"Sztuka kochania" jest przeznaczona przede wszystkim dla kobiet, ale i mężczyzna powinien ją przeczytać, żeby wiedzieć, kim jest kobieta. Michalina Wisłocka "Sztuka kochania" po licznych perypetiach ukazała się w 1976. Była pierwszym z prawdziwego zdarzenia poradnikiem seksuologii w krajach Układu Warszawskiego i mimo że wychowały się na niej trzy pokolenia par, aktualności nie straciła do dzisiaj. Autorka uzupełniła Sztukę kochania nowymi metodami antykoncepcji, propozycjami pikantnych zabaw erotycznych, tekstami historycznymi o mowie miłosnej oraz metodami zaspokajania głodu seksualnego u ludzi samotnych. W Polsce sprzedano około 7 milionów egzemplarzy Sztuki kochania, nie licząc pirackich dodruków. Czy taką popularność spowodowało jedynie obalenie tabu seksualnego? Jak się okazuje - nie do końca. Sztuka kochania nie jest zwyczajnym, zimnym poradnikiem. Jest w niej wiele ciepła, zrozumienia, serdeczności i wyrozumiałości. Ta książka uczy kochać. I to właśnie sekret jej popularności.
She was a Polish gynecologist, sexologist, and author of The Art of Loving, A Practical Guide to Marital Bliss, 1978. The first guide to sexual life in Communist countries. Her book became a bestseller, with a total circulation of 7 million copies, and started greater openness about matters of sex and sex life in Poland.
Ze wstępu: "Mimo upływu czasu wciąż zadziwia aktualnością." No jeżeli ta książka jest dla kogoś dalej aktualna, to pozostaje mi tylko współczuć. Od stereotypów aż boli głowa. Takiej ramoty chyba już dawno nie czytałam.
Może jednak lepiej by było, gdyby ta książka nigdy nie wyszła drukiem. Ledwie zaczęłam ją czytać i już dostałam w twarz czymś takim:
"Oglądając sprawozdania filmowe dotyczące zbiorowych gwałtów, zastanawiałam się, czy w wielu wypadkach „ofiary” gwałtu indywidualnego lub zbiorowego nie są tak samo winne zaistniałej sytuacji, jak gwałciciele, a w ostatecznym efekcie tylko bardziej pokrzywdzone?"
"Chłopców natomiast, poniesionych napięciami seksualnymi, bardzo gwałtownymi w tym wieku, zwykła lekkomyślność dziewcząt naraża na kompromitację, kary sądowe i niejednokrotnie wykolejenie się z drogi prawidłowego rozwoju już w latach młodzieńczych".
Czegoś takiego nie da się usprawiedliwić. Ani tych ofiar w cudzysłowie, ani tego "tak samo winne", ani tych chłopców "poniesionych napięciami seksualnymi", a już zupełnie tego, że "zwykła lekkomyślność dziewcząt naraża [tych chłopców] na kompromitację, kary sądowe" etc.)
Jest źle, gdy takie bzdury wychodzą od facetów. Jak bardzo źle jest, gdy wychodzą od kobiet, i to jeszcze wykształconych i podobno postępowych? Ilu chłopców przeczytało tę książkę i wbiło sobie do głowy, że jeśli dziewczyna przystaje na ich awanse, to znaczy, że jest łatwa i sama sobie winna (teraz już rozumiem, skąd się mogła wziąć światła myśl, że prostytutki nie można zgwałcić)? Ilu uwierzyło, że jako mężczyźni nie są w stanie zapanować nad swoimi popędami i że to ich we wszystkim usprawiedliwia? Naprawdę wychodzi na to, że autorka "Sztuki kochania" niewiele różniła się od tych panów z KC, których traktowała bardzo z góry. I cholera wie, pisząc w ten sposób i usprawiedliwiając facetów na każdym kroku, może nawet paru gwałcicieli wychowała. Na tej książce wychowały się pokolenia Polaków (ponoć w ręku miało ją ponad 7 milionów osób). Co widać i słychać na każdym kroku, nie tylko przy okazji kobiecych protestów. Wisłocka nie stworzyła ciemnogrodu, ale wygląda na to, że przyłożyła rękę do jego trwania. Co ciekawe, co i rusz trafiałam na wzmianki na temat lat 90., tak że punktem wyjścia dla nowego wydania Agory nie było pierwsze wydanie, pani Michalina ewidentnie redagowała swoje dzieło na przestrzeni lat i mimo to podtrzymała kontrowersyjne opinie. Nie da się o nie obwinić KC i cenzora. W filmie na każdym kroku podkreśla się, ile ta pani zrobiła dla kobiet, z myślą o kobietach, ale lektura tej książki co i rusz temu przeczy. Z tego, co zaobserwowałam, to faceci są tu podmiotem (biedni, targani hormonami, ofiary popełnianych przez siebie gwałtów, ofiary dziewczęcej uczuciowości, biedactwa, co to się przez baby nerwicy seksualnej nabawią, gdy się im nie da, kiedy zapragną). Kobietom miało być dzięki temu poradnikowi łatwiej, ale to facetom miało być przyjemniej. I jak się nad tym zastanowić, to głównie oni skorzystali.
Kolejne ustępy nie są aż tak kontrowersyjne (gwałt to najwyższy kaliber. cytaty takie jak ten o szkodliwości emancypacji czy o krępującym mężczyzn wyglądzie kobiet ciężarnych, mogą irytować, ale to nie ten kaliber kontrowersji co rozgrzeszanie gwałcicieli), choć trafiają się informacje tendencyjne (MW była wielką orędowniczką manipulowania mężczyznami, mężczyzny jako głowy, kobiety jako szyi. spora część książki jest poświęcona temu, jak się zaharować, żeby się podobać) i zdezaktualizowane (nie tylko część dotycząca antykoncepcji) więc na pewno nie poleciłabym tej książki dzisiejszej młodzieży. In plus mogę powiedzieć, że "Sztuka kochania" stanowi profesjonalną lekcję biologii (mechanizm procesów rządzących ludzkim ciałem jest wyłożony ciekawiej niż w podręcznikach), łatwo i szybko się to czyta, i tylko złość czasem bierze.
Ksiazka nie przetrwala proby czasu. Byc moze byla rewolucyjna w Polsce lat 70-tych, dzis jest nieco zenujaca. Napisana niby dla kobiet, ale to mezczyzna oraz utrzymanie mezczyzny przy sobie sa tu motywem przewodnim. Mezczyznie wszystko wolno, nawet gwalcic i zdradzac gdy kobieta jest w ciazy, bo nim kieruje natura i to od kobiety zalezy zachowanie mezczyzny. Co do wiedzy merytorycznej to nie znam sie na niej, ale trudno mi zaufac w tym temacie komus, kto jako metode antykoncepcyjna proponuje waciki nasaczone octem. Jesli ktos chcialby sie dowiedziec czegos na temat seksuologii to jednak lepiej siegnac po nowsze zrodla wiedzy. Ksiazka warta przeczytania jako ciekawostka historyczna i obyczajowa.
Nie rozumiem czemu tak książka miała swój comeback. Zestarzała się bardzo źle, jest napchana stereotypami, i nie można nazwać jej już aktulną (mimo, że wstęp próbuje nam to sugerować i przekonać). Kiedyś zapewne była przełomowa, obecnie powinna odejść w zapomnienie.
kurwa czemu ktoś to napisał?? ja rozumiem ze stara książka i inne poglądy, ale całe rozdziały w stylu „nie noś krótkich włosów bo mężczyźni takich nie lubią”? albo „jak nie masz szczupłego i „ładnego” ciała to nie rozbieraj się do naga podczas seksu, zasłaniaj te „brzydkie” części”??? okropnie toksyczne i po prostu straszne. nie czytajcie zdecydowanie.
Zmęczyłam tę książkę, ale przeczytałam. W swoich czasach jak najbardziej miała sens i wcale mnie nie dziwi, że była „biblią seksu” dla pokolenia naszych babć czy matek. Wisłocka bardzo mocno rozkłada na części pierwsze rzeczy totalnie oczywiste z mojego punktu widzenia, ale wiem, że nie z widzenia kobiet w latach 70-90.
Ale teraz to pozycja do lektury bardziej pod kątem historycznym niż żeby faktycznie czegoś się z niej nauczyć.
Książka zawiera poglądy raczej dziś niepopularne, niepoprawne politycznie i czasem zbyt konserwatywne. Dla wrażliwych na odmienność przekonań oraz zapatrzonych jedynie w mainstream, może być miejscami wręcz bulwersująca. Ode mnie duży plus za ujęcie aspektu psychologicznego i rozwoju emocjonalno - biologicznego człowieka. W świecie wykrzyczanej, pozornej równości, znajomość tego, co kierowało naszymi rodzicami i dziadkami (świadomie lub nie również nami), może okazać się cenną lekcją. W jednym, czy nawet dwóch pokoleniach nie da się zmienić pewnych postaw socjologicznych oraz kulturowych. To co sprawia, że książka jest warta uwagi to potwierdzenie współistnienia i połączenia ze sobą uczuć, emocji i sfery fizycznej. Szczególnie ta ostatnia bywa dziś zdecydowanym cięciem oddzielana.
Nie zestarzała się prawie wcale. Dodano to niej zaktualizowany rozdział na temat antykoncepcji, ale i bez tego większość książki spokojnie przemówiłaby do współczesnych kobiet i par.
"Sztuka kochania" to książka, która cyklicznie co ileś lat przeżywa renesans. Czytała tę pozycję moja mama, a ja trafiłam na ponowny boom i stwierdziłam, że chcę to mieć na półce.
Teoretycznie to jest dobra książka, ale trzeba uważać na pewne niuanse, które są już przestarzałe, bo ta książka była pisana w latach '70. Wiadomo - jeśli ktoś chce czytać o fizjonomii kobiety czy mężczyzny to raczej tutaj na przestrzeni lat się nic nie zmieniło i mężczyna ma budowę ciała x, a kobieta y. Jeśli kogoś interesuje jak ciało reaguje podczas stosunku i samego orgazmu - tutaj raczej też nic się nie zmienia. Tak samo ze zmysłami. Problem zaczyna się kiedy wchodzimy w rozdziały o antykoncepcji. Nowe wydania (w tym to które ja mam) mają zaktualizowane rozdziały dotyczące kwestii zabezpieczania się przed niechcianą ciążą, ale medycyna leci tak do przodu, że może to już być również stare. Problem pojawia się również przy niektórych poglądach autorki - to są lata '70, inna mentalność i to co kiedyś wydawało się normalne, teraz może powodować u czytelnika odruch wymiotny (przykład to podanie przyczyny gwałtów, że kobieta też może być winna, bo sprowokowała). Jednak jak słucham starsze osoby to również słyszę tego typu teorie, więc to nie jest kwestia indywidualna tylko tak wtedy ludzie myśleli. Dlatego trzeba czasami przymykać oko i jak przez sito szukać samorodków złota.
Książka pt. „Sztuka kochania” to poradnik uwodzenia i seksu. Krok po kroku. Od pierwszych wrażeń wzrokowych, poprzez głos i zapach, aż do dotyku. Wisłocka zwraca uwagę na wiele ważnych aspektów, o których czasem się zapomina. Niektóre rzeczy jednak już stały się w naszych czasach normą, tak jak np. ładna bielizna, nawilżanie skóry dłoni, czy usuwanie nadmiernego owłosienia. Oczywiście w recenzji pominę niektóre hardcore’owe tematy ;) Wyobrażam sobie jednak, że znaczna część tych porad mogła zakrawać na wyuzdanie w latach 60, kiedy to „Sztuka kochania” została wydana.
Znajdziemy tutaj zarówno podpowiedzi dla singli szukających dopiero swojej drugiej połówki, jak i dla wieloletnich małżeństw. Nie jest trudno rozpalić ogień pożądania na początku znajomości. Ale żeby go utrzymać przez lata, trzeba się już postarać. W temacie dłuższych związków Wisłocka wychodzi z założenia, że nie ma potrzeby szukać na boku tego, co można mieć „w domu”.
Co najważniejsze, „Sztuka kochania” to instrukcja czerpania autentycznej przyjemności z bycia we dwoje. Bez wstydu i kompleksów, za to z uśmiechem i swobodą. Polecam tę książkę absolutnie wszystkim. Nieważne czy jesteście w związku, czy dopiero szukacie partnera/partnerki; nieważne czy uważacie się za fantastycznych kochanków, czy dopiero raczkujecie w tym temacie. Uwierzcie mi, na pewno znajdziecie tu coś dla siebie.
Pod wieloma względami jest to książka bardzo pouczająca. Pod kilkoma - zwłaszcza poruszanymi w ostatnich rozdziałach - mam nadzieję przestarzała. Warta przeczytania, jeśli ktoś uprawia seks lub przygotowuje się do inicjacji seksualnej. Wartościowe wydają mi się zwłaszcza bardzo konkretne opisy zależności reakcji ciała i psychiki oraz tworzenie de facto języka, którym możemy mówić o seksie po polsku. Bez gwiazdek, bo jako całość to pozycja jednak już historyczna - przynajmniej w moim świecie.
to była pomyłka. wielka kurwa pomyłka. ja rozumiem, że inne czasy spyk ale kurwa. zaczęło się ciekawie, a potem wytrzeszczałam oczy i śmiałam się z niedowierzania. bladego pojęcia nie mam jakim cudem dotrwałam do ponad połowy. nie potrafię pojąć, jak ta książka mogła stać się encyklopedią zdrowego seksu i zdrowych relacji romantycznych. toxic toxic toxic ⚠️⚠️⚠️ to wcale nie było rewolucyjne wydanie. fajnie, że przełamujesz tematy tabu i dogłębnie opisujesz mechanizmy konkretnych pozycji seksualnych, ale wspominasz przy tym o powinności zasłonięcia przez kobietę konkretnej części ciała w danej pozycji, gdyż ujęta jest ona w niekorzystnym położeniu🤡 a i płacz mężczyzny to zniewaga i hańba, na jaką nie może sobie pozwolić, wielce nieatrakcyjny akt.
Nie była to moja książka pierwszego wyboru, ale przypadła mi w stosikowym losowaniu, a jej większą część, kuriozalnie, przeczytałam w trzygodzinnej kolejce po szczepionkę. O czym jest Sztuka kochania większość mniej więcej wie, choć przypuszczam, że ci, co jej nie czytali wyobrażają sobie głównie opisy technik seksualnych w stylu Kamasutry. Te oczywiście też są, ale zajmują bardzo szczupłą część tej książki. Wisłocka podeszła bowiem do tematu kompleksowo. Nie wskoczyła w sam akt seksualny bez odpowiedniego wprowadzenia. Jestem absolutnie zafascynowana tym, jak wspaniale, przystępnie, rzeczowo i konkretnie potrafiła opisać fizjologię i rozwój ciała ludzkiego, nie pomijając tu aspektu psychologicznego.
Lekarka poczyna od dzieciństwa, pierwszych młodzieńczych zauroczeń, działania wszystkich! zmysłów, różnic w dojrzewaniu dziewcząt i chłopców, opisuje pierwsze doświadczenia seksualne, by przejść do szczegółów dotyczących tych ostatnich. Sporo pisze o orgazmie, rozkoszy, pożyciu małżeńskim, ciąży, antykoncepcji i starzeniu się człowieka. Co najważniejsze jednak, jej rozważania opierają się stale na miłości. To nie jest czysto techniczny poradnik czy książka uświadamiająca, lecz wynik wieloletniej pracy i przemyśleń autorki. Jako ginekolożka i po części seksuolożka wysłuchała tysięcy kobiet i mężczyzn, spotkała się chyba z każdym możliwym problemem i wypracowała swój system radzenia i tłumaczenia pacjentkom problemów.
Gdybym czytała tą książkę wtedy, gdy została wydana po raz pierwszy - dostałaby 4 gwiazdki. Ponieważ czytam ją jednak w 2019, mając dość dużą wiedzę na temat seksualności człowieka oraz zagadnień związanych z planowaniem rodziny, antykoncepcją i aborcją - wahałam się długo, czy "trójka" to nie za wysoka ocena. Ten dylemat towarzyszył mi przez cały czas czytania. Czułam silną irytacje w częściach mówiących o aborcji i antykoncepcji. Zastanawiałam się, dlaczego nikt nie napisał sprostowania do tych rozdziałów. Na mnie nie robiły one znacznego wrażenia i nie uważałam ich za wyznaczniki postępowania. Jednak, gdybym nie wiedziała tych wszystkich rzeczy, to książka ta mogłaby utrwalić we mnie wiele przekazywanych z pokolenia na pokolenie mitów dotyczących np. antykoncepcji hormonalnej. I wtedy, gdy moja irytacja sięgała niemalże zenitu, dotarłam do ostatniego rozdziału, który jest sprostowaniem rozdziału na temat antykoncepcji. Uważam, że powinien znajdować się albo przed albo tuż za rozdziałem o metodach antykoncepcji. Oszczędziłby mi wiele nerwów, a osobie która nie posiada wiedzy na owe tematy ułatwił krytyczne podejście do tekstu. Cała książka powinna być traktowana jako "dzieło historyczne", zdecydowanie nie będące jednoznacznym wyznacznikiem współczesnego postępowania. Wisłocka zwraca jednak uwagę na aktualne do dziś problemy społeczne, które pomimo upływu czasu wciąż dotykają kobiety w różnym wieku. Porusza kwestie związane z pokątnie przeprowadzonymi aborcjami, niewłaściwie dobranymi środkami antykoncepcji hormonalnej czy zbyt wczesnej i nieświadomej inicjacji seksualnej. Już ona wskazywała na potrzebę edukacji seksualnej i dobre skutki, które mogą z niej płynąć. Ten temat jest aktualny do dziś, a Wisłocka mówi o nim lekkim językiem, dostępnym dla każdego. "Sztukę kochania" polecam więc wszystkim tym, którzy mają już za sobą inne lektury i są zdolni do krytycznego podejścia do tego tekstu.
Jestem do dziś wdzięczna moim rodzicom, którzy podsunęli mi tę książkę dawno, dawno temu, kiedy miałam naście lat - dzięki temu nie musiałam odkrywać podstawowych rzeczy dotyczących nie tylko sztuki kochania, ale i biologii kobiety, z gazetek typu Bravo albo nie daj Boże od koleżanek, których wiedza na ten temat była żadna, bo i dlaczego miałaby być inna - w latach 80. czy na początku 90. nikt o tym nie mówił w szkole, w telewizji ani w radiu. Patrząc na to, co się dzieje dziś w naszym kraju, wiedza części Polaków o seksualności człowieka cofnęła się do poziomu XIX-wiecznego. Nie można jednak zapominać, że ta książka w dużej części jest już nieaktualna - powstała 40 lat temu, opierała się na ówczesnej wiedzy i była napisana przez osobę wprawdzie nowoczesną i światłą, ale jednak wychowaną jeszcze na wzorcach przedwojennych relacji kobieta-mężczyzna. Dlatego martwi mnie, że wydano tę książkę z okazji premiery filmu o Wisłockiej nie opatrzywszy jej komentarzem, że ma jedynie wartość historyczną.
1. Dużo ciekawych informacji, choć dość stereotypowe podejście do płciowości. Nie podpisuję się jednak pod feministkami, które uważają, że książka ta ze względu na klasyczne podejście do ról damsko-męskich nie ma żadnej wartości. Jest merytoryczna i choć autorka nie stroni od ekspresywnych, opiniotwórczych wyrażeń i nie skrywa się ze swoim zdaniem na dany temat, to bardzo ją za to szanuję. W czasach, gdy powstawała ta książka, sam fakt opisania seksualności kobiecej i rad, jak czerpać przyjemność seksualną z pożycia, był bardzo innowacyjnym i odważnym krokiem. 2. W sumie czułabym się bardziej obrażona tą książką jako mężczyzna, niż kobieta, bo jasno wynika z niej, że cała sztuka przyjemności i inicjatywa leży po stronie płci pięknej, a faceci to miły dodatek, który trochę przedmiotowo potraktowany w książce, bezmyślnie podąża za swoimi instynktami, których to nie jest w stanie opanować. Kobiety przedstawione są jako dużo bardziej "myślące" istoty, niż rządzeni stanem hormonalnym mężczyźni.
Książka na pewno ważna, jednak polecam ją osobom nieco obeznanym w temacie, o wykształconym bardziej niż mniej stosunku do swojej seksualnoścki. Dowiemy się wiele o organizmie kobiety i mężczyzny, rzeczy ważnych, których brak w szkołach. Nie uważam książki za jedną z tych, które koniecznie trzeba przeczytać. Dla niektórych treści warto to zrobić, niektóre poruszane kwestie traktować z przymrużeniem oka. Czy książka się zestarzała? Nie. To społeczeństwo i podejście do tematyki się zmieniło, ale z pewnością w książce można odnaleźć prawdy uniwersalne, fakty biologiczne oraz ciekawostki "jak to kiedyś z tym seksem było".
nie oceniam tej książki, bo bez sensu dla mnie jest ocenianie jej przez pryzmat aktualnego społeczeństwa, w 2025 roku. ciężko ocenić coś takiego po 50 lat zmian. przeczytałam w formie ciekawostki. dziwią mnie oceny 1 gwiazdka, bo książka jest krzywdząca i nieaktualna... ciężko żeby była aktualna, chociaż można się zastanowić, kiedy dorośli mężczyźni, mężowie, ojcowie, politycy przyznają się, że nie wiedzą czym jest owulacja i polucje;)
Zaczęło się ciekawie, fajnie zobaczyć zdanie sprzed paredziesięciu lat, ale po paruset stronach trochę męczy i robi się nudne i monotonne. Ostatni rozdział Wielgosia- krótko, zwięźle i na temat. Trochę za krótko i za zwięźle jednak, bo kończy się książkę z rozdziałami nieaktualnych informacji zanegowanych jednym zdaniem.
Szczerze, sporo się dowiedziałam. Nie uważam też, że jakoś dużo się zmieniło z naszą edukacją seksualną - i tym co wiemy o seksie, czy co słyszymy. Rzeczowa.
Bit outdated but still valuable. Definitely a breakthrough in times it was written, now there are probably more adequate books in the topic. It's still very well written — perfect mixture of science and personal thoughts, as to my liking.
Myślałam, że dowiem się czegoś ciekawego, a książka ta była napisana w bardzo naukowy sposób. Bardzo ciężko się ją czytało. Miałam wrażenie, że zawiera też sporo błędów i nieaktualnej wiedzy.
Stwierdzenie, że książka jest wciąż aktualna i uniwersalna (co było wielokrotnie podkreślane w nowym wydaniu opatrzonym dodatkowym wstępem i rozdziałem o antykoncepcji) jest pomyłką. Owszem, niektóre fragmenty były ciekawe, można było się z nich czegoś dowiedzieć (mówię tu przede wszystkim o aspektach biologicznych, anatomicznych, chociaż temat zmysłów również był interesujący). Jednak co do kwestii światopoglądów i zrzucania całej odpowiedzialności (za związek, zachowanie mężczyzny etc.) na kobietę – podtrzymywanie zawartych w książce opinii jest zwyczajnie nie na miejscu. Słuchając jej, chwilami nie wiedziałam, czy śmiać się, czy płakać. Dodatkowo bardzo irytowało mnie podejście autorki pod tytułem „tak jest i już”, nieuwzględnianie różnic między związkami i ludźmi, narzucanie myślenia, że wszyscy są tacy sami (a jak nie są to coś jest z nimi nie tak).
Nie poleciłabym tej książki sobie sprzed kilku lat, kiedy to nie miałam jeszcze zbyt dużej wiedzy na temat związków i seksu – obawiam się, że wówczas wykształciłabym w sobie skrzywiony pogląd na rzeczywistość, a wszelkie odstępstwa od „normy” zaczęłabym uznawać za oznaki, że coś jest nie w porządku. W tej chwili pozycja ta dała mi jedynie wgląd w to, jak kiedyś postrzegano sprawy seksu (i naturalnie poszerzyła moją wiedza pod kątem biologii).