Transowy, mocny, znakomity debiut, w którym to, co pospolite, brudne, tandetne na naszych oczach przeobraża się w metafizyczne i fantastyczne. W szarym blokowisku Śląska czasów transformacji odradza się Macondo i zarazem Ulica Krokodyli. Zdegradowany świat podwórek i magicznych labiryntów klatek schodowych opisany jest ostro, sugestywnie – tak dobrze znanym autorce językiem blokowego kosmosu. Przez swoje bogactwo i wielość perspektyw powieść ta może być interpretowana na wiele sposobów. Tylko od nas zależy, który z nich wybierzemy.
Doppelganger. Oko, które bacznie obserwuje hipnotyczną rzeczywistość. Ucho, które wsłuchuje się w pulsujący rytm miejskich legend. Ręka, która kreśli opowieść jak nikt przed nią.
Dominika Słowik (ur. 1988) – laureatka Paszportu Polityki 2019, finalistka Nagrody Literackiej Gdynia (za debiut Atlas: Doppelganger). Jej powieść Zimowla szybko została okrzyknięta wydarzeniem literackim i znalazła się wśród 10 najważniejszych książek roku 2019 dwumiesięcznika Książki. Mieszka w Krakowie.
A mnie nie zachwyca. Tzn. na początku tak ale przeczytawszy 30% stwierdziłam, że to donikąd nie zmierza. Nie mam czasu na 352 strony bajania o dziadku, który, tak na marginesie, chyba zamienił życie babci w piekło. A zresztą... nikt tak pięknie nie pisze o latach 90-tych jak Shuty.
Doskonały debiut! Wspomnienie lat dziewięćdziesiątych z twistem i inaczej. O sile opowieści i tworzeniu siebie na nowo poprzez słowa. Czekam na więcej Dominiki Słowik!
Trochę drażnił mnie brak wielkich liter, ale ostatecznie przyzwyczaiłam się do takiej pisowni. Kilka sklejonych historyjek szalonego dziadka -mitomana. Takiego polskiego barona Munchausena, co to sam siebie za włosy z bagna wyciągał. Jedna historia, ta pisana kursywą, naprawdę mnie wciągnęła, ale ostatecznie okazała się nie mieć żadnej puenty. Trochę się zawiodłam, ale mimo to ubawiłam mocno.
Przeczytałam pierwsze 60 stron i dalej już nie mogłam przebrnąć. Brakuje interpunkcji, dużych liter i ogólnie jest o dziadku alkoholiku, co miał górniczą emeryturę.
"następnego dnia babcia otrzymała telefon z informacją, że ma się zgłosić po swojego małżonka na miejską izbę wytrzeźwień. powiadomiono ją także, że wzmiankowany obywatel wkroczył na ową izbę o trzeciej nad ranem, w galowym mundurze, i wymachując medalem, oświadczył, że jest królem węgla i on ten burdel kupuje."
Na początku całkiem mi się spodobało i ani brak wielkich liter, ani przekleństwa wcale mi nie przeszkadzały. Im dalej w las jednak, tym bardziej byłam zmęczona tą książką. Za długo, za szybkie tempo, albo po prostu za głupia jestem żeby ten wspaniały, transowy debiut odpowiednio zinterpretować.
Podróż do lat dzieciństwa, a zarazem, a może najbardziej, do onirycznego sposobu percepcji, tak charakterystycznego dla dzieci. Podróżujemy więc wraz z narratorką, nie fizycznie, tylko przez fantazmaty (dziadkowe? głównych bohaterek?), trochę przez czas, który wydaje się mieć konsystencję nieomal fizyczną i przedziwne właściwości. Zakończenie przywodzi na myśl powieści o dorastaniu, gdzie finalnie zderzamy się z realnością. Interesująca, choć nie odkrywcza próba odtworzenia klimatu lat osiemdziesiątych XX w. widzianych oczami dziecka. Dobra propozycja dla trzydziestolatków #gimbynieznajo.
Realizm magiczny wśród polskiego blokowiska lat 90-tych. Tylko że nie, bo tego blokowiska za wiele nie ma. Główną atrakcję stanowią bezczasowe opowieści marynarskie, kolejną: opowieść o – owszem – blokach, ale gdzieś za górami i lasami w krainie nigdziebądź. A blokowisko, którym książka się reklamowała, gdzieś tam jest na początku, ale tylko jako dodatek, trochę na siłę dodany do dania głównego. Ciekawa lektura, po której przez chwilę miałem ochotę na nowo przeczytać klasyczne „Sto lat samotności”, albo po której dopiero zrozumiałem urok takiej konwencji? To już bardzo dużo!
Jest to powieść, którą odebrałem bardziej jako poczucie ładu i porządku niż zapis fabuły, której na dobrą sprawę nie ma. Albo jest w nadmiarze. Powieść z kluczem do interpretacji w tytule, ale przecież i przynosząca satysfakcję z obracania się w słowach. Trochę realizm magiczny, a trochę coś, co w filmie osiągnięto w Rekonstrukcji. Trudno uwierzyć, że to debiut.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Waham się pomiędzy ***, a ****. Uwielbiam czytać Dominikę Słowik, mogłaby pisać broszury reklamowe i połknęłabym to jak młody pelikan. Jej styl, jej anegdoty - no, kocham. Ale jednak brakuje mi w tej książce jakiejś spójności tematycznej, czegoś, co wiązałoby ze sobą te wszystkie oddzielne historie. Na pewno słabsze niż Zimowla, ale bardzo przyjemne.
Po fenomenalnej "Zimowli" z wielkimi nadziejami zabrałem się za "Atlas..." i niestety się zawiodłem. Książka lekka, zabawna, obserwacje rzeczywistości potransformacyjnej niby trafne, ale jakoś mnie nie chwyciło. Nieortodoksyjna interpunkcja niestety nie pomogła (brak wielkich liter na początku zdań). Czuć, że to debiut.
(reread) jeśli chodzi o temat rzeczywiście miejscami dość powtarzalne, ale bardzo lubię wyobraźnię Dominiki Słowik i miejsca, do których mnie nią prowadzi. Plus, halo, jest dziadek-marynarz-mitoman = jestem kupiona
"poza tym [dziadek] miał pół ciała zjedzone przez kiłę. (…) dziadek twierdził, że była to kiła egzotyczna, o innych objawach niż stary, dobry syfilis: jego ciało przypominało stary, szwajcarski ser. przez to musiał zrezygnować z pracy marynarza (bo dziadek anny był marynarzem) – woda przeciekała mu przez te dziury, tak że szedł na dno jak kamień, a co to za marynarz, co nie umie pływać; wrócił więc do kraju i został górnikiem."