Mówiły: Ty alkoholiku, ułomie, głupku. Masz zło w genach zapisane.
To najbardziej wstrząsająca reportażowa książka roku.
O sprawie, zakończonej skazaniem siostry Bernadetty na więzienie, słyszeliśmy wszyscy. Ale jak to, co działo się w Ośrodku przez ponad trzydzieści lat, było w ogóle możliwe?
Czy gdyby nie koszmar bitych i molestowanych wychowanków – dzieci i dorosłych, normalnych i niepełnosprawnych umysłowo w wieku od czterech do trzydziestu czterech lat – doszłoby do morderstwa małego Mateusza? W lutym 2006 chłopiec został zgwałcony i zabity przez Tomasza, byłego wychowanka Ośrodka, ofiarę tamtejszej „pętli molestowania”, bo Tomasz, zanim zaczął wykorzystywać chłopców, już jako kilkuletnie dziecko był gwałcony przez starszych wychowanków.
Czy Bóg wybaczy… – opowiadająca z różnych stron historię koszmaru w Ośrodku, procesu z przesłuchaniami zastraszonych wychowanków - to przede wszystkim porażająca opowieść o przyzwoleniu. Głośnym i cichym. Jak to możliwe, że sprawy przez lata nie nagłośniły nauczycielki, widząc brudnych i pobitych uczniów, przychodzących z Ośrodka? Jak to możliwe, że kontroli nie sprawowało kuratorium, ale zakon?
Pytanie, czy Bóg wybaczy siostrze Scholastyce, Bernardetcie, Monice czy Patrycji, bijącej menażką do utraty przytomności i próba odpowiedzi na to, kim były i są owe kobiety, co spotkało je we wcześniejszym życiu, że stały się potworami oraz dlaczego za potwory wcale się nie uważały – to jeszcze inna sprawa…
Trudno ocenić książkę, która podczas czytania powoduje odruch wymiotny. Po tej lekturze i po książce "Zakonnice odchodzą po cichu" uważam, że zakony kobiece powinny przestać istnieć. Nigdy nie uwierzę, że Bóg chce naszego umartwiania się i że jakakolwiek przemoc i agresja jest dla czyjegoś dobra. Nie wierzę, że czystość pomieszczeń jest celem życia. W ostatnich latach to Kościół Katolicki sprawił, że przestałam wierzyć. Do Zakonów trafiają zwykle młode dziewczyny, bez wykształcenia i takie, które nie nauczyły się samodzielności. Komu przyszło do głowy, że takie osoby mają odpowiednie kompetencje do zajmowania się dziećmi z trudnych rodzin i dziećmi upośledzonymi? Książkę oceniam wysoko, wiem że takie publikacje muszą postawać. Dzięki temu dzieci mają głos, znaleźli się dorośli, którzy im uwierzyli i pomogli. Może ktoś kto wie o podobnej sytuacji też zdecyduje się interweniować.
Bezmiar Okrucieństwa, zbydlęcenia, zwierzęcych zachowań. To co Justyna Kopińska opisała w tej książce, w tym reportażu wykracza poza granice ludzkiego pojmowania. Jakbym czytał relacje z obozu koncentracyjnego a nie z sierocińca. Jakby zamiast habitów sióstr zakonnych Bromeuszek były mundury żołnierzy niemieckich za drugiej wojny. Jak można tak traktować dzieci? Jak można tworzyć terror w tak zinstytucjonalizowanej formie i to jeszcze w placówce, która miała tym młodym ludziom, tym dzieciom zastępować DOM? Bicia, system kar, wszechobecne gwałty, poniżenie, terror psychiczny i jeszcze raz przemoc. Naprawdę mocno powinniśmy się jako społeczeństwo kopnąć w główkę ze zbytnim uważaniem, że ksiądz czy zakonnica to świętość. Żadna świętość, abstrahując już od religii (to osobny temat w Polsce…) każdą, powtarzam KAŻDĄ instytucję tworzą ludzie. W tym psychopaci i zwyrodnialcy. Również wśród zakonnic. Zero kontroli, zero nadzoru nad placówką i efekt jaki jest każdy widzi, bo przecież „nie do pomyślenia, żeby zakonnice robiły takie rzeczy”. Trochę chaotyczna ta opinia, ale szczerze mówiąc nie bardzo wiem, co mogę napisać o tej książce. Podczas lektury po prostu szok i niedowierzanie, że takie rzeczy w ogóle są możliwe. Pani Justyna podjęła się ważnego i bardzo trudnego tematu za co można jej tylko podziękować. Uważam, że warto zapoznać się z tą książką. A już szczególnie powinni się z nią zapoznać włodarze miast, gdzie prowadzone są ośrodki wychowawcze, opiekuńcze przez osoby tzw. „duchowne”.
Chcę tylko napisać, że dla mnie to książka o złu, które rodzi się z poczucia wyższości moralnej i bezkarności.
I że jestem wdzięczna osobom takim jak Prokurator, śledczy oraz sama autorka za to, że mają otwarte oczy, drążą, pytają, nie dają się zwieść pozorom i słuchają maluczkich. Wymaga to odwagi i wrażliwości, dziękuję.
Po przeczytaniu uznaję tę książkę za potrzebną pozycję do wzbudzenia świadomości związanej ze zwiększeniem kontroli sierocińców nie tylko świeckich, ale i o zgrozo zarządzanych przez duchownych. Ludzie, którym dalece się ufa ze względu na zajmowany status społeczny okazują się nie warci zaufania a jedynie otoczeni woalką obłudnej świętości, trzeba to zedrzeć i traktować na równi bądź nawet surowiej przez ewidentne wykorzystywanie swojej pozycji - większej możliwości nadużyć. Jest to obrzydliwe i niedorzeczne by ludzie jak Pani Agnieszka czuli się bezkarni, wspierani dodatkowo przez ciemny lud zapatrzony w wielkie słowa, habit i udawaną pokorę. Jestem wściekła, że po tych wszystkich przesłuchaniach i relecjach zarówno dzieci jak i samych sióstr ktoś jeszcze śmie wątpić w prawdziwość opisywanych wydarzeń.
„- Skoro pani o biciu przez siostry wiedziała od samego początku, to dlaczego przez pięć lat nie zgłosiła pani tego na policję lub do kuratorium? Pani Agnieszka powtarza jedno zdanie dwa razy, tak jakby chciała przekonać nie mnie, a samą siebie. Mówi: - To grzech śmiertelny donosić na osoby duchowne”.
Specjalny Ośrodek Wychowawczy prowadzony przez Siostry Boromeuszki w Zabrzu, stał się areną wstrząsających wydarzeń. W ośrodku dochodziło do przemocy wobec wychowanków, siostry zakonne znęcały się nad dziećmi, biły je, zastraszały, zamykały na noc w pokoju bez możliwości wyjścia do toalety, po czym surowo karały za zmoczenie łóżka. W ośrodku dochodziło również do gwałtów oraz molestowania seksualnego wśród dzieci, o czym siostry wiedziały, jednak nie podjęły żadnych działań, aby rozwiązać ten problem. Ośrodek nie zatrudniał żadnego psychologa, seksuologa czy kogokolwiek, kto mógłby pomóc. Siostry nie miały żadnego wykształcenia w kierunku opieki nad dziećmi. Władzę żelazną ręką sprawowała siostra Bernadetta, kobieta z misją wykorzeniania zła tkwiącego w dzieciach, o którym była święcie przekonana.
„Śledztwo w sprawie przemocy w ośrodku rozpoczęło się w dwa tysiące siódmym roku. Gdy przyjechałam z policjantami do ośrodka, siostra dyrektor Bernadetta krzyczała: - To atak na Kościół i ktoś za to odpowie!
Wcześniej prowadziłam sprawy zabójców, pedofilów, ale nawet oni odczuwali jakieś wyrzuty sumienia. A siostry były zupełnie zaskoczone naszą interwencją. Nigdy dotąd nie spotkałam się z tak szczerym przekonaniem oprawcy, ze postępuje właściwie, a działania prokuratury są zwykłą pomyłką, za którą prokurator i policjanci zostaną ukarani”.
To nigdy nie powinno mieć miejsca. Przeraża mnie to, że w naszym kraju ciągle istnieje przekonanie, że jeżeli coś jest kościelnym ośrodkiem, to nie może wydarzyć się tam nic złego. Przecież ksiądz czy siostra zakonna to ludzie bez skazy, tak z automatu. Dla mnie autorytet moralny Kościoła to mit, na szczęście jest on obecnie obnażany w coraz większym stopniu. I nie ma to nic wspólnego z tym legendarnym „atakiem na Kościół”. Kościół sam sobie na to zasłużył, a że w naszych czasach coraz trudniej jest tuszować pewne sprawy – no jak mi wcale nie jest przykro. 7/10
Owszem, wstrząsająca i przerażająca, ale tak naprawdę połowa to powtarzanie w kółko tego samego w innych słowach lub przez inne osoby. Za dużo przytaczanych cytatów, np całe strony akt. Książka jest ciekawa ze względu na poruszany temat, a nie powalający na kolana styl czy umiejętności kompozycyjne autorki.
„Powiedziałem o gwałtach nauczycielce. Obiecała, że to sprawdzi. A potem zobaczyłem, jak rozmawia z siostrą Bernadettą na wywiadówce. Śmiały się, żartowały. Czułem się przyparty do muru. Tak jakby wybierał między śmiercią a życiem w ośrodku. Był taki jeden z braci. Silny. On zmuszał wielu. Siostry zamykały mnie na klucz w pokoju z nim i jego bratem. To jest taki strach, że już nie możesz myśleć ani czuć. Prosiłem siostrę Bernadettę, żeby mnie przeniosła, bo mnie dotykają. Teraz myślę tylko, że Bóg ma jej dużo do wybaczenia. Bo tego, co się tam wydarzyło, nie da się opowiedzieć. Próbuję to ubrać w słowa, ale trzeba to przeżyć, żeby zrozumieć. Myślę, że ludzie widzieli tylko habit, a trzeba widzieć serce. Ona go nie ma. Dla mnie to uosobienie zła. Najbardziej się boję, że takich wychowawców może być więcej. (…) Tego ośrodka nie da się zapomnieć. Nadal chodzę taki skulony. Na razie pracuję jako ochroniarz i bardzo się z tego cieszę. Chciałbym kiedyś założyć rodzinę. Ale chcę też powiedzieć ludziom, żeby nie mieli dzieci dla zasiłku albo becikowego, bo tacy się tutaj zdarzają. Potem dziecko ma dwa latka i ląduje w takim miejscu jak Ośrodek Sióstr Boromeuszek. Niech rodzice się przejdą po tych ośrodkach, niech poobserwują. To jest piekło, te dzieci nie chcą żyć.” – fragment reportażu.
Dopiero kiedy dochodzi do tragedii na jaw wychodzą największe potworności i nieopisane krzywdy wyrządzone bezbronnym dzieciom, które powinny otrzymać ochronę od dorosłych. Nie mam słów, aby opisać, jakie emocje mną targały podczas lektury reportażu Justyny Kopińskiej „Czy Bóg wybaczy siostrze Bernadetcie?”. Nie mam słów… Łzy same cisną się do oczy, a pięści zaciskają…
Przeczytajcie. Bądźcie uważni. Niech powyższe cytaty wystarczą za małą wprawkę do ogromu okrucieństwa, jakiego dopuściły się siostry zakonne pod wodzą siostry Bernadetty w stosunku do dzieci, które miały znaleźć u nich schronienie, a znalazły przemoc i upokorzenie, odbierające wszelkie zaufanie i chęć do życia.
To niewyobrażalne, wielokrotne zbrodnie. I bez względu na to, czy przemocy wobec dzieci dopuszcza się osoba świecka czy duchowna, kara powinna być dotkliwa i nieuchronna, chociaż nigdy nie będzie w stanie zadośćuczynić wyrządzonych dzieciom, a później dorosłym ludziom, nieodwracalnych krzywd.
Za siłę reporterskiego przekazu daję maksymalną ilość gwiazdek.
Książka jest bardo dobra. Porusza problemy poważne, kontrowersyjne i przerażające. Wzbudza bardzo silne emocje w czytelniku, opisy często są bardzo bezpośrednie. Książka napisana jest w sposób obiektywny, wypowiadają się nie tylko osoby potępiające metody wychowawcze sióstr. Poznajemy kilka stron medalu. Jedyną rzeczą, którą mogę zarzucić książce jest jej kompozycja i przytaczanie po kilka razy tych samych cytatów. Często nie wiedziałam, kiedy wypowiada się autorka, wychowanek lub jeszcze ktoś inny, stąd tylko, lub aż 4 gwiazdki.
Tego nie można nazwać tylko złem. To nie jest nawet zaniedbanie, czy “zwykłe” znęcanie się. To jest okrucieństwo w swojej najgorszej postaci, bo skierowane do bezbronnych, niczemu winnych dzieci. I to, przez kogo? Siostry zakonne, które miały zapewnić opiekę, zagubionym dzieciakom i może nawet tę odrobinkę miłości. Zamiast tego stworzyły dzieciom piekło na ziemi. https://lolantaczyta.wordpress.com/20...
Nie wybaczy. Dobrze napisane, świetnie ukazujące szarość całej sytuacji - że większość osób które zawiniły, same też były ofiarą systemu. "Oglądaliśmy raz wiadomości i tam się wypowiadał taki sportowiec. Już nie pamiętam który, ale na lotnisku czekali na niego kibice, bo medal zdobył. I tak pomyślałem, jakie to piękne, gdy ludzie ciebie szanują. I wtedy chyba zrozumiałem, że mnie nigdy nikt już nie będzie szanował." "W tej placówce zło się uzwyczajniło. Było jak powietrze, którym wszyscy oddychają i nikt już nie zwraca na nie uwagi. Siostry chciały pokazać dzieciom, jak bardzo są zdemoralizowane. Wykrzyczeć ludziom w twarz: patrzcie, jaka natura ludzka jest zła. Ale przez to że te dzieci miały odwagę o tym opowiedzieć, nagle zobaczyliśmy, kto tak naprawdę jest zdemoralizowany."
Nie, nie wybaczy. Tylko dla osób o mocnych nerwach. Nie wierzyłam w to, co czytałam. Czasami nawet miałam ochotę rzucić tę książkę w kąt, bo aż tak dotknęła mnie bezradność wychowanków oraz brak skruchy ze strony niektórych sióstr. Dziwi mnie, że tylko dwie zostały skazane za swoje postępowanie. Co z innymi?
Bardzo ważna książka. Może i autorka nie jest wybitną reportażystką ale tamat jest tak poruszający i wstrząsający bo to co się działo w tym ośrodku przez tyle lat przechodzi ludzkie pojęcie.
Opisane okrucieństwo wobec dzieci jest porażające i nie ma co tego rozważać.
Prawdziwie fascynujące jest natomiast opisanie mechanizmu i systemu, który umożliwił stworzenie piekła na ziemi, które bez zakłóceń działało przez prawdopodobnie kilkadziesiąt lat.
Do tej warstwy mogę odnieść się z własnych doświadczeń. Wielokrotnie w moim życiu byłem tym, który nie zachowywał przysłowiowego "milczenia dobrych ludzi" i zawsze wyglądało to podobnie.
W Stowarzyszeniu, w którym działałem, zapobiegłem planowi kradzieży kilkuset tysięcy złotych z kasy Stowarzyszenia przez grupkę dobrze zorganizowanych osób, naświetlając sprawę publicznie. Co się wtedy stało? Osoby zaangażowane w proceder, te którym popsułem możliwość zarobku, wypowiadały się publicznie, usiłując mnie zdyskredytować. Druga strona milczała. Dostawałem liczne prywatne informacje na zasadzie "jest jeszcze to i to, wykorzystaj tę informację, ale mnie w to nie mieszaj, bo ja chcę żyć w spokoju", ale nikt się głośno nie odezwał.
Powiesz, że to inny kaliber sprawy. Oczywiście, nie można porównywać tragedii opisanej w książce Kopińskiej do kradzieży nawet znacznej sumy pieniędzy - choć jak wynika z książki, kara za to drugie byłaby prawdopodobnie wyższa - tylko, że problem leży w mechanizmie, który jest dokładnie ten sam. I chociaż "Naukowy Bełkot" wskazywał myślenie ekstrapolacyjne jako błąd logiczny, ja uważam, że rzeczy małe świadczą o dużych. Jeżeli ktoś przymyka oko na jedno, to pewnie zachowa się podobnie przy drugim, tylko kwestia skali. Zachowanie już się przejawiło.
Inny przypadek mam teraz. Człowiek założył klub inwestora, organizuje spotkania w hotelach, pokazuje niby to aktrakcyjne inwestycje, a w rzeczywistości oszukuje ludzi w sprytny sposób. Setki inwestorów straciły pieniądze i... siedzą cicho. Niektórzy zastraszeni - bo gość jest agresywny, straszy przy jakiejkolwiek próbie dyskusji, inni machnęli ręką na te 5-10 tysięcy złotych. I znowu - jestem jedną z dwóch osób, która cokolwiek działa w tym temacie. Straszono już mnie pobiciem, sprawami sądowymi o naruszenie dóbr osobistych i nie tylko, dialogi w rodzaju "wezmę się z prawnikami za Ciebie" i tak dalej. Czy mam przestać? Czy to ma spowodować, że odpuszczę - zgodnie z modną filozofią radykalnego wybaczania - i pozwolę mu oszukiwać kolejnych ludzi? A to prawdziwy, książkowy psychopata - doskonale zdobywa zaufanie, nawet doświadczonych i dojrzałych ludzi - i z korpo i z biznesu - i umie to wykorzystać.
Zauważ, znowu mamy mechanizm, że dzieje się zło, ale łatwiej jest przemilczeć, nie zauważać, odpuścić. Według mnie, to tylko zachęca do takich postaw. Jeżeli twardo przeciwstawisz się drobnym przejawom zła - zasada burmistrza Giulianiego z Nowego Jorku, to te duże nie będą miały szans zaistnieć.
Dlatego, jeśli mamy uczynić świat lepszym miejscem, a taki jest sens mojego życia, mów i działaj zawsze kiedy możesz powstrzymać jakieś zło. Dołącz do mnie, zachęć innych, nie będziesz wtedy sam. Jak to mawia Jacek Walkiewicz "kiedy brak odwagi, wszystkie inne cnoty są bez znaczenia."
A zrozumienie tej zasady to dobro, które może wyniknąć ze zrozumienia tej przerażającej książki.
To nie tylko smutna opowieść o krzywdach zaznanych przez dzieci z ośrodka. To przede wszystkim historia państwa, które nie zadziałało. Ale to też ukazanie kilku ludzi, którym nie było wszystko jedno.
Historia domu dziecka prowadzonego przez siostry boromeuszki w Zabrzu znana jest chyba wszystkim. Systemowa przemoc ze strony sióstr o przymykanie oczu na przemoc szerzącą się wśród wychowanków są tak przerażające i porażające, że brak słów, by opisać ten proceder i nie na tym chcę się skupić w tym tekście. Bardziej porusza mnie kilka innych aspektów.
Po pierwsze specyfika życia zakonnego. Siostry przyzwyczajane są do przemocy od pierwszych dni w zakonie. Młode dziewczyny przyuczane są do bezwzględnego posłuszeństwa, bezmyślnego wykonywania rozkazów, do łamania ich woli, do tracenia marzeń, myśli, do przystosowywania się. Ten chory układ znają często od późnych lat nastoletnich, czyli od okresu, gdy ostatecznie kształtuje się charakter człowieka. Takie osoby nie mogą być dobrymi wychowawcami dla nikogo, a już na pewno nie dla dzieci z rodzin patologicznych, poranionych psychicznie, skrzywdzonych fizycznie, dzieci upośledzonych lub zaniedbanych. Te dzieci wymagały profesjonalnej psychologicznej pomocy, nie pomocy doraźnej, ale pomocy rozłożonej na lata, takiej, która pomogłaby im poznać swoją wartość i która przygotowałaby je na dorosłe życie. Coś czego dzieci z domów tzw. patologicznych w Polsce nie mogą zaznać, bo takich szeroko zakrojonych programów brak. Na Śląsku te dzieci były problemem, który spychano do sióstr, bo one, kierowane fałszywie pojętym miłosierdziem, przyjmowały wszystkie dzieci. Przekonana jestem, że większość z maltretujących dzieci sióstr sama wymagała głębokiej pomocy psychologicznej. Z książki nie dowiadujemy się wiele o ich przeszłości, jedynie w przypadku siostry Bernadety autorka zamieściła krótki opis jej życia, ale nie można się w nim doszukać żadnych przyczyn jej charakteru i postępowania. Wracając jednak do klasztoru - to zamknięta społeczność kierująca się własnymi prawami, w której siłą rzeczy nikt nic nie zauważył, a jeśli nawet, to nie miał odwagi podjąć kroków albo były one od razu tłumione.