Co robi Joanna Bator, którą prześladują słowa "znikła bez śladu"? Szuka po omacku. Czeka na znak. Na Sandrę Valentinę, która w 1989 roku znikła bez śladu i do dziś nie odnaleziono jej ciała.
Pisarka i fotograf ruszają śladem zaginionej Sandry. Tam, gdzie kończy się jej trop, zaczyna się mroczna opowieść o miłości, samotności i pisaniu. O podróży na Sri Lankę, wyspie w kształcie łzy, bramie do świata Joanny Bator i jej bliźniaczki...
Zdjęcia Adama Golca ilustrują tę mroczną podróż na wyspę, gdzie ludzie i miejsca istnieją jednocześnie w rzeczywistości i w świecie czarnej magii.
Joanna Bator is a Polish novelist, journalist and academic. She has written a number of books, both fiction and non-fiction. Her titles such as "The Japanese Fan" and "Sandy Mountain" have received wide acclaim in her native Poland. In 2010, she was nominated for the Gdynia Literary Prize for her book "Sandy Mountain". In 2013 her novel "Dark, Almost Night" has earned the Nike Award.
To było okropne, ale naprawdę mam ochotę przeczytać "Rok królika". W zasadzie, jeśli "Wyspa Łza" jest o czymkolwiek, to jest własnie o pisaniu "Roku królika", co jest jakimś pomysłem na zachowanie ciągłości w swojej twórczości.
Najbardziej wkurza mnie to, że poważny problem, jakim są zaginięcia kobiet, został potraktowany jako pretekst do pseudometaficznych, literaturą podszytych dywagacji autorki. I to autorki, która nazywa siebie "feministką lubiącą kobiety", co trochę brzmi jak wariacja na temat "nie jestem jak inne feministki".
Książka jest tak zła, że czytało się ją bardzo dobrze. Ot, moje prywatne zboczenie. Ale tylko pierwszą połowę, potem po prostu się zmęczyłam narracją i odpuściłam, brnąc do końca bez większej przyjemności. To jednak nie jest ten rodzaj złej książki, który uważam za rozrywkowy.
Czy to była powieść? Autobiografia? A może biografia kogoś, kto istniał jedynie przez moment, w wyobraźni autorki? Niezwykła opowieść o melancholii, o sile Czarnego Słońca, które oświetla szalone tropikalne szlaki i może znieść nieświadomego podróżnika na manowce. Obłęd upału, wilgoci, podróży do środka samej siebie, gdzie czai się Ta Druga - Mroczna Bliźniaczka, której uśmiech kusi i mami. Historia zagubionej za Sri Lance Sandry Valentine jest jedynie pretekstem, by opowiedzieć o potrzebie ucieczki, rozdarciu pomiędzy tutaj a gdzieś tam, hen za czerwonym horyzontem. O dołach, w których można się utopić, zaginąć, zniknąć bez śladu.
W końcu "zmęczyłam" tę książkę i szkoda, że zabrakło mi kilku dni, żeby skończyć ją w starym roku. Bo jak teraz taką książkę zakwalifikować, ani w 2017 jej nie skończyłam ani w 2018 nie zaczęłam i teraz tak sobie to trwa w zawieszeniu. Przynajmniej zniknie ze Stoisku Wstydu. Nie do końca wiem jak się czuję z tą lekturą, ale chyba jednak nie do końca dobrze.
“Wyspa łza” nie była największym literackim osiągnięciem Joanny Bator. Nie ma co ukrywać, że książka ta raczej irytowała nadobecnością autorki, która w chaosie próbowała opowiadać o swoich fascynacjach - począwszy od parareporterskiego śledztwa śladami zaginionej Sandry Valentino przez antropologiczne przyglądanie się życiu na Sri Lance, po wspomnienia z Wałbrzycha, czy Warszawy. Wyszła książka “niewiadomoco”, która zamiast wciągać, męczyła, irytowała i w finale odrzucała. Dlatego bardzo odważnym gestem i cennym jest podjęcie się próby stworzenia nowej opowieści na gruzach poprzedniej książki.
W nowej wersji Joanna Bator dokonała wielu zmian, które zaczynają się już na okładce. Mamy nowy tytuł “Wyspa łza od nowa”, ale też podtytuł - “esej intymny” - to już na stronie redakcyjnej. I to jest bardzo ważna zmiana, bo autorka określa nim ramy swojej wypowiedzi, których stara się trzymać w tworzeniu nowej opowieści. Z wydania wylecialy fotografie Adama Golca, czemu przyklasnąłem, bo nie jestem zwolennikiem wzmacniania napięcia tekstu fotografiami, rzadko się to udaje (wręcz dramatycznie się to nie udało u Wojciecha Tochmana w “Eli, Eli”), a zdjęcia Golca niepotrzebnie udramatyzowały tekst Bator w opowieść przepełnioną grozą przed obcością. Dużo ważniejsze jednak zmiany dokonały się w samym tekście, który autorka skróciła wyrzucając zdecydowanym gestem bardzo czasem obszerne wtręty dotyczące jej fascynacji, które niewiele miały wspólnego z samym pobytem na Sri Lance i podążaniem tropami zaginionej dziewczyny. Wyleciały z książki też motta rozdziałów, co również oceniam pozytywnie, bo bywały one nieznośne i infantylizowały opowieść.
Już dla samego przyglądania się procesowi, którego podjęła się Joanna Bator sprawia, że warto po “Wyspę Łzę od nowa” sięgnąć, no właśnie, od nowa. Trudno oczywiście wymagać od czytelnika pamiętającego pierwotną książkę, by pozbył się uprzedzeń zrodzonych w trakcie dawnej lektury, ale ta praca nad samym sobą jest też ciekawym zadaniem. W nowej wersji książki trzymamy się bliżej konkretnych ludzi i opowieści i nich, odnajdujemy historyjki-perełki, jak ta o spotkaniu z Violettą Villas u stóp jasnogórskiego klasztoru, czy odrobinę może zbyt dalej “egzotyzująca”, ale jednak ciekawa historia towarzyszącego autorce kierowcy tuk-tuka. Im dalej, tym lepiej, tym łatwiej zrozumieć po co Bator snuje tą narrację i na co patrzy jej ciekawskie oko. Tym łatwiej też znaleźć fantastyczne zdania, jak choćby to, że “kocha się tego, komu pragnie się opowiadać”. Prawda, że prawda?
W nowej odsłonie “Wyspy…” dużo wyraźniej wybrzmiewa temat obcości, próby odnalezienia “swojego miejsca”. I choć oczywiście jest coś okropnie sztampowego w tym, że takie myśli nam przychodzą dopiero w zderzeniu z odległym od “hajmatu” miejscu, że zaczynamy się zastanawiać nad sobą, gdy drastycznie zmienia się przestrzeń, w której przebywamy, ale jest to proces naturalny i zrozumiały, przetworzony na literaturę może dać efekt kolonialnej naiwności, a może być literacką perłą dającą szansę na przemyślenie własnego życia. W nowej wersji książki Bator jest o wiele bliżej tego drugiego.
“Wyspa Łza od nowa” to dla mnie książka o samotności, ten wątek mnie najbardziej wciągnął, bo podobnie jak autorka mam nie mogę się zdecydować, czy odpowiada mi bycie samemu w świecie, czy jednak potrzebuję ludzi, a przynajmniej kilku zaufanych osób. Czy lepiej samemu (i z psem) pójść w góry, czy wybrać się na wycieczkę w stylu “post-gimbaza nadciąga na Śnieżkę”. Wiem tylko, że nie mogę pić samemu, ale to jest lekcja z innego zakresu wyznań. Ale samotność, którą odczuwa się tysiące kilometrów od domu jest dla mnie fascynująca, choć ociera się człowiek niechcący o topos “rzucić wszystko i uciec w siną dal”, który w pewnym wieku już zdawać by się mogło, że jest naiwny i prostacki, to jednak ma w sobie coś pociągającego.
Bardzo doceniam gest Joanny Bator, bo jest to z jednej strony przyznanie się do porażki, ale też ujawnienie procesu. W przeciwieństwie do Michała Witkowskiego, którego kolejne próby wypuszczania książek ‘Lubiewo na nowo” są żałosne, tak Bator pokazała klasę i odwagę. I udowadnia, że nadal jest pisarką, z którą trzeba się liczyć. Jestem ciekaw dokąd ten proces ją zaprowadzi, bo ostatnie dokonania autorki mi się nie podobały i to jest raczej eufemizm, ale przecież wiem, że może dużo lepiej, że ma język, warsztat i erudycję potrzebną do powrotu do wybitnej formy literackiej. Odświeżona “Wyspa Łza” jest na to dowodem.
Zawiodłam się tym razem na prozie pani Joanny Bator. Uwielbiam jej język, wrażliwość i umiejętność wydobycia szczegółu i opisania go w niebanalny sposób i nadania mu wyjątkowości. Wprawdzie wszystko to w tej książce było, a jednak zabrakło mi fabuły. Wątek spajający luźne myśli był dla mnie nieciekawy i nie uporządkował chaosu w spójną całość.
Wycieczka pani Bator w kierunku fabularyzowanego zapisu podróży na Sri Lankę nie przypadła mi do gustu tak bardzo, jak kilka jej wcześniejszych powieści. Gdzieś, ale nie jestem pewien gdzie, ulotnił się styl pisarki, który był charakterystyczny i dla "Piaskowej Góry", i "Chmurdaliów", i "Ciemno, prawie noc". W jakimś stopniu "Wyspa..." jest ciekawą próbą prozatorską, jednak pamiętnikarski eksperyment trochę zwrócony też do wewnątrz (sporo przemyśleń, wręcz manifestów dotyczących własnej postawy życiowej, przeszłości formującej osobę), sprawia, że całość stała się dla mnie nie męczącym, ale przyciężkawym daniem literackim. Już nawet kwestia na ile opisywane przeżycia, czy wspomnienia są autobiograficzne, a na ile jest to kreacja bohaterki-alter ego pisarki, została sprawą drugorzędną. Bardzo chciałem doczytać tę powieść do końca, chociaż wiedziałem, że zakończenie w sensie fabularnym dotyczyć będzie li tylko podróży.
I really wanted to defend this book, and to counter all that stated that it's just a highbrow, overly intellectual version of "Eat, Pray, Love". Only it is exactly this, when you think of it - the search for Sandra Valentine serves as an excuse for part-journal, part-memoir, where everything has to be either magical, or exotic, always threatening in some way and weird. I thought I could enjoy the book nonetheless - I think I share with Bator the fondness for a certain kind of dark kitsch, and I definitely share her views on feminism and heteronormativity, but almost 300 pages of poorly edited mythomaniac digressions was too much even for me. To add insult to injury, in the meantime I found an interview with Bator where she did a little prozac-shaming. Sure, a few weeks in Southeast Asia could be a miracle cure, if only people could afford it.
odchodziłam do tej książki z pewną rezerwą, bo przemknęły mi kiedyś gdzieś niepochlebne recenzje. Niepotrzebnie, bo po sporej przerwie Bator ponownie zachwyciła mnie swoim językiem. Dodać jednak należy, że Wsypa łza nie jest powieścią, to rodzaj pamiętnika z podróży na Sri Lankę. Podróży wielowymiarowej - miała ona być momentem pisania kolejnej powieści, ale też podążaniem śladem zaginionej Sandry Valentine i poszukiwaniem mroczej bliźniaczki. Tej postaci, która tkwi w najgłębszym zakamarku duszy.
To nie jest typowa powieść, Bator, tworząc ten poniekąd eksperyment literacki, zapewne zdawała sobie sprawy, że utwór tak odmienny od dotychczasowych niekoniecznie spotka się z entuzjazmem.
Tak, dziwna to książka. Coś pomiędzy zbiór autobiograficznych wspomnień a turystycznego reportażu. Ani jedno, ani drugie i tak naprawde to brak to podmiotu który trzymałby to wszystko do kupy. Niby ten wątek reprezentuje tu zaginięcie Sandry Velentine ale słabo to się broni. Szkoda że tak mało tu o samej wyspie. Ratuje tą pozycje sama proza autorki, zawsze odbieram styl pisania i wrażliwość Ksiązek Joanny Bator pozytywnie. Gotów jestem czytać nawet najsłabsze Jej pozycje.
Męczyłam się z tym tytułem bardzo długo, ale ostatecznie dobrnęłam do końca. "Wyspa łza" Joanny Bator jest dziwna - z jednej strony intrygująca, mroczna, tajemnicza i przesiąknięta zapachami, z drugiej męcząca przez autotematyzm i niekiedy pretensjonalne wynurzenia. Wydumane opisy, serie dygresji i jakby wymuszone momentami powroty do głównej bohaterki - obiektu poszukiwań autorki tworzą chaotyczny kolaż bez wyraźnej struktury.
To trochę reportaż o samej sobie i własnych odczuciach w zetknięciu z nowym i obcym. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak zarzut, ale to stereotypowo kobieca książka - bardzo sensualna, emocjonalna i... niestety, trochę egzaltowana. Sama kobiecość jest tu zresztą powracającym motywem, a książka spełnia wszystkie warunki, żeby załapać się na szufladkę "literatura kobieca" w księgarni. Tylko taka trochę ambitniejsza, przynajmniej na pozór.
"Wyspa łza" sprawia wrażenie pamiętnika ze strumieniem świadomości, który autorka zdecydowała się wydać w lekko tylko wygładzonej formie. Efekt? Na pewno zaskakujący, ale i wyczerpujący czytelnika. Do wybitności brakuje bardzo wiele.
Ocena - 2,5/5, ta dodatkowa połówka to tylko za zdjęcia w środku.
Joanna Bator to jedna z moich ulubionych pisarek, które co jakiś czas sobie po troszeczku porcjuje. Po co? Tylko po to, żeby jak najdłużej delektować się jej prozą. W maju więc razem z nią udałem się do malowniczej Sri Lanki, która swym kształtem przypomina tytułową "Wyspę łzę". Pisarka ruszając śladem zaginionej tam, Sandry Valentine o której napisano "zniknęła bez śladu", odbywa jednocześnie podróż do wewnętrznego "ja". Stworzyła więc tym samym powieść o tym co mroczne w ludzkiej duszy, o wewnętrznych rozdwojeniach, o samotności i tęsknocie, o rozrachunku samym sobą. "Wyspa łza" potrafi wpędzić w "doła", z którego trudno jest wydostać, jednocześnie jednak fascynuje i przyciaga, nie pozwala wydostać się z niej do samego końca.
Ani na moment nie można odebrać Joannie Bator niesłychanego kunsztu pisarskiego, co jednak nie zmienia faktu, że to było moje 3 podejście do tej książki i ponownie bardzo długo się z nią zaprzyjaźniałam i ostatecznie nasza relacja jest trudna, bo czym ta książka jest? Trudno zatrzymać ją w obrębie jednego - o ile jakiegokolwiek - gatunku. A ja nie lubię niejasności.
1 з 5 хоч я би поставила взагалі 0. це жах. перша книжка, яку я не дочитала навіть до кінця. якийсь абсурд. потік свідомості без зв'язку чи логіки. про що книга? ні про що. шкода втраченого часу.
Recyklingowany eintopf wątków, pomysłów i klimatów, który jest dość trudny do strawienia nawet dla osoby, która lubi te smaki. In plus - książka rozbudza ochotę na egzotyczną podróż
Wspomnienia z wycieczki na Sri Lankę zmodyfikowane przez fantazję obudowaną metaforami. Fabuła jest oparta na tkaniu treści pomiędzy "zahaczkami" - drobnymi szczegółami wydarzeń, których doświadczyła autorka.
Reklamowany wątek poszukiwania Sandry Valentine, amerykanki, która "znikła bez śladu" na wyspie, okazuje się trzecioplanowym. Jest tylko pretekstem do retrospekcji na własne życie i odkrywania swojej "mrocznej bliźniaczki". Opowieść jest pełna wspomnień postaci, w których mogą rozpoznać się bliscy i znajomi autorki. Dowiadujemy się, że alter ego pisarki chciałaby mieć brata geja, że jeden z kochanków dusił ją podczas seksu, że w tym mieście piła kawę, a w tamtym biegała. Z przerażeniem śledzimy jej cierpienia gdy, jako wegetarianka, dostaje w curry kawałeczek mięsa. Prawie umiera, więc jako ateistka, chwyta się w rozpaczy nad sedesem modlitwy litanią do wieży z kości kurczaka...
Być może to całe wymieszanie rzeczywistości z fikcją było efektem ogarnięcia przez szaleństwo, które ponoć spotyka odwiedzających wyspę (jak Witkacego). Osobiście nie ciekawi mnie, co autorka znalazła w pociągu, co paliła na dachu, a gdzie wyrzuciła srebrną bransoletkę. Co mnie jednak zaintrygowało, to bardzo długie zdania. Postanowiłem więc rzucić na książkę trochę magicznych formułek, oczywiście na zlecenie czarownika z Negombo. Hator, hator, hator: najdłuższe zdanie ma 164 wyrazy (1071 znaków). Dla przykładu, tekst tej opinii składa się z 303 wyrazów. Średnia długość zdania to 27 wyrazów. 75% zdań ma ich 15 lub więcej. Autorka najbardziej lubi zdania 29 wyrazowe (70 sztuk). Najdłuższy wyraz: pszyszczychrząszczysięwybłyszczył (?). Gdyby publikować tę książkę przez Twitter'a, tylko 860 z 2219 zdań by się tam zmieściło. Średni czas potrzebny na przeczytanie całości: ok. 5 godzin, 18 minut.
Anna Karr, mroczna bliźniaczka Sandry Valentine jest bohaterką następnej powieści, "Rok królika". "Wyspa" jest zapiskami z procesu tworzenia, obiecanym kiedyś czytelnikom przybliżeniem warsztatu. Jakkolwiek nie można odmówić autorce talentu, tym razem jednak brakuje ciekawej treści. Książka dla największych fanów pisarki oraz lubiących żyć życiem innych.
Jest to najsłabsza książka Bator jaką czytałem, muszę przyznać, że ledwo dotrwałem do jej końca. Stara się ona przedstawić pewną egzystancjalną podróż po Sri Lance w odnalezieniu siebie, przeplataną różnymi myślami oraz spostrzeżeniami na temat świata, jednakże w dużej części treść tej książki przeradza się w pierwszoosobowy bełkot. Głównym jej błędem jest to, że jest ona zbyt prywatna. Owszem jest wiele genialnych pozycji, które ukazują natłok myśli autora tworząc z tego pewien traktat na temat ich narratywnej tożsamości (swoistą autobiografię ciągu myśli). Jednakże mistrzostwo takich powieści polega na tym, że większość ludzi z własną historią, podejściem do świata, emocjami jest w stanie tę perspektywę zrozumieć, wczuć się w nią na pewnym pierwotnym poziomie. W przypadku tej książki mamy natomiast do czynienia z pewną loterią, tak naprawdę jest kwestią przypadku komu ta książka się spodoba.Jednakże przeglądając recenzje, widzę, że są osoby zdolne do wczucia się w ten natłok myśli. Jest to kolejna zerojedynkowa pozycja, w przypadku której albo zachwycisz się jej stylem już na samym początku albo Cię on odrzuci już po pierwszych dwudziestu stronach.
Opowieść Joanny Bator to poetyckie spojrzenie na siebie samą, bo wędrówka w poszukiwaniu śladów zaginionej Sandry Valentine to tylko pretekst, by udać się na Sri Lancę (do 1972 roku - Cejlon), wyspę w kształcie łzy. Uprawy cejlońskiej herbaty, egzotyczne stworzenia duże i małe, miejscowa ludność wierząca w istnienie czarnej magii, tuk-tuki wciskające się w najmniejszą uliczną szparkę, spojrzenia kpiące i przyjazne, smutne i rozbawione. Trudna wędrówka po literackich wspomnieniach z przeczytanych lektur, zapamiętanych wątków i fragmentów. Kilkakrotnie pojawiający się Stanisław Ignacy Witkiewicz i Bronisław Malinowski, niegdyś w przyjaźni i wspólnej podróży. Obecna też jest Piaskowa Góra, nieodmiennie u Bator nieoswojona. Właściwie jest to opowieść o piórze, zagubieniu, poszukiwaniu siebie i świata w którym poczuć się można wreszcie prawdziwie. Czerń i biel zdjęć Adama Golca oddają smutek tej opowieści i smutek wyspy zagubionej gdzieś nad Oceanem Indyjskim.
Autorka popełniła książkę, która powinna zostać w szufladzie. Przez pierwsze niemal 200 stron brniemy przez pretensjonalne strony i egzaltacje jak u nastolatki, Bator wytrwale uprawia cytatologię (poziom wyżej w kunszcie języka, taki Cohelo dla intelektualistów) i obnaża się niesmacznie przed całkiem pokaźnym gronem czytelników. Ta książka ją zaboli i zapewne po latach będzie się jej wstydzić - jako pisarka dotyka tematu powierzchownie, choć, jak wynika z jej tekstu, jej samej wydaje się to głębokie. Te nieliczne momenty, w których przestaje się skupiać na mantrze "ja-ja-ja" sprawiają, że czyta się ją ciekawie, ale wystarczy, że na chwilę czytelnik straci czujność, a tu znowu "ja-ja-ja, moje czarne słońce, moja siostra bliźniaczka". Gdzie podział się inteligentny antropolog z książek o Japonii?
Osobnym tematem są zdjęcia Adama Golca - zamówione do tematu, zrobione na zlecenie. Żenada.
Raczej to jest rozpisany na rozdziały esej niż powieść, zatem brak tu dynamiki akcji, jest dynamika refleksji, więc lektura nie dla każdego. Czytałam spacerowym tempem i z przyjemnością - Cejlon i jego kultura, podróż, doppelganger, ślady po Witkacym, wątki osobiste z życia autorki, przedziwny tygiel myśli i zdarzeń.
Rozczarowała mnie ta książka... To nie jest Bator z Piaskowej Góry czy Ciemno, prawie noc. Książką zupełnie inna niż poprzednie - pomieszanie reportażu z wyprawy z fikcją literacką i autobiografią. Tak na prawdę do końca nie wiadomo czego jest więcej...