Bolszewicy i apostołowie to osiem fascynujących życiorysów i osiem postaci, które wywarły istotny wpływ na dzieje dwudziestowiecznej Rosji. Ich dzieje to opowieść o walce, polityce, rewolucji, miłości, wierze, bólu i śmierci. A ponad nimi tragiczne pytanie: "Czy było warto?". Wielki pisarz Maksym Gorki, który stał się człowiekiem instytucją. Bracia Aleksander i Włodzimierz Uljanowowie, którzy byli niczym awers i rewers tej samej monety. Mikołaj II, czyli Hiob zasiadający na tronie cara. Aleksander Parvus – czerwony kapitalista, który kupił rewolucję. Borys Sawinkow, terrorysta i romantyk. Maria Spiridonowa, która stała się świętą pośród rewolucjonistów. I Aleksandra Kołłontaj – apostołka miłości, chcąca udowodnić kobietom, że w niczym nie są gorsze od mężczyzn.
Stali po przeciwnych stronach rosyjskiej barykady. "Rewolucjonista i wstecznik, ofiara i kat, zdrajca i zdradzony" – jak pisał Joseph Conrad. Zasługują na pamięć, abyśmy mogli z tej pamięci wyciągać wnioski na przyszłość.
Nie jest to może szalenie wybitny reportaż, ale większością bohaterów nie zetknęłam się, a jak już to przelotnie. Poza tym dał mi jaśniejszy obraz rewolucji bolszewickiej i wszystkich przyczynków do niej
Portrety osób, które odegrały rolę w wydarzeniach z przełomu XIX i XX wieku zmieniających carską Rosję w komunistyczny ZSRR. Jestem pod wrażeniem sprawności z jaką autorka prowadzi narrację, dzięki czemu, mimo ogromnej liczby faktów, dat i bohaterów, czytelnik jest w stanie rozumieć wydarzenia i czerpać przyjemność z lektury. Oprócz dużej dawki historii mamy tu sporo ciekawostek, a wszystko poparte bogatą bibliografią.
Chyba dużym plusem dla mnie jest paradoksalnie to, że ta książka nie ma aspiracji do bycia naukową książką historyczną. To bardzo wciągające portrety ośmiu osób grających różne, niekoniecznie pierwszoplanowe, role w rewolucyjnym dramacie. Frołow zresztą mniej interesuje się wielką polityką, a bardziej intymnym, psychologicznym życiem bohaterów/ek i to jest chyba dla mnie kolejnym plusem. Niespodziewanie bardzo dobra lektura, cieszę się, że wymieniłem kiedyś za małe spodnie na tę książkę, był to bardzo dobry deal.
Biedniutka, marna pisaninka, zastanawiająco często skupiająca się na aspektach posuwisto-zwrotnych z towarzyszącym ssaniem palucha. Dodajmy do tego niestaranną redakcję (George Bernard Show, znany niemiecki komunista Telman (Thaelmann, w sensie)) wskazującą na beztroskie przepisywanie z rosyjskich autorów, ale też "statki wojenne", ha tfu, i obrazek robi się raczej nieatrakcyjny. Ech.