Though he returned from America penniless, Nathan Stramer still daydreams of a better life. Raising six children with his wife Rywka in a poor area of Tarnów, he chases hare-brained schemes to make money while she fantasises about a trip to the seaside.
Meanwhile, their children are taking steps out into a changing world. Rudek, the eldest, sets his passions aside for a practical job; Rena falls in love with a married man, and Hesio and Salek get ever more involved with Communism.
While Nathan and Rywka try to hold the centre of their raucous family life, national conflicts begin to escalate, and something sinister creeps into the Stramers' world that they don't yet understand.
Mikołaj Łoziński (ur. 1980 w Warszawie) – polski pisarz i scenarzysta, laureat Nagrody Fundacji im. Kościelskich (2007) i nagrody Paszport „Polityki” (2012).
The Stramer family live in a small town of Tarnów, situated in the south of Poland. The head of the family, Nathan, decided to return from America and leave his brother, Ben, because he loved Rywka. They get married and their family grows although their fortune does not. In the course of several decades we learn about their simple, poor existence, choices they make, their aspitarations and dreams until the dark days approach and they vanish in the Holocaust ... The novel surprised me. Reading it was like being with this poor Jewish family, accompanying them in their bedsitter, walking down the streets of Tarnów and sharing their their hopes for a better future, a success in business and in personal life. Still, all the time there was the knowledge of what awaits them, the knowledge which they were spared. STRAMER was published several months ago, and there are opinions it may win the prestigious NIKE Literary Award. If it does, I will be happy as the Author accomplished an outstanding novel, bringing the atmosphere of a provincial pre-war town, its inhabitants, parks, architecture and places which may still exist or which perhaps are no longer there. The world which was and is no more. I only passed through this town once, but now I would like to put this book in my suitcase and visit it properly. One fragment in this novel was special to me. At a certain moment, the characters start wondering when precisely the relatively peaceful co-existence of different minorities in Tarnów began to shift towards anti-Semitism. I think Mr Łozinski's ambition in this novel was to make us realize that hate may not be so noticeable when it starts, and then suddenly it is here, all around us.
Gdy pisze się o przedwojennej Polsce i żydowskich jej mieszkańcach łatwo wpaść w tryb “odkrywanie zapomnianego dziedzictwa”, “przywracanie pamięci” i łatwo zamknąć się w tych sloganach. Wbrew pozorom o żydowskim dziedzictwie dzisiaj się pisze całkiem sporo i choć to oczywiście wciąż marginalia jeśli chodzi o świadomość bardziej masową, to w dyskursie elitarnym trzeba mieć bardzo ciężkie klapki na oczach, by nie zauważyć, że temat jest podejmowany zarówno przez reportaż, prace naukowe jak i prozę. Jednak “Stramer” wprowadza coś nowego do tej opowieści i to jest wielkie osiągnięcie Mikołaja Łozińskiego. Autor opowiada o tym jak w zwyczajnej, biednej, żydowskiej rodzinie z Tarnowa pojawiła się idea komunizmu i dokąd zaprowadziła potomków Nathana i Rywki z ulicy Goldhammera.
Nathan wraca z Ameryki odmieniony. Wyjechał do brata, a wrócił dla dziewczyny. Taką wersję Rywka lubi słyszeć chyba najbardziej. Gdy Nathan mówi, dodaje angielskie słówka, których nikt w rodzinie Stramerów nie rozumie. Przynajmniej dopóki dzieci nie poznają innego świata poza biedną ulicą w równie niebogatym miasteczku. To, że wraca bez grosza i bez sensownych pomysłów na przyszłość, to inna sprawa, ale Rywka stara się tym nie zadręczać. I tak ma sporo problemów z dzieciakami, humorami męża i codziennością, która oznacza walkę o byt. Może gdyby jednak jak jej koleżanki zdecydowała się wcześniej na wyjazd do Argentyny? Z rodzinnego Niska wyjechały dwie, Nessa Schnur i Lila Flaum (ciekawe, czy to celowa gra ze znaczeniami, w końcu Flaum to “puszek”) zdecydowały się na wyjazd i choć pewnie są zmuszone do prostytucji, to jednak ich życie czasem wydaje się Rywce dużo atrakcyjniejsze niż to u boku Nathana.
“Stramer” to wielowątkowa opowieść o tytułowej rodzinie, w której jest miejsce na śmiech, dowcip, przyśpiewki i żarty, seks, religię, Polskę i przygodę. Gdy młodsi Stramerowie poznają komunistyczne idee widzą w nich rozwiązanie swoich problemów - partia daje pozycję, bezpieczeństwo, koniec z nudą i poszerza horyzonty. Walczy się o słuszną sprawę - kraj ludzi równych, bez wyzysku. A, że w Bolszewii wcale nie jest tak radośnie, jak przedstawia to oficjalna propaganda? Kto by się tym przejmował w Tarnowie, tu lepiej karmić się bajkami, zwłaszcza że głód jest Stramerom nieobcy. Łoziński kapitalnie opowiada o lokalnym antysemityzmie, bez epatowania i nadmiaru grozy pokazuje jak codzienność stawała się trudniejsza do zniesienia. Doskonale stosuje montaż, przeskakując w czasie nad niektórymi wydarzeniami i powoli do nich wracając, by zamiast taplać czytelnika w grozie, skierować go w stronę bardziej uniwersalnych refleksji i nie skupiać się tylko na - jakże zawsze atrakcyjnej literacko - przemocy. Autora bardzo ciekawi kwestia polskości swoich bohaterów, pokazuje ich jako patriotów, znających Mickiewicza, doskonale mówiących po polsku, unikających ortodoksji. To też dobry wybieg, by językowo niczego nie udawać - niewiele u Łozińskiego “żydłaczenia”, jidyszyzmów, za to sporo podtekstów,i widać doskonale zrobioną kwerendę literacką.
Przy całej sile i niezwykłym ładunku tej opowieści Łozińskiemu udało się stworzyć dzieło lekkie i przystępne, czyta się “Stramera” jak powieść przygodową, sięgającą po klasyczne rozwiązania narracyjne, wciągającą i nieprzytłaczającą. Może partie “hiszpańskie”, gdy jeden z synów Nathana wyrusza na wojnę z faszystami wydają się być zbyt pozbawione tła, a zakończenie jednak przyspieszone, ale trochę rozumiem, że autor niekoniecznie chciał pisać “Stramerów” kolejne osiem lat, a i rzeczywistość wokół naszych bohaterów przyspieszyła tak, że przestała układać się w linearną opowieść.
Gdy myślę o “Stramerze” to mam w głowie jedno słowo - “monumentalny”. Bo choć w lekkiej formie, to Łoziński tworzy fascynującą galerię postaci, do bólu realistycznych, czasem groteskowych i śmiesznych, niekiedy budzących grozę, ułomnych, mających swoje skrywane potrzeby i marzenia. I każda z nich dostaje w tej książce swoją przestrzeń, każda historia tworzy mikrohistorie i się odgałęzia, by (prawie) wszyscy Stramerowie spotkali się w jednym miejscu. Zakończenie tej książki wszyscy znamy bez czytania.
Zaskakująco dobry mamy rok dla prozy historycznej, po świetnym “Akanie” Goźlińskiego, “Stramerowie” Mikołaja Łozińskiego to kolejna wielka opowieść o polskiej przeszłości, która pozwala na nowe spojrzenie na historię. Czytajcie, warto.
Jedna z najlepszych książek, jakie czytałam w tym roku. Od pierwszej strony wiadomo, jak się skończy, ale do ostatniego zdania człowiek zastanawia się, jak bardzo smutne i złe to zakończenie będzie .
"Książka" Łozińskiego jest jedną z najlepszych rzeczy czytanych przeze mnie w tym roku. Jego "Stramer" będzie chyba największym rozczarowaniem.
Nie, to nie jest Singer! Nie słuchajcie tych głosów. Akademicka, powierzchowna, przewidywalna powieść. Gromada (zbyt duża) wyciętych z papieru postaci, a w tle wielka Historia, tylko że też pokazana tak, jakby wycięto ją z podręcznika historii. Rozpłakałam się na ostatniej stronie, to prawda. Ale to był jedyny moment (na 440 stron!), kiedy coś poczułam.
Nie wiem, czemu taki minimalista, tak oryginalny i w sumie awangardowy autor wziął się za sagę rodzinną. Czytałam gdzieś, że starał się ją napisać "swoim" stylem, ale nie wychodziło, więc zdecydował się na coś takiego, do bólu realistycznego. Nie wyszło tym bardziej. Myślę że w pewien sposób Łoziński dokonał tu gwałtu na samym sobie i to niestety odbiło się na książce. Ona nie ma duszy, nie jest "prawdziwa", jest jak pisana pod linijkę, na konkurs literacki w liceum. Wielki smutek. Teraz chyba faktycznie pójdę wypożyczyć Singera na odtrutkę.
Verrukkelijke roman, ongelofelijk goed geschreven, ongelofelijk ook dat maar zo weinig van mijn Goodreads-vrienden hem hebben gelezen.
Tijdens het lezen moest ik soms denken aan soulplaten van nu die het geluid van soulmuziek uit de sixties of seventies eigenlijk een beetje kopiëren, maar dan met net iets betere liedjes en een veel betere productie — Raphael Saadiq, Amy Winehouse. Die platen zijn eigenlijk beter dan het origineel. Een soortgelijk gevoel had ik bij ‘Stramer’ — dat leest niet per se als een historische roman, het leest als een roman die net na de oorlog is geschreven, in de jaren vijftig, maar dan beter, pakkender, slimmer, raker.
Bellissimo! Complimenti all’autore , al traduttore e alla casa editrice : Bottega Errante Edizioni di Udine ! E grazie al bravissimo libraio della Lovat di Trieste che me l’ha consigliato!
With his beautifully constructed and written novel Łoziński paints a complex picture of a Jewish Stramer family living in Tarnów in the years just preceding the 2nd World War. I devoured the scattered narrative, the intertwined timelines and the immense attention to detail. It is a very moving story of growing discrimination of the Jewish population and their struggles to continue looking on the bright side of life no matter what. I am very happy that there are quite some translations of this novel coming out next year because it definitely deserved a wider, international audience.
Mówcie, co chcecie, ale ebook to jednak nie to samo co papierowa książka, mi ta forma zawsze odbiera część przyjemności z czytania, myślę, że tak samo było w tym przypadku. "Stramer" to jedna z tych książek, które czyta się jednym tchem, ale to też jedna z tych książek, które (przynajmniej mnie) pozostawiają z niedosytem... Było mi mało, było ciut zbyt powierzchownie, chciałabym głębszej i obszerniejszej sagi rodzinnej i szerszego tła historycznego. Ale fakt, że chciałam więcej sam w sobie jest komplementem 😉
Świetnie sprzedane, średnie pisanie dla wielbicieli tanich wzruszeń. Tak jak lubię Łozińskiego, tak psychologia postaci w tej książce woła o pomstę do nieba. Tym razem autor za mało miał widać budulca w życiu i musiał zdać się na swoją wiedzę o figurach ludzkich. Postaci autor charakteryzuje więc za pomocą jednej cechy, jak w komiksie. Może polegał na sile zbiorowości rodziny. Problem z tą strategią jest taki, że wskutek użycia prostolinijnych rysunków bohaterów całe usilnie budowane ciepło tej rodziny staje się po prostu kiczowate. Lekcja z character developmentu - pała.
świetnie napisane, ale: - miejscami saga rodzinna jest tak idylliczna i lukrowana, że masz wrażenie, że jesteś w Poznaniu u Musierowicz - przedstawienie i obraz chłopów Reymontem nie stało... - kobiety są tylko dodatkiem do mężczyzn, bierne żony, kochanki, matki; mężczyźni tworzą historię, działają, wpływają na świat, poddają się historii, a kobiety są dekoracją - postacie są jakby zbyt pobieżnie nakreślone i pospiesznie wycięte z papieru, ciężko nawet odróżnić braci od siebie
Największa siła „Stramera” polega na tym, co w samej powieści zajmuje może kilkadziesiąt ostatnich stron. Czytelnik wie, co prawdopodobnie spotka rodzinę Stramerów, gdzie to wszystko prowadzi i jak może się potoczyć, a oni nie. Prowadzą więc swoje życia, wikłając się w pozornie nieistotne relacje, podążają za ideałami, mniej lub bardziej starają się żyć według samych siebie przyzwoicie. Fakt, że już rozpościera się nad nimi złowróżbne skrzydło historii, dodaje tej opowieści głębi.
Nie wystarczająco jednak, żeby uratować dziewięćdziesiąt procent tej historii od miałkości i nudy, która wieje z jej kart. Bohaterowie są wycięci z kartonu, stanowią zbiór schematów i podążają dość schematycznymi ścieżkami. Kobiety potraktowane są już zupełnie po macoszemu, choć Ryfka i Wela to jedyne postacie przynajmniej wzbudzające sympatię. Oczywiście, nie jestem przywiązana do „sympatycznych” bohaterów, ale jeśli nie są interesujący, to chociaż to może trzymać przy czytaniu.
Generalnie uwielbiam takie powieści rojące się od postaci, w istotnych dla historii świata momentach. Językowo też Łoziński się nie pogrąża, choć niczego ciekawego sobą nie prezentuje. Owszem, początek mi się podobał i wiele sobie po książce obiecywałam. Potem już z rozpędu doczytałam do końca w zaledwie kilka dni. Końcowe sceny wycisnęły mi z oczu trochę łez, ale niewielka w tym zasługa samej książki i jej autora.
Na plus zasługuje przemycona tu i ówdzie sytuacja Żydów w Polsce, rozwijający się ochoczo antysemityzm, a także jasne pokazanie, czemu idee komunistyczne trafiły wśród młodych Żydów na tak podatny grunt. Zdarza się też tu i ówdzie jakaś ładna linijka o uczuciach między rodzeństwem, ale wyblakły one w mojej pamięci zaraz po ukończonej lekturze.
Od początku wszyscy wiemy, do czego dąży ta historia i jak się prawdopodobnie zakończy. Lekko, ale pięknie napisana saga rodziny Stramerów, miejscami bywa może zbyt ckliwie, nostalgicznie i sentymentalnie, ale ja to kupuję. Chciałbym, żeby było troszeczkę bardziej wyraziście, bo miejscami miałem problem z rozróżnieniem bohaterów między sobą (a słuchanie audiobooka i zerowa pamięć do imion mi tego nie ułatwiała), ale ogólnie bardzo polecam.
Książka z potencjałem, ale w moim odczuciu niewykorzystanym. Tą historią można byłoby mocno zagrać na emocjach, a przynajmniej sprawić, aby czytelnik taki jak ja - coś poczuł. Owszem, tkwił we mnie smutek, bo doskonale wiedziałam, jak to się skończy, ale przez ponad połowę nudziłam się, czekając na coś, co mnie chociaż odrobinę poruszy, a przez drugą połowę wyczekiwałam końca. Jest zbyt długo, dość mocno nużąco, a miejscami chaotycznie. Niemniej nie żałuję chwil spędzonych ze Stramerami, chociaż nie jest to najlepszy tytuł w tym gatunku, jaki dane mi było przeczytać.
Nie jest mi łatwo wyjaśnić, dlaczego "Stramer" tak mnie zachwycił. Chyba miałam wrażenie, że takich powieści już się nie pisze - wielowymiarowych, rozpiętych na kilka dekad i pokoleń (oraz dwa kontynenty), utkanych z drobnych kadrów codzienności bohaterów - które to kadry, niepostrzeżenie splatając się z historią XX wieku, tworzą frapującą opowieść.
Jeśli na hasło "historia" dryfujecie już myślami gdzie indziej, zapewniam, że Łoziński wątki narastających konfliktów narodowych, młodzieńczych fascynacji komunizmem, protestów robotniczych czy kiełkującego w Europie lat 30. faszyzmu, kreśli tak, że ma się ochotę tylko sięgać po więcej, dalej poznawać odcienie międzywojnia (i wojny) z różnych regionów kraju.
Przede wszystkim jednak saga Stramerów - żydowskiego małżeństwa z sześciorgiem dzieci - skrzy się autentyzmem emocji. Bohaterowie, jak każdy z nas, żyją w mimowolnym poczuciu, że... ich świat będzie trwał. Zakochują się, udzielają korepetycji, sprzeczają się o poduszkę na łóżku, angażują się politycznie, snują pomysły coraz to nowych biznesów (gorzki, choć komiczny, wątek ojca rodziny, który regularnie rysuje wizje szumnych przedsięwzięć - np. otworzywszy kawiarnię, wpada na pomysł, by zniechęcić klientów do zbyt długiego siedzenia przy jednej filiżance kawy... spiłowując nogi krzeseł; "Już wiedział, jak czuł się Krzysztof Kolumb" - podsumowuje Łoziński). Rywka i Nathan, Rudek i Nusek, Salek i Hesio, Rena i Wela, tłoczą się nocą na materacach w ciasnym mieszkaniu, zasypiając z marzeniami, które wykraczają daleko poza ulicę Goldhammera.
A w tle ich niepozornej codzienności Łoziński maluje historię rodzącego się antysemityzmu, pierwszych przejawów wykluczenia i nienawiści. Moje emocje wobec tej płaszczyzny powieści najlepiej ujmuje sam autor, w jednej z radiowych rozmów:
- Jesteśmy mądrzejsi od poprzednich pokoleń tylko o tyle, że wiemy, co się z nimi stało.
Początek to ledwo zamaskowany referat historyczny (szczytem jest chwila, w której młody chłopiec powtarza sobie w duchu o lokalnym systemie burmistrzowskim), dalej jest dużo ckliwości i męczącej nostalgii. Nużą dopowiedzenia i ciągłe pytania retoryczne, które zabijają wszelką ciekawość tego, co będzie dalej. W czytelniku rośnie też wrażenie, jakby to wszystko już gdzieś czytał lub widział. Pomimo ewidentnych starań, kobiecie postaci poza kilkoma dobrze naszkicowanym epizodycznymi postaciami dosyć powierzchowne.
Piękna, przejmująca, smutna. Mikołaj Łoziński jest geniuszem, żeby napisać taką książkę to trzeba mieć talent! Czyta się to jednym tchem a po skończeniu zostaje tylko pustka i poczucie osamotnienia...
Muszę docenić wydanie tej książki, bo jest niesamowicie estetyczne!
Wybitna, pięknie napisana i niesamowicie smutna historia żydowskiej rodziny Stramerów, która niejednokrotnie wywołała u mnie łzy. To książka, którą powinien przeczytać każdy, powinna zostać włączona do kanonu lektur szkolnych w liceum i nagłaśniana. Jedna z najlepszych pozycji, jakie przeczytałam w tym roku.
Pierwsza 1/3 wcisnęła mnie w siodełko, byłem zachwycony. Ale od połowy czułem, że autor odpuszcza, jakby łata - a to dowcip, a to kolejny, a to jakiś smaczek z epoki (papierosy, aparaty), nad którym zbytnio się skupia, jakby chciał pokazać, że był risercz. Ostatnia jedna trzecia wraca jednak na pierwotne tory, mimo że zdarzało się Łozińskiemu nie doceniać pamięci czytelnika i przywoływać te same obrazy (choćby pani Pusiowa i łapanie się Natana za nos), jakby nie wierzył, że czytelnik pamięta. Podobało mi się nieszafowanie historią. Że pierwszy raz data dzienna pojawia się za połową, a reszty trzeba się domyślać z toku opowieści i własnej znajomości historii powszechnej. Podobało skupienie na człowieku. Rzadko mnie chwyta polska literatura, a tu proszę, schwyciła nawet.
Jak pod linijkę, wszystko w tej powieści opisane jest z jednakową intensywnością. Odniosłem wrażenie, że bohaterowie chcieliby dołożyć coś jeszcze od siebie do tej historii, ale Autor zwyczajnie im na to nie pozwolił. Ta książka jest wyjątkowa z uwagi na to wszystko, co zostało w niej przemilczane lub wcale nie zostało nakreślone.
Porządna historia, porządna literatura i to, za co autor szczególnie zyskuje mój szacunek, czyli przygotowanie, bo by odtworzyć przedwojenne realia musiał porządnie pogrzebać w archiwach. Ale żebym z żalem rozstawała się z tą książką to nie powiem.
Od początku wiadomo, jak zakończy się ta historia. Strasznie bolesne jest jednak towarzyszenie rodzinie Stramerów w tej podróży, w zrozumieniu przez nich jaki czeka ich los.
W międzywojennym Tarnowie, przy ulicy Goldhammera 20, swoje szczęście i smutki dzielą ze sobą Nathan, Rywka, Rudek, Rena, Salek, Hesio, Wela i Nusek. To właśnie ich codzienność, dorastanie, niepowodzenia, zwycięstwa, konflikty i wybory obserwujemy z pewną dozą ciekawości i zarazem niepokoju, ponieważ rodzina Stramerów jest wyznania mojżeszowego. Każdy z nich będzie musiał zmierzyć się z realiami przedwojennej Polski i wybuchem II wojny światowej.
„Stramer” to piąta powieść Mikołaja Łozińskiego, zdobywcy Nagrody Kościelskich za powieść Reisefieber. W swojej najnowszej książce zwraca uwagę na zapomniane wartości rodzinne. Nie idealizuje ich jednak i nie stawia laurek, codzienność przynosi zmaganie się ze swoimi słabościami i decyzjami bez względu na to, kim się jest. Czytelnik siada ze Stramerami do stołu, słucha, a mimo dzielącej przepaści czasowej, nawet utożsamia się z nimi. Jest w tej powieści sporo nostalgii, miejscami humoru, odrobiny buntu, bez przesadnego fatalizmu. Dlatego jest ona tak warta przeczytania.
Uwielbiam odkrywać takie z pozoru zwyczajne, rodzinne historie osadzone w Polsce dwudziestego wieku. Tutaj mamy żydowską rodzinę mieszkającą w Tarnowie, żyjącą pomiędzy wojnami - pewnie pomyślicie, że nic takiego. Historia jak historia, wychowanie dzieci i obserwowanie jak dorastają.
Ale mamy też narastający antysemityzm.. a resztę musicie odkryć sami, bo to jedna z tych książek, o których warto wiedzieć jak najmniej.
Chyba najbardziej złapały mnie za serce pojedyncze zdania.