Zamkniete miasto. Kursujace nocami karetki. Mieszkancy porywani przez ludzi w ciezkich gumowych kombinezonach z maskami na twarzach.
To nie scenariusz filmu science-fiction, ale fabula Zarazy - reporterskiej opowiesci o epidemii ospy, która wybuchla we Wroclawiu w czasach, gdy wiekszosc lekarzy nie pamietala juz nawet, jak wygladaja objawy tej choroby. Przez dwa miesiace 1963 roku nikt nie mógl wjechac do miasta ani go opuscic, ogromna czesc mieszkanców lezala w tworzonych napredce izolatoriach. Dzieki skutecznosci ówczesnej propagandy i cenzury do dzisiaj malo znamy ten epizod naszej wspólczesnej historii.
Jerzy Ambroziewicz napisal opowiesc faktu na miare mistrza tego gatunku Normana Mailera. ,,Czujemy narastanie grozy" - pisano o ksiazce. Jednak jest to nie tylko historia epidemii we Wroclawiu, ale równiez studium psychologiczne spolecznosci w obliczu zagrozenia. Wtargniecie choroby zmienilo ludzi i panujace miedzy nimi stosunki. Wroclawskie zdarzenia ulozyly sie w reporterska wersje Dzumy.
"(...) w odniesieniu do epidemii o żadnym "końcu historii" nie może być mowy". Epidemia jest jak historia: lubi się powtarzać. Teraz mamy tego chyba jeszcze bardziej bolesną świadomość.
Latem 1963 roku we Wrocławiu wybuchła epidemia ospy prawdziwej. Rozpoczęła się niepozornie i podstępnie. Oczywiście, popełniono wtedy diagnostyczne błędy, co do tego nikt nie ma wątpliwości, ale łatwo nam teraz to oceniać, kiedy znamy wszystkie fakty. Epidemia została opanowana w dość krótkim czasie, na szczęście na ospę prawdziwą można się było zaszczepić. Łącznie zachorowało 99 chorych, zmarło 7, w tym 4 pracowników służby zdrowia.
Jerzy Ambroziewicz dość dokładnie (i momentami przesadnie poprawnie politycznie, co może niektórych trochę drażnić) opisał rozwijającą się sytuację epidemiczną we Wrocławiu. Od pierwszej ofiary, pielęgniarki Loni (pacjent "zero" z pewnych względów nie został w opracowaniu ujęty), poprzez tworzenie szpitali zakaźnych i izolatoriów, po sam koniec zarazy, który nastąpił po 25 dniach.
Gdy kupowałam "Zarazę" w styczniu tego roku nie podejrzewałam, że kiedykolwiek mogłabym być świadkiem (tym bardziej uczestnikiem) czegoś podobnego. Podejrzewam, że Szymon Słomczyński pisząc posłowie do książki również nie przypuszczał, że w 2020 roku jego słowa mogą stać się tak bliskie rzeczywistości: "Jednak i dziś, zimą 2016 roku, media donoszą o zupełnie nowych, śmiertelnie niebezpiecznych drobnoustrojach, takich jak roznoszony przez komary wirus Zika, czy też istniejących od lat i nadal zbierających obfite śmiertelne żniwo, jak przede wszystkim HIV, ale i wciąż znakomicie się miewający wirus A/H1N1, odpowiedzialny za największą epidemię w dziejach ludzkości; na grypę hiszpankę zmarło w ostatnich miesiącach Wielkiej Wojny więcej osób, niż zginęło wskutek ludzkich działań podczas wszystkich XX-wiecznych wojen razem wziętych. [...] Suto zastawione półki w europejskich hipermarketach nie dają też pewności, że u nas, podobnie jak w wielu innych rejonach świata, nie trzeba będzie raz jeszcze doświadczać tego samego co bohater Głodu Knuta Hamsuna".
Trzymajcie się ludzie i nie wychodźcie z domu jeżeli to możliwe! I nie chodźcie do dentysty, jeżeli nie macie nic pilnego do zrobienia ;) 8/10
Napisać porywający reportaż o ospie - to w ogóle wykonalne? Polak potrafi - co udowodnił Jerzy Ambroziewicz swoją “Zarazą”. Dziennikarz wziął na warsztat ostatnią w naszym kraju epidemię ospy prawdziwej, która nawiedziła Wrocław w letnich miesiącach 1963 roku. Reportaż tym bardziej ciekawy, że opisuje wydarzenia aktualnie praktycznie całkowicie zapomniane, a młodszemu pokoleniu wręcz zupełnie nieznane. Ambroziewicz zdecydował się na formę reportażu fabularyzowanego i był to strzał w dziesiątkę. Zamiast suchych danych i liczb, mamy wartką historię walki władz i lekarzy ze zbierającą śmiertelne żniwo epidemią i śledztwo w poszukiwaniu pacjenta zero opisane w tak ekscytujący sposób, że autorowi pióra pozazdrościłby niejeden pisarz kryminałów. “Zaraza” na co mogłaby wskazywać jej tematyka nie jest lekturą tylko i wyłącznie pesymistyczną. Obok lęku i przygnębienia znalazło się w niej i sporo miejsca dla komizmu i groteski. Jako, że to stuprocentowa, wręcz ociekającą polskością, literatura faktu to nie mogło w niej zabraknąć i naszego charakterystycznego narodowego polskiego absurdu (m.in. brak podstawowego wyposażenia medycznego - skalpele, termometry, w przyjmujących pacjentów izolatoriach, pacjenci wymyślający sobie ospę, aby dostać się izolatoriów, bo tam piwo za darmo dajom!). “W “Zarazie” na przemian raz śmieszno raz straszno, jednocześnie przez cały czas frapująco. Na czas spędzony w oczekiwaniu na koronawirusa lektura idealna!
Proszę sobie wyobrazić prawie półmilionowe miasto odcięte od świata i otoczone posterunkami Milicji Obywatelskiej. Po ulicach mkną wojskowe gaziki i karetki na sygnale, a w nich ludzie z zasłoniętymi twarzami. Połowa szpitali jest zamknięta. Tylko jedna stacja pogotowia działa, ale też nie można tak po prostu do niej wejść, bo przy bramie obowiązuje ścisła selekcja. Selekcja obowiązuje zresztą również w każdej innej instytucji, a osoby podejrzane lądują w izolatorium. Całe miasto obklejono ostrzeżeniami, zamknięto restauracje, kina i teatry. Codziennie nadawane są specjalne komunikaty w radio i w prasie.
Czy to sceneria z opowieści postapokaliptycznej, z horroru, czy może science fiction? Nic z tych rzeczy. To obraz Wrocławia latem 1963 – Wrocławia zaatakowanego wirusem ospy prawdziwej, zwanej też czarną ospą.
Książka Ambroziewicza nie jest powieścią lecz fabularyzowanym reportażem i zabiera nas w sam środek walki z tytułową zarazą. Czytamy więc głównie o ludziach zamkniętych: we własnych domach, w miejscach objętych kwarantanną, w szpitalu dla chorych na ospę i w izolatorium dla tych, którzy z ospą się zetknęli. Czytamy też o tych, co między pozamykanymi krążą, dowożą, odwożą, badają, konsultują, dostarczają, załatwiają, organizują. I wreszcie czytamy o takich, co nic nie robią, ale awanturują się, wymyślają i złorzeczą. Autor, znany reporter i publicysta zmarły w 1995 roku, nie różnicuje i nie ocenia. Opisuje zarówno poświęcenie i solidarność, jak i głupotę czy lekceważenie ogarniające w taki sam sposób i zwykłych ludzi i lekarzy i partyjnych decydentów. Nie od dziś wiadomo przecież, że realne zagrożenie generuje różne reakcje, a dominują strach i bezsilność wobec braku możliwości wolnego decydowania o sobie.
Owszem, napisano już wiele podobnych książek, ale czemu nie przeczytać kolejnej, szczególnie jeśli jest mądra i świetnie napisana?
PS. Zaraza wrocławska nie zebrała wielkiego żniwa (zachorowało 99 osób, zmarło siedem) i pozostaje ostatnią epidemią zanotowaną na terenie Polski. Zaś wirus czarnej ospy jest aktywny już tylko we fiolkach przechowywanych przez Światową Organizację Zdrowia.
Nie należałam nigdy do miłośniczek gatunku non-fiction, zapewne gdyby nie koronawirus, w ogóle nie zwróciłabym uwagi na utwór Ambroziewicza. Jednak od czasu do czasu odzywa się we mnie zew odkrywcy: Nowe! Nowe! Zmień! Zmień! Wówczas pojawia się nienazwane pragnienie by niekoniecznie sięgać po sprawdzone gatunki czy autorów. Tym razem się nie zawiodłam, gdyż "Zarazę" czyta się jak świetny kryminał! Wrocławska historia epidemii z 1963 roku.
Książka udowadnia, że naród od lat produkuje pewien szczególny rodzaj idiotów-roznosicieli, którzy wychodzą z założenia, że dobrze jest zwiać z izolatki skoro procentów im nie dali, a trzeba się koniecznie napi... ehm zdezynfekować od środka. Naprawdę, niektóre epizody są przekomiczne, gdyby nie były aż tak tragiczne.
Od strony praktycznej - podobnie jak recenzenci przede mną, żałuję że wydawnictwo nie zdecydowało się na posłowie historyka, który wskazałby pominięcia i ustępstwa w reportażu względem cenzury. Chociażby problem pacjenta zero.
Pojawia się on dopiero w artykułach naukowych wydanych po opanowaniu epidemii, zapewne gdy zniesiono embargo na informacje. Ale kim on był? Tego, drogi czytelniku, reportaż ci nie powie.
Reportaż o wybuchu epidemii ospy prawdziwej we Wrocławiu. Bardzo ciekawie napisana historia kolejnych zakażeń, ośrodka, w którym prowadzono kwarantannę i ogólnego bałaganu, którego nie miał kto ogarnąć. Bardzo ciekawe pisanie, pochylające się nad jednostką a jednocześnie obejmujące szerszy kontekst sytuacji. Warto.
Wydawnictwo Dowody na Istnienie wznowiło w 2016 wydaną w 1965 roku książkę Jerzego Ambroziewicza. "Zarazę" przez pierwsze 150 stron, czyta się jak najlepszy kryminał. Potem ten fabularyzowany reportaż traci tempo, by zakończyć się skrótami lekarskich raportów z epidemii. Tytułowa zaraza to epidemia czarnej ospy, która nawiedziła Wrocław latem 1963 roku. Ambroziewicz umiejętnie przedstawia dramatyzm tej sytuacji. Jednak czasy, w których powstał reportaż nie pozostają bez wpływu na jego treść. Nie dowiemy się na przykład, kim był pacjent zero (gdyż był agentem SB powracającym z tajnej misji), a przez karty książki będą przewijać się partyjni działacze. Tak ciekawy reportaż aż prosi się o reporterskie posłowie, dziennikarski komentarz do przedstawionych faktów i ludzi z perspektywy 50 lat od zdarzenia. Jednak wydawca zdecydował się na posłowie analizujące 'Zarazę' pod kątem literackim, co jest, moim zdaniem, pomysłem mniej trafionym.
"Ochlewski na moment przejął się widokiem Zawady, ale teraz powrócił do porannych spraw i nie potrafił jeszcze zrozumieć, że wszystkie wczorajsze i dzisiejsze problemy – służbowe i osobiste, te, które wydawały się takie ważne zaledwie przed kilkoma kwadransami – teraz, w obliczu ospy, nie znaczą więcej niż obcięty paznokieć". Ale to się teraz czyta, moi drodzy. Aż czasami przechodzą dreszcze od wyraźnych analogii i własnych doświadczeń w zaistniałej sytuacji.
Lubię literaturę faktu, w szczególności reportaż, dlatego "Zarazę", opowiadającą o egzotycznym zdawałoby się zjawisku epidemii ospy, która dotknęła Wrocław w 1963 roku, zamierzałam przeczytać na długo zanim komukolwiek przyszło do głowy, że rozszaleje się nękająca nas od kilku miesięcy epidemia. Ale to dopiero jej wybuch przyspieszył moje czytelnicze plany, zaś fabularyzowany reportaż autorstwa Jerzego Ambroziewicza doskonale wpisał się w ponury nastrój czasów walki z koronawirusem.
Oto w piękne, upalne lato początku lat sześćdziesiątych Wrocław nawiedziła "zaraza". Ospa prawdziwa, groźna i mocno śmiertelna, dziś praktycznie wyeliminowana dzięki szczepieniom. I to właśnie dostępność szczepień (wówczas nie stosowanych jeszcze powszechnie), skutecznych nawet po kontakcie z osobą zakażoną, obok oczywiście geograficznej i społecznej skali zjawiska, odróżnia sytuację opisaną w książce, od tej, z którą mierzymy się dziś.
Rzecz to napisana ładnie, pięknym literackim językiem, czyta się doskonale. Dobrze oddaje klimat i nastroje tamtych dni: rozgrzane miasto, walkę z niewidzialnym przeciwnikiem, próby opanowania epidemii. Sporo tam również o ludziach, a ci w obliczu zagrożenia, pomimo upływu prawie sześćdziesięciu lat, zachowują się tak samo.
Interesowało mnie również, w jaki sposób ówczesne władze, przy niższym poziomie wiedzy medycznej, gorszych warunkach higienicznych i sanitarnych oraz znacznie mniejszych możliwościach ostrzegania i edukowania społeczeństwa, poradziły sobie z zakażeniami. Oczywiście, z jednej strony, ustrój umożliwiał, podjęcie dość radykalnych kroków – stworzenie izolatoriów, zamkniętych oddziałów szpitalnych, zaangażowanie wojska, milicji zamknięcie miasta. Z drugiej strony, sprzyjał ukrywaniu faktów i opóźnianiu niezbędnej reakcji.
Pamiętać trzeba, że książka została napisana w krótkim czasie po ustaniu epidemii. Zrozumiałe jest zatem, że w realiach lat sześćdziesiątych XX wieku niewiele mogło paść w niej krytycznych słów wobec osób odpowiedzialnych za walkę z "zarazą". Autor pominął choćby skrzętnie odpowiedź na pytanie skąd wirus znalazł się we Wrocławiu i kto był "pacjentem zero". Brakowało mi tego w czasie lektury i dopiero we współczesnym posłowiu znalazłam odpowiedź na na to pytanie. Nie wątpię, że pracownicy służby zdrowia i liczni "wolontariusze" walczyli z wirusem z ogromnym zaangażowaniem. Czy takie zaangażowanie cechowało ludzi związanych z władzą? Z książki wynika, że tak i mam nadzieję, że przynajmniej w jakimś zakresie tak było.
Bilans ofiar wrocławskiej epidemii na szczęście nie był duży i skończyła się znacznie szybciej niż ta obecna. Rządziły nią jednak, choć w innej skali, mechanizmy podobne, do tych, z którymi mamy do czynienia dziś. I podobnie, jak dziś, podstawą profilaktyki była higiena, mycie i odkażanie rąk i trzymanie dystansu. Pomimo upływu tylu lat, to zalecenia wciąż aktualne.
Warto przeczytać, zajrzeć w przeszłość i dać się pochłonąć zaskakująco wciągającej lekturze. Polecam!
Napisać porywający reportaż o ospie - to w ogóle wykonalne? Polak potrafi - co udowodnił Jerzy Ambroziewicz swoją “Zarazą”. Dziennikarz wziął na warsztat ostatnią w naszym kraju epidemię ospy prawdziwej, która nawiedziła Wrocław w letnich miesiącach 1963 roku. Reportaż tym bardziej ciekawy, że opisuje wydarzenia aktualnie praktycznie całkowicie zapomniane, a młodszemu pokoleniu wręcz zupełnie nieznane. Ambroziewicz zdecydował się na formę reportażu fabularyzowanego i był to strzał w dziesiątkę. Zamiast suchych danych i liczb, mamy wartką historię walki władz i lekarzy ze zbierającą śmiertelne żniwo epidemią i śledztwo w poszukiwaniu pacjenta zero opisane w tak ekscytujący sposób, że autorowi pióra pozazdrościłby niejeden pisarz kryminałów. “Zaraza” na co mogłaby wskazywać jej tematyka nie jest lekturą tylko i wyłącznie pesymistyczną. Obok lęku i przygnębienia znalazło się w niej i sporo miejsca dla komizmu i groteski. Jako, że to stuprocentowa, wręcz ociekającą polskością, literatura faktu to nie mogło w niej zabraknąć i naszego charakterystycznego narodowego polskiego absurdu (m.in. brak podstawowego wyposażenia medycznego - skalpele, termometry, w przyjmujących pacjentów izolatoriach, pacjenci wymyślający sobie ospę, aby dostać się izolatoriów, bo tam piwo za darmo dajom!). “W “Zarazie” na przemian raz śmieszno raz straszno, jednocześnie przez cały czas frapująco. Na czas spędzony w oczekiwaniu na koronawirusa lektura idealna!
We Wrocławiu, w roku 1963 wybuchła epidemia czarnej ospy. Jak miasto radzi sobie z okiełznaniem problemu, jakie kroki są podejmowane, aby ochronić społeczeństwo przed masowym zarażeniem? Czy Wrocław był przygotowany na taką operację? I pytanie, które się nasuwa podczas czytania: czy jesteśmy wybuch epidemii przygotowani obecnie? Co jeśli by wybuchła... Pozycja ciekawa. Bardzo aktualna w wielu aspektach np. szczepień. Opisująca dokładnie bieg wydarzeń i wgryzająca się w problem. Jedyną rażącą kwestią, na którą autor nie miał wpływu ze względu na cenzurę, jest zatajenie informacji o osobie, która czarną ospę przywiozła do Polski: a był to agent SB, a także moim subiektywnym zdaniem nieco wyolbrzymione przecenianie roli jaką odegrała scentralizowana władza w ujarzmienie epidemii.
Książkę tę powinni przeczytać wszyscy antyszczepionkowcy - to w pierwszej kolejności. Poza tym powinien przeczytać ją każdy, kto olewa ważne rzeczy i ma w dupie zdrowie swoje i innych. Albo każdy, kto naczytał się Dżumy i uważa, że to przekoloryzowane. :D
Niezwykły reportaż - ciekawy, przejmujący i bardzo merytoryczny. Polecam każdemu, kogo interesują tematy związane z epidemią. Na końcu świetne posłowie Słomczyńskiego, dopowiadające to, czego nie mógł napisać w latach 60-tych autor.
Przyjemna do przeczytania opowieść, która dodatkowo uczy, bo przedstawia faktyczne wydarzenia. Aneks z informacjami na temat różnych epidemii robi z tego książkę jeszcze bardziej edukacyjną. Podziękowania dla autora.
Może to kwestia tego, że słuchałam tego reportażu w formie audio, a nie fizycznie czytałam, ale trochę przeleciał przeze mnie ten reportaż. Fajnie było natomiast obserwować mechanizmy, które powtórzyły się przy okazji pandemii. Chociaż może trafniejsze byłoby stwierdzenie „przerażające”.