Po globalnym konflikcie termonuklearnym w podziemiach zrujnowanej aglomeracji warszawskiej żyją ludzie. Chowają się przed, radiacją, mutantami i innymi zagrożeniami, które sprawiły, że życie na powierzchni przestało być już możliwe.
Borka, najemnik-intelektualista z sojuszu Kryształowy Pałac, dowódca oddziału stalkerów, podejmuje absurdalną misję odnalezienia Atomowej Kwatery Dowodzenia w Puszczy Kampinoskiej i wyrusza ze swoją drużyną w podróż na północ pierwszej linii metra, do ostatniej stacji i dalej…
Prawdziwa gratka dla miłośników ZONY, literatury wojennej i militariów.
Sięgnęłam po tą książkę w nadziei, że choć trochę będzie przypominać poziomem moją ulubioną książkę wszechczasów - Metro 2033. Akcja mogłaby się odrgywać w tym samym uniwersum, ale wielkie podobieństwo pomysłów w ogóle mnie nie odtrąca, wprost przeciwnie. Niestety, boleśnie widać, że książka próbuje być swoim pierwowzorem, i to z dość marnym skutkiem. Delikatnie mówiąc.
W tej porcji, którą przeczytałam (lub jak w przypadku ostatnich 10%, kartkowałam), nie podobało mi się absolutnie nic. Widać było w każdym zdaniu, że to literacki debiut, ale nie będę przez to łagodniejsza w ocenie. Z całym szacunkiem, ale gdzie do cholery był edytor? Był takowy w ogóle? Postaci były płytkie jak niedorobiona kałuża, łącznie z naszym protagonistą, którego jedyną wyróżniającą cechą było to, że jest rudy. Nie byłabym w stanie przypisać mu ani jednej cechy charakteru. O reszcie bohaterów nie wspominając.
Co do budowy świata, nie ma się za bardzo do czego przyczepić, ale nic fenomenalnego to nie było. Można się przyczepić natomiast do tego, jak te informacje były przedstawione. Zamiast wplatać informacje o miejscach i ludziach po trochu, w razie potrzeby (np. przy napotkaniu ich przez bohaterów), autor wrzucał tzw. info dumpy na każdym kroku, nawet w zupełnie niezwiązanych z nimi momentach, co jeszcze bardziej podkopywało dość słabą akcję. Jeszcze raz, gdzie do cholery był edytor?
Z fabułą miałam bardzo dużo problemów. Główny wątek pojawił się dopiero ok. 40% książki, a przed tym składała się ona z pozlepianych bez ładu i składu zupełnie przypadkowych wydarzeń, jak chodzenie po barach, strzelanie do mutantów i zabijanie niewinnych cywili. Normalnie przemyślane wszystko na 6+. Z przejścia przez całą linię metra można zrobić gigantyczną wyprawę pełną niebezpieczeństw, jak to zademonstrował Głuchowski. Tutaj, wyprawa trwa dosłownie kilka stron, przy poświęceniu max. kilku zdań na stację, nawet te niebezpieczne i wypełnione fanatykami i innym cholerstwem.
Styl pisarski też pozostawiał bardzo wiele do życzenia, jak mówiłam, widać, że to debiut. Ale do jasnej anielki, edytoooor. Naprawdę nie potrzebuję przypominania co dosłownie 3 strony o zimie atomowej i czarnym śniegu. Autor nawija dokładnie o tym samym na pierdyliardy różnych sposobów, nawet w zupełnie niezwiązanych z danym opisem okolicznościami. Dajmy na to, bohaterowie dreptają sobie jak gdyby nigdy nic tunelem, przy czym koniecznie trzeba wspomnieć po raz 15198437895794 o czarnym śniegu i o grasujących nad nimi mutantach. I do tego tysiące coraz to bardziej wymyślnych metafor na tunele metra, jak trzewia podziemnego Lewiatana. Cudownie, pięknie, jeden raz, drugi, ok. Ale przy 50 już tak troszkę kurwicy zaczęłam dostawać.
Wiem, że czepiam się szczegółów technicznych, ale cała narracja była absolutnie do kosza. Jest powód, dla którego 99,99% autorów nie używa narratora wszechwiedzącego w dzisiejszych czasach. Skakanie z perspektywy na perspektywę zwiększa dystans psychologiczny między postacią a czytelnikiem, co jeszcze bardziej pogłębiło u mnie zjawisko of not giving a single flying fuck about the MC. Przyjmowanie perspektywy jednej lub dwóch postaci zawsze działa lepiej. Zwłaszcza, jeśli alternatywą jest ciągłe przeskakiwanie między randomowymi ziomkami zamieszkującymi metro a mutantami. Perspektywa mutantów była w 105% bezużyteczna, nie dodawała zupełnie nic do książki. Można by było ją wywalić bez żadnych konsekwencji. Wiem, że się powtarzam (popatrz, zupełnie jak autor), ale do kurwy nędzy, edytor. Gdzie był. Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie? Tego wszystkiego nawet nie można nazwać perspektywą ("z resztą, mutant o tym nie widział" = palpitacja, help).
W skrócie, ogromny zawód. Młodszy, brzydszy kuzyn Metra 2033. Zero introspekcji, płytkie postaci, niedorobiona narracja i ogromna ilość rzeczy, które możnaby wyciąć. I edytor nieobecny. Jak ojciec Borki (przepraszam, musiałam). Nie jestem zainteresowana kończeniem tej ksiązki ani dawania drugiej szansy autorowi. Każda sekunda spędzona nad tą ksiązką była absolutną torturą. I do kumpla, który polecił mi ten twór, nigdy więcej nie zaufam twojej opinii, przynajmniej na tematy literackie.
Książka cięta według recepty zastosowanej przez Głuchowskiego w "Metro 2033", nie ma co więc liczyć na większą oryginalność. Warte uwagi jest tylko to, że akcja dzieje się w tunelach warszawskiego metra. I czyta się to całkiem dobrze. Ale.
Oczywiście, że są "ale". Na przykład umowna psychologia postaci. Albo stwory, które - poza kilkoma będącymi ważnym elementem fabuły - nie są wcale opisane. Sama ich nazwa nic konkretnego nam nie mówi, trudno więc sobie wizualizować świat i odczuwać ewentualne zagrożenia płynące z hipotetycznych spotkań z mutantami bądź sympatyzować z postaciami, które niby twardo walczą o przetrwanie, ale akurat nie w chwilach, które nam zaserwowano. Po dotarciu do końca książki okazuje się jednak, że opisy tychże stworów – takie jednolinijkowe – autor mimo wszystko podał, tyle że w rozdzialiku pod tytułem „Indeksy”. Ale że coś takiego w książce w ogóle jest, i że zawiera przydatne do czegokolwiek informacje, to się dowiadujemy dopiero po dotarciu do owych „Indeksów”. A wtedy nam to już po nic, bo nie pamiętamy, ani kiedy, ani w jakich okolicznościach wspomniano o tym czy tamtym stworze.
Odrębna kwestia to nijakie, mocno pospieszne zamknięcie przygód Borki, niczego nie wyjaśniające, ani niczego nie koronujące. Co więcej, jeśli się wcześniej nie sprawdziło spisu treści – a wygląda jak reklama, więc da się go przeoczyć – można się niemile zaskoczyć, bo „Kompleks 7215” kończy się na stronie 247, podczas gdy książka ma tychże stron 332. Sęk w tym, że pozostałe miejsce zajmują dwa odrębne opowiadania z uniwersum, czyli „I tak warto żyć” o bezdomnym dającym przez kilka lat schronienie kilkorgu ocalałych ludzi, oraz „Ostatnia posługa” o nieletniej telepatce. Oba teksty niby jakoś tam poszerzają świat powieści, ale chyba więcej czytelniczej frajdy dałaby rozbudowa tytułowego tekstu i dopracowanie jego finału. Zwłaszcza że drugi tom trylogii wcale nie jest kontynuacją przygód Borki.
Jako że lubię książki postapo i generalnie fantastykę osadzoną w Warszawie, to sięgnę po kolejne dwa tomy cyklu, ale nie liczę raczej na bogate czytelnicze doznania...
Metro 2033 czytałem bardzo dawno temu. Na tyle dawno, że poszczególne elementy fabuły pozostają we mgle, przez co z pewnością kiedyś sobie przypomnę to lekturę. Przeglądając jednak lokalną bibliotekę postanowiłem sobie wypożyczyć książki w systemie alfabetycznym. Także spojrzałem na literki A i B. Takim sposobem w moim domu wylądował tytułowy Kompleks 7215.
Nie spodziewałem się w zasadzie niczego dobrego, a dostałem nieco porozbijaną historię o ludziach-stalkerach żyjących w pozostałościach po ludzkiej cywilizacji, tym razem na terenie warszawskiego metra. Fajnie było sobie z wizualizować codziennie pokonywane fragmenty przeze mnie metra. Zaistniała też ciekawość, po to aby sprawdzić co autor wymyślił z całym tym tytułowym kompleksem.
Ale zanim do tego dojdzie, to przyjdzie nam potowarzyszyć kilku osobom, które mają nas ładnie wprowadzić w post apokaliptyczny świat. Główną postacią jest jednak Borka, inteligentny najemnik-stalker, który ma cel. Wyruszyć na drugi koniec metra, stawiając czoła wszelkim przeciwnościom, a ludzi są tu czasami gorsi, niżli szeroko rozpowszechnione mutanty. Na końcu tej wędrówki czeka mityczny schron, w którym być może znajduje się jego ojciec...
Historia jednak nie ułatwia nam zaspokojenie tej ciekawości, bowiem jest ona poszatkowana jak reklamówka po spotkaniu z fretką. Takie przeskoki i flashbacki nie służą dobrze ciągłości fabularnej i wprowadzają miejscami nudę, która skutecznie odrzuca od lektury, a nie jest to obszerna pozycja. Tam gdzie autorowi udało się utrzymać tempo, tam czyta się to wszystko szybko i przyjemnie. Niestety takie momenty są poprzerywane zwyczajnie słabszymi fragmentami, co sprawia że nawet ze względu na sympatię do tematyki, nie jestem w stanie dać więcej niż trzy gwiazdki.
A i to jest nieco naciągane. Niemniej biorę pod uwagę, że Kompleks 7215 to debiut, więc wypada przymknąć oko na braki w rozwijającym się warsztacie autora. Bywa bardzo dobrze, bywa i nudno.
Cóż, muszę przyznać, że się rozczarowałam. Poza tym, że czułam się jakbym słuchała książkę z uniwersum Metro 2033, które swoją drogą też mnie jakoś nie zachwyca, to jednak tam odczuwałam jakieś napięcie, tutaj niestety bardzo się nudziłam i tak naprawdę podobał mi się tylko epilog. Zastanawiam się, czy faktycznie opowiadania nie byłyby lepsze, tak jak autor na początku zamierzał.
Generalnie fajny pomysł i motyw, mnie się to nigdy nie znudzi, ale czekam na coś więcej, gdzie losy bohaterów powalą mnie na kolana, a ja będę śledzić fabułę z zapartym tchem, bo takie przechodzenie od puntu A do punktu B, by ostatecznie zostać z niczym jest po prostu nużące. Nie wiem czy sięgnę po dwa następne tomy, za ten złapałam tak naprawdę przez wyzwanie LC.
Ciekawa, być może miejscami przerysowana, ale... wciąga. Czuć, że to debiut, tekst trochę surowy, może niedoszlifowany - to i ocena łagodniejsza :) - i dodatkowa gwiazdka za lokalizację akcji - w końcu polska postapo
Nawet nie zauważyłam kiedy skończyłam audiobooka, niestety w tym nie poztywnym znaczeniu. Fabuła nie przyciągała mojej uwagi. Wydarzenia nudnawe, było kilka ciekawszych momentów, ale za mało. Zero przywiązania do bohaterów czy jakichkolwiek względem nich uczuć. Byli miałcy, nieinteresujący. Ze wszystkich na ten moment przeczytanych przeze mnie książek o tematyce Stalkerów, ta jest najgorsza.
No to ten, trochę mi zeszło czasu (bo osobista niemoc, bo wyładowana bateria w pociągu, bo parę innych kwestii), ale "Kompleks 7215" Bartka Biedrzyckiego przeczytany. Przynajmniej ta główna część, bo zostały mi opowiadania, które pewnie ruszę później, w ramach odmóżdżenia po czymś ambitniejszym.
Parę rozwiązań infantylnych i sztucznych, wiadomo (ekhm klucz ekhm). Parę dysonansów tu i ówdzie, bo a to bohater nagle dostaje słowotoku, a to jakaś scena załatwiona w paru zdaniach (choć kiedy już Bartek zaczynał się rozpisywać, to aż chciało się czytać), a to jeszcze coś innego. No ale generalnie wrażenia jak najbardziej pozytywne. Książka spełniła swoją rolę, jestem ukontentowany zawartością cultural references, na jakieś autobusowo-pociągowo-samolotowe eskapady jest jak znalazł.
Ot, parę słów od laika. "Stacja: Nowy Świat" już czeka w kolejce, ale jestem dobrze nastawiony.
Logicznie i przede wszystkim bardzo interesująco zbudowany świat Warszawskiego, post apokaliptycznego metra. Świetnie postacie i wciągający główny wątek powieści. Niestety poprowadzenie powieści podobało mi się dużo mniej. Za szybko i za chaotycznie. Zbyt dużo pomysłów jak na jedną książkę. Bardzo duży potencjał został trochę zmarnowany przez upchniecie wszystkiego w jeden tom.
Dobra, fajna i interesująca książka dla każdego fana post-apokalipytcznego swiata typu Fallout lub Metro. Nie spodziewajcie się niczego orginalnego (dlatego nie ma 5*) ale i tak pomysł na opowieść jest swietny. Książka nie jest napisana trudnym językiem a więc łatwo się czyta, dużo się dzieje w historii przez to nie było nudnego momentu. Polecam!