"Feblik" to już 21. tom cieszącej się niesłabnącą popularnością poznańskiej sagi. Poznaj Jeżycjadę i przygody rodziny Borejków!
Najnowsza książka Małgorzaty Musierowicz to kontynuacja bestsellerowej "Wnuczki do orzechów". Akcja powieści rozgrywa się w tym samym czasie, a dotyczy przełomu w życiu Ignacego Grzegorza.
Jak zawsze czytelnicy mogą liczyć na zaskakujące wydarzenia, wspaniały humor oraz mnóstwo pozytywnej energii i ciepła.
Małgorzata Musierowicz (b. January 9, 1945 in Poznań, Poland) is a popular Polish writer, author of many stories and novels for children and teenagers, but read with pleasure by adults too.
Daję dwie gwiazdki, żeby mi się skala nie skończyła. Znasz człowieka trzy dni i się zaręczasz (nie, siedzenie w jednej ławce w gimnazjum się nie liczy). Ćwiczysz karate, więc jesteś sfrustrowaną porzuconą kobietą, która nienawidzi mężczyzn. Grubo ludzie są chujowi, chyba że są Patrycją. Bogaci ludzie są chujowi, bo tak. Strażnik w przypływie szału nadużywa słowa "kurka". Na plus to, że czytało się lekko i szybko, czego wymagam od lektury tak zwanej odmóżdżającej.
Jezu jezu nieczyt. Typowa Musierowicz, czyli po dwóch dniach znajomości chłopiec i dziewczyna zaręczają się, kolejne dziecko w rodzinie, zatem kolejna wielka radość, kolejny raz przypomnienie, że kobieta bez męża jest nieszczęśliwa, zgorzkniała, pije, staje się potworem, etc. Oczywiście kiedy samotna kobieta bije nastolatka sztalugą po plecach jest to złe, ale przemoc w rodzinie jest spoko, bowiem Ida po paru latach wspomina swoje rzucenie słoikiem z musztardą w nastoletniego syna bardzo pozytywnie: "Za to od czasu, gdy mu dałam nauczkę za pomocą słoika musztardy, mój pierworodny nie sprawia mi absolutnie żadnych kłopotów obyczajowych. Mogę się odprężyć." Pierworodny przyprowadza do domu dziewczynę, zatem Ida oczywiście cieszy się już na wnuki, gdyż jak to w typowym świecie Musierowicz - absolutnie wszystkie dziewczęta chcą mieć dzieci i martwią się, gdy zbyt długo po ślubie w te ciąże nie zachodzą. Do tego nieznośna hipokryzja, wciąż pogarda dla bogaczy ("bogacz z Sołacza" niby okazuje się miłym człowiekiem z uroczą żoną, no ale jednak jeśli ktoś kupuje wazę za 6 tysięcy, to trzeba go określić tylko przez pryzmat stanu posiadania), chociaż klan Borejków wydaje się całkiem zamożny, iPady, samochody, kupowanie domków na wsi, połowa klanu w tym tomie wyleciała samolotami za granicę, Ignaś, choć niepracujący jeszcze ma kieszonkowe wystarczające na zrobienie dużych zakupów jedzeniowych na dwa dni, taksówki i kupowanie co chwilę wody mineralnej i lodów w kawiarniach, co nie jest przesadnie tanią imprezą. A nawet jakby spuścić zasłonę milczenia na to, że powieści Musierowicz coraz bardziej skręcają w stronę fantasy, gdzie akcja dzieje się w nierealnym świecie, to ta książka jest po prostu... nudna. Przewidywalna, przegadana, wtórna, nieinteresująca. Przykre.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Nie wiem, po co wciąż sięgam po kolejne tomy Jeżycjady, skoro od paru ładnych części jest to parodia książek sprzed lat...
Odłóżmy na bok kompletny brak realizmu, nieznośne moralizatorstwo i pogardę dla ludzi żyjących inaczej niż Borejkowie: najważniejsze jest to, że ta książka jest po prostu przeraźliwie nudna. Musierowicz ewidentnie skończyły się pomysły i nie potrafi zbudować wciągającej fabuły.
PS.: Ignacy i Agnieszka chyba zarazili się chroniczną narkolepsją Marka PPS.: to fizycznie niemożliwe, żeby Patrycja wciąż robiła te góry lodów. założę się, że w piwnicy u Florków zamknięte są niewolnice, których zadaniem jest kręcenie lodów 24/7. PPS.: jeśli kobieta ćwiczy karate to nie musi od razu znaczyć, że nienawidzi mężczyzn taki tam koncept.
POPŁAKAŁAM SIĘ NA OSTATNIM LIŚCIE IDY DO GABY NAPRAWDĘ KOCHAM ICH NAJBARDZIEJ NA ŚWIECIE. TA CZĘŚĆ I POPRZEDNIA MAJĄ W SOBIE TYLE MOCY, TYLE CIEPŁA, TYLE DOBRA KOCHAM ICH I ODDAŁAM IM SWOJE SERCE NA ZAWSZE. POZA TYM IGNACY I AGA I JÓZINEK I DOROTKA MOJE SERCE PO PROSTU NAJCUDOWNIEJSI
Mogło być gorzej. Znalazłam 3 momenty miłe i zabawne, o chronicznym deficycie snu Marka, tekst Baltony o użyteczności zięciów oraz tekst Meli o arszeniku. Wolę już kiedy Musierowicz przepisuje encyklopedię historii Poznania i opisuje jak pozyskuje się barwniki z kwiatów niż kiedy sączy jad, jak to wszystko jest złe. Upały są złe, remonty są złe, feministki są złe, niezamężne kobiety są złe, matki samotnie wychowujące dzieci są złe, kobiety trenujące sztuki walki są złe, grubi ludzie są źli (za wyjątkiem Patrycji z domu Borejko), a zwłaszcza grubi ludzie jedzący lody w miejscach publicznych, czytanie horrorów (Kinga) jest złe, i tak można w nieskończoność.
This entire review has been hidden because of spoilers.
me when I tell everyone that I'll never fall in love nor be with anyone, and then I meet a pretty twink with wavy hair who likes to tell passionate essays about his interests (whom I knew before but didn't talk that much with), and suddenly I'm in a romance novel (literally me)...
a poważnie to bawi mnie, że ten tom to wprawdzie childhood friends to lovers, ale nadal główna fabuła nadal rozgrywa się na przestrzeni dosłownie trzech dni, jak w wielu tomach tej serii. nie mam co do niego jakichś silnych uczuć, czytało się przyjemnie (przeczytałem w jeden dzień, chyba tak samo było też gdy czytałem pierwszy raz), czasem się zaśmiałem (kocham puńczyka), ale pewnie zaraz znowu zapomnę całą jego fabułę. aha no i nie jestem fanem tropu "nigdy nie chcę z nikim być i nie będę!!! [trzy dni później] siema oto mój narzeczony!!", ale ehh no powiedzmy że tutaj ma to trochę sensu, bo Aga nie chciała z nikim być głównie przez to co jej rodzina wygadywała, a Ignacego znała tak naprawdę dłużej niż te trzy dni, więc niech jej będzie. (chociaż dalej nie mogę z tego, że oni się po tych trzech dniach dosłownie ZARĘCZYLI, dobrze dla nich i guess?)
"Feblik" okazał się książką z kategorii: w porządku. I tylko "w porządku", nic więcej.
Na plus: nie ma większych niewybaczalnych zgrzytów, ale nie ma i rewelacji. Jest dość miły wakacyjny klimat, żadnej postaci jakoś szczególnie nie polubiłam, niemniej żadna mnie nie drażni na zasadzie chęci popełnienia natychmiastowego odstrzału sanitarnego (ok, może trochę pojawiający się epizodycznie Józin, ale Józin mnie drażni zawsze, w każdej części). Parę dialogów wyjatkowo irytujących, ale fabuła mi się podoba, jej płynięcie lekkie i przyjemne - więc się równoważy. Nie lubię narracji prowadzonej w korespondencji Idusi i Gabuni. Bardzo nie lubię.
O ilustracji okładkowej staram się zapomnieć, obłożyłam w papier - po raz pierwszy od miliona lat obłożyłam książkę w papier. Gdyż mnie odrzuca, i kolorek, i oczko kaprawe i całość, o matko matko.
Reasumując: dość miło się rozczarowałam, ponieważ po ostatniej serii porażek jeżycjadowych spodziewałam sie czegoś dużo gorszego.
PS. Tym razem żałuję, że pani autorka nie uznaje ebooków, bo to jak dla mnie doskonałe czytadełko, które bym widziała w abonamencie Legimi. Takie na raz, koniec.
Typowa Musierowicz strikes again: - grubi ludzie - źle, bo jak można się tak zapuścić (no chyba, że Pulpecja, ona może i jest cute) - bogaci ludzie - źle, no bo jak tak można (jak Cię stać na smartfony, samochody, domki na wsi to okej, ale jak już kupujesz wazę za kilka tysięcy, to jesteś tępy sabaryta) - ludzie nielubiący poezji - źle, bo wiadomo, że idioci (no chyba, że tylko trochę, no to jakoś wtedy Ci wybaczą) - kobiety bez facetów - źle, bo wiadomo, że sfrustrowane, agresywne alkoholiczki (ale jak Ida wrzuciła Józinka pod prysznic albo rzucała w niego słoikami, to to była super metoda wychowawcza)
No i tak to mamy, zaręczających się chłopców w wieku 19? lat - może w latach 70/80 to było normalne, ale nie w 2013. No ale wiadomo, że w świecie Musierowicz to jest główny cel istnienia kogokolwiek, a w szczególności kobiet - znaleźć męża, rodzić dzieci, wychowywać wnutki i tak to żyćko leci.
Tragedia, każdy kolejny tom jest po prostu coraz bardziej oderwany od rzeczywistości, cieszę się, że przede mną ostatni tom, chcę już skończyć ten re-read i zapomnieć o tej serii. Miałam do niej ogromny sentyment, ale ostatnie tomy pozostawiają po sobie tylko niesmak i nudę.
Nikt tu ani koła nie odkrywa ani nie pretenduje do literatury wysokiej a wzniosłej, ale niezwykłe ciepło, które przenika ten tom każe mi wracać do niego co roku w porze najbardziej upalnej. I co roku szczerzyć się jak głupiej na ulubionych, znanych już przecież na pamięć, fragmentach 💛
(5/5) JAKIE CUDOOOO. Tęskniłam za rodziną Borejków :). Ta książka przynosi mi tyle ciepła i radości (najczęściej gdy jest wzmianka o Dorocie i Józniku). Główny wątek romantyczny był naprawdę fajnie poprowadzony ale *SPOILER* moim zdaniem zaręczyny po tygodniu znajomości to lekka przesada, jednak muszę przyznać że Agnieszka i Ignacy są sobie przeznaczeni. *KONIEC SPOILERU* Najbardziej rozczulił mnie ostatni list napisany przez Idę o... no poprostu wszystko cud miód. Bardzo polecam, ale nie czytajcie bez poprzednich tomów!
KOCHAM!!! Popłakałam się podczas czytania, zresztą nie pierwszy i nie ostatni raz. Kocham nowego Ignasia (dlaczego nie ma takich chłopaków, jak on i Józek?!)i tak cieszę się z jego szczęścia, lecz największe wzruszenie dotknęło mnie podczas powrotu Laury, z pewnego najbardziej pięknego powodu. Kocham całym serduszkiem tą serię, a zarazem ubolewam, że powoli ją kończę, ale z drugiej strony wiem, że będzie ze mną do końca mego życia, bo jest po prostu wyjątkowa💗❤️💖💕
Coż poradzę, lubię siadać z Borejkami przy tym ich wielkim stole, czy to w Poznaniu czy na wsi. Moralizatorstwo mnie nie drażni za bardzo. To jest już inna Jeżycjada, Feblik to nie Szósta klepka czy Noelka, jednak nieustająco będę wracała. Mam wrażenie, że na te kilka godzin czytania zamieniam się w podlotka , znowu mam naście lat. Dobrze mi.
Uchhh, nawet nie wiecie, jak mnie to męczyło. Bo tu się nie dzieje nic ciekawego, a postacie irytują. Ignasia rzuca Magdusia(once again) i nagle chłop zakochuje się(hmmm) w koleżance, którą crushował w podstawówce. W co? W dwa dni? Chyba jakoś tak. I nie nikt mnie nie przekona(nawet autorka), że oni się podświadomie kochali od tego czasu. Nie, Ignaś po prostu się odkochał, zakochał w innej, a później na nowo "zakochał" w Adze. Serio? A Aga? Bo wszyscy stale powtarzają, jaka ona wyjątkowa i jakim jest idealnym wyborem dla Ignasia, a ja jakoś tego nie kupuję. Najlepiej podsumował ją chyba Józek-"miągwa". Bo mam wrażenie, że jej jedyną cechą osobowości jest to, że jest "artystką". Wiecie, taka kobieta eteryczna, co stale mdleje, jak to mówią coache podrywu- w "kobiecej energii". I Ignaś jest zachwycony. Bo najbardziej mu w kobietach przeszkadzało to, że mogą sobie poradzić bez niego. A i nie lubią poezji. A Agę musi stale ratować(A to matka przemocowiec, a to toksyczna siostra, a to pęknięty dzban, może nawet zwykły upał), poza tym jest "uduchowiona", dostaje ataku histerii jak wchodzą do skansenu(bo wiecie, tu żyli kiedyś inni ludzie i ach! jakie to straszne, że wchodzimy do ich domu!), no i maluje(przy czym istotny jest fakt, że maluje rzeczy piękne, bo jakby była ekspresjonistką, to by znaczyło, że jest zgorzkniała). No i już! Instant love. Ich przygody totalnie mnie nie interesują, ale niestety nie ratują nas nawet tutaj wątki poboczne, bo wszystko jest takie patetyczne(ach ten ubogi język młodzieży, czytajcie Horacego, ach to prymitywne społeczeństwo). I to nawet nie chodzi o to, że ze wszystkim się nie zgadzam, ale autorka wyłożyła to tak łopatologicznie, że z wrodzonej przekory kwestionuję każde postawione tam twierdzenie. Nawet Ida tego nie ratuje, chociaż były dobre momenty (opowieść o matce Bogatki). No i dałabym chyba 1,5 gwiazki ale taką ocenę wystawiłam opowiadaniu, które było OBRZYDLIWE, po prostu skręcało od czytania. A aż takich zarzutów tutaj nie mogę postawić
Jak oni się łatwo zakochują. I zawsze znajdują miłość życia bez wcześniejszej wymiany paru zdań choćby. Dziadkowie wciąż dzielą świat na wspaniałych inteligentów Borejków i całą okropną resztę. Kończę tę serię już naprawdę tylko z ciekawości
Małgorzata Musierowicz po raz kolejny udowadnia nam, że współcześnie pozostaje ona jedną z ostatnich osób, które można z czystym sumieniem zaliczyć do grona prawdziwych pisarzy. I to nie dziwi. Kolejna część „Jeżycjady” jest jak zwykle napisana najpiękniejszą polszczyzną, świat w niej przedstawiony nieprawdopodobnie realny, zaś główni bohaterowie tak udatnie ukazani, że nie da się ich nie pokochać już od pierwszych stron powieści. Niezwykłym doświadczeniem jest poprzez ciąg kilkunastu wręcz książek obserwować proces dojrzewania Ignacego Grzegorza od kilkumiesięcznego niemowlęcia w „Nutrii i Nerwusie” po młodego, dojrzałego mężczyznę, którym ostatecznie staje się w „Febliku”. W perspektywie lat okazuje się jakże różnym, lecz jednocześnie to cały czas ten sam Miągwa. Jednak takie jest życie. I tu przechodzimy do kwestii, która mnie osobiście w tej książce szczególnie zadziwiła. Jak to możliwe, że kiedy w świeżo wydanej polskiej powieści obyczajowej młodej pisarki zapoznaję się ze sceną, w której główna bohaterka myje rano twarz, to mam wrażenie, że krew mnie zaleje, podczas gdy jednocześnie scena przebudzenia Agi jest tak swojską i miłą mojemu sercu? Na czym polega różnica w ukazaniu prozy codziennego życia? Do tej pory nie znam odpowiedzi na te pytania. Może młodzi pisarze sądzą, że nie ma lepszego sposobu na dokonanie apoteozy codzienności jak jej możliwie najbardziej naturalistyczne przedstawienie, podczas gdy pani Musierowicz pisze po prostu szczerze i prosto serca. Przepis na sukces, który nie może być powielony przez wielu. Na koniec jeszcze ostatnia refleksja. Szokuje mnie obłuda niektórych ludzi. Zdają sobie oni sprawę, że autorka „Jeżycjady” zdobyła sobie w polskim społeczeństwie uznanie na długo przed narodzinami dzisiejszych „guru” literatury i aktywnych feministek, dlatego nie śmią jej krytykować za w tak dużym stopniu „niepoprawny” sposób patrzenia na świat, który bez wątpienia musi ją charakteryzować, skoro ma czelność w swojej książce otwarcie mówić o tym, że Aga z pewnym sentymentem utożsamia się z Krystyną, córką Lavransa, na wzór zakochanej księżniczki czekając na swego rycerza na białym koniu. Niestety obecnie debiutująca pisarka (lub pisarz), która odważyłaby się pójść podobnym tokiem myślenia, zostałaby odsądzona od czci i wiary, a jej zapędy literackie utopione w łyżce wody. W ten sposób czytelnicy wiele tracą, pozbawieni wyboru i zmuszeni do czytania trudnej do przetrawienia papki o kolejnych niezależnych kobietach, w separacji albo najlepiej po rozwodzie, którym do szczęścia wystarcza sukces zawodowy, a dla których prawdziwa miłość, jeśli w ogóle takowa istnieje, to rzecz całkowicie trzeciorzędna. Wszystko pomimo tego, że może niejedna spośród czytelniczek w głębi serca tęskni za swoim księciem… Tym większy hołd należny jest Małgorzacie Musierowicz.
Jejku, jak mnie ta część męczyła... Owszem przeczytałam ją szybko, ale chyba tylko dlatego, że chciałam ją mieć za sobą. Główny wątek dotyczy Ignacego Grzegorza, którego nie lubię. W tej części ma momenty, że zachowuje się fajnie, ale poza nimi: ehhh... I dla mnie trochę zbyt dużo narracji: biedna kobieta bez mężczyzny nie da rady...
Fajnie, że bohaterowie wreszcie mieli jakąś interakcję (w przeciwieństwie do Józka i Doroty 😭). No i ładna była ta ich relacja, faktycznie można trochę polubić Ignasia. Dużo ciepła, miłości, rodziny, wspólnego spędzania czasu - no i w porządku.
Ładne były rozmowy Ignasia i Agnieszki o miłości oraz Jędrka i Floriana o wierze (to tylko kilka zdań, a jakoś się w nich odnalazłam). Fajnie czyta się maile sióstr.
Ale będę narzekać, jak również robią to bohaterowie tej książki. Generalnie w Poznaniu nie da się mieszkać, bo upał i remonty. Dziadek Borejko jak się tylko odzywa, to mam ochotę by już jednak zamilknął - bo przecież świat się kończy, ludzie nie czytają poezji. A w tym tomie jakoś wyjątkowo drażnią go (oprócz upałów i remontów) młodzi Rojkowie, a akurat oni są bardzo normalnie przedstawieni. W ogóle za mało Natalki i Roberta (nadal podtrzymuję, że to moje jeżycjadowe OTP 💖). Nie rozumiem tej tendencji, że młodzi już po kilku dniach znajomości wiedzą, że to miłość na całe życie. Zwłaszcza że w poprzednich pokoleniach to wcale nie było takie oczywiste - bo halo, Pyziak też niby miał być wielką miłością, chociaż w to chyba nikt nie wierzył 😒; Nutria i Nerwus też - ładna historia (trochę toxic ale jednak romantyczna), ale nie na stałe. I dało się? Dało! Dosyć to realistyczne. I wiadomo, takie relacje też mogą się udać, ale skąd ta pewność po tygodniu znajomości?
I w tym wszystkim w ogóle chcę powiedzieć, że Florian to mój bohater - prawie cala rodzina żony zwala mu się na głowę, teść co chwila krytykuje jego gust czytelniczy, a on dzielnie to znosi. No i ogółem panowie spoko, siostry Borejko spoko. Fajnie, że Laura się pojawiła chociaż na chwilę, ale mogłaby cokolwiek powiedzieć przynajmniej.
To nie tak, że mi się ten tom nie podobał, bo czytało się go bardzo miło, ale na niektóre aspekty trzeba ponarzekać. Raczej w swoich ocenach nie zejdę poniżej 4, bo widzę wartość tych książek, ale trochę zrobiły się oderwane od rzeczywistości.
Znów moralizowanie tym razem przeważnie w wydaniu babci Borejko. Do tego stare ograne chwyty Musierowicz: jedno spojrzenie i dziewczyna staje się narzeczoną. Borejkowie są najlepsi, najmądrzejsi i nie mają żadnych problemów, reszta to źli ludzie z wielkimi kłopotami, o których nie warto mówić i się w nie zagłębiać. Ewidentnie widać, że Autorka woli sielsko-anielskie, cukierkowe klimaty, a w prawdziwe problemy omija, wprowadza je do książki marginalnie i tylko po to żeby móc stwierdzić, że wystarczy wyjść z kłopotliwego domu i udać się do oazy szczęśliwości Borejków, a tam już wszystko będzie dobrze i życie samo się ułoży. Naiwność i banał aż skrzeczą.
I don't understand all the hate poured on this book, because I really enjoyed it. I found it sweet and charming, I really liked both the fainting, delicate artist heroine and the subtle, poet hero of the book. I think the hot, stifling summer was very realistic, you could almost feel the fever in the air, and this big house in the forest, with all the home-made ice cream and the lake, and the shade seemed like a wonderful haven for a tired reader. I had fun reading this book.
Każda ksiazka pani Malgorzaty to dla mnie jak powrót do ukochanego domu. Moje oceny nie sa nie obiektywne, ale w 100% szczere i prawdziwe. Piekny prezent pod choinkę dla wszystkich fanów Jezycjady. Polecam!
Jak na neo-Jeżycjadę jest znośnie, przynajmniej na pierwszy rzut oka (na drugi już gorzej). Na pierwszy rzut oka mamy postacie, które zachowują się z grubsza normalnie i tak dla odmiany rozmawiają ze sobą przed związaniem się ze sobą na całe życie (aczkolwiek Agnieszka i jej poprzednia rzekomo bliska znajomość z Ignacym, która znika jak sen złoty po przesadzeniu ich do różnych ławek w szkole wygląda trochę tak, jakby Musierowicz przeczytała zarzuty czytelniczek, że młodsze pokolenie klanu nie ma żadnych znajomych i że te historie miłosne są jednak trochę za bardzo błyskawiczne - Józinek z Dorotą to już był doprawdy szczyt szczytów - i wprowadziła zabieg w stylu "aha, zapomniałam wam powiedzieć, że Ignacy miał bardzo bliską przyjaciółkę w szkole!"), Miągwa trochę się wreszcie ogarnia i przestaje kwiczeć na widok każdego owada i w ogóle jako postać pierwszy raz stał się trochę mniej jednowymiarowy niż dotychczas, wreszcie powiew odrobiny dawnego humoru i fakt, że ogólnie dość dobrze się to czyta. Na minus powtarzalność fabuły (zarówno głównej historii młodzi poznają się, natychmiast się zaręczają, w perspektywie ślub, dzieci i uwięzienie w sekcie Borejków - nota bene słusznie domniemywałam, że Musierowicz ich wszystkich przeprowadzi na wieś w stosunkowo bliskie sąsiedztwo celem założenia konserwatywnej komuny - jak i szczegółów, na przykład cały klan Borejków notorycznie ma problemy z gubieniem telefonów komórkowych), powtarzające się stereotypy na temat kobiet samotnych, znowu fat shaming, mistyczno-nawiedzona wizja macierzyństwa (trudno doprawdy przełknąć przemianę Laury z interesującej, aktywnej kobiety w "zwróconą jakby do wewnątrz" borejko-madonnę, która natychmiast przerywa tournee i wraca na łono rodziny inkubować), jedna jedyna słuszna wizja życiowej ścieżki i związków, koszmarna doprawdy scena, w której wszyscy grają sobie w Carcassone, co niby jest miłą rodzinną rozrywką, ale zarazem pretekstem do dogłębnej oceny charakteru kandydatki na żonę (matriarchini dyskretnym skinieniem głowy wyraża aprobatę), dla mnie naprawdę toksyczność level master i przydługie wywody Ignacego na temat zabytków sakralnych i ludowych Wielkopolski. Trzy gwiazdki li i jedynie za puńczyka i lekkie urealnienie Ignacego.
Dziś w poście ponownie Jeżycjada i jej przedostatni tom „Feblik”. W tej części głównym bohaterem jest Ignacy Grzegorz, który po mailu od Magdusi cały w skowronkach postanawia wyruszyć na spotkanie z ukochaną do Wrocławia. Jest środek gorącego lata, tłoczny autobus, brak klimatyzacji, stara znajoma Agnieszka i Ignacy, do którego przy wszystkich dzwoni Magda. Problem polega na tym, że ma bardzo nieciekawe wiadomości.
W tej części, która czasowo odbywa się w podobnych dniach co „Wnuczka do orzechów” tylko z perspektywy innych bohaterów. Oprócz Ignacego i koleżanki ze szkolnej ławki Agnieszki, miło spędzamy czas w towarzystwie praktycznie całego rodu Borejko, który wakacje spędza u jak zawsze gościnnej Pulpencji.
Przy książce świetnie się bawiłam. Szybka, przyjemna letnia historia. Ignacy ukazuję tutaj całkiem nowe obliczę. Parę razy udało mi się uśmiać z przygód bohaterów. Jedna rzecz tylko miała negatywny oddźwięk, a mianowicie (TU SPOJLER) oświadczyny Ignasia! Co prawda znali się we wcześniejszych latach, ale tak oświadczyny po paru dniach? A to on nie był dopiero co do bólu zakochany w Magdusi? Halo!
Zanim sięgnęłam po tę część Jeżycjady, dotarły do mnie głosy krytyczne. Spodziewałam się, że nieszczególnie przychylnie ocenię tę pozycję, a jednak lektura nie bolała. Lecz nie sprawiła też, że poczułam się znów nastolatką urzeczoną uroczą opowiastką i tęskniącą za tego rodzaju ciepłem, które bije z poznańskiej sagi. Czuję się na to troszkę za 'stara', za cyniczna i zbyt odarta ze złudzeń, a świat Musierowicz nie jest już chwilowym antidotum, nie kupuję tego idealizowania i fantazji, coraz bardziej też przeszkadza mi w gruncie rzeczy jednorodość bohaterów i ich dążeń czy wyznawanych przez nich wartości. Choć kiedy słyszę krytykę moralizatorstwa autorki w nowszych częściach serii, cóż, wydaje mi się, że to zawsze był jeden z kluczowych elementów jej prozy. Myślę, że kiedyś ten dydaktyzm nie drażnił, bo szukaliśmy wzorców. Wciąż jednak pozostaję pod wrażeniem stylu i plastyki języka, choć obecnie już nie przemawia do mnie tak jak kiedyś, w czasach, kiedy marzyłam, by prezentować kunszt pisarski właśnie tego rodzaju.
Sometimes the past should stay in the past. I regret reaching for this installment in a series I read as a teenager. The characters, now all grown up, are so old fashioned that they became caricatures of their past selves. They don’t have their own language or life, instead they spurt Latin quotes and what I consider ethically questionable statements based on the author’s beliefs. This review may be harsh, but the author and I have grown very far apart, and by that I mean I have grown, while Mrs. Musierowicz stayed on the eighties.
Plusy: -Ida <33 (ogólnie jako bohaterka) -relacja Józinka i Doroty -maile Idy do Gaby i Gaby do Idy
Minusy: -Ignacy Grzegorz Stryba -seksizm, ciągłe zwracanie uwagi na wygląd (szczególnie nogi) Agnieszki, ciągłe podkreślanie tego, że jest kobietą i dlatego należy jej się pomoc, brak empatii ze strony Ignacego w stosunku do niej -Ignacy Grzegorz Stryba -fabuła, w której nic się nie działo -Ignacy Grzegorz Stryba -nie przejmowanie się tym, co Agnieszka ma do powiedzenia w większości kwestii -Ignacy Grzegorz Stryba -zaręczyny z dupy -Ignacy Grzegorz Stryba -powolny romans, również z dupy -Ignacy Grzegorz Stryba -nie umiałam się utożsamić z emocjami bohaterów ani z ich problemami -Ignacy Grzegorz Stryba -ciągłe wyrzucanie Agnieszce tego, że nie lubi poezji
Podsumowując: książka była do przewidzenia, totalnie nie przeczytałabym jej drugi raz. Męczyłam się podczas czytania. Ignacy jest najbardziej irytującą postacią, jaka istnieje i irytuje mnie maksymalnie swoim brakiem poszanowania do Agnieszki, swoim seksizmem oraz narzucaniem jej swojej opinii i poglądów.