„Drobna zmiana” potwierdza konsekwencję Marcina Świetlickiego w wyborze motywów i tematów . Autor mieszka przy ulicy Dietla, chodzi na spacery ze znaną z poprzednich książek suką rasy bokser, pije kawę w Mleczarni i szyderczo komentuje polityczną i medialną rzeczywistość. I choć prozy poetyckie zebrane w tomie układają się w chronologiczną relację z codzienności, równocześnie to zanurzenie w tu i teraz prowadzi do refleksji natury ogólniejszej. Marcin Świetlicki w nowym tomie jest znacznie mniej zbuntowany i bardziej skupiony - na niepowtarzalności chwili, na swoich wierszach, na przemijaniu życia w rozmaitych jego przejawach.
No, proszę sobie wyobrazić, że zaledwie rok po znakomitej "Delcie Dietla" leży przede mną kolejna książka Marcina Świetlickiego...
Jest to zaskakujący, brawurowy zbiór, na który składają się bardzo krótkie prozy poetyckie, w których autor ostatecznie opowiada się po stronie dojrzałości. Wydaje się, że jego miejsce nie jest już na rockowo-buntowniczym Parnasie. Do swojej twórczości "buntowniczej" bezpośrednio nawiązuje jedynie dwukrotnie, raz pisząc "Nowe pogo", raz w utworze "Ostatni numer", kiedy "zbiera swoje zabawki, a oni na scenie grają końcówkę Gotham lub Listopada".
Świetlicki krytykuje kondycję współczesnego pokolenia, komentuje aktualną sytuację polityczną, sam przyjmując postawę człowieka wyłączonego, "żyjącego w zgięciu mapy", outsidera. "Drobna zmiana" to utwory bardzo oszczędne w słowach, kameralne, minimalistyczne. Autor zaledwie sygnalizuje jakąś refleksję, zdarzenie, impresję, mówiąc jak najmniej. "I to nie jest dzienniczek, pamiętniczek, czy inne gówno. To są wiersze. Wyobrażaliście sobie inaczej?" ("Jedenastego lutego"). Chcąc jakby powiedzieć - a resztę sobie, czytelniku dopowiedz, domyśl, dopisz, dowyobrażaj, dożyj...
Dobre, ale mizantropiczna, ironicznie zdystansowana poza bohatera-narratora jest dość drażniąca. Szczególnie gdy zaczyna narzekać na młodych z komórkami.
"Drobna zmiana" zaczyna się piękną okładką Piotra Młodożeńca, wyróżnia świetną typografią od Frakcji R i zawiera kilkadziesiąt tekstów powstałych na przestrzeni kilku miesięcy i ewidentnie ułożonych w kolejności powstawania.
Świetlicki opowiada nam swój rok w "zgięciu mapy miasta", czyli delcie Dietla ("styczeń, nie ruszam się z dzielnicy..."), znudzenie światem jesienno-zimowym, odkrywa proces powstawania swoich poezji, komentuje wydarzenia polityczne. I co najważniejsze - nadal pisze te swoje pięknie złośliwe frazy.
Tom otwierają "DWA SŁOWA":
"Na początku były dwa słowa. Po jakimś czasie pojawiło się jedno słowo. Strach pomyśleć, co będzie później."
Później jest już tylko lepiej i ciekawiej, a jedynym dysonansem są odniesienia do bieżącej polityki. Nie twierdzę, że autor (zwłaszcza Ten Autor) powinien udawać, że polityka go nie interesuje, ale nawiązania bezpośrednie niewiele wnoszą i przeważnie występują w najmniej udanych fragmentach tomu. Co innego analizy natury bardziej ogólnej - te są niezwykle (po)ważne.
Chciałbym napisać, że jest to poetycki dziennik o życiu, które "jest nieczyste", "podzielone na dwanaście nieczystych ksiąg", ale autor mi zabronił. Napisał w mistrzowskim wierszu "JEDENASTEGO LUTEGO":
"I to nie jest dzienniczek, pamiętniczek czy inne gówno. To są wiersze. Wyobrażaliście sobie wiersze inaczej? Wyobrażajcie sobie nadal, nie chcę wkraczać w waszą wyobraźnię, tam przykro i niewygodnie, wyobrażajcie sobie, obrażajcie się. Post przyszedł. Postny czwartek, Zepsute postne psoty"
Bądź tu mądry i pisz wiersze...
Z drugiej strony sam liryczny podmiot w pewnym momencie wątpi w słuszność tej niewersowanej twórczości:
OCH
"Och, jakże by to wszystko. Pięknie wyglądało. Rozpisane na wersy. Jakże by to wszystko. Pięknie wyglądało. Ale sytuacja. Oraz środowisko. Oraz sumienie. Nie zezwalają."
Marudzisz, Świetlicki... Poza tym dowiecie się, że Świetlicki (chyba) nie ma smartfona (na pewno ajfona), dość często budzi się w nocy, także o 4 nad ranem a jego pies (suka właściwie) wciąż mu towarzyszy. Towarzyszą też podmiotowi lirycznemu strach oraz rosnące poczucie wyobcowania i osobności. Świetlicki chyba nigdy nie lubił ludzi, jeśli tak ci się również - czytelniku, czytelniczko - wydawało, to wiedz, że teraz nie lubi ich jeszcze bardziej, że chce uciec przed nami "zanim świat przyjdzie i zrobi sobie ze mną selfika".
I ja go rozumiem. Na tym polega drobna zmiana. Z każdym miesiącem rozumiem lepiej. Szczególne wątpliwości nachodzą Świetlickiego po manifestacjach z okazji świąt majowych. Przed nami 11 listopada, który po raz kolejny najlepiej będzie obchodzić dookoła, a może jednak pójść w jakiejś antifowej manifestacji? Pokazać, że "są enklawy, w których myśli się inaczej"?
Jeśli obawialiście się, że Świetlicki choć trochę ciążył ku prawej stronie (a można było), że brzmiał zbyt łagodnie wobec narastających antagonizmów, to po "Drobnej zmianie" będziecie mieli pewność - Autor jest tam, gdzie wolność. Co w Polsce oznacza wybór strony.
SKLEP MEBLOWY BAOBAB
"A jak wygramy kilkadziesiąt milionów, to kupimy ten umarły dom. Weźmiemy ten krzyż. Wypłoszymy upiory. Nie kupimy jego historii, nie kupimy jego tajemnic, kupimy prawo do bycia wewnątrz. bo teraz latamy po jego powierzchni".
Wiele razy, właściwie przy każdym nowym tomie od autora "nieprzysiadalności" zastanawiam się czy będą w nim te frazy, które tylko on potrafi napisać; wiersze, które chcesz pamiętać i cytować na wyrywki. Zawsze się boję, że nie znajdę takiego. I zawsze jest to strach nieuzasadniony. Po "Delcie Dietla", "(Zło)tych przebojach", "Drobna zmiana" to kolejne wielkie, choć potwornie smutne i złowieszcze, dzieło.
Świetlicki lapidarny, relacjonujący, treściwy i prozaiczny. No i te miniaturki ustawiają go tak bardzo z boku czy nawet na zewnątrz, że obawiam się czy kiedyś nie zostanie mędrcem z długa brodą. Ale oczywiście dobre to jest jak gorzka czekolada z chili
Świetlicki w innym wydaniu. Są w tym tomiku perełki, które przywodzą na myśl wcześniejsze wiersze, ale głównie obecne jest w nim nowe spojrzenie. Zatrzymanie, satyra polityczna i religijna, zastój, zmęczenie... Niby drobna zmiana a jak wyczuwalna.
Może bym oceniła ten tomik (?) inaczej, gdybym znała poprzednie utwory autora, a tak sięgnęłam z ciekawości, pamiętając tylko jeden jego utwór. Kilka tekstów sobie zaznaczyłam, ale większość nie pozostawiła po sobie żadnego śladu we mnie.
jak się jest ciągle ironicznym i 'ponad to' to czytelniczkę taką jak ja to nudzi. ale czytać 'burza, ostatni dzień maja' jest przyjemnie, tym bardziej w ostatni dzień maja. czekam na burzę!
Rozpoznawalny styl Świetlickiego, którym co jakiś czas raczy czytelników, dając nam dostęp do swoich refleksji, niesfornych myśli, leniwych okruchów świadomości. Ani to efektowne, ani o wielkości marzące, ani nawet nie dopracowane w szczegółach. A tak trafne, tak osobiste i zarazem zdystansowane. Cenię.
Po tym tomiku wiem, że sięgnę po kolejne. Świetlicki czuje puls czasów, nie jest starym, narzekającym na okropną młodzież zgredem (choć pewne zarzuty co do nich wysuwa, a jakże). Celne obserwacje, mocne frazy, uderzenia w słabe punkty. To nie był zmarnowany czas. Warto.