Mocny i wciągający debiut. Zaskakująca fabuła, rodzinne napięcia o krok od wybuchu i słowa, których kiedyś zabrakło, a teraz nikt ich nie usłyszy. Czy na pewno?
Witold nie żyje. Nie pamięta, jak umarł, nie wie, dlaczego wciąż siedzi w swoim ulubionym fotelu, ale jedno jest pewne – nie żyje. Jako że nie ma nic lepszego do roboty, zaczyna wspominać przeszłość. Wiódł przecież miłe, spokojne, uporządkowane życie. Czy na pewno?
Zapłakana żona tuż obok niego, rodzice, znajomi – wszyscy oni nieświadomie odsłaniają Witoldowi kawałek prawdy o nim samym, rozdrapując dawne rany. Witold tymczasem desperacko próbuje nawiązać jakikolwiek kontakt z otoczeniem, obawiając się nie tylko tego, że ktoś na nim w końcu usiądzie, ale że zostawi po sobie niezbyt przyjemne wspomnienia. Był przecież dobrym mężem, spokojnym synem i porządnym obywatelem. Czy na pewno?
Błyskotliwy i brawurowy debiut, który trochę bawi, trochę śmieszy i zostawia z refleksją, że śmierć może nie zawsze jest końcem wszystkiego, ale też nie warto z tego powodu ze wszystkim zwlekać, póki nie nadejdzie.
Ogromnie podobał mi się w tej książce sposób opowiedzenia historii. Niby poważny temat śmierci, a jednak książka napisana z humorem, dość lekko. Wywołuje refleksje, zachęca do przemyśleń. Pozostawiła mi w głowie wiele pytań dotyczących mojego własnego życia i szczerze mówiąc, zachęciła mnie do tego, aby bardziej zwracać uwagę na niektóre rzeczy. Lekturę przyjemnie się czyta, a subtelny czarny humor pasuje tutaj idealnie! Wspaniałe było też to, że akcja powieści działa się w Polsce, w Złoczewie. Bohaterowie również byli bardzo "polscy" co jest na duży plus. Niestety książkę czytałam baaardzo długo, ale wydaje mi się, że to nie wina treści (która była świetna) a bardziej braku czasu u mnie oraz zastoju czytelniczego który ciągnie się za mną od miesiąca. Moim zdaniem Julia wykonała kawał dobrej roboty ze swoim debiutem literackim.
Ta powieść była dla mnie sporym zaskoczeniem - i ze względu na treść, i ze względu na emocje, które we mnie włączyła.
Pomysł na fabułę jest karkołomny, ale finalnie naprawdę się broni. Witold zmarł, ale nie udał się w zaświaty - został jako duch w swoim ulubionym fotelu. Nikt go nie widzi i nie słyszy, on jest świadkiem wizyt składanych wdowie. Bohater na samym początku wydaje się bucem, nie daje się lubić, później jednak czytelnik powoli układa klocki układanki. Każda wizyta prowokuje do wspomnień i komentarzy, każda odsłania kolejne elementy biografii. Poznajemy to smutne małżeństwo zawarte z przymusu i trwające z przyzwyczajenia, dowiadujemy się sporo o dzieciństwie Witolda, a wtedy naprawdę zaczynamy rozumieć, dlaczego Witold był taki i dlaczego Maria była taka.
Perspektywa ducha pozwala na spojrzenie na żonę inaczej niż zwykle, zrozumienie tego, czego nie rozumiało się za życia.
Początek i koniec powieści daje nam zabawne momenty, takie humorem wyjęte z Joanny Chmielewskiej (cmentarz!), a ja kiedyś kochałam Chmielewską, więc nie mam poczucia, że zgrzytały. Jednak wymowa powieści jest ważna i poważna. Już średniowieczni zadawali pytanie - ubi sunt? Gdzie są nasi zmarli? Religia i filozofia mnożą opcje: chrześcijańskie piekło lub niebo, reinkarnacja, łódź Charona, Wyspy Szczęśliwe czy co tam jeszcze proponuje Kochanowski w Trenie X.
To, co przydarzyło się Witoldowi, to wizja (dla mnie) gorsza od piekła. Świadomość i wiedza, które przychodzą zbyt późno - nie chciałabym. Żeby nie było - ta książka daje ukojenie, ale i tak wolę wierzyć, że po śmierci proch i nicość.
Czy po odejściu z tego świata, chciałabyś/chciałbyś móc obserwować swoich najbliższych, ich reakcje, relacje z innymi? Czy odważysz się poznać wszelkie sekrety, skrzętnie skrywane tyle lat? Jak wiele emocji wywołałyby odkryte karty i zdjęte maski?
Właśnie w takiej nietypowej sytuacji zostaje postawiony główny bohater, który jako duch, niewidzialny dla innych żyjących, budzi się na własnym fotelu i obserwuje swoją żonę oraz jej spotkania z bliskimi, jakie wywołują wiele refleksji. Jak wiele przeoczył? W ile iluzji wierzył? I jaki wpływ na niego miało dzieciństwo, pozbawione beztroski, spokoju, należytej uwagi?
Julia M. Maj w nadzwyczaj błyskotliwy, wręcz finezyjny sposób ubrała niewygodne, wyjątkowo przeszywające, bolesne treści w sensualną, dopełnioną sarkazmem oraz niezłą dawką ironii ucztę literacką. Pod postacią początkowo łagodnej, choć jakże angażującej opowieści, debiutująca pisarka przemyciła wiele ponadczasowych, życiowych prawd, które trafiają do najciemniejszych zakamarków czytelniczego serca. Począwszy od relacji opartych na kanwie iluzji, niedomówień, braku uczuć a jedynie poczuciu obowiązku, poprzez traumatyczną, najgorszą stratę dla kobiety, przymus dostosowania się do oczekiwań otoczenia, aż do przemocy i przerażającego zaniedbania w dzieciństwie, zmuszającego do zbyt szybkiego dorośnięcia i przejęcie odpowiedzialności nad rodziną. Tak, to jedna z tych pozycji, która skłania do zadumy i wywołuje ogrom emocji, zwłaszcza, jeśli rozbudza własne, głęboko ukryte lęki i demony przeszłości.
„O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci” jest nietuzinkową, przejmującą, a zarazem dopieszczoną inteligentym czarnym humorem, angażującą powieścią, która otwiera oczy na wiele kwestii, o jakich zbyt często zapominamy. To nie tylko lekko ironiczna historia o życiu pełnym pajęczyn kłamstw i pozorów, lecz także poruszająca opowieść o ludzkich potrzebach, nadziejach, ambicjach, jak i o zwykłej szczerej rozmowie. To wreszcie wspaniała uczta literacka udowadniająca, iż na zmiany nigdy nie jest za późno. Polecam gorąco!
"Teraz bardziej niż kiedykolwiek cieszę się, że ustawiłem fotel tak, aby widzieć drzwi wejściowe. Za życia dawało mi to poczucie bezpieczeństwa, po śmierci karmi moją ciekawość."
📖Witold budzi się w ulubionym fotelu i nie może się ruszać. Nie może też mówić. Nie żyje. Za to może obserwować i słuchać wszystkiego co dzieje się w salonie, w którym się znajduje. Siedząc w fotelu niedaleko opłakującej go żony, snuje opowieść o całym swoim doczesnym życiu. 📖"O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci" pióra Julii M. Maj to refleksyjna książka o przemijaniu. Główny bohater, Witold, wyciąga zaskakujące wnioski ze swoich obserwacji. Dlaczego zaskakujące? Bowiem za życia nie zauważał detali, których brak, w ogólnym rozrachunku, zaburzał postrzeganie wielu sytuacji. Siedząc w ulubionym fotelu na nowo odkrywa swoją żonę, a także fakt, że żałoba jest indywidualną sprawą każdego człowieka. 📖Powieść została napisana z dużą dozą humoru oraz ironii. Autorka umieściła wiele błyskotliwych spostrzeżeń i refleksji.
Książka zdecydowanie nie dla mnie. Pomysł na fabułę jest dobry i pierwsze 100 stron wciąga, ale potem historia się rozłazi. Wątek w szpitalu wg mnie kompletnie niepotrzebny, nie wprowadził niczego więcej do fabuły. Mam wrażenie, że momentami brakowało redaktora, niektóre fragmenty były napisane w dziwny sposób i źle się to czytało.
bardzo ładna i ciekawa historia, czasem wzruszająca a czasem zabawna. końcówka natomiast idealnie ją zwieńczyła a styl pisania sprawił, że się przez tę książkę płynęło. polecajka 🫶🏼
2,5-2,75/5⭐️ Historia o Witoldzie, który obserwuje z fotela kto odwiedza jego żonę po jego śmierci. Jednak to nie jest historia końca. Jest to historia o kameralnym, małym życiu, który za fasadą szczęśliwego małżeństwa, skrywał coś więcej. Jest to historia o tym, jak często nie wiemy co czują nasi bliscy, że nie żyjemy z nimi, tylko obok nich, że nie robimy tego czego pragniemy, tylko co powinniśmy. Jest to historia, o tych wszystkich niewypowiedzianych słowach, które powinniśmy dawno powiedzieć, ale nie mieliśmy odwagi, a teraz jest za późno. I w szczególności, jest to historia, która skłania do refleksji na temat swojego życia i tego, czego tak naprawdę pragniemy. Książka napisana z pewną surowością, dzięki czemu oddziaływała jeszcze bardziej. Bardzo doceniam i cieszę się, że mogłam poznać tę powieść, jednak nie była ona w 100% moja.
Już sam tytuł książki "O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci" budzi wielkie zaintrygowanie, zalewając umysł czytelnika pytaniami o co tu chodzi. Tak samo było i ze mną, byłam niezwykle ciekawa o czym właściwie będzie ta historia.
Poznajemy w niej głównego bohatera, Witka, który orientuje się, że jest martwy, lecz nie pamięta jak i kiedy umarł oraz jak to się stało, że obecnie siedzi w swoim ulubionym fotelu, nie mogąc ruszyć się z miejsca ani zwrócić uwagi innych. Pozostaje mu się przyglądać spotkaniom jego żony, Marii, z różnymi osobami.
Książka podzielona jest na sześć części, w pierwszej poznajemy lepiej związek Witolda i Marii, jego początek i z grubsza przebieg. Na początku główny bohater nie budził we mnie sympatii, a wręcz niechęć. Nie było łatwo zrozumieć pewnych zachowań czy decyzji, lecz z odpowiedzią przyszła część druga, w której poznajemy jego trudne dzieciństwo, które ukształtowało go w taki sposób, że część zachowań oraz cech jesteśmy w stanie przyjąć z większym zrozumieniem. Trzecia część dotyczy sfery zawodowej i już interesowała mnie znacznie mniej, ale wciąż dokładała pewną cegiełkę do całego obrazu.
Ta pierwsza połowa książki naprawdę mi się podobała, była intrygująca, ciekawiło mnie co będzie dalej, jak to się wszystko rozwiąże. Niestety przekazywanie informacji odbiorcy było bardzo chaotyczne, niezapowiedziane skoki w przeszłość i powroty do teraźniejszości mogą nieźle wybić z rytmu. Mimo że sposób podania tej historii mógłby być lepiej dopracowany, to jednak byłam zadowolona z lektury.
Druga połowa książki niestety nie przypadła mi do gustu. Autorka zalała nas historiami i informacjami, które przynajmniej mnie w ogóle nie interesowały, nie wnosiły za wiele do tej historii, podobnie jak pewne wydarzenia. Miałam wrażenie jakby tę drugą część pisała inna osoba. Zakończenie kompletnie nie przyniosło mi satysfakcji, której wypatrywałam z utęsknieniem.
Ocena tej powieści przychodzi mi z trudem, bo wrażenia mam z niej mieszane. Bardzo oryginalny koncept na całą historię, ciekawe spojrzenie na różne sprawy i problemy, zmusza czytelnika do snucia domysłów oraz stawiania pytań czy refleksji, to zdecydowane zalety. Niestety chaos odbiera jej sporo uroku, zalewanie czytelnika niewiele znaczącymi informacjami bywało męczące, a finał sprawił na mnie wrażenie naciąganego i mocno na skróty.
To specyficzny tytuł, który niewątpliwie intryguje i chyba najlepiej zmierzyć się z nim samemu. Po pierwszej połowie miałam nadzieję, że znajdę w tym tytule nowego ulubieńca, lecz druga połowa powieści skutecznie je zmiotła, a szkoda. Niewątpliwie jest to odważny pomysł na debiut literacki, który przykuwa uwagę.
„Życie staje się dużo prostsze, kiedy pomyślisz, że niektóre rzeczy w nim wcale nie są konsekwencją twoich własnych wyborów, ale jakiegoś zewnętrznego bytu, nad którym nie masz absolutnie żadnej kontroli…” „O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci” to intrygująca i wzruszająca opowieść, która zgrabnie łączy nostalgię z subtelnym humorem i głęboką refleksją nad złożonością ludzkiej egzystencji. Już sam przewrotny tytuł przyciąga uwagę i prowokuje do zastanowienia. Przyznam szczerze, że początkowo sądziłam, iż mam do czynienia z literaturą azjatycką, tym większe było moje zaskoczenie, gdy okazało się, że to debiut polskiej pisarki. Piękno języka i głębia przemyśleń autorki są uderzające i chwytają czytelnika od pierwszych stron. Pomysł na fabułę jest niezwykle oryginalny. Wyobraź sobie, że umierasz, lecz nagle zdajesz sobie sprawę, że jako duch wciąż tkwisz w swoim ulubionym fotelu, obserwując wszystko, co dzieje się w domu. Jesteś uwięziony, a jedyne, co ci pozostaje, to refleksja nad minionym życiem i obecną egzystencją. Z tej perspektywy stajesz się świadkiem wizyt różnych osób, które przychodzą do twojej żony. Czego dowiesz się z tych rozmów o sobie, a czego o swojej drugiej połówce? Jak ocenisz swoje życie? Czy byłeś dobrym człowiekiem, mężem, synem, bratem, przyjacielem? Kto będzie za tobą tęsknił? Czy znajdzie się choć jedna taka osoba? Ta powieść porusza serce i skłania do głębokiej introspekcji, mierząc się z trudnymi tematami, takimi jak traumy z dzieciństwa, skomplikowane relacje rodzinne, strata dziecka, brak miłości, odrzucenie, pogoń za władzą, niska samoocena, niespełnione marzenia czy poświęcenie w imię wyższych wartości. Książka Julii M. Maj jest niczym kalejdoskop życia. Wszystko może się w niej wydarzyć, a my spoglądamy na to z zupełnie innej perspektywy – tej, w której nasze życie już się skończyło. Czy w takiej sytuacji możemy jeszcze coś zmienić? Czy mimo wielu upadków, były w naszym życiu chwile, do których warto wracać? Czy pomimo lat spędzonych razem, naprawdę znaliśmy naszych bliskich, czy może byliśmy zbyt skupieni na sobie i szarej prozie codzienności? Jak radziliśmy sobie z bólem i traumą? Polecam Wam gorąco tą literacką podróż w głąb ludzkiej duszy, która zmusza do zastanowienia się nad sensem istnienia, relacjami i wyborami, jakich dokonujemy. To poruszająca i mądra książka, która pomimo trudnej tematyki, zostawia czytelnika z poczuciem nadziei i refleksją nad tym, co w życiu najważniejsze. To ciekawa lektura dla tych, którzy szukają w literaturze czegoś więcej niż tylko rozrywki.
Z ręką na sercu muszę przyznać, że ja nie bardzo. Akurat tę książkę przeczytałem, bo zaciekawiła mnie okładka, ale po rozpoczęciu lektury ta już tylko nieco zaskakiwała — w sumie spodziewałem się czegoś innego. Oczywiście czuć tutaj klimat literatury japońskiej, popularny szczególnie w ostatnim czasie, ale autorka zaproponowała nam dość specyficzną hybrydę.
Witold (główny bohater i narrator) nie żyje, ale ci, którzy opłakali jego śmierć, trochę się pospieszyli. Mężczyzna bowiem nie udał się w zaświaty, a został jako duch przytwierdzony do swojego fotela. Praktycznie nikt go nie widzi i nie słyszy, a kontakt można z nim nawiązać tylko w jeden sposób. Witek jest świadkiem wydarzeń, jakie zachodzą w jego domu tuż po jego śmierci, a tytuł książki mocno sugeruje, że są to odwiedziny różnych osób.
53-letni mężczyzna nie wie kiedy i w jaki sposób zginął, nie ma pojęcia, dlaczego jeszcze na tym świecie został jego duch, a odwiedziny kolejnych osób mu tych informacji dostarczają. Trochę mało oryginalny pomysł na książkę, prawda? Ważne jednak dla całości historii, że finalnie ona się spina. Kluczowy moim zdaniem w tej powieści jest jej język — prosty, sztywny, mało plastyczny, co doskonale pozwala snuć wspomnieniową opowieść mężczyźnie w wieku 53-lat. Jeśli macie wujka, który przy fajce potrafi opowiedzieć jednego wieczoru pół swojego życia, i to jeszcze w ciekawy, niesztampowy sposób, to jesteśmy w domu.
„O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci” dzięki temu językowi jest nie tylko opowieścią o życiu i śmierci Witolda, ale poważnym studium problemów, jakie najczęściej dopadają rodziny w Polsce. O największych nieszczęściach i ich przyczynach oraz o tym, co dzieje się z człowiekiem po śmierci.
Nie zgodzę się jednak, że autorce udało się tu wznieść na taki poziom, który zagwarantował błyskotliwy humor, a tym bardziej wzruszenie. Problemy, z którymi zmagał się Witek i jego rodzina też już wielokrotnie słyszeliśmy w literaturze, także nie ma tu czegoś nowego.
Na uwagę zasługuje jednak miejsce akcji — Złoczew. Malutkie, 3-tysięczne miasteczko w powiecie sieradzkim istnieje naprawdę, a nawet gdyby nie istniało, to dałoby się je sobie wyobrazić. Bo autorce duszny klimat małej miejscowości udało się oddać znakomicie. Co z perspektywy jednego bohatera wcale nie było takie łatwe. Solidny to debiut, problematyka — choć nie jakaś nowa — to przedstawiona w sposób nietypowy, język opowieści wcale nie taki łatwy do stworzenia… Chętnie przeczytam kolejne książki autorki.
Witek umarł. Umarł, a jednak siedzi w swoim ulubionym fotelu, obserwując żonę i wysłuchując toczących się rozmów. Próbuje zrozumieć, czego właśnie jest świadkiem. Nikt go nie widzi, nikt nie słyszy jego krzyków. Przykuty do miejsca, zaczyna z zupełnie nowej perspektywy przyglądać się codzienności: słowom, emocjom, ludziom.
Rozmowy żony Marii z odwiedzającymi ją bliskimi odsłaniają przed Witkiem nieznane oblicze kobiety, z którą przeżył wiele lat. Pojawiają się słabości ich związku, rozwiewają się niedomówienia i iluzje, które latami wisiały nad ich małżeństwem. Sytuacja, w której znalazł się Witek, zmusza go do zastanowienia się nad problemami, których unikał przez całe życie.
W O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci sporo jest czarnego humoru i lekkiego absurdu, przez co choć książka porusza ważne tematy i dotyka wielu emocjonalnych strun czyta się ją z wielką przyjemnością. Trudno było mi uwierzyć, że to debiut literacki. Julia M. Maj pokazała, że potrafi doskonale obserwować ludzi. Bohaterowie są niejednoznaczni, pełni sprzeczności, z bagażem tajemnic. Nie dają się łatwo zaszufladkować.
Kilkakrotnie podczas lektury miałam łzy w oczach. Musiałam odłożyć książkę, by zanurzyć się w swoich emocjach. Doceniam, że Maj nie próbuje grać na najniższych czytelniczych instynktach wręcz przeciwnie. Jej opowieść jest do bólu ludzka. Niczym lustro odzwierciedla wszystko to, przed czym czasami chcemy zamknąć oczy. Zmusza do przemyśleń nad wartością i wagą ludzkich relacji. Przypomina o potędze słów oraz ciszy, która może mieć silniejszą moc, niż się nam wydaje.
W połączeniu ze świetnym językiem i pomysłem na historię powstała jedna z najciekawszych książek, jakie czytałam w ostatnim czasie. Naprawdę uważam, że takie debiuty zasługują na uwagę i docenienie. To tytuł, który chce się polecać innym bo choć jego przesłanie jest słodko-gorzkie, przypomina, że w całej gonitwie współczesnego świata fizyczna obecność bez emocjonalnego zaangażowania często jest niewystarczająca. To książka, która zostaje z Tobą na długo
I nie tylko dlatego, że zaczyna się... po śmierci.
Niech dowodem na to, że warto czytać debiuty, będzie ta książka. Julia M. Maj napisała historię, którą czyta się ze łzami w oczach i albo są to łzy smutku, albo śmiechu. To słodko-gorzka opowieść, trochę w stylu japońskich healing booków, które jednocześnie potrafią być smutne i na swój niezwykły sposób oczyszczające.
Witold nie żyje. Nie pamięta, co dokładnie się stało. Teraz siedzi w fotelu, w domu, w którym większość życia spędził z Marią, swoją żoną. Wszystko widzi, wszystko słyszy. Nikt nie ma pojęcia o jego obecności. W ciągu kilku dni po śmierci mężczyzny Marię odwiedza pięć osób — każda z tych wizyt będzie dla Witolda przełomowa i otworzy mu oczy na coś, czego nie dostrzegł za życia.
"O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci" troszkę przypomina mi vibe jednej z moich ukochanych książek Zyty Rudzkiej, "Ten się śmieje, kto ma zęby" - książka Julii M.Maj w swoim wyrazie jest subtelniejsza, ale motywy śmie*ci i żałoby u obu autorek zostały pokazane nietuzinkowo, inaczej, nadając tej tematyce powiewu świeżości i pewnego rodzaju, luzu.
To historia, która mówi nie tylko o tym, co po śmier*i, ale też zagłębia się w przeszłość głównych bohaterów, pokazując, jak duży wpływ miała ona na kolejne lata ich wspólnego życia. Ta licząca niecałe 300 stron książka jest bogata w szczegóły, wrażenia, motywacje i przeżycia, dostarczając tym samym czytelnikowi mnóstwa emocji — od żalu, smutku i rozpaczy, po śmiech, ironię i zabawne momenty.
Warto po nią sięgnąć, bo to bardzo wartościowa, mądra i błyskotliwa powieść.
Witold siedzi na fotelu w swoim domu, choć zdecydowanie nie powinno go tam być, ponieważ nie żyje. Jest duchem, którego nikt ani nie widzi, ani nawet nie słyszy. Witold nie może zwrócić na siebie niczyjej uwagi ani nawet ruszyć się z fotela. Pozostaje mu więc siedzieć i obserwować, jak z jego odejściem radzi sobie żona.
W czasie tego niezwykłego zawieszenia między życiem a śmiercią, żonę Witolda odwiedza pięć osób, a każda wizyta odsłania przed mężczyzną nieznane mu dotąd fakty na temat osoby, z którą spędził większość życia oraz tego, jak był odbierany przez innych.
🐈💫
,,O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci" to snuta powoli historia zwykłego człowieka. Niby nie ma w niej niczego szczególnie zaskakującego (oprócz oczywistego faktu, że narratorem jest duch), a jednak coś sprawiało, że chętnie do niej wracałam.
Tytułowe odwiedziny, choć na pewno odgrywają ważną rolę, są raczej pretekstem do rozważań i retrospekcji, które stanowią największą część powieści. Czytelnik strona po stronie dowiaduje się, kim Witold jest, skąd pochodzi, o czym zawsze marzył i jak to wymarzone życie wygląda w zestawieniu z tym faktycznie przeżytym.
Książka zostawiła mnie z refleksją na temat tego, jak ważne jest, byśmy na co dzień byli bardziej uważni na naszych bliskich, na ich emocje, pragnienia i na to, by starać się żyć razem, a nie obok siebie.
Fabułę poznajemy z perspektywy Witolda, który utknął w zawieszeniu między światem żywych a zmarłych. Tkwi w swoim ulubionym fotelu i jako niewidzialny obserwator przygląda się, jak życie toczy się dalej bez niego. Co przyniosą ze sobą odwiedziny bliskich? Jakie wspomnienia, żale i niedopowiedziane słowa wypłyną na powierzchnię, gdy pogrążona w żałobie żona przyjmie kolejnych gości?
Jestem absolutnie zachwycona piórem autorki. Choć historia porusza trudny temat, jakim jest śmierć, czyta się ją z ogromną lekkością. Pomogły w tym lżejsze, humorystyczne momenty, które skutecznie równoważyły emocjonalny ciężar fabuły. Uwielbiam książki, które poruszają i zostają z czytelnikiem na dłużej. Ta wywołała we mnie cały wachlarz emocji: smutek, radość, żal, frustrację i tęsknotę. Świetnym zabiegiem okazały się też wspomnienia Witolda z dzieciństwa. Pozwoliły mi nie tylko zrozumieć co go ukształtowało jako człowieka, ale też pozwoliły mi przenieść się w czasie do realiów, w których dorastali moi rodzice.
Chociaż historia wywołała we mnie sporo emocji, nie wszystko trafiło w mój gust. Przemyślenia Witolda, choć liczne i szczere, w moim odczuciu były dość oczywiste i nie nauczyły mnie niczego nowego. Momentami frustrowała mnie bezsilność głównych bohaterów oraz ich bierność wobec sytuacji, w których wyraźnie nie byli szczęśliwi. Mam jednak świadomość, że wielu czytelnikom ta książka otworzy oczy na pewne schematy i stanie się impulsem do zmiany.
Polecam ten debiut każdemu, kto potrzebuje momentu zatrzymania się i spojrzenia w głąb siebie.
Moja ocena: 4,5/5 ⭐️
Dziękuję wydawnictwu za egzemplarz recenzencki (współpraca reklamowa)
To historia, do której chciało mi się wracać. Nie dlatego, że była lekka czy prosta – ale dlatego, że była prawdziwa. I mądrze opowiedziana.
Choć to debiut, widać w tej książce dojrzałość i wyczucie. Nie ma tu przesady, nie ma udawanej głębi. Są zwykłe ludzkie emocje, które potrafią trafić celnie – czasem aż za bardzo. Zaciekawiła mnie nie tylko samym pomysłem (bo mężczyzna, który nie żyje i nie wie, dlaczego, to brzmi intrygująco), ale tym, co dzieje się później. Tym, co odkrywa, siedząc w fotelu i obserwując kolejnych gości, którzy odwiedzają jego żonę.
To książka, która zmusza do zastanowienia się nad własnym życiem. Nad tym, czy nasza troska naprawdę jest tym, czego potrzebują bliscy. Nad tym, czy robimy coś „dla innych” – czy raczej dla własnego spokoju sumienia. I wreszcie nad tym, jak często myślimy, że jesteśmy dobrzy… nie mając odwagi zapytać, czy inni też tak uważają.
To nie jest opowieść o śmierci. To opowieść o tym, co zostaje – i jak łatwo to przeoczyć.
Moja ocena: mocne 4/5. I z pełnym przekonaniem: chcę przeczytać kolejną książkę Julii M. Maj. Współpraca reklamowa
A może lepiej zapytać: co myśleli o nas naprawdę ci, którzy zostają?
„O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci” to zaskakujący debiut, który rozbraja prostotą języka i trafnością obserwacji. Bez popisów, bez ozdobników, a mimo to – a może właśnie dlatego - Julia Maj trafia prosto w czułe miejsca.
To historia Witolda, który po śmierci obserwuje swoją żonę odwiedzaną przez pięć osób. I z każdą wizytą okazuje się, że życie, które znał, wyglądało z boku zupełnie inaczej. Że jego wyobrażenia o sobie, o innych, o bliskości… to często bardziej teatr niż prawda.
Z jednej strony – przewrotna, momentami komiczna. Z drugiej – bardzo serio: obnaża polskie małżeństwa, przyjaźnie, duszne kuchnie i ciche frustracje. Pyta, czy żyjemy tak, jak byśmy chcieli. I czy to, jak siebie widzimy, w ogóle pokrywa się z tym, jak widzą nas inni.
Cześć. Dawno mnie tu nie było, jednak czasem warto trochę odpocząć i naładować baterie. A co u Was słychać?
Niedawno miałam okazję przeczytać debiutancką powieść Julia M. Maj pod tytułem „O pięciu osobach, które odwiedziły moją żonę po mojej śmierci”, wydawnictwo Relacja.
Dość oryginalny tytuł, nie typowy temat poruszony w książce, bardzo mnie zaciekawiła. Autorka pisze dość przystępnym językiem, który powoduje że czyta się dość szybko tą książkę, jednak aby nic nie umknęło należy czytać w skupieniu. A sam temat jaki został poruszony nakłania do refleksji nad życiem i dostarcza dawkę emocji. Jednak minusem jest to, że tych emocji jest zbyt mało, a momentami nawet cała historia zaczyna się dłużyć. Jak dla mnie zbyt długie opisy, mało dialogów. Zakończenie nie do końca mnie przekonało.
Tak sobie myślę i dochodzę do wniosku, że może jeszcze nie czas dla mnie na ten temat, i może powinnam wrócić do tej lektury za kilka lat.
To jest raczej książka o stereotypowym, polskim małżeństwie. Przybliżenie jak wyglądają myśli i uczucia takich ludzi, ale przed wszystkim jak wygląda ich życie razem, chociaż właściwie to osobno. Jestem przekonana, że ten tytuł będzie miał swojego odbiorcę, ale ja na pewno nim nie jestem. Po skończeniu, czuję się bardziej jak bym przeczytała reportaż, niż fikcję i to w tym przypadku zdecydowanie nie jest na plus. Wynudziłam się i zawiodłam. Szkoda.
😭😭😭 Jak się cieszę, że trafiłam na tą książkę. Śmiech przez łzy, tak bym ją podsumowała. W świetny sposób przeprowadzona narracja, tak pięknie napisana, że nie idzie się oderwać. Trudny temat jakim jest śmierć autorka opisała w taki sposób, że można było się pośmiać (dosyć często) i uronić łezkę, szczególnie na koniec. Jak na pierwszą książkę autorki, mam nadzieję, że nie ostatnią, bardzo udana!
Bardzo ciekawy pomysł, kolejne strony przewracałam z zaciekawieniem- kto jeszcze odwiedzi żonę? Zakończenie zostawiło mi odrobinę niedosytu, ale myślę że ostatecznie współgra z resztą książki. Ciekawe co jeszcze napisze pani Maj?