Benjamin Lowell dobrze wie, co znaczy być samotnym.
W szkole stale mierzy się z prześladowaniem, w domu także nie czuje się bezpieczny. Nie ma nikogo, kto zapytałby go, czy wszystko u niego w porządku.
Aż do dnia, w którym w jego klasie pojawia się Genevieve McKenney.
Każdy chce się zaprzyjaźnić z tą charyzmatyczną dziewczyną, ale ona bez wahania wybiera Bena. Ich znajomość staje się dla niego czymś więcej niż tylko rozmowami na przerwach – po raz pierwszy ktoś go naprawdę zauważa. Kiedy już zaczyna otwierać się na tę relację, Genevieve nagle znika w dziwnych okolicznościach, zostawiając Bena z pytaniami, na które nikt nie zna odpowiedzi. Tylko on widzi, że coś się tu nie zgadza. Postanawia ją odnaleźć.
A im bliżej Ben jest prawdy o zniknięciu dziewczyny, tym częściej zastanawia się nad własnym życiem. Staje przed pytaniem, którego nigdy wcześniej nie brał pod uwagę: a jeśli dom to nie miejsce, tylko ludzie? I czy szukając Gen, odnajdzie samego siebie?
To książka, o której trudno przestać myśleć nawet długo po przeczytaniu. Porusza trudne tematy: przemoc domowa, problem alkoholowy w rodzinie, wykluczenie, ale robi to z ogromną wrażliwością i delikatnością. To historia, w której można znaleźć schronienie. Porusza, wzrusza i zostawia z poczuciem nadziei. Pięknie pokazuje, czym jest found family, którą tworzą ludzie bliscy sercu. Styl Kamili jest lekki i naturalny, a emocje wylewają się z każdej strony. To była moja pierwsza książka autorki, ale na pewno nie ostatnia.
Chciałam polubić te książkę tak jak lubię autorkę i jej internetowy content ale niestety mi się nie udało - trudno jest mi stwierdzić co nie działa dla mnie w Gen bo książka w kontekście stylu jest bardzo w porządku. (Besties mi się podobało i przez to sięgnęłam po Gen)
I to co zauważyłam co łączy Besties i Gen to problem z osobowościami postaci - wybiera im się jedną główną cechę i wokół tego budowana jest postać (przykład : Dom - jest po prostu agresywny i poza tym że lubi grać w fife nie jestem w stanie nic więcej o nim powiedzieć, Tina -jest w klubie bokserskim? coś w ten deseń i poza tym że co chwile beczała nic nie jestem w stanie sobie o niej przypomnieć bo nie była w ogóle rozbudowana) postacie napisane niczym w amerykańskich filmach tak prosto by można było ich zaszufladkować ( Gen = popularna i najładniejsza, Ben = gnębiony odludek)
Cała książka ogólnie miała klimat jak w serialu na disney channel i w niektórych momentach nie wiedziałam czy się śmiać czy być poważnym , zauważyłam też że ma mocne problemy z tempem akcji. Nie mogłam uwierzyć w głębie przyjaźni Bena i Gen bo wydarzyła się mega szybko bez żadnego powodu, nie było tam miejsca na wspólne poznawanie się i przywiązywanie natomiast znalazło się przekraczanie cudzych granic (scena z bluzą) i próbowanie wyciągania Bena ze strefy komfortu ( w czasach szkolnych byłam introwertyczką z fobią społeczną więc jakbym maiła kogoś takiego jak Gen w swoim rejonie to chyba bym przepisała się na nauczanie domowe) Wracając do tempa akcji na początku jest mega szybkie co nie sprzyja temu by czytelnik uwierzył w budującą się znajomość, w środku jest mega wolne i rozciągnięte a tak naprawdę nic się w tym hotelu nie dzieje - postacie są kartonowe i mimo iż mija trochę czasu to w ich relacje też jest ciężko uwierzyć (ciągle mnie gryzie że Linda(??) zapomniałam imienia 'ciotki' chyba - tak się martwi o wszystkich , Benowi kupiła leki itp itd ale nie wysłała Doma np na terapie by zapanował nad gniewem, przez całą tą książkę jego zachowanie było dla mnie taką abstrakcją że nie przysporzył on większych kłopotów wszystkim kiedy kierował się jedynie przemocą i gniewem = napomknę iż te jego próby przełamywania lęków Bena albo mówieniu mu że jak ktoś się znęca to trzeba mu oddać nie wywarły na mnie pozytywnego wrażenia, no sorry ale przemoc rodzi przemoc i o ile nie ma nic złego w obronie to takimi zachowaniami można tylko rozsierdzić agresora (a nie zapominajmy że Ben jest wątły i kruchy a jednak Dom się zachowywał jakby to był urodzony wojownik) i wgl temat agresji Doma był traktowany strasznie po łebkach przez resztę bohaterów, tak jakby już się z tym pogodzili i mu na to pozwalali - frustrowało mnie to strasznie.
Miałam również wrażenie że dialogi nie do końca były organiczne, jakby ich głównym celem było przekazanie czytelnikowi jakiejś ważnej lekcji życiowej i nie byłoby w tym nic złego gdyby nie fakt że wszystko co było powiedziane przez Gen tak właśnie brzmiało. (sztucznie, nie naturalnie)
Przez tą właśnie słabo opisaną więź Gen i Bena ciężko mi się bardzo czytało o wszystkich wydarzeniach, bo ja mam uwierzyć że zamknięty w sobie dzieciak po przejściach tak o decyduję jechać się tak daleko dla ledwo poznanej dziewczyny? bez gwarancji że spotka jej dawnych znajomych?? MAM W TO UWIERZYĆ KIEDY ZAMIAST JĄ WYGOOGLOWAĆ ZACZĄŁ OD GOOGLOWANIA JEJ KOLEŻANKI? mam uwierzyć że on miał sobie poradzić kiedy był opisywany jako taka niemota życiowa? no cinżko - nie mówię że to niemożliwe ale mało wiarygodne.
Wątek ala 'thrillerowy' był spoko - najciekawszy w całej tej książce tak szczerze mówiąc. Relacja romantyczna była do przewidzenia ( ale że ja żywię się gejozom to już mam tak zwany gej radar xD więc może to dla tego) ale nie rozumiałam ponownie Bena jak mógł rozwinąć uczucia w stronę osoby która przypomina osoby które go dręczą (agresor, głupie odzywki itp) no ale o gustach chyba się nie powinno dyskutować ja też mam jakieś questionable choices jeśli chodzi o te sprawy.
Nie rozumiem osadzania akcji w Ameryce a później nie opisywania niczego charakterystycznego - miejsc, budynków itp - pamiętam że akcja działa się w szkole, w domu, w hotelu i tam gdzie był turniej ale nic wartego zapamiętania co by świadczyło że wydarzyło się to w Ameryce a nie w jakimś mieście w Polsce (tak jakby akcja była w USA tylko po to żeby użyć angielskich imion a nie polskich) brakowało mi całej tej otoczki, jakiegoś zapoznawania się z miejscem , obrazów w mojej głowie.(klimatu miejsca)
W tej książce było za dużo pomysłów które nie zostały rozwinięte, za dużo wątków które nie miały żadnego celu a jedynie zapełniały strony a świat było lekko przerysowany jak w kreskówce.
Gen nie jest dla mnie i przykro mi to mówić ale nie będzie moim domem.
skończyłam:(( mam niedosyt i potrzebuję więcej:(( motyw found family to miód na moje serce…nawet nie sądziłam, że tak bardzo się będę wzruszać czytając to. p.s. wzmianka o hogwart legacy to chyba znak, że powinnam w końcu zacząć tę grę .
ostatnio zrodziło się we mnie przekonanie, że wyrosłam z młodzieżówek, a ta książka w piękny, wzbudzający wiele emocji sposób pokazała mi, jak mocno się myliłam. po prostu w ostatnim czasie nie trafiłam na żadne dobre młodzieżówki
pomijając fakt, że z całego serca kocham motyw found family, to najbardziej spodobały mi się postacie. ich charaktery są tak zróżnicowane... naprawdę jest to coś, co wielu autorom umyka, a tutaj zostało to wyegzekwowane idealnie
mam nadzieję, że wkrótce faktycznie spotkam tych bohaterów ponownie
Sięgnęłam po tę książkę z czystej ciekawości do twórczości autorki i jestem całkiem pozytywnie zaskoczona. To jednak nie jest literatura dla mnie, ma zdecydowanie zbyt szybkie tempo tak dostaje ode mnie plusik za poruszanie w książkach młodzieżowych trudniejszych tematów. Choć było ich w moim odczuciu trochę zbyt wiele jak na jedną książkę.
Masterpiece, dawno żadna książka mnie tak nie wciągnęła jak ta. Dosłownie mógłbym ją przeczytać na jednym posiedzeniu. Fabuła 100/10, plot twisty 10000/10😍😍
Zanim przejdę do treści: Sęk chyba tkwi w moim podejściu, które raczej było negatywne. Chciałam jednak sprawdzić, czy serio książka jest tak dobra, jak się o niej mówi. Nie skreślam jednak tej książki, może kiedyś zrobię reread i zmienię zdanie.
Ale tym razem była bardzo męcząca.
Postacie są bardzo stereotypowe, rodem jak z ckliwego serialu dla nastolatków. Szary, zwykły, bullyingowany nastolatek i święta samarytaninka, która się do niego dokleja bo ma kurwa "misje nie daj sie". Zarówno Benjamin, jak i Genevieve są dla mnie bardzo pustymi postaciami. Obaj mają sztuczną, schematyczną głębię. -> To, jak wyglądały interakcje Genevieve z Benem doprowadzało mnie do szału— najbardziej wkurwiła mnie sytuacja z bluzą, jak Genevieve na siłę odkryła rany Bena. CO ZA DEBIL TAK ROBI? Może to ja jestem "z chin", ale gdybym była Benem, wolałabym siedzieć sama, niż żeby taka wkurwiająca idiotka latała wokół mojej pizdy.
Don't get me started na to, co się dzieje w Cleveland. Louis, Stan i Tina są npc-tami, którzy służą jako sztuczne tło, żeby powiedzieli raz coś ważnego, aby później o nich zapomnieć.
Relacja Dominick-Ronnie również jest tak wytartą, nadużywaną kliszą, że się serio zdenerwowałam. Dam sobie ręke uciąć, że wątek 1:1 jest w jebanej "Szkole" TVN'u. -> Stereotypowe rodzeństwo z problemami, Ronnie jest głupia, nie potrafi zrozumieć że każde jej potknięcie może doprowadzić ją do rozdzielenia z Dominickiem, a gdy się jej to przypomni, łola Boga, rozpacza nad swoim losem.
Sam Dominick bardzo przypomina mi Andrew Minyarda, Genevieve Renee Walker, a Benjamin Neila Jostena, co jeszcze bardziej spowodowało, że ocena biegła mi w dół. Im głębiej w las, tym bardziej ta książka dawała mi vibe fanfica Andreil z ao3, a podobne sceny [np: love interest macający rany po przemocy protaga, odzywki] doprowadzały mnie do frustracji.
Jeszcze gorsze okazał się wątek Warrenów, który miał robić za suspens trzymający mnie przy tej książce. Był tak ciekawy, jak telenowela turecka mojego 88letniego dziadka. Czyli wcale.
Ale chyba wisieńką na torcie były według mnie, dodawane na siłę, "mądre" cytaty, aby fanki Found Family mogły kopać nóżkami.
Szczerze, naprawdę miałam nadzieję, że się pomylę. Ale ta książka była pierwszą, której ostatnie 100 stron przekartkowałam.
Uważam, że ta książka to YA must have dla każdego! Nie ma rzeczy, która w tej książce mi się nie spodobała, a całą historię wciągnęłam praktycznie na dwa razy.
Podczas lektury kilka razy poleciały mi łzy i DAMN, perspektywa bohatera, który ma cały czas pod górkę była bardzo uderzająca.
Gratuluję Kamili tak dobrego książki, która pokazuje perspektywę tych, którzy są odpychani i chcą zostać niewidzialni ❤️🩹
A co, gdyby trudną i bolesną historię napisać w lekki i przystępny sposób?
„Genevieve nie mówiła wszystkiego” to książka, po której miałam prawdziwego kaca czytelniczego. Kocham opowieści łamiące serce, a poprzednia książka Kamili przekonała mnie, że autorce bardzo dobrze wychodzi pisanie naprawdę bolesnych historii. Po tej książce spodziewałam się więc tego samego. Jednak i tak nie byłam gotowa na to, co zastałam.
To opowieść przepełniona trudnymi tematami. Można by wymieniać długo: przemoc domowa, wykorzystywanie, prześladowanie, przemoc fizyczna, znęcanie. A to jeszcze nie koniec. Czy cokolwiek z tego wróży, że książka będzie sprawiała przyjemność podczas czytania? Raczej nie. Zapowiada się ciężko i przygnębiająco. A jednak.
Krótko o fabule: Ben od lat jest prześladowany. Jego trudna sytuacja rodzinna oraz sytuacja w szkole sprawiły, że chłopak całkowicie stracił pewność siebie. Nigdy nawet nie marzył o posiadaniu przyjaciela. Jest samotny i pozbawiony nadziei na lepsze życie. Jego los odmienia jednak Genevieve — nowa uczennica, która znienacka pojawia się w szkole. Dziewczyna staje się dla Bena prawdziwą przyjaciółką i jedyną osobą, która z własnej woli chce spędzać z nim czas. Do momentu, aż znika bez słowa. Ben nie potrafi pogodzić się z tym, że Gen pozostawiła go bez pożegnania i słowa wyjaśnienia. Spontanicznie podejmuje decyzję o odszukaniu dziewczyny.
Każda kolejna strona tej książki coraz bardziej łamała mi serce. Ja jednak chciałam więcej i więcej — więcej bólu bohaterów, więcej smutnych momentów, więcej oczyszczenia i przede wszystkim więcej tej historii. Otworzyłam tę książkę tak po prostu, żeby sobie chwilę poczytać. Ostatecznie zarwałam noc, bo musiałam poznać zakończenie. I nie żałuję ani minuty.
Tą najważniejszą dla mnie cechą jest lekkość narracji. Czytelnik może poczuć to, co czują bohaterowie, a jednocześnie nie jest przytłoczony całą historią. Bo kiedy pisze się o naprawdę ciężkich tematach, trzeba umieć zrobić to odpowiednio. Ostatni raz podobne uczucia towarzyszyły mi przy czytaniu książek Kathleen Glasgow. Nie porównywałabym jednak tych dwóch autorek — Kathleen pisze jak Kathleen, a Kamila jak Kamila. Kac książkowy pozostaje jednak taki sam, a historie zbudowane są w tak samo wyjątkowy sposób.
Naprawdę rzadko zdarza mi się wystawiać książkom te najwyższe oceny. Tutaj zrobiłam to jednak z przyjemnością i czystym sumieniem. „Genevieve nie mówiła wszystkiego” spełniła wszystkie wymagania: wzbudzała skrajne emocje, nie pozwalała się oderwać, doskonale równoważyła nastrój opowieści i przede wszystkim przyćmiła wszystkie poprzednie książki, jakie ostatnio czytałam. Została w mojej głowie na dłużej — i nie zamierzam jej stąd wyrzucać.
2.5/5 To była bardzo prosta i naiwna książka. Przeczytałam ze względu na autorkę, która od jakiegoś czasu śledzę w sm i z ciekawości chciałam zapoznać się też z jej książkami. Podczas czytania czułam, że nie jestem targetem tej książki, chociaż wcale wiekowo od niego nie odbiegam. To było coś, co mogłoby mi się spodobać jak miałam czternaście, może piętnaście lat. Niestety, kreacja świata i postaci jest bardzo prosta, momentami niemal kreskówkowa, komiczna i bardzo nierealistyczna. Czytając, nie widziałam bohaterów jako prawdziwych ludzi, lecz jako bohaterów, którym przypisano jedną, maksymalnie dwie cechy charakteru. Najbardziej nie mogłam znieść postaci Dominicka, był po prostu irytujący. odżywki, w zamyśle "cool" i ironiczne w większości brzmiały jak coś wziętego z sekcji komentarzy pod postem "najlepsze teksty na zgaszenie kolegi" zapostowanego na zapytaj onet w 2010 roku. Po prostu nie mogłam tego znieść, nikt tak nie mówi! Niestety, ale jego postać nie różniła się dużo od postaci typowych badboyow z wattpadowych książek, a fakt, jak bardzo było podkreślane to, że jak bardzo jest "opiekuńczy" w stosunku do siostry tylko dolewało oliwy do ognia (nie mówię, że to złe, pomysł jest dobry, ale został przedstawiony w bardzo komiczny i przesadzony sposób, tekstów typu "jeśli coś jej zrobisz, pójdę do widzenia" co drugą stronę nie sposób brać na poważnie). Wiele tu było takich dziwnych i niekomfortowych tekstów, postaciom i ich wypowiedziom brakowało realizmu, wszystko było zbyt idealne, jak z obrazka, a nie z prawdziwego życia. W dodatku reszta bohaterów zamieszkujących hotel była bardzo mało wyrazista, było ich bardzo dużo, a nie wiedzieliśmy o nich właściwie nic - lepiej byłoby zmniejszyć liczbę bohaterów i bardziej ich rozwinąć. Rozumiem zamysł tej książki, że miała dać młodym czytelnikom jakąś przestrzeń na odnalezienie się i takie książki też są potrzebne, zwłaszcza że nie uważam żeby w porównaniu do innych młodzieżówek dostępnych na rynku była to zła książka. Jest po prostu bardzo prosta, czarno-biała i naiwna, w dodatku przy tym bardzo ostrożna i podkreślająca "dobre wzorce" aż do przesady (again, nie mówię że to złe ale dało się to zrobić w bardziej subtelny sposób, bo teraz przypomina to bardziej jakiś podręcznik moralności i dobrego traktowania, krainę troskliwych misiów). Dla młodszych czytelników na pewno będzie to w porządku książka, ale uważam, że jest ona zbyt dziecinna i zbyt mało wymagająca dla czytelnika +16, dla którego jest docelowo przeznaczona.
Ja nie wiem co powiedzieć, ta historia wzbudziła we mnie tak wiele różnych emocji. Już dawno nie wypłakałam tyle łez na żadnej książce, nie ważne z jakiego powodu. Genevieve może nie mówiła wszystkiego, ale ta książka jest dla mnie wszystkim ❤️🩹