"Zapomnij o całym świecie, zapomnij, że stoję za twoimi plecami. Daj się ponieść muzyce. Otwórz się na ten rytm..."
Julita, uczennica warszawskiego liceum, w niczym nie przypomina typowej nastolatki. Nie chodzi na imprezy ani na randki, nie spotyka się z przyjaciółmi. Żyje w cieniu wydarzenia z przeszłości, które nie pozwala jej zachowywać się tak jak klasowe koleżanki. Pewnego dnia otrzymuje propozycję, która może jej pomóc przełamać strach. Jedyne, co musi zrobić, to zatańczyć w konkursie kizomby.
Marcel jest tancerzem i instruktorem, który zaraża swoją pasją innych w szkole tańców latynoamerykańskich. Jego życie ulega całkowitej przemianie, kiedy dowiaduje się o chorobie matki. Światełkiem w tunelu okazuje się konkurs tańca, w którym mężczyzna postanawia wystartować. Wygraną chciałby przeznaczyć na pomoc matce.
Dwoje obcych sobie ludzi zaczyna łączyć jedno pragnienie, chociaż każde z nich postrzega zwycięstwo w zupełnie innym wymiarze. Wydaje się, że Julitę i Marcela dzieli przepaść, której nie można pokonać, a jednak...
2,5 Dobrze się zaczynało, a potem wszystko ostro siadło, tak jakby Autorce zabrakło pomysłu jak posiągnąć całokształt. - niespójności w fabule (np. Marcel chce wygrać konkurs taneczny, aby zdobyć pieniądze na leczenie chorej na raka trzustki matki: z żadnym lekarzem nie konsultował co to ma być za leczenie, z nikim nie konsultował czy to ma być jakiś drogi lek, pobyt w klinice itd. Pomysł ratowania matki niby szlachetny, ale TOTALNIE nieprzemyślany co do konkretów. Dalej, Julita cierpiąca na afenfosfobię godzi się na lekcje bardzo kontaktowego tańca z obcym mężczyzną. Na początku odmawia, co jest całkiem zrozumiałe, ale potem się zgadza: dlaczego?, itd.) - żadna z postaci nie budzi sympatii. Marcel jest niedojrzały, a przy tym zwyczajnie tępy i mający dość poważne zaburzenia emocjonalne (np. reakcja na wiadomość ze szpitala podczas pobytu w Sopocie). Julita uosabia standardowy typ męczennicy, może tępy Marcyś dał się na to nabrać, ale jej zachowanie (płacze na każdy temat, płacze niemalże NON STOP) wzbudza raczej irytację niż współczucie. Nawet leżąca w szpitalu matka Marcela potrafi wkurzyć, kiedy jest protekcjonalna i nieuprzejma podczas pierwszego spotkania Julity. Nie mówiąc już o matce Julity, Kubie i Karolinie i całej reszcie bohaterów... - nie ma żadnych podstaw, aby uwierzyć w relację między Julitą i Marcelem. Co prawda, są kilkustronnicowe dialogi wewnętrzne Marcela o tym, jak on bardzo kocha Julitę, ale jego miłość do niej wzięła się "z czapy", nie ma podstaw ani w fabule, ani nie wynika z jego późniejszego zachowania. Ich wzajemne wyznania miłości (też rozpisane na kilka stron) istnieją tylko w warstwie deklaracji, ale nie mają potwierdzenia ani w ich zachowaniach, ani w logice fabuły. -zakończenie. Jest albo skrajnie skrajnie kiczowate, ale też pokazuje, że nie za bardzo było pomysłu na postać Marcela, jego motywacje itd. Zakończenie raczej wskazuje na to, jakim kiepskim i słabym był człowiekiem od samego początku.
"Jesteś jedyną osobą, która może mi pomóc. Pomóż mi, proszę, w zamian ja pomogę uleczyć Twoje fobie. I nie zapomniałem o Twoich tanecznych lekcjach wychowania fizycznego. Pomóżmy sobie nawzajem. Proszę :) Daj mi ostatnią szansę, Jula." - str, 103 - tym sms od bohatera chciałabym zaprosić do zapoznania się z boską książką, która przez trzy czwarte swojej treści zachwyca i trzyma w napięciu, aby na sam koniec oczarować czytelnika. W rytmie passady, bo o tej właśnie lekturze mowa, była fenomenalna. Pozostawiła mnie w wielkim szoku i chyba pierwszy raz wiem co to tak zwany kac książkowy.
Nie z byle jakiego powodu recenzja tej pozycji ukazuje się właśnie dziś. Dziś bowiem jest premiera kolejnej książki Anny Dąbrowskiej. Liczę, że wydawnictwo Zysk i S-ka uraczy mnie kolejną pozycją do recenzji. Takie książki czyta się z zapartym tchem. Nie straszne są tu losy bohaterów, nie boimy się poznać przyszłości i dajemy się wciągnąć w akcję, która leci tu na łeb i na szyję prawie dosłownie.
Jestem przekonana - jak nie to mnie poprawcie - każdy widział film Step up, Street Dance, czy Honey i wie na czym polega walka na taniec. Jak w filmach tak i tutaj dwoje obcych sobie ludzi Julita i Marcel zaczynają tańczyć. Łączy ich jedno pragnienie, chociaż każde z nich zwycięstwo interpretuje w zupełnie inny sposób. Julita jest skromną i zwyczajną nastolatką. Pewnego dnia udaje się z koleżanką na zajęcia zumby, podczas których okazuje się, że instruktorka złamała sobie nogę. Zajęcia od tej pory poprowadzi jej brat Kuba. Marcel, jego najlepszy kolega po fachu zaraża swoją pasją do tańca wszystkich. Kiedy nagle dowiaduje się o chorobie matki, jedynym wyjściem na zdobycie pieniędzy okazuje się wspomniany konkurs taneczny. Kuba namawia Marcela, aby zatańczył z Julitą w turnieju i jako para taneczna go wygrali. Jednak zastrzega, że bardzo interesuje się dziewczyną. Marcel przyjmuje do wiadomości owy fakt i potwierdza, że zostawi dziewczynę przyjacielowi. Główną zasadą w tak zwanym podziemnym turnieju jest passada w wykonaniu ucznia i nauczyciela. Tu pojawia się problem, bo czasu na naukę jest mało. Czy gorące rytmy passady otworzą Julitę na świat zewnętrzny? Czy młoda dziewczyna da się porwać emocjom? Czy Marcel zdoła postawić wszystko na jedną kartę?
"Zapomnij o całym świecie, zapomnij, że stoję za twoimi plecami. Daj się ponieść muzyce." - cytat z okładki. W moim odczuciu te słowa mówią wszystko i teoretycznie nie musiałabym pisać już nic więcej. Jeśli lubicie czytać romanse i dajecie się ponieść latynoamerykańskiej muzyce to z pewnością przeżyjecie piękne chwile czytając tę książkę. Tutaj bowiem słyszy się muzykę która gra, czuje się na własnej skórze emocje, które targają tancerzami. Anna Dąbrowska dała mi kawałek pasji, lekcję chemii oraz szczyptę grozy. Jestem dumna, że polska pisarka potrafiła poruszyć moje twarde serce i porwać do tańca moje koślawe nogi. Liczę, że kolejna historia zabierze mnie w jeszcze piękniejszą podróż w głąb ludzkiej duszy.
Od pierwszych stron miałam zastrzeżenia do tej historii - infantylne dialogi przeszkadzały mi w lekturze, powtórzenia nazwisk głównych bohaterów (panna Poll, pan Rucki) nieco irytowały, ale postanowiłam dać jej szansę z uwagi na ciekawy wątek terapii tańcem, w którym zdaje się specjalizować Anna Dąbrowska (jej „Nauczyciel tańca” podobał mi się bardzo).
W „W rytmie Passady” zbyt wiele było dramatów, emocjonalnych zwrotów akcji, które w ostatecznym rozrachunku prowadzą do odrealnionego zakończenia, kompletnie mnie nieprzekonującego.
Atutem tej powieści jest to, że szybko się ją czyta, a charakterystyka tańca jakim jest kizomba oddana jest bardzo wiernie. Podobnie chemia między bohaterami przyspiesza czytelniczy puls. Szkoda tylko, że warstwa językowa pozostawia sporo do życzenia. Doceniam potencjał tej historii, ale wykonanie mogłoby być lepsze.