Jump to ratings and reviews
Rate this book

Dobra relacja. Skrzynka z narzędziami dla współczesnej rodziny

Rate this book
„Najważniejsza jest relacja z dzieckiem” – słyszą zewsząd rodzice. Ale jak ją pielęgnować, kiedy rano trzeba szybko wyjść do szkoły albo kiedy rodzeństwo zaczyna kłótnie o zabawki? Jak zadbać o potrzeby całej rodziny, jeśli każdy ma inne oczekiwania, a doba tylko dwadzieścia cztery godziny?

Małgorzata Musiał, ceniona przez rodziców doświadczona pedagog i mama trójki dzieci, autorka popularnego bloga „Dobra relacja”, pokazuje pełne empatii dla potrzeb dzieci i dorosłych podejście do rodzicielstwa, które pomaga w nawiązaniu dobrych i trwałych relacji.

Czerpiąc z doświadczeń zdobytych podczas prowadzonych przez siebie warsztatów umiejętności rodzicielskich, autorka proponuje rozwiązania wychowawczych trudności skrojone na miarę potrzeb współczesnej rodziny. Dzieli się także z czytelnikami swoimi osobistymi doświadczeniami macierzyńskimi, pokazując, że:

– czasem nie da się zaspokoić wszystkich potrzeb dziecka,
– konsekwencja jest przereklamowana,
– dobra relacja owocuje na każdym etapie życia rodziny.

„Uczenie zasad bycia z innymi ludźmi, odróżnianie dobra od zła, zapewnienie bezpieczeństwa dziecku i jego otoczeniu, wyciąganie wniosków i ponoszenie konsekwencji swojego działania, poszanowanie przyjętych norm – jak to wszystko przekazać?”

Otwórz skrzynkę z narzędziami dla współczesnej rodziny i przekonaj się, jak wiele może ona zmienić w twoim życiu!

204 pages, Paperback

First published April 1, 2017

11 people are currently reading
110 people want to read

About the author

Ratings & Reviews

What do you think?
Rate this book

Friends & Following

Create a free account to discover what your friends think of this book!

Community Reviews

5 stars
50 (49%)
4 stars
42 (41%)
3 stars
7 (6%)
2 stars
3 (2%)
1 star
0 (0%)
Displaying 1 - 6 of 6 reviews
Profile Image for Zbyszek Sokolowski.
299 reviews16 followers
August 14, 2019
świetna, mądra książka, sporo można się z niej nauczyć

Cytaty:

Wygląda zatem na to, że jeśli chcemy pomóc dzieciom w satysfakcjonujący sposób przeżyć życie, moglibyśmy skupić się na wyposażaniu ich w umiejętność budowania i podtrzymywania żywych oraz głębokich relacji z innymi. To jest nasze nowe ciasto – zupełnie nowe spojrzenie na to, co niezbędne naszym dzieciom do szczęścia oraz pełni rozwoju.

Kara jest jednym z najbardziej powszechnych narzędzi wychowawczych, a jednocześnie zupełnie nieskutecznym.

Nam – rodzicom – odbierają możliwość zrozumienia, dlaczego dziecko zrobiło to, co zrobiło. Karane dziecko może stracić zaufanie, że rodzice są osobami, które pomogą mu w trudnych chwilach, że potrafią zajrzeć pod powierzchnię niechcianych zachowań i nawet w tych sytuacjach pogłębiać wzajemną więź.

Rodzice, z którymi rozmawiam podczas warsztatów, zgodnie wskazują motywy skłaniające dorosłych do stosowania kar. Prym wiedzie wśród nich bezsilność. Po kary sięgamy wtedy, gdy brakuje nam pomysłu, jak inaczej rozwiązać konflikt.

czuje to intuicyjnie i jeśli opiekunowi się sprzeciwia, to nie dlatego, że jest rozpuszczonym egocentrykiem, tylko dlatego, że prócz podążania za tzw. figurą przywiązania (fachowa nazwa opiekuna) musi dbać też o swoją autonomię i integralność.

Upraszczając: dzieci są żywo zainteresowane tym, co ich najbliżsi mówią, myślą, czują, czego pragną. Chcą współpracować, mieć swój wkład w życie rodziny, znaleźć w niej swoje miejsce, czuć się potrzebne. Jednocześnie muszą pozostać sobą. To dlatego sprzeciwiają się, dlatego nie są ślepo posłuszne, dlatego chcą robić po swojemu.

Jeśli zatem nauczyło się, że bycie z drugim człowiekiem oznacza też szanowanie swoich granic; że będąc w relacji, można mówić »nie« i ta relacja na odmowie nie traci; że można porozumieć się mimo różnych potrzeb i dążeń – pójdzie w świat z oczekiwaniem podobnych relacji. Być może będzie mu łatwiej odcinać się od ludzi, którzy będą usiłowali nim manipulować, nie będą respektować jego zdania, będą zmuszali do rzeczy, na które ono nie będzie miało ochoty.

Jest to założenie, które sieje spustoszenie w relacjach dziecko-rodzic. Dla dziecka bowiem rodzice są najważniejszymi osobami na świecie. Przez długi czas. I bycie w relacji z nimi jest dla niego priorytetem. Dziecko chce współpracować, chce sprawiać rodzicom radość – niestety nie może tego robić dłuższy czas bez szkody dla siebie samego. Każdego dnia toczy się w nim spór między potrzebą przywiązania, przynależności do rodziny, a potrzebą autonomii.

Trudność, którą ma wielu dorosłych w takim prowadzeniu rozmowy, polega na silnym przywiązaniu do płaszczyzny intelektualnej. Mogą nawet dać się namówić na podobny komunikat, po czym skręcają w stronę racjonalnego udowadniania: – Ale byłaś u niej codziennie w tym tygodniu, a teraz my chcemy spędzić czas razem i zaplanowaliśmy wyjście na spacer. Pobawicie się z Alą jutro. Tymczasem dzieciom (i nie tylko dzieciom, dorośli reagują podobnie) potrzeba nie tyle tłumaczenia, ile towarzyszenia. To częsta przyczyna, dla której dwie strony dialogu zaczynają się rozmijać – jedna dzieli się tym, co w danym momencie przeżywa, a druga zaczyna jej doradzać lub zarzucać argumentami. W takiej sytuacji dziecko twardo obstaje przy swoim – nawet nie dlatego, że chce przeprowadzić swoją wolę, tylko przede wszystkim dlatego, by dotrzeć do rodzica z komunikatem: „To jest dla mnie ważne!”. Dopóki odpowiadamy racjonalnym tłumaczeniem, nasze słowa brzmią dla dziecka jak negacja: „To nie jest takie ważne, bo…”. Aby znaleźć nić porozumienia, potrzeba trochę czytania między słowami, tłumaczenia tych wypowiedzianych komunikatów na język potrzeb – a przede wszystkim słuchania drugiej strony.

Potrzeba bycia zauważonym i zrozumianym jest jedną z ważniejszych potrzeb każdego człowieka – nie chodzi już nawet o to, czy rzeczy dzieją się po naszej myśli, ale czy inni widzą, że coś jest dla nas ważne.

Wiedza o tym, co jest ważne dla rozwoju dziecka, świadomość jego potrzeb i postawa szacunku wobec dziecięcych granic wielu rodzicom ułatwia zejście z pozycji autorytarnego władcy hołdującego żołnierskiemu drylowi i otwarcie się na dziecko. Zdarza się jednak, że szala przechyla się niebezpiecznie na drugą stronę, po której uważność wobec dziecka przysłania uważność wobec siebie i swoich granic. Nie jest to sytuacja wspierająca rodzinne relacje ani też potrzebna dzieciom do prawidłowego rozwoju. Przypomina mi się w tym miejscu inne zdanie Juula: „Dla dzieci często mniej ważne jest, czy mają rację lub czy mogą przeprowadzić swoją wolę, niż to, że zostały wysłuchane i potraktowane poważnie”.

Wiele moich rodzicielskich doświadczeń i rozmów z innymi rodzicami pokazuje mi, że wcale nie ryzykuje ten, kto wchodzi w dialog z własnym dzieckiem. Dzieci z wdzięcznością przyjmują autentyczność rodziców i to, że są oni skłonni zmienić zdanie. To otwiera przestrzeń do tego, by i dzieci przychylnym okiem patrzyły na to, co jest ważne dla rodziców. Nie muszą bowiem walczyć o to, by traktowano je poważniej, mogą zatem zrezygnować czasem z różnych swoich dążeń i przychylić się do tego, co proponuje rodzic – bez wchodzenia w próbę sił w niemal każdej sytuacji.

Nie jest to również przewidywalność wyrażająca się w tym, że jeśli któryś rodzic powie „nie”, to znaczy zawsze „nie”, bez możliwości dyskusji. Uważam, że twarde stanie na swoim stanowisku wcale nie daje dzieciom poczucia, że rodzic wie, co robi, że jest przywódcą i można czuć się z nim bezpiecznie – a wręcz utrudnia wzajemne porozumienie i zostawia dziecko z poczuciem, że nie ma wpływu na tę relację ani na sprawy, które są dla niego ważne. Jeśli chcemy uczyć dzieci krytycznego myślenia, dialogu i dogadywania się z ludźmi, konsekwencja wyrażana w niezmienianiu swojego zdania (nawet jeśli zdanie to padło pod wpływem chwili, w emocjach, i w zasadzie drugi raz już byśmy go nie wypowiedzieli) nie wspiera takiej nauki.

Bezpieczna przewidywalność polega moim zdaniem na tym, że dziecko nie musi obawiać się reakcji rodzica. Nawet jeśli rodzic nie zgadza się na coś, zabrania czegoś, odmawia, robi to w taki sposób, by nie przestraszyć, nie oskarżać i nie atakować dziecka. Nawet jeśli wyraża swoje niezadowolenie i silne emocje, to czyni to tak, aby brać za nie pełną odpowiedzialność i nie obarczać nimi drugiej strony.

Jest to szczególnie ważne dla dzieci, bo nie potrafią one oddzielić krytyki tego, co robią, od krytyki siebie samych jako ludzi. Dlatego bezpieczniejsze wydaje mi się mówienie o tym, co chciałabym, aby dziecko robiło, czego potrzebuję i dlaczego z jakimiś zachowaniami jest mi trudno – a nie ocenianie tych zachowań, nawet jeśli to „tylko” ocenianie „tylko” zachowań.

Kiedy mówimy dziecku: „Źle się zachowałeś, nie podoba mi się to”, dajemy mu jedynie informację, czego ma nie robić. Tymczasem problemem dzieci najczęściej nie jest to, że one nie wiedzą, kiedy ich zachowania ranią innych. Ich problemem jest to, że nie wiedzą, w jaki sposób zachować się inaczej – albo wiedzą, ale w silnych emocjach nie są w stanie po takie rozwiązania sięgnąć (jeszcze).

Mózg człowieka to fascynujący narząd składający się z licznych wyspecjalizowanych struktur. Niektórzy uczeni mówią o „mózgu trójjedynym”, w którym mieszczą się trzy części: mózg gadzi, ssaczy i racjonalny. Dwa pierwsze stanowią niższe struktury, obejmują pień mózgu, móżdżek i układ limbiczny oraz są odpowiedzialne za podstawowe funkcje życiowe (oddychanie, trawienie, regulacja cyklu snu), wrodzone reakcje (uciekaj, walcz lub zastygnij) oraz silne emocje. Mózg racjonalny, inaczej kora nowa (a szczególnie płaty przedczołowe), to taki obszar, który umożliwia nam podejmowanie racjonalnych decyzji, planowanie, regulację emocji, empatię, moralność, zdolność do wejrzenia w siebie.

Jestem przekonana, że można zabronić dzieciom wyrażania emocji – szybko przyswoiłyby lekcję, że za przeżywanie złości, niezadowolenia, frustracji zostaną ukarane. Działa to trochę jak przycisk on/off – bez możliwości regulacji. Albo wyrażają je, korzystając z dostępnej im palety sposobów (raczej silnie ekspresyjnych), albo zamykają się w sobie, tłumiąc emocje – ale nie uczą się radzić sobie z nimi w konstruktywny sposób. (To dlatego potem tak wielu dorosłych skarży się na trudności w wyrażaniu złości czy swoją wybuchowość).

Jak wiele traci wobec tego dziecko, które zostaje odesłane do pokoju czy innego miejsca odosobnienia, aby „przemyślało swoje postępowanie”! Po pierwsze, nie jest ono absolutnie w stanie przemyśleć czegokolwiek, gdy doświadcza silnego wzburzenia. Musi najpierw ochłonąć – a ochłonąć samo prawdopodobnie nie potrafi. Po drugie, w takich sytuacjach dostaje sygnał, że jego emocje są niewygodne dla otoczenia i dopóki będzie je przeżywało, otoczenie odrzuci dziecko, zamiast udzielić mu wsparcia.

Nie chodzi o to, by dziecko przed emocjami chronić, czy też żeby celowo wystawiać je na ich działanie. Chodzi raczej o pokazanie dziecku, że w tych emocjonalnych burzach nie jest samo; o pokazanie, jak można te burze przetrwać.

Warto pamiętać, że kontakt z rodzicem w obliczu silnych emocji to nie to samo, co rodzicielska postawa mówiąca: świetnie się zachowałeś, oby tak dalej. Warto pamiętać, że – jak pisze Jesper Juul – dzieci nie robią tego, co im mówimy, dzieci robią to, co my robimy. Jeśli zatem w obliczu emocji nie rzucam się nikomu do gardła (przynajmniej nie za każdym razem), pokazuję dziecku, jak może uporać się z trudnościami. Owszem, to zajmie sporo czasu, ale z pewnością akceptowanie emocji nie jest równoznaczne z aprobatą dla niewłaściwych zachowań.

Takie podejście Siegel nazywa łącznością i przełączeniem. Łączność jest pierwszym, niezbędnym krokiem tej strategii. Uważam, że często jest krokiem niedocenianym i bagatelizowanym – zazwyczaj szybko dąży się do przekierowania dziecka i logicznego wyjaśniania mu sytuacji (ja sama często ulegam podobnej pokusie).

Warto pamiętać, że kontakt z rodzicem w obliczu silnych emocji to nie to samo, co rodzicielska postawa mówiąca: świetnie się zachowałeś, oby tak dalej. Warto pamiętać, że – jak pisze Jesper Juul – dzieci nie robią tego, co im mówimy, dzieci robią to, co my robimy. Jeśli zatem w obliczu emocji nie rzucam się nikomu do gardła (przynajmniej nie za każdym razem), pokazuję dziecku, jak może uporać się z trudnościami. Owszem, to zajmie sporo czasu, ale z pewnością akceptowanie emocji nie jest równoznaczne z aprobatą dla niewłaściwych zachowań.

Wielu dorosłych unika rozmawiania z dziećmi o trudnych przeżyciach. Chcą oszczędzić im bólu,
Jestem przestraszony, ale babcia twierdzi, że jestem duży i nie ma się czego bać – więc coś ze mną nie tak, skoro się wciąż boję. Takie komunikaty ze strony dorosłych są często automatyczne, niemal bezwiedne: większość z nas słyszała je w dzieciństwie i powtarzamy ten schemat wobec swoich pociech. To powszechne; warto jednak wiedzieć, że bagatelizowanie jako pomoc w radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami nie sprawdza się dlatego, iż nie pomaga oswoić prawopółkulowych doznań, a jedynie je neguje. Nie dość więc, że te emocje nie znikają, to dodatkowo mogą obudzić w dziecku poczucie pewnej nieadekwatności: mądry dorosły mówi mi, że nie powinienem czuć tak, jak czuję, a więc ma rację; czuję źle.

Dziecku bowiem może być trudno przyjąć sam komunikat: „Jestem zdenerwowana”, „Jestem zmęczona”. Niektóre z moich dzieci bardzo potrzebują dającego światełko w tunelu dopowiedzenia: „Jestem zmęczona i chcę teraz poleżeć tutaj przez kwadrans w ciszy. Czy możesz pobawić się u siebie w pokoju?”. Samo powiedzenie o emocjach może bowiem powodować obciążenie, z którym dziecko nie umie sobie poradzić. Rozszerzenie tego komunikatu o informację, czego potrzebuję i jak dziecko może mi w tym pomóc, jest jasną wskazówką, co i jak można zrobić, by sytuacji zaradzić. To często spotyka się ze zrozumieniem u dzieci i pomaga nam się dogadać – w takich chwilach doświadczam tego, że moje dzieci chcą ze mną współpracować, przyczyniać się do mojego dobrostanu – i że robią to, kiedy tylko jest to dla nich osiągalne.

Pisze ona, że lider jest kimś, kto uważa się za odpowiedzialnego za znajdowanie potencjału w ludziach i procesach. Nie kimś, kto ma gotowe rozwiązania w każdej sytuacji, nie kimś, kto wie i umie wszystko najlepiej, nie kimś, kto nie da się nigdy zaskoczyć – tylko kimś, kto potrafi odkryć potencjał w trudnościach. W środowisku rodzinnym działa to w identyczny sposób: odsłaniając naszą słabość (o której dzieci i tak wiedzą lub dowiedzą się niebawem) i zapraszając dzieci do współdziałania, pomagamy im odkryć ich potencjał, co wręcz ugruntowuje naszą pozycję rodzica-przewodnika. Takiego przewodnika bowiem można sobie tylko życzyć.

Jakiekolwiek działanie z związku z dziecięcymi emocjami podejmujemy, warto stać ramię w ramię z dzieckiem i pomóc mu w regulacji emocji, zamiast żądać, aby uporało się z tym samo.
Dzieci, dla których rodzice bardzo długo pozostają najważniejsi na świecie, chcą przyczyniać się do ich szczęścia. Chcą działać dla ich satysfakcji, pomagać, wspierać. Uważam, że jest to pragnienie, którego dorośli nie powinni wykorzystywać. Wręcz przeciwnie, wiedząc o nim, warto zachęcać dzieci do szukania równowagi między zaspokajaniem potrzeby więzi a dbaniem o autonomię. Niektóre dzieci mocniej odczuwają potrzebę decydowania o sobie, innym bardziej zależy na podtrzymywaniu relacji z drugą osobą. To zwłaszcza tym ostatnim potrzeba więcej wsparcia w samostanowieniu i dbaniu o siebie. – Czy jesteś pewien, że tak chcesz? – Wybierz to, co ty lubisz/co tobie się podoba. – Jeśli to ci nie pasuje, nie musisz się zgadzać, nawet dla mnie.
Rodzice mówią o straszeniu, grożeniu, porównywaniu z innymi, szantażu emocjonalnym, manipulacji, długotrwałych kazaniach, krzykach i wielu innych pomysłach. Prośba pojawia się gdzieś na końcu, jako strategia nieskuteczna. Uważam, że jest wręcz przeciwnie – jeśli szukamy prawdziwej współpracy, opartej na budowaniu więzi, w której działanie jednej osoby płynie do drugiej jako dar, nie ma lepszej strategii niż prośba.

Konflikty mogą być czymś, co wzmacnia i pogłębia relację: o ile damy wybrzmieć temu, co żywe w każdej ze stron. Jeśli zdecydujemy się słuchać i dostrzegać, staną się okazją do uczenia się siebie nawzajem i odkrywania nowych obszarów.
Konflikty to znak, że nasze dzieci mogą i chcą dawać znać o tym, co w nich prawdziwe i co dla nich ważne – nie zaś, że przestały nas szanować i potrzebować.I chociaż są to sytuacje trudne i bywają nieprzyjemne, są równie istotne dla dzieci. To w konfliktach dzieci uczą się, że można myśleć i patrzeć inaczej, a jednak obdarzać się uczuciami i być razem. Że to nic złego, kiedy ludzie różnią się między sobą. Że konflikt nie musi oznaczać końca, tylko raczej początek czegoś nowego.
Profile Image for Dorota K-Ska.
61 reviews1 follower
January 13, 2018
Książka napisana bardzo przyjaznym językiem. W jednej książce ujęte najważniejsze informacje z kilku różnych pozycji. Prawdziwa skrzynka z narzędziami. Dla mnie dużą zaletą są konkretne przykłady, które pomagają w zastosowaniu porad z książek.
Profile Image for Konrad.
27 reviews2 followers
November 20, 2018
Trochę powtórki z innych książek, ale dobrze zebrane i nie przegadane.
Profile Image for Agata Ko.
39 reviews
November 23, 2022
Fajna książka o rodzicielstwie i relacjach rodzinnych. Napisana bardzo przystępnym językiem, opierająca się na współczesnej wiedzy, wspierająca.
Displaying 1 - 6 of 6 reviews

Can't find what you're looking for?

Get help and learn more about the design.