Małgorzata ucieka z Warszawy i układa swoje życie od nowa, na mazurskiej wsi. Odnajduje powoli sens życia i spokój, poznaje... tak, poznaje swoja matkę, z którą rozstała się w dzieciństwie. Jest więc rodzinna przeszłość i teraźniejszość, jest też przyszłość - trzeba myśleć o sobie, o córce, o nowo budowanym pensjonacie. O naniesieniu drewna na jutro, o zrobieniu przetworów na zimę. O miłości.
Wspaniała, pełna i ciepła i życiowej mądrości opowieść o drodze, którą trzeba przebyć, by odnaleźć swoje miejsce na ziemi.
Małgorzata Kalicińska (ur. 30 września 1956 w Warszawie) - polska powieściopisarka.
Jest absolwentką XXXVII Liceum Ogólnokształcącego im. Jarosława Dąbrowskiego w Warszawie, następnie ukończyła SGGW-AR w Warszawie.
Pracowała w szkołach: Technikum Ogrodniczym w Konstancie-Jeziornie, Szkole Podstawowej nr 312 w Warszawie, Szkole Podstawowej nr 328 w Warszawie. Była zbieraczką wiadomości w TVP1 w programie Kawa czy herbata. Współtworzyła program Forum nieobecnych, współpracowała przy redagowaniu programu Żyć bezpieczniej. Wiele lat pracowała i była współwłaścicielką Agencji Reklamowej Camco-Media. Ma dwoje dorosłych dzieci: Stanisława i Barbarę.
3/10 Początek w Warszawie da się łyknąć jako guilty pleasure, ale jak już bohaterka, której lubić nie sposób, zjeżdża nad to rozlewisko, to czytać się tego nie da - od żenujących scen seksu (serio ktoś jeszcze porównuje wzwód bohatera do Wieży Eiffla???), przez głębie rozmyślań bohaterki po toporność dialogów. Co kto lubi, ale ja więcej w podobne rozlewiska nie wchodzę ;)
Główną bohaterką jest Małgorzata. Kobieta w średnim wieku, mieszka w Warszawie, nie spełniła się zawodowo, a jej małżeństwo aktualnie się rozpada. Pewnego dnia z powodu redukcji etatów Małgorzata traci pracę. Długo nic nie może znaleźć (też ze względu na wiek) i zaczyna popadać w depresję. Decyduje się przyjechać do matki, z którą kontakt ma mocno kulawy. Matka mieszka na Mazurach w domu nad rozlewiskiem.
Niestety książka nie spełniła moich oczekiwań. Zapowiadało się całkiem nieźle, a potem dostałam pełno nudnych zapełniaczy, smętów oraz absurdów. Ta książka niby jest o kobiecie, która chce siebie odkryć na nowo oraz poznać matkę, a dostajemy tu wszystko od zdychania krowy poprzez kupowanie kaloszy. Bardzo irytuje mnie jak autorzy zbyt lekko podchodzą do problemów bohaterów lub nie do końca są świadomi jak ludzie funkcjonują. W tym przypadku zakrawa to już o absurd. Przykłady? Proszę bardzo: (1) Ojciec nie dba o córkę? Zabierz sobie dziecko, potem idź do kościoła powiedz jakąś denną regułkę, że bierzesz dziecko pod opiekę i sprawa załatwiona. Co tam prawo, policja, pomoc społeczna, sąd. Po prostu sobie weź i już jest Twoje. (2) Zaginęła dziewczynka, mamy akcję poszukiwawczą. Bohaterowie zachowują się jakby poszli na piknik. (3) Rozwód nie jest łatwy, bo nawet jeśli łatwo przychodzi on małżonkom to trudniej to załatwić z pozostałą częścią rodziny. Tutaj wszystko jest proste jak budowa cepa i nikt, nawet dzieci, nie robią z tego problemu. No i zdrady są od strzała wybaczone. (4) Trochę zastanawia mnie postać Grzesia, ponieważ jest on głuchy. Posługuje się językiem migowym oraz próbuje mówić na tyle na ile jest w stanie. Jednakże znam osobę, która uczy się języka migowego i wiele razy słyszałam, że takie osoby inaczej tworzą zdanie, bo taka jest konstrukcja języka migowego. Dla nas nie brzmi to naturalnie, więc od razu zauważamy różnicę. Tutaj jest to całkowicie naturalnie jakby ta postać w ogóle nie była głucha. (5) Główna bohaterka została niejako "porzucona" przez matkę, w przynajmniej tak to ona odbierała. Wystarczyła jedna (!) rozmowa przy parówkach, piwku oraz koniaczku i wszystko poszło w zapomnienie. I tak mamy lofki kisski foreverki. (6) Nie mogę pominąć, że Małgorzata nazywa swoją matkę Gnomem i mówi jej to w twarz. Aż chce się napisać - "aha xD".
Ogólnie zauważyłam, że w trakcie czytania tej książki zaczęłam robić brzydki zabieg jeżdżenia wzrokiem po tekście, bez wczytywania się w treść. Po prostu było tyle zbędnych zapychaczy, które nic nie wnosiły do głównej fabuły, że nie musiał człowiek skupiać się na tym co czyta, a i tak nic nie tracił.
Zdecydowałam, że nie będę tej przygody kontynuować. Szkoda mi czasu i miejsca na czytniku.
"Dom nad rozlewiskiem" byłby może całkiem zjadliwy, gdyby nie nagromadzenie absurdalnych rzeczy. Czyta się całkiem przyjemnie. Po odłożeniu lektury, następuje moment nieco dziwnej refleksji: Ale jak to? Przecież to nierealne, coś za gładko to wszystko w tym rozlewisku idzie. Bohaterowie rozwiązują swoje problemy, zanim te się faktycznie pojawią. Wystarczy, że ktoś wspomni o jakimś kłopocie, zaraz znajdzie się jakiś dobry sąsiad czy domownik, który przybędzie z pomocą. Nie, tak się w normalnym życiu nie zdarza, nie co chwilę. Denerwowały mnie też relacje pomiędzy postaciami. Całkowita idylla! Przebaczają sobie zdrady, zapominają o urazach w ciągu pięciu minut (jak Gosia, która z matką nie rozmawiała kilka lat, ale już po jednym dniu bytności w rozlewisku, zachowują się jak najlepsze przyjaciółki). Cudowne, szkoda, że naciągane. I pozostaje jeszcze kwestia pieniędzy. Pensjonat jeszcze nie skończony, Gosia narzeka, że trzeba zacisnąć pasa, ale mama z Tomaszem lecą na dwa tygodnie do Egiptu. Mania z Paulą do Finlandii, Paryża... Mazurskie banialuki.
Przaśny zbiór przemyśleń z historią "ryczącej" (dosłownie) kobiety w średnim wieku w tle. Miejscami ordynarny, przegadany, chociaż widać tu potencjał na naprawdę ciekawą opowieść. Szkoda tylko, że jest to potencjał kompletnie niewykorzystany, a wręcz zmarnowany.
Główna bohaterka nazywająca pieszczotliwie swoją matkę "Gnomem" i, o zgrozo!, zwracająca się do niej per "Gnomie"? Dziękuję, postoję. Opuszczenie głównej bohaterki przez matkę we wczesnym dzieciństwie wybaczone w ciągu jednego wieczoru, bez dalszych jakichkolwiek refleksji, bez wpływu na psychikę. Znienawidzony wicedyrektor korpo, w którym pracowała bohaterka nagle po roku zaczyna do niej pisać maile, mimo że nigdy się nie lubili, więc idzie z nim do łóżka, stwierdza, że to nie to, po czym zostają najlepszymi przyjaciółmi. Zero żalu z żadnej strony, znów zero refleksji i wpływu na życie. Rozstanie z mężem również bez emocji, mimo jego zdrady, nagle przyjaźnią się wszyscy - główna bohaterka, ex mąż i nowa dziewczyna exa. Główna bohaterka, przyjeżdżając w różnych sprawach do Warszawy, zatrzymuje się w domu swojego ex męża, ex razem z nową dziewczyną przyjeżdżają nad Rozlewisko, do pensjonatu bohaterki. Idylla, tak bardzo nierzeczywista, że aż niesmaczna.
This entire review has been hidden because of spoilers.
Przeczytałam z ciekawości, tyle się o tej książce mówiło... Główna bohaterka jest mało wiarygodna. Jaka żona nie przejmuje się romansem męża? Jaka matka tak mało dba o swoje dziecko, że zostawia je i ucieka na wieś? Wiem oczywiście, że chodzi o to, aby właśnie na tej wsi Małgosia dojrzała, odkryła swoje korzenie i zbudowała swoje życie na nowo. Ale wydaje mi się to jakieś naciągane... Cenię tę książkę ze względu na klimat - ciepły, swojski, rodzinny. Jeśli nie będzie się szukać psychologicznej wiarygodności głównej bohaterki, to lektura stanie się naprawdę przyjemnie odprężająca, czego serdecznie życzę wszystkim, którzy "Domu..." jeszcze nie czytali.
Jest to pełna ciepła, spokoju i humoru obyczajowa opowieść o życiu kobiety, która zmęczona porażkami w życiu prywatnym i zawodowym porzuca Warszawę i wyrusza na mazurską wieś. 🏕🏡 Strata pracy, nieudany romans, kiepska relacja z mężem, śmierć bliskiej osoby.... nie wiadomo które zdarzenie tak naprawdę spycha Małgorzatę na dno rozpaczy, ale kobiecie wydaje sie, że jej życie straciło sens. Szara codzienność w wielkim mieście🏣🏤 zaczyna ją przytłaczać i jedynym wyjściem z sytuacji jawi się jej wyjazd jak najdalej stąd.🏕 Na wsi powoli odnajduje spokój i chęć do życia, wpada w wir życia lokalnej społeczności i stopniowo odzyskuje kontakt z matką, z którą rozstała się w dzieciństwie. 🏕🏡
Bardzo przyjemna powieść, czyta się ją lekko i łatwo. Co prawda nie odnajdziemy w niej spektakularnych zwrotów akcji ani sensacyjnch wydarzeń, ale nie zawsze wlasnie tego potrzebujemy od powieści. Jest to zaledwie początek historii, bo cała seria składa się z trzech książek. Być może jeszcze wrócę do nich, żeby poznać dalszy ciąg przygód Małgorzaty, ale póki co mam ochotę na lekką zmianę klimatu.... 😉
Nie lubię pisać krytycznych recenzji i staram się tego nie robić, ale tutaj muszę bo się uduszę :) Ta książka to destylat patriarchalnych fantazmatów, swobodnego seksizmu, mieszczańskich tęsknot, oraz mądrości rodem z Uniwersytetu Chłopskiego Rozumu, a wszystko okraszone irytującą biegunką wykrzyknikową i kilkoma błędami ortograficznymi. Owszem, to jest książka pocieszajka, typu "ciepły kocyk" ale nie dla mnie. Szkoda, bo klimat ma.
Powieść słodko-pierdząco-cukierkowa jak seriale TVNu, ale do przełknięcia - czasem taka prosta, familijna i niewymagająca lektura jest potrzebna. Sprawdziła się w okresie świątecznym. Tylko paru błędów ortograficznych autorce (wydawcy?) wybaczyć nie mogę.
Życie rzadko bywa tak pięknie jak w książkach Kalicińskiej. Z trudem przebrnęłam przez to czytadło w stylu Pod słońcem Toskanii (chociaż książka Frances Mayes jest o niebo lepsza).
Lubiłam tą książkę. Taka prosta i prawdziwa, bohaterka to kobieta mądra, ale nie chroni ją to od popełniania błędów. Literatura, w której można zanurzyć się w polskim zapachu lasu, ludzi, czasach prl-u czy po prostu życiu na co dzień. 4.5 gwiazdek