Poruszająca historia męskiej miłości, którą rządzą uniwersalne prawa romansu i tragedii. Zapis burzliwego związku w publikowanych po raz pierwszy nieznanych listach. Książka rzucająca nowe światło na postać znanego pisarza.
Miłość, która przyszła. Nieoczekiwana i nieobyczajna. Trwała na przekór wszystkiemu.
W 1953 roku Jarosław Iwaszkiewicz miał sześćdziesiąt lat, był sławnym pisarzem, szanowaną figurą i głową wielopokoleniowej rodziny. Wtedy w jego domu zjawił się piękny, chory na gruźlicę chłopak. Przypadek, od którego rozpoczęła się namiętna i tragiczna historia miłosna. Bez niej nie byłoby „Kochanków z Marony”, „Tataraku”, „Sławy i chwały”.
Przez siedem lat napisał do Jerzego Błeszczyńskiego kilkaset lisów. Czyta się je powieść, gorący zapis uniesień, cierpienia, kłamstw i czułości, których nie przerwała nawet śmierć. Okryte tajemnicą przez pół wieku, ukazują się po raz pierwszy. Jak odnaleziony na dnie szuflady intymny klucz pozwalają dostrzec w wybitnym autorze rozpalonego uczuciami mężczyznę.
Nie ma w polskiej literaturze równie poruszającego obrazu męskiej miłości, którą rządzą uniwersalne prawa romansu i tragedii. Oto anatomia bliskości, od pierwszego błysku po gasnącą powoli żałobę.
Iwaszkiewicz was born in Kalnik (now in Vinnytsia Oblast, Ukraine). After the death of his father (an accountant), he and his mother lived in Warsaw between 1902–1904, and then moved back to Ukraine in 1904–1912. He graduated from a secondary school in Kiev in 1912 and enrolled at the Law Faculty of Kiev University. After World War I, in October 1918 he returned to Warsaw. There, he joined a group of local artists who had started Pro Arte et Studio arts magazine. Iwaszkiewicz with Julian Tuwim and Antoni Słonimski co-founded the Skamander group of experimental poets in 1919.
In 1922 he married Anna Lilpop, a daughter of a wealthy entrepreneur, and the couple settled in Podkowa Leśna in the suburb of Warsaw. In 1928 they moved to a newly built house that Iwaszkiewicz named Stawisko. Maciej Rataj, the Speaker of the Lower Chamber of the Polish Parliament (Sejm) appointed him to be his secretary. Iwaszkiewicz worked for a magazine called "Wiadomości Literackie" and also published his works in numerous periodicals like "Gazeta Polska" (1934–1938) and "Ateneum" (1938–1939). Later he was a secretary to the Society for the Encouragement of Fine Arts (Towarzystwo Zachęty Sztuk Pięknych), and a member of the Polish PEN Club. The Foreign Ministry first appointed him the head of the art promotion section and later sent him as a secretary to Copenhagen (1932-1925) and Brussels (1935–1936). He was a member of Związek Zawodowy Literatów Polskich (ZZLP, The Trade Union of Polish Writers) and in 1939 voted its vice-president.
As a novelist he wrote Sława i Chwała (Glory and Vainglory) - a saga depicting a panorama of the life of Polish intelligentsia in years 1914-1947 and a few other novels but is most highly regarded for his short stories. He was awarded the Lenin Peace Prize.
„Chodzi tylko o trochę wiosennego wiatru, Żeby włosy rozrzucił na twoim czole, I żebym, kiedy już te dni się zatrą — Zapamiętał twą dłoń wspartą na stole.”
Zacznijmy od końca, bo finał tej miłości jest najsmutniejszy i najbardziej wymowny — pewnego czerwcowego dnia Iwaszkiewicz żegna się w kostnicy z największą miłością swojego życia, ponad trzydzieści lat młodszym Jerzym. Na pogrzeb nie przychodzi, ale jeszcze przez rok wysyła listy zaadresowane do zmarłego ukochanego. Przez kilka lat ich burzliwej znajomości napisał ich setki, a znaleźć w nich można przekrój przez wszelkie możliwe stany i emocje.
Starałam się jakoś zdefiniować tę relację. Nazwanie Jerzego kochankiem byłoby bardzo dużym uproszczeniem biorąc pod uwagę wszystkie meandry tego związku, a przynajmniej jeśli chodzi o Iwaszkiewicza, który straszliwie się w swoich listach miota — jest na tyle inteligentny, by widzieć jak bardzo desperackie są te wszystkie próby zatrzymania przy sobie Błeszyńskiego, i na tyle nim zafascynowany, by mimo wszystko brnąć w to dalej. Trochę nasuwa mi się wniosek, że spotkał po prostu całkiem zwyczajnego, choć przystojnego, młodego i intrygującego faceta, a potem stworzył wokół niego otoczkę własnych wyobrażeń i w tych wyobrażeniach bez reszty przepadł. W całej tej opowieści potwierdza się pewien banał, w którym jest przecież tyle prawdy — miłość robi z nas głupców. Wszystkie znaki świadczące przeciwko osobie, którą kochamy, interpretujemy na własną korzyść. I potem, wiele lat później, gdy patrzy się na to z bezpiecznego dystansu, pierwsza myśl to zawsze „Jak mogłem tego nie widzieć?”. I z Iwaszkiewiczem jest podobnie, bo i on w te wszystkie miłosne pułapki wpada. Nie ratuje go przed tym niesamowity intelekt, nie ratują lata życiowych doświadczeń.
No i te wszystkie kobiety wokół nich. Anna Iwaszkiewicz akceptująca fakt, że nie jest i nigdy nie będzie największą miłością swojego męża — pogodzona z tym do tego stopnia, że sama listownie próbuje pogodzić pisarza z jego facetem, kiedy ci są akurat w trakcie jakiejś sprzeczki. Błeszyński, który traktuje Iwaszkiewicza raczej jako bankomat, a sam woli spędzać czas z (wieloma) innymi kobietami. Córki pisarza, które są tutaj akurat postaciami drugoplanowymi — co one o tym myślały? Jak się czuły w tym przedziwnym układzie?
„Wszystko jak chcesz” to zapis niezwykłego uczucia między ludźmi kompletnie różnymi; uczucia, które nie znalazło nigdy swojego szczęśliwego zakończenia, bo nie miało prawa go znaleźć. Nie mogę uwolnić się od tej historii. Od lutego jestem z nimi wszystkimi w Stawisku i nie potrafię zmusić się do wyjazdu. Jeszcze przez moment tam zostanę i popatrzę na nich z daleka.
Zdumiewają mnie zachwyty nad tą książką. Lektura listów Iwaszkiewicza do Błeszyńskiego nie wywołała we mnie spodziewanych uczuć, a przede wszystkim przyniosła ogromne pokłady krindżu.
Trudno mi uwierzyć tutaj w to uczucie, wielką miłość między nimi. Być może jestem nieczuły, ale ta relacja była, powiedzmy sobie szczerze, bardzo toksyczna. Czasem żal mi było starego Jarosława, ale litości, Błeszyński go robił w chuja 🤡. Przestańmy romantyzować niezdrowe, krindżowe relacje.
Szkoda czasu na takie romanse i klasyczny gaslighting
"Taki cudowny dzień spędziłem w zupełnej samotności. Marysia chciała pieniędzy, Teresa samochodu, gosposia pieniędzy, teściowa przez osoby trzecie pieniędzy, Nata pieniędzy (...), żona pisała na gwałt o pieniądze, dwa listy przyszły z prośbą o pożyczkę i jeden list anonimowy z wymysłami na "sługę Kremla". Na pociechę zdradziłem Cię - może to Ci sprawi małą ulgę? Strasznie tęsknię, bardzo jestem smutny i śmiertelnie samotny."
Można się pogubić w meandrach rozmyślań Jarosława Iwaszkiewicza nad rzeczywistością. Łatwo też pogubić się w świecie, który od kilku lat intensywnie poznajemy dzięki publikowaniu jego zapisków prywatnych. Tym razem otrzymujemy listy Jarosława Iwaszkiewicza do Jerzego Błeszyńskiego. Kim był Błeszyński? Najłatwiej odpowiedzieć, że był to młody facet, pochodzący z okolic Stawiska, w którym zakochuje się sześćdziesięcioletni pisarz, uznawany już za klasyka. Błeszyński miał żonę i kochanki, wiemy też o przynajmniej jednym kochanku męskim (Jotem), chorobie (gruźlica) i dziesiątkach dziwnych sytuacji, w które się pakował. Historię ich relacji znamy już z "Dzienników" Iwaszkiewicza, teraz możemy zagłębić się w nią na długie godziny, do czego już namawiam, bo zakładam, że nie wszyscy przebrną przez kolejne akapity tej recenzji. W kolejnych akapitach bowiem będę chciał zwrócić uwagę na sprawy ważne dla mnie, bo przecież nie będę się ośmieszał i recenzował listów człowieka, który był na liście "do Nobla".
Po pierwsze, lektura "Wszystko jak chcesz" (wyd. Wilk & Król Oficyna Wydawnicza) nasuwa wiele refleksji dotyczących praktyki epistolarnej. Iwaszkiewicz wysyłał tony listów, pisał gigantyczne epistoły do swoich przyjaciół i żony, przy tym tworząc i piastując funkcje oficjalne. To musiała być mordęga. O ile listy do Wiesława Kępińskiego (przybrany syn Iwaszkiewiczów) pełne są prozy codzienności, wydatków, narzekań i prób naprowadzania chłopaka na dobrą drogę, tak - co zaskakuje - w listach do Błeszyńskiego bardzo niewiele miejsca poświęca Iwaszkiewicz pieniądzom i gospodarce. W "Dziennikach" i listach do żony nieustannie narzeka na biedę (to są te fragmenty, które czyta się zgrzytając trochę zębami - przypomnę, że miał autor "Sławy i chwały" własnego kierowcę i pozycję niezwykłą wśród polskich pisarzy), tak w listach do Błeszyńskiego jest mowa przeważnie o uczuciach i samym Jurku. Na trop literackości (beletryzacji) zwraca uwagę we wstępie do edycji listów Anna Król pisząc, że czasem wydawało jej się, że Jurek z listów jest postacią fikcyjną. Z uważnej lektury wynika, że adresat pisał listów mało, czasem krótkie depesze, czasem jego listy w dziwny sposób "nie docierały" do Iwaszkiewicza (ten podejrzewał, że raczej nigdy nie powstały). W drugą stronę - Iwaszkiewicz nie wszystkie listy wysyłał od razu, niekiedy układał z nich swego rodzaju "pakiety", napisał też przynajmniej jeden (osobno numerowany) cykl listów. Jest fragment, gdzie wprost pisze do Jurka, żeby ten listy zachowywał, bo kiedyś będzie mógł je sprzedać. Czyżby stąd zagmatwanie ich późniejszych losów? Zwieńczeniem tej specyficznej praktyki są listy pisane po śmierci Błeszyńskiego, w których Iwaszkiewicz rekonstruuje historią swojego związku z Jurkiem. Dodatkowym tropem jest przenikanie się dzienników z tymi listami - niektóre fragmenty listów trafiały do dziennika, a dziennik - do listów. Szczególnie ten trop pokazuje, że była to korespondencja będąca dla Iwaszkiewicza czymś w rodzaju dziennika duszy. Duszy mającej skłonność do sporych sinusoid emocjonalnych, dodajmy uczciwie.
"Jesteś zwyczajnym, przystojnym chłopcem zepsutym przez setki kobiet i przez dwóch mężczyzn. Ale nie lubię, kiedy się puszysz, jeżysz i robisz "demona", kiedy się stawiasz i zgrywasz, i robisz tego twardego i mrocznego człowieka, a w gruncie rzeczy jesteś słaby i miękki, czuły i delikatny. A wrażliwy, niech Cię choroba weźmie." Iwaszkiewicz był - jakbyśmy to ładnie określili - nieprzytomnie zakochany w Błeszyńskim. W listach przechodzi od oskarżeń i narzekań do uwielbienia i zachwytu, pomiędzy świadomością prostoty tej relacji (jest takie słowo - sponsoring), a oddaniu się fantazji.
"Chce mi się bez końca mówić Tobie - o wszystkim i o niczym, tylko być przy Tobie, wciąż. Nigdy mi się jeszcze nie wydał tak piękny ten pejzaż między Łąckiem a Krukiem, te jeziora, lasy i chaty jakieś zapuszczone a bogate, te domki w brzozowych laskach. Jerzy koniecznie zbudujmy ten domek, zróbmy wszystko, aby zrealizować to marzenie. Tak mało naszych marzeń się urzeczywistnia. (...) Całe Twoje życie trzeba zawsze zestawiać, składać z kawałków, zszywać z gałganków, zbierać ze słówek - dopiero takie zgromadzone powiedzonka i niechcący rzucone słówka zebrane do kupy rekonstruują Twoje życie codzienne. (...) ja widzę Ciebie jak w bajce, jak w legendzie, jako królewicza, jako Cygana, jako lorda, jako "mojego Jurka" (...).”
Trochę wkurzające jest to rozedrganie (wybrałem ładniejszy fragment, są nudniejsze), chwilami wręcz kiczowate i nieznośnie naiwne, przechodzące pomiędzy rejestrami w sposób dość zgrzytliwy. Ale daję mu prawo do tego, bo ta korespondencja - jak i wszystkie do tej pory opublikowane prywatne zapiski Iwaszkiewicza - opowiadają nam niezwykłą historię człowieka, który był rozdarty (takie literackie słowo, ale tu wyjątkowo pasujące) pomiędzy epokami.
Urodzony w czasach, gdy na świecie mówiło się o "urningach" i jeszcze pamiętano dokonania seksuologii połowy XIX wieku, która oznajmiała, że sodomici mają penisy stożkowato zakończone; dorastający w czasach gdy "poluzowano" rygory i w środowisku, które warunkowo dopuszczało homoseksualne romanse (warunek - żona); przeżywający dorosłość w czasach wojny i starzejący się w socjalizmie, w którym funkcjonował na specjalnych prawach. W jego stosunku do Błeszyńskiego mamy do czynienia z mieszanką fantazji (i fantazjowania, całkiem zabawnego chwilami) i werystycznego portretu. Czasem jesteśmy czytelnikami czegoś na kształt "Śmierci w Wenecji", a niekiedy zbliża się autor do prozy - dziś możemy to tak nazwać - emancypacyjnej. Za każdym razem zaskakuje mnie, jak bardzo Iwaszkiewicz był w swoich zapiskach bezpośredni - przy całej świadomości, że większość z tego zostanie opublikowana, wiedząc, że jest śledzony i teczki z raportami na niego zapełniają niejedną półkę oraz że pół kraju plotkuje o jego homoseksualnych romansach - zdaje się jakby prawie w ogóle się tym nie przejmował. Kilka razy pojawiają się uwagi w rodzaju 'baby na wsi plotkują', ale przecież nawet w oficjalną delegację do Danii jedzie z kochankiem i przedstawia to (odrobinę figlarnie, na zasadzie "jaki dobry dowcip zrobiłem") jako coś, czego wszyscy mieli świadomość. Nie wiem, na ile jest to postawa emancypacyjna, a na ile tupet i świadomość tego, że niewiele mu można było zrobić. Iwaszkiewicz niezaprzeczalnie kochał mężczyzn i traktował ich jak materiał dla literatury - w listach do Błeszyńskiego wielokrotnie pojawia się zachwyt faktem, że dzięki ich relacji mógł powstać "Wzlot" [Bobkowski tak ładnie napisał w liście do Giedroycia, że tam jest odkryte “jądro polskiej ciemności”] czy "Tatarak". Jest Błeszyński kochankiem, przyjacielem, synem, fantazją.
"Jesteś lekkoduch, gałgan, awanturnik, okropnik, rozbójnik, blagier, okrutnik,m cynik, borsuk, rozpustnik, obłudnik, świnia, najmilszy, najdroższy, najobrzydliwszy - jedyny na świecie. Jakaż to szkoda, że jest taki, jaki jesteś, czemu nie jesteś mały, brzydki, trochę garbaty, kulawy, ospowaty, z kuprawymi oczami, z krostami na łysinie, ze śmierdzącymi nogami i zawszonym pępkiem - wtedy bym dopiero Ciebie kochał bez żadnych przeszkód." "(...) jesteś dla mnie i synem, i nie synem, i symbolem uciekającego życia, które tak bardzo kocham - i w ogóle wszystkim."
Tragicznie przerwany związek Iwaszkiewicza z Błeszyńskim stał się kanwą wybitnych utworów prozatorskich, ale najwybitniejsze z nich to dzienniki i listy autora "Matki Joanny od Aniołów". Warto je czytać, bo to doskonała ilustracja tego, że wszelkie podziały i klasyfikacje, także te, które dzisiaj tak łatwo uprawiamy (homo-hetero, wierność-zdrada) są konstrukcją, w której nie wszyscy się odnajdują. Iwaszkiewicz, na ile mógł, walczył o to, by żyć tak jak chce - meandrując pomiędzy żoną, dziećmi, kochankami i obowiązkami publicznymi stworzył dla siebie przestrzeń wolności. Nazywamy to literaturą.
Ps. Nie rozumiem dlaczego w ostatnich latach tak często wydaje się listy czy dzienniki bez indeksów. Bez sensu.
Tak bardzo szkoda mi Iwaszkiewicza. Dlaczego ludzie o dobrych intencjach muszą wycierpieć najwięcej? Z jego strony obsesja, pasja, tęsknota, przywiązanie, a z drugiej...? Nie odpowiem, nie ma na to cenzuralnych słów.
Punkta do listów: 1. Próbuję ogarnąć tę Polskę z lat 50-tych, która wyłania się z listów Iwaszkiewicza. Jaka ona była, jacy byli ludzie? Jak rzeczywistość, moralność, opinia społeczna wtedy, mają się do Polski naszej, współczesnej? Dziś w Polsce być sobą wydaje się niezwykle trudne… Na każdy temat trzeba mieć opinię i jasno opowiadać się po stronie białej albo czarnej; wydaje się też jakbyśmy dopiero co zrzucali zasłonę moralności katolickiej, tematów tabu i pruderii. A wtedy? Gdzie ksenofobia, gdzie uprzedzenia, gdzie polaryzacja opinii? Czytając listy wydaje się, jakby 60 lat temu można było po prostu być sobą (zaledwie parę wzmianek o “wstydzie” lub “co ludzie powiedzą”), jakby można było być takim innym, takim wrażliwym… 2. A może od zawsze tak było, i tak jest też dziś, że w swoich własnych mikrokosmosach jesteśmy sobą, żyjemy popełniając głupstwa i szaleństwa, daleko nam do postaw zaaprobowanych moralnie, a opinia publiczna, która wydawałoby się takie postawy szykanuje, choć istnieje, to jest tworem sztucznym. Nasi bliscy, nasi przyjaciele, ludzie z sąsiedztwa, wszyscy są w jakiś sposób “nienormalni”. Tak wtedy, jak i teraz, żyjemy sobie, a opinia o tym, “co przystoi” sobie? Życie we wszystkich tych mikroskopowych wszechświatów, naszych własnych światów, toczy się swoim biegiem i ogólny rys społeczny nijak ma się, jako całość, do naszych codziennych dni, przyjaciół, namiętności, miłości. 3. Fascynują mnie te relacje, ta wrażliwość, uczucia, ta miłość, czy pożądanie. A jeszcze bardziej fascynują mnie osoby trzecie pojawiające się raz po raz w listach, zawiłe powiązania, układy relacje tak do głębi przyjacielskie , a czasem jedynie erotyczne. I oczywiście kobiety w tym wszystkim, Hania (Anna Iwaszkiewicz), Halina, Nika, Lidka… z dziećmi, z mężami, z kochankami mężów? Nie umiem zbudować sobie tych postaci w głowie, jakby nie miały prawa istnieć, a przecież były. 4. Cóż za doskonały opis miłości, z góry “niespełnionej” (a co to jest spełnienie?), z marginesu, na drugim planie, choć przesłaniającej cały świat. Miłości niełatwej, rozrywanej na strzępy, ale niesłabnącej, nie “racjonalizującej się”, nie stygnącej, a wręcz przeciwnie. Uczucie, a wraz z nim namiętność, tak silne, że nie boi się śmieszności, zakazów, tego , że “nie wypada”, albo “nie wolno”, ale tworzy własną, trzecią rzeczywistość. Potrafi wznieść się ponad zazdrość i chęć “posiadania”, choć te uczucia są bezustannie obecne, kroczą ramię w ramię z poświęceniem, oddaniem, rozpaczą i zgodą. Zgodą na wszystko. 5. Kto kiedykolwiek kochał tak szalenie, miłością niełatwą, miłością do “niełatwego” człowieka, ten zrozumie. I w każdym zdaniu, każdym uniesieniu, każdym zawodzie — siebie odnajdzie. 6. I na koniec, a raczej “po końcu”, prawdy wychodzą na jaw i niczym nie da się już zmydlić oczu. Wyłania się obraz dramatyczny, żałosny, rozpaczliwy. Uświadamia się sobie własną ślepotę, każdą interpretację sfałszowaną na własną korzyść, byle nie dopuścić bolesnej prawdy w czystej postaci, zażenowanie, upokorzenie, żal i wstręt. I pytanie, czy to wszystko, co się czuło, było kłamstwem, bo na kłamstwie oparte?
4.25 Fascynująca historia, pełna niedopowiedzeń i nierozwiązanych zagadek. Tak naprawdę nigdy nie dowiadujemy się prawdy, co tak naprawdę łączyło Jarosława i Jerzego, jako że poznajemy tylko wersję jednej strony. Niestety żadne z listów Błeszyńskiego (kilkukrotnie wspominanych przez Iwaszkiewicza) się nie zachowały, a szkoda, ponieważ brakowało czasem szerszego kontekstu pewnych sytuacji. Wielkie gratulacje dla wydawnictwa za tak dokładne przedstawienie osi czasowej i pojawiających się postaci oraz zastosowanie licznych przepisów objaśniających niektóre nawiązania. Choć nie jest to książka dla każdego, z pewnością jest warta uwagi.
„Tymczasem, kochany, nie chce Cię nudzić tymi słowami, piszę je z resztą bardziej dla siebie niż dla Ciebue, aby mieć złudzenie obcowania z Tobą. Całuje Twoje nogi i kolana, Twoje najdroższe oczy i przyciskam Cię do serca, mój drogi, drogi, drogi.”
„Może bym nawet nie pisał do Ciebie o tym wszystkim – ale przed chwilą przez radio nadawano koncert nagrany w BBC przez orkiestrę Filharmonii Narodowej i w programie był Pierwszy Koncert Skrzypcowy Karola Szymanowskiego. Jest to utwór, który zawsze otwiera przede mną słoneczną przepaść miłości. Jest przesączony erotyzmem, ale nie tym erotyzmem, polegającym na chędożeniu bez końca, na włóczeniu się za kobietami, (...) ale erotyzmem wielkich uczuć, wielkich zespoleń, wspaniałego współżycia duchowego, które jest jedyną rzeczą cenną na tej ponurej ziemi. Jest to jasna, nie ponura przestrzeń, gdzie człowiek łączy się z człowiekiem nie ciałem, ale czymś innym – co niektórzy niedokładnie nazywają duchem – jakąś inną struną swojej istoty, lepszą stroną, czymś, co wyrzuca nas poza nas samych, jak wybuch gorącej treści ziemi. Co łączy nas gdzie indziej, w innym świecie, świecie świateł, tonów, muzyki – bezmiernego szczęścia, polegającego na wyjściu poza granice istoty i połączeniu się z inną istotą. Nie jest to ani miłość, ani przyjaźń, a tym bardziej nie perwersja, jest to największe osiągnięcie, na jakie może się zdobyć ludzka natura. Dla uproszczenia tego, co piszę, będę to nazywał 'miłością'. Taką miłość chciałem Ci dać, taką miłość chciałem Ci pokazać, w takie przestrzenie chciałem Cię porwać.”
Trudno dać mi ocenę gwiazdkową, bo jak tu gwiazdkowo oceniać czyjeś listy. Edytorsko na pewno widać tu ogrom pracy - od cyfryzacji listów, poprzez ich uporządkowanie, przypisy nadające kontekst i identyfikujące kolejne postacie i miejsca, aż po ich wykaz i kalendarium na samym początku. Samo papierowe wydanie też jest bardzo ładne.
Literacko czyta się te listy bardzo przyjemnie, wszak pisze je Iwaszkiewicz. Ciekawie patrzy się na realia życia w latach 50., to, jakie możliwości miał w PRL-u pisarz o ugruntowanej pozycji, jak wyglądała komunikacja w tamtym okresie. Jest tu kilka ładnych akapitów, a miejscami parskałam śmiechem.
Obyczajowo jednak... Trudno mi zgodzić się z tytułem tej publikacji. Wolałabym, żeby brzmiał "O miłości Jarosława... DO Jerzego...", bo perspektywy Jerzego tu nie ma - nie zachowały się jego listy bądź redakcji nie udało się do nich dotrzeć. Stąd dominuje tu spojrzenie Iwaszkiewicza i z jednej strony - jest nam go szkoda, bo Iwaszkiewicz w tych listach to starszy mężczyzna, u którego rodzi się wielka miłość, wręcz obsesja na punkcie młodziana, o którego uwagę stale zabiega, błaga o telefony i listy, pozostaje lojalny, nawet ze świadomością, że Jerzy go olewa i w gruncie rzeczy bardziej od uczuć Jarosława zależy mu na jego pieniądzach. Z drugiej strony - mówimy o ponadsześćdziesięcioletnim, uprzywilejowanym facecie, z żoną, dziećmi i wnukami, który lata za dwudziestoparoletnim chłopakiem, również żonatym i dzieciatym (który przy odrobinie gimnastyki mógłby być jego wnukiem). Na miejscu Jerzego również średnio bym mu odpisywała. Ale również nie dawałabym sobie opłacać mieszkania.
Z trzeciej strony Błeszyński z listów Iwaszkiewicza jawi nam się jako niezłe ziółko, zwłaszcza gdy dochodzimy do listów pośmiertnych, gdzie Jarosław pisze o swoich odkryciach na temat drugiego (czy nawet trzeciego) życia Jurka. I tu zataczamy koło, bo znowu pozostaje nam współczuć Iwaszkiewiczowi tak fatalnego ulokowania swoich uczuć i tak beznadziejnego przywiązania. Swoją drogą, mamy tu 500 stron listów pełnych najróżniejszych intymnych detali, ale wciąż nie wiem, czym Jurek właściwie tak Iwaszkiewicza zachwycił. Chcę wierzyć, że nie tylko tym, że wyglądał jakby mu Michał Anioł twarz dłutem haratał (dosłownie, listy z Rzymu z 1958 r.). W każdym razie - manifestuję nigdy nie spotkać takiego Jurka na swojej drodze.
Staranność tych listów, ich jednostronność i nagromadzenie postaci oraz dziwnych akcji sprawia, że czyta się "Wszystko jak chcesz", tak jak zapowiada redaktorka na wstępie, jak jakąś powieść epistolarną. Można się w tej "fabule" tak zatracić, że dopiero dłuższe spojrzenie na zamieszczone w książce telegramy przypomina nam, że to wszystko działo się naprawdę to siedemdziesiąt lat temu. I niby człowiek łapie się za głowę, a potem przychodzi mu na myśl to wyświechtane "życie pisze najlepsze scenariusze". A z drugiej strony (znowu) przypominamy sobie, że listy te pisał Jarosław Iwaszkiewicz i to pisał ze świadomością, że pewnie ktoś je kiedyś znajdzie i wyda. Więc ile tu jest bolesnej szczerości, a ile autokreacji?
Czytałam długo, bo nie mogłam się przemóc i zabrać za listy pośmiertne. W międzyczasie układałam długi esej z różnymi moimi przemyśleniami na temat książki, Iwaszkiewicza, a nawet spotkania z Anną Król, na którym byłam kilka tygodni temu.
A dziś jednak zmusiłam się do dokończenia lektury i... nie wiem. Mogę powiedzieć już tylko tyle, że złamała mi serce ta książka.
„Kochałeś mnie? Może. Wtedy w ciemnym pokoju powiedziałeś tak poważnie i mocno: »dziękuję Ci, Jarosławie!« »Bardzo dobry jesteś dla mnie« - to było bardzo wiele jak na Ciebie”.
Co tu dużo mówić... Rozdzierające serce, wzruszające listy o burzliwej, skomplikowanej, smutnej, pełnej zawirowań, dysfunkcyjnej relacji z perspektywy zakochanego ślepo człowieka. Gwarantowany wzrusz. Nie mogę nie dać tej książce pięciu gwiazdek za złamane serce i za to ile różnych emocji i przemyśleń we mnie wywołała. Będę o niej myśleć jeszcze długo
Nie oceniam, bo to prywatna korespondencja, ale skoro już jest- polecam. Coś zwyczajnie i niezwykle pięknego. Skoro Guadagnino nakręcił „Pedała", to ja poproszę teraz film o Iwaszkiewiczu i Jerzym Błeszyńskim.
Mam problem z tą książką, czy takie listy należy publikować, nie zostawić trochę prywaty tym osobom. Wstrząsnęły mną listy pisane po śmierci Jerzego, ten demaskujący sposób i pretensje. Szkoda że nie ma kontekstu, bo nikt z rodziny Iwaszkiewicza nie chciał się wypowiadać o Błeszynskim, więcej się domyślamy niż było podane.