętrznego i powodem konfliktu Sierry z Hektorem, to jej nie ma. W zasadzie w moich oczach nie jest nikim istotnym, bo nie odczułam jej ważności w książce ani jej relacji z siostrą. Nie ma żadnych innych cech. Ogólnie postacie są płaskie. Gdyby nie Sierra, nie byłby ich.
I dotyczy to też postaci spoza plemienia. Trójka mężczyzn, którzy przybywają na wyspę, jest nijaka. Dwóch z nich ma może tuzin kwestii na krzyż, a ten trzeci, który stanowi drugą połówkę romansu, w zasadzie nie ma żadnego charakteru poza tym, że jest inni od Hektora - i w sumie w tej inności zakochuje się Sierra. Sam wątek miłosny między Sierrą a przybyszem, Reedem, jest szybki. Rozwija się w ciągu kilku dni, a Sierra jest gotowa dla mnie poświęcić wszystko.
Jedyną taką ciekawszą postacią okazuje się być Lana - rywalka z dzieciństwa Sierry, która dostaje tutaj pewne odkupienie w oczach Sierry, bo okazuje się być człowiekiem z własnymi problemami, czego główna bohaterka nigdy wcześniej nie widziała - bo jak pisałam, wbrew temu, co próbuje wmówić narracja, wcale inteligencją nie grzeszy. Jestem zdania, że Lana byłaby dużo ciekawszą główną postacią, a jej konflikt mógłby być dużo bardziej rozbudowany niż ten, który miała Sierra.
Akcja jest jakby podzielona na pół. Obserwujemy poszukiwania części przez Sierrę i Reeda, a pomiędzy tymi wlokącymi się perypetiami pojawiają się wspomnienia z przeszłości Sierry. Skupiają się one głównie na Hektorze i tym, dlaczego powinniśmy go widzieć jako czarny charakter tej historii (gdy, powtórzę, jest taki, jakie jest społeczeństwo wykreowane przez autorkę i nie sposób zrobić z niego bad boya). Pojawiają się też wspomnienia z jej nauki na szamankę, ale w moim odczuciu dużo więcej uwagi poświęca się Hektorowi. A szkoda, bo to szkolenie lepiej opowiedziane, byłoby dużo ciekawsze.
Fabularnie jest... Nudno. Mało co mnie zainteresowało. Miałam wręcz wrażenie, że wszystkie wydarzenia krążyły wokół fabuły, próbowały się do niej zbliżyć, ale, uwaga, nie miały na to czasu. Autorka próbowała zbyt wiele pokazać w zbyt małej objętości powieści i przez to niż nie brzmi tak, jak powinno. Bo naprawdę mogłoby to być dużo lepsze. Gdyby dostało więcej czasu.
Drugim największym problemem tej książki jest to, że jest to inspiracja Pocahontas - a właściwie pod względem fabularnym uważam, że to wręcz retelling, choć po promocji książki widać, że autorka broni się przed tym hasłem. Skoro jednak mowa o inspiracji Pocahontas, o przybyszach spoza wyspy, którzy są bardziej zaawansowani jako społeczeństwo (można by wręcz powiedzieć są "wyższą cywilizacją"), to trudno nie myśleć o kolonializmie i tragedii, która spotkała Rdzennych Amerykanów. I ta książka do tego tematu podchodzi bardzo, ale to bardzo źle. Tragicznie wręcz.
Jak wspomniałam, Sierra ma wspomnienia ze starego świata i wie więcej niż jej współplemieńcy - ale jakoś na hasło, że mogą złapać jakaś chorobę od przybyszy reaguje oburzeniem i nazywa takie myślenie zabobonami. Już pomińmy fakt, że jej współplemieńcy mają rację, mogą się czymś zarazić, bo tak działają bakterie i wirusy. A kto zna choć trochę historię pewnie wie, że ogromna część ludów natywnych Ameryk zginęła przez choroby przywiezione przez przybyszów z Europy (między innymi przez zwykłą grypę). To była pierwsza lampka, która pokazała, że nie znajdę w tej książce dobrego podejścia do tego trudnego tematu.
Plemię cały czas nazywane jest jako zacofane, co w jakiś sposób można zrozumieć, gdy dziewczyna będąca narratorką ma wspomnienia bardziej rozwiniętej cywilizacji. Rozumiem też jej fascynację przybyszami, to ma sens. Ale w momencie, gdy ona sama jest nazywana "dzikuską" i nijak nie reaguje, nawet nie ma wzmianki, że to obraźliwe, a ona tylko tego słucha, coś się we mnie burzy. Dla mnie tego było już za dużo. Kolonializm to wielka plama w historii ludzkości, a z jego skutkami wiele społeczności mierzy się do dzisiaj. Więc w momencie, gdy powstaje książka, która inspiruje się historią Pocahontas (rdzennej mieszkanki Ameryki, ofiary kolonializmu), szamanizmem (ofiary kolonializmu), mówi w pewnym momencie o wzięciu ludzi z innych plemion do niewoli, by pracowali (coś komuś świta?) i pojawiają się w niej rzeczy wymienione wyżej, no to ja czuję po prostu ogromny niesmak i zastanawiam się, jakim cudem historia inspirowana Pocahontas poszła w takim kierunku.
Nie będę ukrywać, że książka okazała się dla mnie kompletnym niewypałem. Miała duży potencjał, ale była za krótka. Do tego fakt, że nie pozwoliła mi spać przez całą noc przez zniesmaczenie wywołane podejściem do trudnego tematu, też jej nie pomaga. To wyraźnie pierwszy tom dłuższej historii, ale nie mam najmniejszej ochoty sięgać po kontynuacje.
Jeśli chodzi o literaturę postapokaliptyczną, nie wszystkie książki były dla mnie satysfakcjonujące. Wiele z nich wydawało mi się przerysowanych lub przedstawionych w sposób, który do mnie nie trafiał. Kiedy usłyszałam o tej pozycji, postanowiłam dać temu gatunkowi jeszcze jedną szansę – tym bardziej że mój dobry przyjaciel objął książkę patronatem.
Początek powieści wprowadza nas w wykreowany świat w bardzo przystępny sposób. Poznajemy codzienne problemy plemienia, wśród których jednym z najpoważniejszych jest demografia – wysoka śmiertelność matek i dzieci podczas porodu. Sierra szkoli się na następczynię szamanki, co oznacza, że powinna dbać o dobro całego plemienia. Jak jednak ma to zrobić, gdy jej najbliższa osoba jest w śmiertelnym niebezpieczeństwie? W każdej wolnej chwili zastanawia się, jak ocalić Rosę przed nieuniknionym.
Wtedy w jej świecie niespodziewanie pojawia się Reed – ocalały z katastrofy lotniczej. I tutaj przechodzimy do wątku romantycznego, który został świetnie poprowadzony. Z pozoru mamy tu motyw enemies to lovers, jednak dominuje raczej slow burn. Bardzo podobało mi się podejście Reeda do Sierry – ostrożne, pełne szacunku dla jej wartości i celów. Bohaterowie są doskonale wykreowani – ich pochodzenie ma wyraźny wpływ na to, jak się zachowują. Widać, że pochodzą z dwóch zupełnie różnych światów i nie sposób pomylić ich tożsamości.
Przez większość książki Sierra toczy wewnętrzną walkę – ma w sobie dwa wilki. Jeden z nich pragnie ocalić siostrę za wszelką cenę, nawet jeśli oznacza to sięgnięcie po zakazane przez plemię środki. Drugi chce zostać szamanką i dbać o dobro wspólnoty. Ta wewnętrzna rozterka jest jednym z najmocniejszych elementów książki.
Świat przedstawiony w powieści jest niezwykle interesujący – pełen niebezpiecznych stworzeń i idealnie oddający postapokaliptyczny klimat. Mamy tu do czynienia z dwiema zupełnie różnymi społecznościami: Z jednej strony są ludzie, którzy zapomnieli o dawnym życiu i łatwo przystosowali się do świata bez technologii, gdzie liczy się przede wszystkim sprawność fizyczna. Z drugiej – ci, którzy wciąż korzystają z zaawansowanych wynalazków, podróżują samolotami i cenią intelekt ponad wszystko. To zderzenie światów zostało świetnie zobrazowane.
Pierwszy tom był doskonałym wprowadzeniem w historię i zarazem genialnym debiutem autorki. Z niecierpliwością czekam na kolejny tom i liczę na jeszcze więcej akcji! Jeśli lubicie odkrywać dobrze napisane debiuty, gorąco polecam Wam tę książkę.
1.5 Na plus jest potencjał językowy autorki - widzę, że jest w stanie napisać kiedyś coś lepszego. Cała reszta to jedna wielka niekonsekwencja z główną bohaterką na czele. No bo tak - autorka przedstawia nam bohaterkę jako mądrą, utalentowaną, wykształconą, jedną z nielicznych kobiet, jakie mają posłuch w osadzie. Ale za tym opisem absolutnie nic nie idzie - bohaterka nie używa za bardzo mózgu, wszystko robi spontanicznie, co 5 sekund zmienia zdanie, a jej hormony szaleją na widok dwóch facetów na raz i nie daje rady wtedy włączyć myślenia. Autorka pisze, że bohaterka kocha swoją siostrę, a jednocześnie nigdy nie mówi jej, że mąż siostry to jej były, nie ostrzega jej przed nim, a jednocześnie ciągnie ją bardziej do tego kolesia niż do swojej siostry. Z resztą ciągnie ją jeszcze do przybysza z zewnątrz, bo mamy tu retelling Pocahontas, no i przez niego bohaterka ciągle zapomina, że siostra może umrzeć ... To tylko niektóre przykłady, ale prawda jest taka, że mamy bohaterkę niskosprawczą dla wygody fabuły. Świat przedstawiony powierzchownie wygląda ciekawie, ale kiedy człowiek zaczyna się nad nim zastanawiać to coś się nie klei. No bo na przykład istoty mieszkające pod wodą mają dostęp do słońca, ale te mieszkające na drzewach go nie mają - może jest to do wytłumaczenia w kolejnych tomach, ale tutaj dodaje tylko kolejny pytajnik do koncepcji. Siostra głównej bohaterki powierzchowna, love interests z trójkąta miłosnego również, stara szamanka gdzieśtam ma swoje tajemnice, ale też nie za wiele. Jest jedna bohaterka poboczna, która ma jakieś swoje zdanie i potrafi dążyć do swoich celi i być może ona sprawdziłaby się lepiej jako główna bohaterka, przynajmniej patrząc na tę ilość informacji, którą dostaliśmy. Dawno mnie nic tak nie zmęczyło, jak główna bohaterka i pewnie już nie sięgnę po kolejną część.
🔎 "Każda decyzja ma konsekwencje, które trzeba będzie ponieść. Jeśli ty nie zapłacisz za swoje błędy, zrobią to inni". 🔍
"Serce pochowane na drzewie" to: 🌿 debiut, który zachwyca 🌿 opowieść inspirowana historią Pocahontas – pełna bliskości z naturą, miłości, pragnienia wolności i pogodzenia dwóch światów 🌿 świat po upadku cywilizacji – z przerażającymi bestiami i trującymi oparami 🌿 bohaterka, która jeszcze nie przeszła rytuału, ale wkrótce ma zostać szamanką 🌿 nietypowe lovers to enemies 🌿 siostrzana więź i trudne dylematy moralne
To świat, w którym strach, odpowiedzialność, oczekiwania, lojalność i walka o przetrwanie ścierają się z siłą, odwagą, pragnieniami, nadziejami i uczuciami ✨
Och, co to była za przygoda! Emocje, klimat, akcja, bohaterowie – takich książek zdecydowanie potrzebujemy więcej! Poproszę kolejny tom na już 📚
A największy minus? Zdecydowanie długość – jak to tylko niecałe 300 stron? Za mało!🫣
Naprawdę warto przeczytać. I koniecznie obserwuj Iwonę na Instagramie @kociara_pisze – robi świetną robotę 💚
PS Myślę, że to też świetna książka na start z postapo – klimat jest, ale próg wejścia lekki. Idealna, jeśli chcesz spróbować gatunku, ale się go trochę boisz.
“Serce pochowane na drzewie” było książką, na której premierę naprawdę czekałam. Autorka w bardzo interesujący sposób promowała swoją książkę, przez co poprzeczka była podniesiona dosyć wysoko. Niestety jej nie dosięgnęła.
💚
Przenosimy się do postapoliptycznego świata. Obecnie znany nam świat, technologia i wszystko inne legło w gruzach, a ludzie wrócili do początkowych form życia - plemion. Główna bohaterka, Sierra, ma zostać Starszą Szamanką w ich wiosce. Wiąże się to z ogromną odpowiedzialnością, jako jedna z niewielu mogła posiąść wiedzę, jak kiedyś wyglądał świat.
🤎
Tamtejsi ludzie nie mają prostego życia. Z każdej strony czyhają na nie toksyczne opary, zmutowane stworzenia czy inne plemiona, które chcą zdobyć ich tereny. W dodatku coś bardzo niedobrego dzieje się z ciężarnymi, bo wszystkie zaczynają… umierać.
💚
Sierra jest przerażona. Jej siostra również jest w ciąży. Jak ją uratować? Czy fakt, że na ich wyspie wylądowali inni ludzie jest dla nich zbawieniem, czy ich zniszczy?
🤎
Nie możecie powiedzieć, że nie brzmi to ciekawie. Czegoś takiego jeszcze nie było, to powiew świeżości. Byłam bardzo ciekawa tych plemion, stworzeń i niebezpieczeństw.
💚
Zabrakło mi jednak wielu rzeczy. Książka jest dość cienka, liczy zaledwie 280 stron. Wydaje mi się, że to główny powód mojego niezadowolenia. Ciężko zmieścić na tylu stronach całą tą historię. Brakowało mi opisów. Nie mówię, że ich nie było, były jednak okrojone na tyle, że moja naprawdę rozwinięta wyobraźnia nie umiała sobie dobrze wyobrazić tego, co czytałam. Opisy miejsc, przedmiotów czy tych przeciekawych zwierząt brzmiały jak szczegółowe streszczenie. Wiesz tylko, że są, nie umiesz ich zobaczyć oczyma wyobraźni.
🤎
Bohaterzy byli ciekawi, choć nie jestem pewna czy ich polubiłam. Najbardziej mieszane mam stosunki z główną bohaterką. Od zawsze wiedziała, na jaką rolę się pisze i co się z tym wiąże. Dorastała w przekonaniu o ważności swojej misji o gigantycznej ODPOWIEDZIALNOŚCI. Jednak nie widziałam w niej tego zaangażowania. Wszystko z było robione z musu, zostawiała wioskę na całe dnie bez poczucia winy. I choć na szali było życie jej siostry (a w motywach wielokrotnie był podkreślany wątek - siostrzana miłość), to moim zdaniem nie robiła wszystkiego co mogła, by ją ocalić.
💚
Sądziłam też, że będzie tu znacznie mniej wątku romantycznego - co zrozumiałam z promocji książki. Było go jednak za dużo .. Kompletnie nie czułam chemii między bohaterami. Nie wiem skąd się wzięły między nimi uczucia, pojawiły się całkowicie nagle, co sprawiło że bohaterom niestety nie kibicowałam.
🤎
Zwracacie uwagę na długość rozdziałów? Wolicie długie, czy krótkie? W “Sercu” macie obydwa typy, rozdział będzie albo trwał cztery strony, albo dwadzieścia cztery 😆. Było to dla mnie trochę dziwne, bo przeważnie są mniej więcej tych samych długości.
💚
Mimo wszystko bardzo doceniam pomysł. Jest to debiut, więc chyba powinniśmy patrzeć nieco bardziej przychylnym okiem. Najprawdopodobniej sięgnę po drugą część, jestem ciekawa tego, jak potoczą się losy bohaterów. Liczę też na wyjaśnienie wielu szybko rozpoczętych wątków, które ostatecznie do niczego nie doprowadziły. W końcu też “praca czyni mistrza”, więc mam nadzieję, że kolejna część bardziej mi przypasuje.
Iwonę Serej obserwuję na już jakiś czas i jak tylko dowiedziałam się, że niedługo pojawi się je debiut, to nie miałam wątpliwości, po prostu wiedziałam, że tej premiery nie mogę pominąć. Zachęcona opisem z niecierpliwością czekałam, aż „Serce pochowane na drzewie” trafi wreszcie w moje ręce. Już pierwsze przeczytane strony uświadomiły mi, że to będzie jedna z najlepszych książek, jakie przeczytałam w tym roku. Nie będzie to przesadzą jeśli powiem, że ta pozycja po prostu bezbrzeżnie mnie zachwyciła.
W przypadku krótszych książek często mam obawy, że taka forma nie będzie wystarczająca, by w pełni rozwinąć potencjał danej powieści. Nawet ostatnio czytałam właśnie taki tytuł, który mimo świetnego pomysłu, bardzo mocno mnie zawiódł. Tutaj ta obawa była trochę mniejsza, a jak tylko zaczęłam czytać, to całkowicie się rozwiała. Te zaledwie 300 stron dało mi tyle emocji, że z łatwością przebiły niektóre cegły liczące sobie 600 i więcej stron.
Cała akcja jest tutaj skumulowana, skondensowana, skupia się na tym co najważniejsze, bez niepotrzebnego rozwodzenia się, lania wody, przeraźliwie długich opisów przyrody, czy dokładnie rozpisanej każdej myśli bohaterki. Każda postawiona litera ma swój cel, żadna scena nie pojawia się bez wyraźnego powodu. A jednocześnie, dosłownie niczego tutaj nie brakuje. To wszystko sprawia, że tę opowieść się dosłownie pochłania, nie ma momentów zastoju, blokady, cały czas coś się dzieje, a oderwanie się od niej jest wręcz niemożliwe.
Podczas lektury nie mogłam nadziwić się, jak świetnie został ukazany każdy aspekt powieści. Nie tylko sam świat, w którym na co dzień żyje bohaterka, ale również jej pobratymcy, fragmenty ich historii, jak radzą sobie w tym tak bardzo odmiennym od naszego, świecie. Doskonale rozumiemy motywacje każdego z bohaterów, utożsamiamy się z nimi nawet mimo tego, że każdemu z nas daleko jest do podobnego życia.
To o czym pragnę wspomnieć w pierwszej kolejności, to, że książka jest połączeniem postapo z Pocahontas. Domyślam się, że świadomość, że akcja dzieje się po apokalipsie, może niektórych czytelników odstraszać, ale naprawdę nie ma się czego bać. Nie ma tutaj ani jednej rzeczy, która byłaby niezrozumiała. Wszystko jest opisane w prosty, bardzo przystępny sposób, nie jest to również element, który dominuje. Tak, jest tego trochę, w końcu bohaterowie żyją w takich, a nie innych realiach, ale opowieść nie skupia się tylko na tym, ale przede wszystkim na drodze Sierry do zrozumienia samej siebie.
To nie jest świat, który znamy. To przerażające, ale jednocześnie piękne miejsce. Ziemia, którą ludzie zniszczyli na własne życzenie, nie potrafiąc się powstrzymać. Przesuwali granicę, nie wierząc, że nadejdzie moment, kiedy po prostu spadną w przepaść. Po upadku wszystko się zmieniło. Każdego dnia na tych, którzy przetrwali, czeka wiele niebezpieczeństw, a większość z nich nie przeżywa zbyt długo. Wszędzie można dostrzec pozostałości po przodkach, szczątki samochodów, domów, laboratoriów i innych dziwnych konstrukcji.
Większość członków plemienia boi się tych miejsc, omijają je szerokim łukiem i to nie tylko ze względu na strach przed nieznanym, ale również przez toksyczne opary, które przy odpowiednio wysokiej dawce mogą skończyć się dla nich tragicznie. W dziczy czyhają również inne, okrutne niebezpieczeństwa, przerażające bestie, tajemnicze, niezbadane jeszcze miejsca, członkowie innych klanów, którzy wcale nie są tak pozytywnie nastawieni, mimo że każde plemię jest zależne od innych.
Oprócz trudności życia w postapokaliptycznym świecie, w powieści poruszane są również inne kwestie. Autorka bardzo powoli ujawnia przed czytelnikiem informacje na temat przeszłości, a także tego co dzieje się poza wyspą. Gdy lądują na niej obcy ludzie, to bardzo szybko narracja się rozwija, odkrywając przed czytelnikiem kolejne tajemnice, które były głęboko skrywane przez bohaterów. Całość czyta się na wstrzymanym oddechu, a serce bije jak szalone. Książka mimo lekkiego pióra autorki porusza bardzo trudne i bolesne tematy, które dręczą niczym kamyk w bucie. Wielu z nas nawet nie chce myśleć o takiej przyszłości, a tutaj musimy się z nią zmierzyć.
Sierra, to bohaterka pełna charakteru, jednocześnie pogubiona, która próbuje odnaleźć swoją drogę. Od najmłodszych lat była szkolona przez swoją babkę na szamankę, nigdy jednak nie czuła się w tym całkowicie pewnie. Jej przemiana na kartach powieści została bardzo dobrze przedstawiona, a każda z emocji, które odczuwała, dotykała mojego serca. Dbała o każdego w plemieniu, a w szczególności o swoją młodziutką, bo zaledwie 16-letnią siostrę, będącą w już ciąży.
Ich relacja, chociaż nie została szczegółowo przedstawiona w powieści, była niesamowicie piękna, a świadomość, że w kobiety mają ogromny problem z dochowaniem ciąży i porodami, a dzieci bardzo często rodziły się wynaturzone, napawała mnie lodowatym strachem. Sytuacja jest tragiczna, dzieci rodzi się coraz mniej, a ostatnia walka z innym plemieniem bardzo przetrzebiła szeregi klanu Sierry. Jeśli nic się nie zmieni, to nie będą w stanie przetrwać.
Nie jest to jedyny wątek poruszany w powieści, a jedynie jeden z kilku. Najbardziej poruszyło mnie życie kobiet w klanach, które było okrutnie trudne, jakby już samo życie na wyspie nie było wystarczająco straszne. Członkowie plemienia każdego dnia musieli walczyć o przetrwanie i zamiast się wzajemnie wspierać, to dokładali sobie wzajemnie problemów. W tym miejscu kobiety są traktowane gorzej niż zwierzęta. Nic nie warte, bez prawa do wyrażenia swojego zdania, a ich jedynym zadaniem jest służenie mężczyznom i dawanie im dzieci.
Wbrew pozorom, nie brakuje tutaj również pięknych, pełnych nadziei momentów. To, co było dla mnie niesamowitym powiewem świeżości, to wątek romantyczny. Sierra została kiedyś okrutnie zraniona przed dawnego ukochanego. Do dziś nie potrafi się pozbierać, szczególnie że każdego dnia musi patrzeć na mężczyznę, któremu była bliska oddać serce. A kiedy na wyspę docierają obcy, to jeden z nich szczególnie przyciąga jej uwagę. Ogromnie ciekawa przybyszów, pomaga im, coraz bardziej zbliżając się do jednego z nich.
To, co pojawia się między nimi, jest wspaniałe, ale jednocześnie niesie ze sobą sporo trudności. Oboje mają swoje tajemnice, oboje mierzą się z innymi problemami. Dzieli ich przecież tak wiele, pochodzą z dwóch totalnie innych światów. Nasz bohater to mężczyzna tak innych od tych, którzy ostatnio królują w powieściach. Jest skryty, ma swoje tajemnice, ale daleko mu do mrocznego toksyka, jest ciepły, wspierający, wyrozumiały, ma sporo wad i problemów, które dręczą go w ciemności. O wiele bardziej przypasował mi właśnie on, niż wielu innych uwielbianych przez czytelników książkowych mężów.
Zaskoczył mnie również sam wątek szamanek, myślałam, że wiem wszystko, ale okazało się, że bardzo się myliłam. Gdy wraz z kolejnymi stronami coraz bardziej zbliżałam się do prawdy, tym bardziej byłam w szoku. Ten wątek, ta prawda, babka Sierry i jej podejście, brutalność, z którą wiążą się próby, to wszystko wzbudziło we mnie ogień, żar, który palił w sercu.
„Serce” jest niesamowicie klimatyczną historią, każdy element tego skrzywdzonego świata jest świetnie przedstawiony. Nie zabrakło mi tutaj niczego, dzięki czemu całość tworzy fascynującą i pasjonującą opowieść o przetrwaniu, szukaniu własnej drogi, o trudnych wyborach, które musimy podjąć, nawet jeśli ból jest nie do wytrzymania. Miałam wrażenie, że dosłownie przez nią płynęłam. Chwyciła mnie w swoje odnóża niczym kłapak, zaciskając je tak mocno, że nawet gdybym chciała, to nie potrafiłabym się wyrwać.
Odnalazłam w niej wszystko, czego potrzebowałam. Zachwyciła mnie kreacja świata, bohaterów, wszystkie przekazane emocje i wartości. Czułam się, jakbym znała te postaci od dawna, Sierra, Reed, Rosa stali mi się bardzo bliscy. Jedyne czego autorce nie wybaczę, to tego zakończenia, które wyrwało mi serce i pochowało zawieszone na ogromnym drzewie. Czułam, że tak się stanie, ale po tych wszystkich chwilach, które spędziłam towarzysząc Sierrze, nie mogłam się po prostu z tym pogodzić. Choć nigdy nie płaczę przy książkach, to zakończenie „Serca” sprawiło, że moje oczy były wilgotne.
„Serce pochowane na drzewie” było niesamowitą przygodą, pełną trudnych, bolesnych wyborów i dylematów moralnych, nad którymi nikt nie chciałby rozprawiać. Pochłonęła mnie bez reszty i naprawdę nie chciałam stamtąd wychodzić. Nawet chwila, kiedy działo się naprawdę bardzo źle, kiedy ból bohaterki dosłownie wylewał się spomiędzy stronic, nie sprawiła, że chciałam oderwać się od tej historii. Czułam się, jakby mnie od siebie uzależniła, zachwycałam się każdym przeczytanym słowem, napawając się klimatem, doskonałą kreacją bohaterów, świetnymi opisami uczuć, miejsc, myśli i przeszłości.
To jeden z najlepiej napisanych debiutów, jakie przeczytałam w ogóle do tej pory. To książka pełna pasji, świeżości, serca, dopracowana w każdym calu. Bardzo się cieszę, że autorka dostała szansę, by pokazać, jak ogromny kryje potencjał. I już nie mogę się doczekać, aż będę mogła poznać inne stworzone przez nią historie, w tym również dalsze losy Sierry. Coś mi mówi, że Iwona Serej jeszcze nie raz solidnie mnie zaskoczy.
Taką polską fantastykę to ja mogę czytać! Nie oszukujmy się, ale ten gatunek jako debiut, jest skokiem na głęboką wodę, a Iwona Serej poradziła sobie z tym wyśmienicie. Przyznam się bez bicia, że jest to chyba moja pierwsza książka, której akcja dzieje się w postapokaliptycznym świecie. Jak natrafiłam po raz pierwszy na wzmianki o technologii przodków czy laboratoriach to bałam się, że mogą mnie przytłoczyć niektóre opisy, ale tutaj nic takiego nie miało miejsca, więc jeżeli chcecie zacząć przygodę z sci-fi, to myślę, że ta pozycja będzie idealna.
Klimat tej historii zdecydowanie przypomina mi historie Pocahontas, ale w brutalniejszej, bardziej zawiłej rzeczywistości. Na codzień mieszkańcy wioski muszą mierzyć się z niebezpieczeństwami w postaci trujących oparów, niebezpiecznych bestii czy konfliktów między plemionami. Główna bohaterka, Sierra, to młoda dziewczyna, która nie tylko stara się odnaleźć swoje miejsce w tej brutalnej rzeczywistości, ale również mierzy się z osobistymi problemami: z troską o swoją młodszą siostrę Rose, skomplikowaną sytuacją miłosną oraz trudnym procesem nauki szamanizmu, który ma ją przygotować do przejęcia roli duchowego przewodnika po swojej ciotce Amarze. Gdyby zmartwień było mało, na wyspę przybywają obcy, którzy swoją obecnością mogą sporo namieszać, ale jednocześnie stanowią nadzieję dla Rose, której życie jest zagrożone przez ciążę. W taki oto sposób losy Sierry i Reed’a się splatają. Przez całą historie eksplorujemy z nimi wyspę, coraz bardziej zagłębiając się w wykreowany świat. Zmagamy się z rozterkami, obserwujemy z mocno bijącym sercem próby ratowania Rose, ale też jesteśmy świadkami wewnętrznych konfliktów.
Dużą zaletą tej historii są dwie linie czasowe. Z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych wspomnień Sierry, które przybliżały nam najciekawszy wątek tej książki czyli próby szamańskie.
Czego, więc mi zabrakło? Wątek romantyczny pomiędzy Sierrą a Reedem nie wydaje się być szczególnie przekonujący – choć bohaterowie wydają się być zainteresowani sobą, na uczucia jest zdecydowanie za wcześnie, a jednak bohaterka dosyć często o nich wspominała. Nie czekałam jakoś specjalnie na ich pierwszy pocałunek - sloburn tutaj nie slowburnował 😅
Dodatkowo, wątek szamanizmu i pochodzenia mocy bohaterów pozostaje niewyjaśniony – choć jest on z pewnością interesujący, nie dostaniemy odpowiedzi na pytania w tym tomie, co może rozczarować, jeśli liczycie na wyjaśnienie (bohaterka po prostu nie wie, to jak ma nam odpowiedzieć, prawda?).
Mimo tych zastrzeżeń, książka jest zdecydowanie warta polecenia.
Spodziewałam się czegoś trochę lepszego. Świat był ciekawie zrobiony i wioska. Jednak zabrakło mi w tym ... hm ... historii. Brakowało informacji o dawności wioski, wszystko w niej skupiało się na szamankach. A potwory? Raptem 2-3x się pojawiły i tyle po nich. O innych plemionach również. Wątku romantycznego nie nazwałabym miłością, a zafascynowaniem a pod koniec jakimś zauroczeniem. Ale żeby nie było, że tylko wytykam to co według mnie jest słabe. Dałam jej taką ocenę bo jednak są relacje. Nie mogę powiedzieć, że są wyśmienite. Relacja Sierry z siostrą byłaby dobra gdyby nie fakt że było tego mało i tym jak się skończyło. Relacja z Reedem - poczatkowo sceptycznie do niej podchodziłam, szczególnie że obydwie strony, w pewnym stopniu nawzajem siebie okłamywało, ale ostatecznie przekonałam się do niego, ( a patrząc na to że to było inspirowane Pocahontas, patrzyłam na niego przez pryzmat Johna nr 1 i Johna nr 2, których nigdy nietolerowalam), ale lepszy on niż Hector ‐ pędrak jeden. I relacja z Laną, osobiście liczyłam że dogadają się na końcu. A czemu dałam 3? Bo ostatecznie nie byłam znudzona, i tylko z samej ciekawości może kiedyś sięgnęłabym po drugi tom.
Historia miała potencjał, ale nie do końca go wykorzystuje. Świat jest nijaki, brakuje szczegółów i napięcia, przez co nie czuć ani realnego zagrożenia ze strony opisywanej przyrody, ani napięcia w niebezpiecznych sytuacjach.
Wydarzenia często nie mają logicznego ciągu przyczynowo-skutkowego, a relacje między bohaterami – zarówno przyjacielskie, jak i romantyczne – pojawiają się nagle, bez żadnego podłoża. Wiele wątków jest jedynie napomkniętych, ale nie ma czasu ich rozwinąć, bo książka jest po prostu za krótka. Przez to wszystko historia wydaje się pospieszna i niewystarczająco dopracowana.
“Serce pochowane na drzewie” to jeden z naprawdę dobrych i udanych debiutów. Autorka całkiem dobrze zareklamowała aspekty swojej książki - bo dostajemy niemal wszystko, co zostało obiecane.
Dlaczego niemal? Z racji, że lubię zaczynać od “negatywów”, od razu przejdę do tego, co nie stykło. Pierwszą taką rzeczą jest motyw, który został nazwany jako “dwie linie czasowe”, w rzeczywistości będący zwykłą retrospekcją/wspomnieniami. Dwie linie czasowe to zupełnie inny termin (przynajmniej z tego, jak się zwykle kojarzy) i może jednak wprowadzać w błąd. Drugim takim aspektem jest “lovers to enemies”. Sierra jest urażona, unika byłego ukochanego, co jest jak najbardziej zrozumiałe w jej sytuacji - ale gdzieś tej większej wrogości zabrakło. Oczywiście jeśli przyjmiemy fakt, że ona sama jest do niego nieco wrogo nastawiona, można zaliczyć. Trzecią i ostatnią uwagą jest slow burn, który właściwie nie wygląda jak slow burn. Widzę jedynie Sierrę, która zauroczyła się w obcym i zero jakichkolwiek ruchów/znaków z jego strony. A może to ja coś przeoczyłam? Nie mniej, chemii nie poczułam, ale że fabuła w końcu nie skupiała się na wątku romantycznym, jestem z tego bardzo zadowolona.
Sama fabuła wygląda na dopracowaną, zwłaszcza elementy postapokaliptycznego świata i zasady jego działania. Wiemy tak naprawdę tyle, ile sama Sierra i to jest jak najbardziej w porządku. Zaskoczyła mnie jednak wzmianka o mocy, od początku nawet nie wiedzieliśmy, że Sierra posiada nadzwyczajne zdolności (a jeśli to też przeoczyłam, to pewnie czytałam w nocy 😂). Myślę, że świat, jak i sama Sierra mają do zaoferowania jeszcze więcej i choć jest w nich całkiem wysoki stopień niebezpieczeństwa - mogą zaciekawić bardziej.
Aspekt plemion był również na plus - dostajemy wioskę dość prymitywną, a jednak używającą do przetrwania tego, co są w stanie znaleźć i użyć. Nie znają mimo to technologii, która istniała x czasu temu, jeszcze przed zniszczeniem ziemi. Pojawienie się obcych za samolotem zdecydowanie mogło zaburzyć ich wytworzony przez lata światopogląd i zaczynają bronić się przed nieznanym.
Jeśli chodzi o bohaterów, tam nie ma toksycznych bad boy’ów! Tak, uważam to za całkiem duży plus, nawet jeśli sama społeczność w wiosce nie ma najlepszej mentalności. Siostrzana więź, jak i pewnego rodzaju uraza do ciotki szamanki również była ciekawie ujęta. Brakowało mi jednak czegoś więcej, by nazwać Lanę przyjaciółką po tylu latach rywalizacji i wrogości - tu mam nadzieję, że rozwiną się w drugim tomie. Sama Lana wygląda na postać intrygującą, która może całkiem sporo dać do historii. Brakowało też głębszej “więzi” z Reedem, choć tu jestem w stanie zrozumieć fascynację Sierry pomieszaną z brakiem zaufania. Emocje bohaterów drugoplanowych zostały zepchnięte na drugi plan, ale nie odczułam w tym przypadku tego negatywnie - skupiłam się na głównej postaci i jej rozterkach.
Sierrę jako główną bohaterkę tej powieści, jestem w stanie zrozumieć. Została zmuszona do zostania szamanką, jej ukochany nie potrafił zapewnić, że nie popełni błędu, jeśli rzuci to wszystko, póki jeszcze miała czas. A na dodatek musiała ukrywać swoją wiedzę, pozwalając innym wierzyć w klątwę. Widziała śmierć bliskich, uczestniczyła w licznych pogrzebach, co również mogło wpłynąć na jej wrażliwość. Nic dziwnego, że przybycie obcych było zapalnikiem do działania i zdrady. Nic też złego w tym, że po stracie najbliższej jej sercu osoby, postanowiła wybrać siebie. Choć czasem mogła postępować lekkomyślnie, irracjonalnie (na pewno według mieszkańców wioski), pragnęła jedynie wolności i ratunku dla siostry. Bo gdyby stawiała wioskę na pierwszym miejscu - tej fabuły nawet byśmy nie mieli.
Podsumowując, ta książka jest naprawdę dobra, mimo drobnych niedopowiedzeń, które nie rzucają się jakoś bardzo w oczy. Czyta się ją dość szybko i przyjemnie, zwłaszcza że sama autorka dysponuje lekkim językiem. Parę razy akcja zdołała mnie w czymś zaskoczyć, zaszokować pewnymi wydarzeniami, co również uważam za plus. Z pewnością będę czekać na drugi tom, jestem bardzo ciekawa, co czeka Sierrę w nowym świecie!
“Wiedziała już wszakże, czym tak naprawdę była miłość. Zakochanie się w kimś oznaczało wręczenie tej osobie ostrego noża i przystawienie go do swojej szyi, z nadzieją, że ręka jej nie zadrży.”
“Serce pochowane na drzewie” to nietuzinkowy retelling opowieści o Pocahontas połączony z surowym, postapokaliptycznym światem, gdzie brutalność miesza się z pięknym i mistycznym klimatem. Doskonałe światotwórstwo autorki pozwala na własnej skórze doświadczyć upadku znanego nam świata, gdzie zmutowane bestie, toksyczne opary i pierwotne instynkty stały się codziennością, a pozostałości dawnych technologii stały się bezużyteczne w obliczu zagłady. To świat, w którym rządzą pradawne cywilizacje, magia i zabobony. Dzięki lekkiemu i obrazowemu stylowi autorki, książkę czyta się z ogromną przyjemnością, a barwne opisy przenoszą wprost do dzikiego lasu pełnego magii i niebezpieczeństw. Niesamowitego klimatu dodają również emocje wylewające się z każdej kolejnej strony - są tak namacalne, że poruszają czułe struny w sercu czytelnika. Unikalni, autentyczni w swoich czynach i emocjach bohaterowie nie są nieskazitelni i nie boją się popełniać błędów, co czyni ich jeszcze bardziej ludzkimi. Każdy z nich kieruje się odmiennymi wartościami i ma własne cele, dla których jest gotów wiele poświęcić. Sierra to uczennica szamanki, która zdaje się nie pasować do miejsca i narzucanej jej roli. Zdeterminowana, silna i zarazem wrażliwa - nie dało się jej nie lubić i bardzo szybko zyskała moją sympatię. Imponowała mi jej gotowość do wielkich poświęceń w imię wyznawanych wartości i w pełni rozumiałam jej dylemat między lojalnością wobec własnego plemienia a desperacją, by ocalić siostrę i zmienić własny los. Bardzo przyjemnie obserwowało się wątek romantyczny i relacje między bohaterami. Z jednej strony mamy Hektora, pierwszą wielką miłość bohaterki, który skradł także moje serce. Ich relacja okazała się nieco skomplikowana - mimo że mężczyzna został zaprzysiężony siostrze Sierry i spodziewali się dziecka, z Sierrą łączyło go silne, przyciągające uczucie. Nie zawsze pochwalałam jego zachowania (umówmy się - nie był krystaliczny, a oziębłość wobec żony wręcz skuwała lodem), lecz troska o młodą szamankę, jego silne uczucie w stosunku do niej i świadomość popełnionych w przeszłości błędów sprawiły, że nie potrafiłam go nie lubić. Z drugiej strony dostajemy Reeda, odważnego i sympatycznego przybysza z odległych ziem, z mnóstwem tajemnic w zanadrzu. Jego relacja z Sierrą rozwinęła się bardzo szybko i miałam wrażenie, że pojawiła się głównie z ciekawości, wyraźnej odmienności i samotności, a nie z prawdziwego uczucia. Dużym plusem okazały się również retrospekcje, dzięki którym możemy poznawać nie tylko teraźniejszość, ale i przeszłość, kiedy bohaterka zmagała się z próbami przygotowującymi ja do roli szamanki. Dało to także możliwość lepszego poznania i zrozumienia zachowań postaci i tego, w jaki sposób kreowały się ich charaktery. Zakończenie sprawia, że od razu ma się ochotę sięgnąć po kolejny tom i poznać zniszczony świat poza gęstym lasem i patriarchalnym ustrojem, krzywdzącym kobiety w odizolowanym plemieniu.
“Serce pochowane na drzewie” to zaskakujący debiut, który rozgrzewa serce i na długo pozostaje w pamięci. Oczarowuje postapokaliptycznym klimatem pełnym starych wierzeń, magii i pierwotnych instynktów oraz prymitywnych plemion i walk o terytoria, ale i opowiada o silnej siostrzanej więzi i o tym, jak wiele jesteśmy w stanie poświęcić dla bliskich naszemu sercu. To również historia o trzymaniu się własnych przekonań i podążaniu za nimi wbrew temu, co myślą inni. Postacie z niejasnymi motywami, magiczne zdolności Sierry, zmutowane bestie i zapomniane technologie to nie wszystko, co znajdziecie w tej książce. Razem ze mną wsiadajcie do metalowego ptaka i udajcie się w podróż w nieznane, gdzie niesprawiedliwość, okrucieństwo i groza miesza się z pięknem, wrażliwością i nadzieją.
TELL NOT SHOW — zdanie, które opisuje prowadzenie tej historii. Niestety, bo jest tu tak wiele dobrego!
Plemię Sierry, uczennicy szamanki, przeżywa kryzys za kryzysem: coraz częściej chowają ciężarne kobiety wraz z ich nienarodzonymi dziećmi, zapasy jedzenia i plony nieustannie się kurczą, a w dodatku inne plemię, mimo rozejmu, wciąż łupie na nich okiem.
I wtedy, niczym anioły z nieba, nieopodal ląduje na żelazna maszyna ptakopodobna z trójką ludzi. Sierra poznaje Reeda, kapitana ekspedycji, który nie tylko pokazuje jej świat poza wyspą swoimi opowieściami, lecz także poznaje i ten jej.
Lecz gdy młodsza siostra Sierry, ciężarna Rosa, zaczyna słabnąć i marnieć w oczach, przyszła szamanka decyduje się na drastyczne kroki, przez które wódz plemienia może nawet skazać ją na śmierć.
Powieść "Serce pochowane na drzewie" to historia sci-fi, postapokaliptyczny świat, w którym poznajemy plemię Sierry, wyznające "bóstwa przodków", nam znane jako... technologia. I choć brzmiało to dla mnie nadzwyczaj interesująco, niestety autorka, mam wrażenie, pisała tę powieść dość... pospiesznie.
Pierwsze rozdziały były powolne i wręcz nijakie, byłam nastawiona bardziej negatywnie niż pozytywnie, aż fabuła nabrała tempa. Naprawdę pod względem biegu wydarzeń WCIĄGNĘŁAM SIĘ. Byłam: wow, coś nowego, mniej częste motywy, orzeźwiające.
Tylko że wykonanie zostawia trochę do życzenia.
Przede wszystkim uboga kreacja świata. To ma TAKI POTENCJAŁ, a jest tak niewykorzystany. Brakowało mi choć 2-3 rozdziałów więcej, żeby poruszyć kwestie kultury, muzyki, ceremonii (poza pogrzebem, od którego w sumie zaczynamy). Brakowało mi detali.
Po drugie, jednowymiarowa kreacja postaci. Sierra pod sam koniec nabiera jakichkolwiek warstw, ale cała reszta jest na jedno kopyto. Możecie opisać ich jedną, może dwiema cechami i tyle. O głębi też możecie zapomnieć, CHOCIAŻ od połowy jedna relacja zaczęła bardziej kwitnąć. Brakowało mi czegoś więcej.
Dłuższy format, na 300-400 stron, zrobiłoby tej książce ogromną zasługę. Szkoda, że jest skrócona do zaledwie 220...
No dobra, Gaba, ale dałaś 4 gwiazdki, a jojczysz tylko.
No, muszę pomarudzić, ale i pochwalić. Bo fabularnie naprawdę, naprawdę się wciągnęłam! Widać było, że autorka ma dopieszczony, nietuzinkowy pomysł, inspirowany "Pocahontas". I choć mam pewne zastrzeżenia do wykonania, nie mogę przestać naprawdę się zachwycać tym pomysłem. Wykorzystanie technologii jako magii czy bóstwa, chowanie martwych na drzewie (insane!), szamanki...
Nie była to książka napisana ŹLE. To była w porządku historia, z dobrymi dialogami (za co ogromny plus, bo rzadko zdarzają się naturalnie brzmiące...) i ze świetnym pomysłem. Z czystym sumieniem mogę ją polecić na przyjemną lekturę na jeden, do dwóch wieczorów, jako że ma zaledwie 220 stron (na Legimi; papierowo moze się różnić).
Czekam niecierpliwie na drugą część i liczę, że tym razem będzie bardziej dopracowana, bo jest ogromny potencjał na bardzo dobrą serię sci-fi. W dodatku polskiej autorki!
🌳Po upadku dawnej cywilizacji ludzkość zmuszona była dostosować się do brutalnych realiów – zatrutego powietrza i zmutowanych bestii. W jednej z plemiennych osad młoda Sierra, uczennica szamanki, staje przed najtrudniejszym wyborem: wierność zasadom i podporządkowanie czy ratunek dla ukochanej siostry. Gdy na wyspie pojawiają się tajemniczy przybysze, dziewczyna dostrzega szansę na ocalenie Rosy. Ale czy ich technologia okaże się wybawieniem, czy raczej sprowadzi zagładę?
🌳Są książki, które wciągają nie tylko fabułą, ale też tym, jak mocno uderzają w ważne tematy społeczne. "Serce pochowane na drzewie" to właśnie taka opowieść Łączy ona postapokaliptyczny klimat z brutalną rzeczywistością, w której przetrwanie oznacza nie tylko walkę z zatrutym światem i zmutowanymi bestiami, ale też z patriarchalnym systemem, który odbiera kobietom jakąkolwiek władzę nad własnym losem.
🌳Plemię Sierry radzi sobie bez technologii, bazując na wierzeniach i umiejętnościach przodków. Ale to, co najbardziej uderza, to sposób, w jaki traktowane są kobiety – ich jedyną „wartością” jest zdolność do rodzenia dzieci. Ich życie często kończy się przy porodzie, a jeśli przeżyją, czeka je rola służek swoich mężów oraz matek wychowujących ICH dzieci. Tak, celowo ich jest napisane capslockiem, bo wydaje mi się, że kobieta w ujęciu plemienia Sierry, jest po prostu towarem, który do męża należy, a poród to największy zaszczyt jaki może ją spotkać. Władza należy do najsilniejszych mężczyzn, a Sierra, jako uczennica szamanki, temu porządkowi ma się poddać i przyglądając się temu bez dyskusji to akceptować. Co z tego, że większość kobiet umiera wydając na świat swojego potomka, a jej ciało pochowane jest w tytułowym drzewie.
🌳Sierra teoretycznie powinna stawiać dobro wioski ponad wszystko. Ale jej myśli nieustannie krążą wokół Rosy – ukochanej siostry, której los nagle staje się zagrożony (nie będę spoilerować).
🌳To właśnie ten wątek sprawia, że historia nabiera emocji – Sierra nie jest bierną postacią, która ślepo podąża za tradycją. Jest gotowa przeciwstawić się zasadom oraz poniekąd zaszczytowi, którego ma “przyjemność” dostąpić, jeśli to oznacza ratunek dla jej Rosy. Sierra mówiąc szczerze budzi mój podziw. Dzieli się z czytelnikiem nie tylko swoimi wewnętrznymi rozterkami, ale również pięknymi myślami, a te z kolei nawet w naszym świecie mogą być aktualne (tutaj zwłaszcza mam na myśli miłość, zawód, a także zdradę i budowanie zaufania).
🌳Jeśli w tej historii jest ktoś, kto budzi czystą frustrację, to zdecydowanie jest to Hektor. Z jednej strony daje Rosie złudną nadzieję i szansę na szacunek i miłość z drugiej, nie kocha dziewczyny i jest gotów tę przysięgę złamać bez mrugnięcia okiem. I jakby tego było mało, wplątuje się w życie Sierry, mieszając jej w głowie w sposób, który trudno nazwać przypadkowym. To postać, którą szczerze nienawidzę i nie jestem w stanie szanować, ale jednocześnie sprawia, że książka nabiera dodatkowej warstwy emocjonalnej.
🌳Na drugim biegunie mamy Reeda – tajemniczego, ale fascynującego przybysza zmechanizowanej cywilizacji. W świecie, w którym mężczyźni rządzą brutalną siłą, Reed wyróżnia się tym, że... szanuje. Nie wymusza, nie traktuje kobiet jak własność. Jest zupełnym przeciwieństwem Hektora i kimś, kto sprawia, że Sierra zaczyna zadawać sobie pytania: czy wszyscy mężczyźni muszą być tacy jak ci, wśród których dorastała? Czy możliwe jest życie poza hierarchią siły?
🌳Pomysł na fabułę jest naprawde ciekawy. Przyznam, że choć jest to debiut autorki, to uważam, że jest to treść na wysokim poziomie. Akcja jest przemyślana, czasem szokująca oraz bolesna. To nie jest różowy świat z motywem Pocahontas. To świat brutalnych plemion, utwierdzonych w swoich przekonaniach, zupełnie niechętnych do zmian i nauki. To patryjarchat pełen krwi, zawiści oraz braku wiary w lepsze jutro.
🌳"Serce pochowane na drzewie" to książka, która poza ciekawym światem i wciągającą fabułą, stawia ważne pytania o władzę, rolę kobiet i wybory, których dokonujemy wbrew temu, czego oczekuje od nas społeczeństwo. To opowieść o poświęceniu, trudnych relacjach i walce o własną niezależność. To postapo, w którym trochę niespodziewanie się zakochałam i zaskoczyłam tym, że tak bardzo w nim przepadnę. Gorąco polecam (a często, aż tak książek nie chwalę :D ). Ogromnie mi się podobało i czekam na więcej <3
Podjęłam się patronatu nad książką "Serce pochowane na drzewie" Iwony Serej z dużą dozą ciekawości, śledząc autorkę na Instagramie. Zastanawiałam się, co mnie czeka, ponieważ jest to debiut. Muszę jednak przyznać, że moje oczekiwania nie tylko zostały spełnione, ale książka wręcz je przerosła. To niezwykle udany debiut, który na długo pozostanie w mojej pamięci. Autorka przenosi nas do postapokaliptycznego świata, gdzie na małej, odciętej od cywilizacji wyspie toczy się życie pełne tajemnic i niebezpieczeństw. Autorka z niezwykłą precyzją buduje ten świat, dzięki czemu czytelnik czuje się, jakby sam stał na skraju mglistych lasów i wdychał trujące powietrze. Opisy są tak żywe, że można niemal dotknąć chropowatej kory drzew i poczuć wilgoć na twarzy. "Serce pochowane na drzewie" to nie tylko przygoda, ale także emocjonalna podróż. Czytelnik przeżywa wraz z bohaterami wzruszenia, strach i nadzieję. Relacje między postaciami są głębokie i wiarygodne, a wątek miłosny dodaje powieści uroku. Akcja powieści toczy się dynamicznie, trzymając czytelnika w napięciu od pierwszej do ostatniej strony. Tajemnice, intrygi i nieoczekiwane zwroty akcji sprawiają, że trudno oderwać się od lektury. Autorka umiejętnie buduje napięcie, a zakończenie pozostawia czytelnika z ogromną chęcią poznania dalszych losów bohaterów. Magia obecna w powieści jest niezwykle interesująca. Nie jest to magia wszechmocna, lecz siła, która wymaga od użytkownika poświęceń i ma swoje ograniczenia. Dzięki temu wydaje się bardziej realna i autentyczna. Główna bohaterka, Sierra, to silna i niezależna kobieta, która nie boi się przeciwstawić panującym na wyspie zasadom. Pod jej twardą skorupą kryje się jednak wrażliwa dusza, pragnąca bliskości. Autorka z subtelnością przedstawia jej wewnętrzny konflikt, co czyni ją postacią autentyczną. Również pozostali bohaterowie są doskonale wykreowani, każdy z nich ma swoją historię i motywacje. Relacje Sierry z innymi postaciami są złożone i pełne emocji, co nadaje powieści głębię. Autorka z powodzeniem buduje napięcie między bohaterami, a ich losy trzymają czytelnika w nieustannym napięciu. "Serce pochowane na drzewie" to książka, która powinna znaleźć się na półce każdego miłośnika fantastyki. To doskonały debiut, który zapowiada, że Iwona Serej jest autorką, którą warto śledzić. To powieść, która skłania do refleksji i pozostawia otwarte pytania. Jeśli szukasz oryginalnej historii z dobrze wykreowanymi bohaterami, intrygującym światem i dobrą warstwą emocjonalną, ta książka jest dla Ciebie.
Muszę przyznać, że po tę książkę sięgałam zarówno z ogromną ciekawością, jak i pewnymi wątpliwościami. Slowburn w postapokaliptycznym świecie w klimacie gry Horizon. Degradacja cywilizacji. Natura bierze z powrotem świat we władanie. No i ja lubię debiuty! Ale miałam obawy, że co jeśli mi się jednak nie spodoba? Co jeśli logika historii zadrży w posadach? Oj, niesłuszne były moje obawy! Sierra wraz z młodszą siostrą, po śmierci rodziców jest wychowywana przez ciotkę, będącą szamanką ich plemienia. Całe życie społeczności kręci się wokół Drzewa, a ludzie (oprócz szamanek) niewiele pamiętają z cywilizacji przodków sprzed tajemniczej katastrofy,którą przetrwało niewielu. Ludzie odnajdują strzępki dawnego życia, dawnych wynalazków, ale rywalizują nie tylko z innymi plemionami na wyspie, ale również z naturą, która sukcesywnie przejmuje dawne artefakty we władanie. Plemię łowców, do którego należy Sierra boryka się z problemem wysokiej umieralności wśród kobiet w połogu. Muszą znaleźć rozwiązanie tego problem, zanim zagrozi im zagłada. Sierra ma dodatkową motywację, gdyż jej młodsza siostra niedługo sama będzie rodzić. Swojej szansy upatruje w przybyciu na wyspę obcych... ludzi z kontynentu, władających mową przodków. Czy mają oni dobre zamiary? Czy wręcz przeciwnie, zagrożą życiu mieszkańców wyspy? Iwona stworzyła naprawdę piękny świat! Wizja, jaką roztacza przed czytelnikiem z jednej strony urzeka, a z drugiej przeraża. Autorka buduje postaci pełne, prawdziwe i stawia je niejednokrotnie przed trudnymi wyborami! Sama podczas czytania zastanawiałam się, jak ja postąpiłabym na miejscu danej osoby. Mocną stroną tej powieści są relacje, które autorka buduje między bohaterami,i to zarówno te romantyczne, jak i siostrzane czy przyjacielskie. Moją ulubioną bohaterką jest tutaj Lana... zadziorna dziewczyna, która wiele przeszła, ale zdecydowanie nie godzi się na życie jakie wydaje się jej przeznaczone. Bardzo podoba mi się, że Sierrą targają duże dylematy, zarówno w jej relacji ze starszą szamanką Amarą, jak i w jej relacji z siostrą. Wszystko to razem sprawia, że czytelnik może poczuć więź z bohaterką i naprawdę wczuć się w jej sytuację! Zdecydowanie jest to jedna z lepszych książek jakie przeczytałam w tym roku i z czystym sumieniem mogę wam ją polecić!