Nowe wydanie debiutanckiej powieści Marty Bijan: wstrząsającej historii o marzeniach, które okazały się drogą prosto w ciemność.
W muzycznym świecie Warszawy przecina się los dwóch młodych kobiet: Es – cichej, niespełnionej artystki, oraz Melodii – błękitnowłosej ekstrawertyczki, której charyzma i głos hipnotyzują. Jedyne co je łączy to miłość do sztuki i potrzeba bycia zauważoną. Ich relacja, z pozoru profesjonalna, szybko zamienia się w pełną napięcia grę pełną emocji i toksycznych zależności.
Melodia mgieł dziennych to przejmująca opowieść o cienkiej granicy między spełnieniem a upadkiem, między światłem reflektorów a mrokiem duszy.
Marta Bijan, wokalistka i pisarka, w tej debiutanckiej, docenionej przez czytelników powieści, snuje historię przepełnioną bólem, tęsknotą i iluzją bliskości.
Marta Bijan napisała cudownie melodyczną opowieść, wypełnioną smutkiem, melancholią, muzyką. Muzyczny świat widziany jej oczami nie ma w sobie nic z bajecznych wyobrażeń – to świat uzależnień, układów, złudzeń, pustki, która rodzi się w sercu. To świat iluzji, dymów i luster, które mamią, hipnotyzują, dławią prawdziwą rzeczywistość. Nic tutaj nie jest prawdziwe, a od każdy kolejny dzień to stąpanie po ostrzu brzytwy.
Marta czaruje nowym pisarskim głosem, snując swoją intymną historię, w której przebijają się tęsknota i śmierć. Kto zna jej piosenki, ten pośród „Melodii mgieł dziennych” odnajdzie te dźwięki, ten smutek, te wszystkie emocje, które w nich kotłują się i wybrzmiewają.
To przygnębiająca książka, mglista i gorzka, w której nie wszyscy się odnajdą. Opowieść o wielkich wzlotach i równie wielkich upadkach, o straconych złudzeniach i zduszonych w zarodku marzeniach. Zachwyci wrażliwe i nadwrażliwe czytelnicze dusze, być może szczególnie te, które dopiero wkraczają w dorosły świat.
dużo trafnych spostrzeżeń na temat zazdrości/przyjaźni/odnajdywania siebie i wielu innych rzeczy w pięknie opisany sposób. mimo wszystko jestem prawie pewna, że nie zostanie mi na dłużej w pamięci i szybko o niej zapomnę.
„Melodia mgieł dziennych” to opowieść o emocjach. Tych w większości bolesnych, często niedopowiedzianych, mocno odczuwanych, których wyrażenie często jest wręcz niemożliwe. Czytając tę powieść, miałam wrażenie, że Marta Bijan bardzo dobrze wie, jak to jest doświadczać niewidzialności. Polska wokalistka i kompozytorka z pewnością nie raz doświadczyła mniejszych lub większych sukcesów. Napisała jednak powieść gorzką i melancholijną, która z pewnością poruszy niejednego czytelnika.
Warto sięgnąć po debiutancką powieść Marty Bijan choćby dla tego słodkiego bólu serca i rozwianych złudzeń.
Niestety, ta lektura bardzo mnie zmęczyła. Z jednej strony dostałam coś z dużym potencjałem - walkę o siebie, o drugą osobę, bardzo trudną relację, budowaną na niepewnym gruncie. Dużo tu było mroku, używek. Niestety, mimo, że książka jest dość krótka, łatwo było mi się w niej zgubić. Miałam wrażenie, że niektóre rozdziały, akapity, są oderwane od reszty. Momentami dwie główne bohaterki zlewały mi się w jedno. Być może nie zrozumiałam przekazu, jednak w ogólnym rozrachunku moja ocena pozostaje negatywna.
„Została mi tylko melodia...” - nucę. Nie zgadzam się z tym, ale te słowa cały czas do mnie wracają. Nie zgadzam, bo zostało mi coś więcej. Po „Melodii mgieł dziennych” zostało mi trochę smutku, szczypta goryczy, kilka zachwytów i pół ciuta własnych wspomnień, które powróciły dzięki niej. Została mi cała gama emocji. Zostało spojrzenie, które biegło wzdłuż wersów i chciałoby biec dalej. I jeszcze. - Przeczytałam ją na raz. Zaczęłam w ciszy, jednak melodia szybko pojawiła się sama. Gdy na początku fragmentu, który wyjątkowo mnie dotknął, zobaczyłam wzmiankę o Debussym, od razu włączyłam wspomniane „Światło księżyca”. I tak moją melodią, która niosła mnie aż do ostatniej strony, stał się właśnie ten utwór. - Ta książka to układanka, którą chce się układać. Układanka o wysokim poziomie trudności. Jestem pełna podziwu dla konstrukcji. Niektórzy mówią - chaos. Ja mówię - potrzeba dużej wrażliwości, żeby zrozumieć, że tak naprawdę wszystko jest na swoim miejscu. Że jest genialnie przemyślane. Że tak myśli się, gdy czuje się dużo i czuje intensywnie. I tak się wtedy pisze. Tka się sieć drobnych powiązań, tak subtelnych, że niemal niezauważalnych. - Po przeczytaniu zapisałam sobie: bezpośrednia, surowa, boląca. Te trzy słowa dobrze oddają treść. Są też jednymi z moich ulubionych, które mogę odnieść do książki. Szczególnie „boląca”. To określenie nie wpada mi do głowy często, chociaż ciągle szukam książek, którym mogłabym je przypisać. Dźwięki „Melodii mgieł dziennych” nie niosą ukojenia. Raczej rozdrapują rany. Nie otulają do snu. Raczej każą śnić jeden z tych smutnych snów, które często powracają. Jednocześnie nie są tymi niechcianymi. Raczej sprawiają nieco masochistyczną przyjemność. - To debiut, który gra z tą częścią mojej wrażliwości, która wcale nie jest krucha. Gra z tą jej częścią, która w środku nocy krzyczy to „Wszystko, czego boję się powiedzieć.” - Ig: Zaczytana Querida
wow, nie spodziewałam się, że ta książka zostawi mnie w trochę „speechless” stanie.
Może dotknęła tak bardzo przez bliskie obcowanie z muzyką. Może przez empatię do wszystkich bohaterów. Może przez świetną narrację i język. Nie ważne - ważne, że dotknęła. Z początku myślałam, że rozrzutna chronologia będzie mnie rozpraszała, ale wystarczyło kilka kolejnych rozdziałów i cały ten klimat stał się dla mnie bardzo zrozumiały. Es mnie zafascynowała, a cała ta książka odgrywała się w mojej głowie niczym film - genialna robota z atmosferą, budowaniem napięcia i całym prowadzeniem historii💛
Stało się. Pióro Marty Bijan (chyba) przemówiło do mnie w punkt i niesamowicie się z tego powodu cieszę!
Zmysłowa. To jedno słowo nadaje tej powieści jednolitość. „Melodia mgieł dziennych” jest przerażającą historią powolnego znikania. Historią relacji toksycznej i uzależniającej. Historią sensualną. Jest brutalnie poetycka. Nie w sposób powierzchowny, a jakby podpowłokowy, emocjonalny, wewnętrzny. Chaotyczne przeskoki czasowe dają złudzenie migawek, tworzą sensoryczny kalejdoskop wspomnień. Niezwykle utożsamiłam się z Es. Miała mój wstyd i jakby moje myśli w swojej głowie. Ta powieść jest estetycznie moja. Jest zjawiskiem.
„Melodia mgieł dziennych” to pierwsza powieść Marty Bijan, wcześniej wydała tomik poezji „Kwiat wielu nocy”. I szczerze? To widać, bo niektóre cytaty są piękne i właśnie poetyckie. Cała książka to historia Es, menadżerki Melody, alternatywnej wokalistki. Fabuła nie porywa na początku, dopiero z czasem się rozkręca, kiedy z każdą stroną pokazuje nam kolejne tajemnice bohaterki, która chce być niewidzialna a jednocześnie osiągnąć swoje cele, marzenia. Styl pisania mnie nie porwał, taki ot depresyjny humor, którego nie jestem fanką. Jednakże można znaleźć w tej książce coś dla siebie.
Bardzo spodobał mi się styl! Ta poetyckość to strzał w 10 jeśli chodzi o tę pozycję. Nie mniej jednak czegoś mi tu zabrakło. Melodia nie zagrała między nami tak, jak tego oczekiwałam. Co nie znaczy, że ten debiut jest zły, wręcz przeciwnie.
Ta książka miała szanse na pięć gwiazdek, ale jednak początkowo miała swoje słabsze momenty, a ja też nieco się plątałam w akcji. Jak zwykle nie czytam opisów, tak w tym wypadku musiałam do niego zerknąć, aby zobaczyć, co się dzieje. Z każdą jednak stroną było coraz lepiej, a ja odczuwałam coraz to więcej emocji. Pod pewnymi względami Es mi jest bliska i nawet miejscami ją rozumiałam. Sama wiem, jak trudno jest patrzeć na to, jak ktoś inny spełnia twoje marzenia, żyje życiem, które ty zawsze chciałaś mieć. Jeśli chodzi o zakończenie to nie spodziewałam, że to wszystko może się potoczyć w tę stronę. Do tego zakochałam się w tym, jak autorka pisze. Rozdziały były krótkie, nic nie było jakoś bardzo rozwinięte, ale mam wrażenie, że to co powinno zostać opowiedziane, opowiedziane zostało. Ja osobiście zostałam kupiona.
Podeszłam do tej książki z naprawdę pozytywnym nastawieniem. Zawiodłam się jednak bardzo. Książka ogólnie jest bardzo chaotyczna, nieuporządkowane wydarzenia nie pozwalają skupić mi się na przekazie książki. Kwieciste zdania nie niosą prawie żadnego przekazu, trochę jakby poezja na siłę. Żaden z bohaterów nie przypadł mi do gustu, albo jest nijaki, albo przekoloryzowany.
Nie uważam, że jest to książka tragiczna. Jest w niej kilka zdań, nad którymi można głębiej pomyśleć.
Może po prostu nie jest dla mnie, może ja nie widzę w niej przekazu. To kwestia osobista.
4.75 ⭐️ Czytałam ją dosyć długo przez zastój czytelniczy i na początku trochę mi się dłużyła. Jednak mimo wszystko podobała mi się, podoba mi się w jaki melancholijny sposób zostaje przedstawiona ta historia. Muzyka jest dla mnie wszystkim i dlatego myślę, że ta historia mnie pochłonęła. Zawsze lubiłam czytać o artystach i zagłębiać się w ich życie myślę, że też z tego względu ta książka mi się podobała. Naprawdę dobra książka, uwielbiam styl pisania Marty Bijan i wiem, że napewno sięgnę po inne pozycje od niej ❤️
Piękna książka. Es jest wszystkim i nikim, człowiekiem niewidzialnym, ale z ogromnym talentem i chyba to boli mnie najbardziej. CHOCIAŻ CHYBA JESZCZE BARDZIEJ BOLI MNIE ZACHOWANIE JANA I MELODII. Co do Mel, jest ona idealnie tym kim powinna być i przez to jej nie lubię.