O pierwszym pokoleniu, które nie pamięta PRL-u, i ostatnim urodzonym bez smartfona w ręku.
Dźwięk modemu, godziny spędzone na Gadu-Gadu, granie w snejka i szok po śmierci Magika.
A ty co pamiętasz z lat 2000+?
Kiedy samoloty uderzają w wieże WTC, Anita postanawia, że nie będzie więcej słuchać Ich Troje. Wraz ze starymi kasetami na śmietniku lądują resztki jej dzieciństwa. Nadchodzi czas Paktofoniki. Ale kiedy nawet Kinematografię zaczynają puszczać na MTV, czas szukać nowej muzyki.
I zdecydować, czy życie na pewno trzeba spędzić w Będzinie, skoro tyle osób już wyjechało.
Oraz co zrobić z możliwościami, których nie dostało żadne poprzednie pokolenie.
W roku 2000 świat się nie skończył. Dał nam szanse. Tylko czy udało się je wykorzystać, skoro wszystko zmieniało się tak szybko?
Uczucia trochę mieszane. Z jednej strony: "nieee, takie książki nie powinny być nominowane do Nike. Naprawdę nic lepszego się u nas nie pisze?" Z drugiej: "hej, ale takie rzeczy muszą powstawać. Ktoś musi pisać o doświadczeniach każdego pokolenia". Gadu-gadu, Spice Girls, karteczki z Królem Lwem - to wszystko bzdury, ale - halo! - to również część dorastania, czyli bardzo ważnego etapu życia rzeszy ludzi. Jasne, to mogło być głębsze. Ale pisane w takiej formie, trochę pamiętnikowej (choć zdecydowanie są to wspomnienia, a nie dziennik pisany na bieżąco) głębsze wcale być nie musi. A surowość formy, stylu i języka, która mi początkowo przeszkadzała, tak naprawdę jest zaletą i prawdopodobnie jest zamierzona. Czyta się to megaszybko, kilkadziesiąt czy kilkaset razy w ciągu lektury wspomina się "Tak! Tak było!" (ja jestem za stara na pewne wspomnienia, ale mam młodszego brata, który karteczki z Królem Lwem owszem, zbierał ;), bohaterka chwilami nas złości i irytuje (i bardzo dobrze), a chwilami widzimy w niej samych siebie z podobnego okresu życia, i mimo że lektura nie zostawia po sobie zbyt wiele, to jednak można ją zaliczyć do "fajnych". Minusem (kolejny już raz i przy kolejnej książce, więc może to ja powinnam zastanowić się nad sobą i swoją nieczułością ;) jest brak jakichkolwiek wzruszeń i poruszeń. No i jakiś taki niedosyt w związku z brakiem tego "czegoś więcej", czego zazwyczaj oczekujemy po powieściach o dorastaniu. Tu wszystko toczy się na płyciźnie. Ale może właśnie tak miało być? To też w jakiś sposób określa to pokolenie.
Jak na manifest pokoleniowy to raczej nie manifestuje niczego, ale hej - my też specjalnie nie reprezentujemy niczego jako pokolenie. Więc może to o to chodzi od samego początku?
Ale jest to szalona karuzela sentymentalna po latach 2000 (jak mogłam zapomnieć o winampie?!) i całkiem sensowna, porządna książka. Słodko-gorzka historia o dojrzewaniu i tyle. To po prostu nie jest wielki literacki przełom pokoleniowy, a mam wrażenie, że trochę tego po tym tekście oczekujemy. A potem płacz.
Kolejna sentymentalna wycieczka, tym razem w rejony gimnazjum i liceum. Nie jest to chyba, jak szumnie głosi blurb na okładce, pokoleniowy manifest. Nazwy zespołów, rozmowy na gadu-gadu itd. to raczej budzące nostalgię gadżety, rekwizyty otaczające bardziej uniwersalny przekaz. Dla mnie to przede wszystkim powrót do czasów, w których człowiek sam jeszcze nie wie kim jest i topi się w fontannie sprzecznych emocji. Lektura uświadomiła mi, że za nic nie wróciłabym do tych "lat powyżej zera".
Gdy odjąć całą nostalgię za gadu-gadu, nabożnymi wyprawami do pierwszych hipermarketów i odkrywaniem taniego wina w gimnazjum, niewiele zostaje. Fabuła jest marna, właściwie na początku wcale jej nie ma, jest za to litania o wszystkich elementach popkultury, które w moim pokoleniu wzbudzają pełne zrozumienia kiwanie głową. To jakby znaleźć swój pamiętnik z tamtych czasów - czyta się trochę fajnie, w większości jednak z zażenowaniem.
Zaczyna się dość niepozornie, od tragikomicznego spojrzenia na nastoletnie dramaty i rekwizyty dorastania w latach zerowych (nie zbijałem kapitału społecznego na słuchaniu Paktofoniki, ale rozpoznałem wiele motywów, które pojawiają się w książce), a potem tragizm robi się coraz bardziej tragiczny i kopie człowieka dosyć mocno. Przynajmniej mnie kopnął, nawet jeśli nie jestem pewien, czy końcówka nie jest odrobinę przestrzelona.
"Lata powyżej zera" to książką mocno sentymentalna dla wszystkich tych którzy, tak jak ja, urodzili się w latach 90-siątych. Oddziałuje na nasze wspomnienia i sprawia, że zanurzamy się w nostalgicznych wspominkach. Od pierwszych stron czułam się przytłoczona ilością nazw zespołów, artystów, hobby i przedmiotów, których wszyscy używaliśmy w pierwszych latach nowego tysiąclecia. To ciągłe wymienianie skończyło się jednak po kilkudziesięciu stronach i przyszedł czas, by zacząć książkę "na dobre". Poznaliśmy naszą główną bohaterkę Anitę, jej rodzinę, przyjaciół, jej gust muzyczny i osobowość. Anita, jak to bywa z nastolatkami, okazała się bardzo zagubioną postacią, wciąż szukającą swojego stylu i opisy jej dorastania tworzą znaczna część książki. Nie jest to oryginalne założenie i niestety nie można powiedzieć, żeby książka miała o wiele więcej od zaoferowania. Ot, zwykła nastolatka, która nie do końca jeszcze wie, kim jest. Autorka postawiła wszystko na jedną kartę i zaryzykowała, pisząc książkę tylko dla określonej grupy czytelników. Jako idealna odbiorczyni tej powieści (rocznik '91) stwierdzam, że nie był to eksperyment udany. Autorka chciała zwabić nas, przypominając nam o rzeczach, które jakoś w natłoku codziennych zdarzeń umykały naszej pamięci przez ostatnie paręnaście lat, ale to nie wystarczy, by stworzyć dobrą książkę. https://www.youtube.com/watch?v=jnsF8...
Literacko właściwie taka sobie, ale naprawdę dużo będzie znaczyć dla osób z tego pokolenia. Godziny przegadane na gadu-gadu, kafejki internetowe i kasety odtwarzane w walkmanie to symbole tamtych lat, o których ta książka przypomina. Tylko fabuła jakaś taka... rozlazła i niespójna. I chociaż chciałabym "Latom powyżej zera" wytknąć wady, przyznać muszę, że życie Anity Szymborskiej to mniej więcej życie każdego z nas - dzieciaków lat 80. i 90. I dlatego tak fajnie się tę książkę czytało.
To nie jest tak, że ta książka jest wybitna. To nie tak, że jej fabuła porywa i nie można się od niej oderwać. To nie tak, ale.. ta książka to jedna wielka podróż sentymentalna.
Chociaż jestem trochę młodsza od głównej bohaterki, Anity, to tak samo jak ona należę do tego pokolenia, które nie urodziło się ze smartfonem w ręku i dobrze pamiętam te pierwsze tytułowe lata powyżej zera, którym towarzyszył taki specyficzny klimat. Klimat, o którym wtedy w ogóle nie myślałam, bo był jedynym, jaki znałam, a który dziś wspominam z niesamowitą nostalgią.
Fajnie było w pewien sposób znów przeżyć dorastanie w czasach przewijania kaset na walkmanie, winampa i gadu-gadu. I gdzieś między tym jest ta Anita i jej słodko-gorzkie doświadczenia podczas wchodzenia w świat dorosłości. Ta Anita, którą w sumie sama kiedyś byłam.
Fajne to było. Fajne, w taki sentymentalny sposób.
W obliczu książki “Lata powyżej zera” Anny Cieplak wyznaję wam, drodzy czytelnicy i drogie czytelniczki, że miałem koszulkę ze Spice Girls, zbierałem karteczki, do dzisiaj pamiętam dźwięki modemu gdy wykręcało się numer łączący z netem, zbierałem kasę na WOŚP i marzyłem o discmanie, którego nigdy nie dostałem. Podobnie jak odtwarzacza mp3, a na stałe łącze internetowe musiałem czekać do studiów, czyli jakoś tak 2005 roku. Muszę wyznać, że w Boguszowie oraz Wałbrzychu wszyscy byliśmy specjalistami od torrentów, winampa i przegrywania kaset. Słuchałem disco polo na przemian z Varius Manx, chociaż już gdzieś tam tkwił się mój potencjał i nie gardziłem Presleyem i Madonną. Gdybyście chcieli wiedzieć co kształtowało krytyka literackiego, do którego to miana radośnie sobie aspiruję, to był to badziew lat 90. połączony z tragiczną nadzieją na to, że za chwilę będzie wszystko super, która to nadzieja tliła się w nas z powodu wejścia do UE. Badziew, pozłotko, kasety, sztuczne kwiaty, juki i draceny w pokoju, meblościanki i działka za blokiem, papierosy w drodze do szkoły, szalona woźna, alkoholowe odjazdy w dziwnych zakątkach. Tak było. Było tak jak opisała to Anna Cieplak. Wszystko się zgadza.
Nie wiem jak ona to zrobiła, ale mimetycznie, małpią jakąś zdolnością wszystko to umieściła i opisała w swojej nowej powieści. W Będzinie też wszyscy oglądali jak Osama zaatakował Amerykę, a chwilę wcześniej fascynowali się milenijnym sylwestrem, od rana obserwując fajerwerki w kolejnych strefach czasowych. Główna bohaterka, Anita Szymborska, zaprzyjaźniona z Natalią Wąchałą i czująca miętę do niejakiego Gruszki żyje w świecie, który znam aż za dobrze, ma te same mikroproblemy (ok, nie trafiła do Odnowy w Duchu Świętym, co jakoś wyróżnia moje dorastanie), te same nieumiejętności komunikacyjne, te same niepokoje, choć w dziewczyńskiej wersji. Jest Cieplak niezrównaną dokumentalistką świata lat zerowych. Po doskonałych obrazach lat 70-80 (Płaza!), 90 (Grzegorzewska, niedoceniony moim zdaniem Orbitowski), przyszedł czas na lata zerowe. Oczywiście przed Cieplak była Joanna Lech, ale “Sztuczki” są napisane w innym, bardziej poetyckim, rejestrze. I za to wielkie brawa, za język, pamięć o tych drzewkach z kamyczkami na drucikach, za wspomnienie tego, że Paktofonika ukształtowała naszą świadomość trwalej niż szkolna edukacja. Tylko dlaczego to wszystko kompletnie mnie nie poruszyło? Czytałem “Lata powyżej zera” jak beznamiętny reportaż z mojego życia, nudziłem się potwornie, wszystko to znałem, nic mnie nie zaskakiwało. Może innych zaskoczy, ja to przeszedłem i szczęśliwie już wiem, że obrażanie się na koleżankę K. za to, że miała ładniejsze karteczki od moich, nie było najmądrzejsze. Nie jestem w stanie ocenić “Lat…” zbyt pozytywnie - od literatury oczekuję czegoś więcej niż sprawne, nawet supersprawne, mimetyczne odtworzenie rzeczywistości. Oczekuję komplikacji, odejścia od stereotypu. Życie takie jakim ono jest na co dzień, jest nieliterackie, jest prozaiczne i takim je pokazała Cieplak. Czytając “Lata powyżej zera” przed oczami miałem rzeźby Duane Hansona - hiperrealistyczne przedstawienia zwykłych ludzi zaskakują, ale ocierają się o kicz właśnie przez nadmierne zbliżenie się do rzeczywistości. Ciekawie jest zestawić książkę Cieplak z “Jolantą” Sylwii Chutnik, w której to również bardzo wiernie przedstawiła autorka epokę końca lat 80., żerański syf, ten potworny blok i te kominy wokół, a miasto gdzieś tam w oddali. Z tym, że Chutnik stworzyła ciekawą postać, o której to popkultua zapomniała, która próbowała przez lata wyprzeć z naszej świadomości. Bohaterka Cieplak zaś jest w naszych głowach i nie ma w sobie potencjału krytycznego. Gdyby chociaż kogoś zabiła… Ostatnie rozdziały (bohaterka wyjeżdża do Szkocji, a więcej nie zdradzę bo mnie znowu za spojlowanie wyklniecie) wydają się być napisane już bez tej werwy co pierwsza część książki, a pomysł finałowy jest jednak odrobinę kiczowaty i zamiast być opowieścią na miarę 2017 roku cofa nas w głębokie lata 90.
Ciekawe, że Justyna Sobolewska w swojej recenzji napisała, że Cieplak posługuje się językiem “ostrym, dosadnym”, a mi się wydaje, że to taki zwykły, naturalny język. Myślę, że spojrzenie na “Lata powyżej zera” zdecydowanie będzie różniło się od pokolenia i to nie jest książka “pokoleniowy manifest” a sprawna relacja z tragedii, jaką było dojrzewanie w latach zerowych.
Niezaprzeczalnie Cieplak potrafi pisać i “Lata…” to jedna z ciekawszych książek, jakie w tym roku czytałem ale powoli mam już dość powieści autobiograficznych. Gdyby polscy autorzy i autorki chętniej wymyślali fabuły odległe od ich prawdopodobnej biografii byłoby to z korzyścią dla naszej wyobraźni. Spodziewałem się ciekawszej książki i czegoś faktycznie pokoleniowego. Dostałem opis bardzo mi znajomego życia, z którym się utożsamiam ale bez żadnych emocji.
Pisze Cieplak, że “prawdziwy urok przemijania”, to “robić rzeczy, które cię zaczną obrzydzać i irytować dopiero za kilka lat.” Może za dwadzieścia lat zatęsknię za latami zerowymi, wtedy sięgnę po “Lata powyżej zera” i wszystko sobie przypomnę.
Ziemowicie Szczerku, ty kłamco, oddawaj pieniądze. Gdyby nie bezczelnie kłamliwy blurb na pierwszej stronie okładki o "manifeście pokolenia" ta książka nie byłaby takim slap in the face. I jeszcze ta nominacja do paszportu Polityki. Widać, że średnia wieku w redakcji to 85 lat (i tak zaniżana przez Wosia) i grono nominujących mogło się nabrać na to wypracowanie na temat "Opisz swoje niewyjątkowe doświadczenie dojrzewania używając jak najwięcej odwołań do losowych dzieł popkultury z lat 1998-2008 i 17 przekleństw używanych w momentach, kiedy nie masz innego pomysłu literackiego". Szczerek, odezwij się na priv. Dam numer konta.
Trochę się wahałam przy tej ocenie, ale ostatecznie doszłam do wniosku, że ta książka naprawdę oddaje ducha (albo raczej jego brak) czasów mojej młodości. Jeśli coś ma zobrazować te lata, to właśnie te podwórka, na których można wyłącznie robić kolejną rundkę wokół bloku, muzyka, która raczej nie przetrwa pokoleń i to poczucie, że w sumie nie do końca ktokolwiek ma pojęcie, co powinniśmy ze sobą zrobić. Nie wiem, czy ktoś, kto nie urodził się w okolicach roku 1990, będzie w ogóle zainteresowany czytaniem o tych latach, czy nie będą one raczej takim hermetycznym żartem mojego pokolenia; w każdym razie nie mam żadnych problemów z tym, żeby ta książka miała być dla kogoś punktem odniesienia w poznawaniu tego wycinka naszej historii.
jestem usatysfakcjonowana. czytało się bardzo dobrze - Cieplak ma to do siebie, że nie używa kwiecistego języka, ale kwiecisty język zupełnie nie pasowałby do sytuacji życiowej bohaterów i ich przeżywania lat 00. jest tak naturalnie, jakbym koło Anity była, kiedy przeżywała kolejne 9 lat od gimnazjum przez liceum do powrotu z pracy w Szkocji.
to po prostu opowieść o latach 00. ujęta w historię jednej dziewczyny i małego świata, w którym dorasta.
Jakiś czas temu dostałam od Wydawnictwa Znak tajemniczą przesyłkę, a w niej książkę, owiniętą pomarańczowym papierem i kasetę magnetofonową, której taśma oplatała pakunek niczym wstążka. Czemu książka była zapakowana w taki sposób, czemu akurat kaseta - wszystko wyjaśniło się, kiedy już przeczytałam opis i dowiedziałam się, że jest to powieść o ostatnim pokoleniu, które takich kaset używało, o pokoleniu, które zaczęło wchodzić w okres dojrzewania krótko po roku 2000, krótko mówiąc - o moim pokoleniu. Byłam bardzo ciekawa, czy to, jak autorka zapamiętała te lata, będzie pokrywać się z moimi własnymi wspomnieniami. W tym tygodniu w końcu udało mi się przeczytać tę powieść. Czy podróż w przeszłość uważam za udaną?
“Lata powyżej zera” teoretycznie przedstawiają historię Anity, nastolatki z Będzina, i jej życie pomiędzy rokiem 2001 a 2010. Dlaczego teoretycznie? Bo po raz pierwszy w życiu miałam wrażenie, że główna bohaterka nie znajduje się na pierwszym planie książki, ale stanowi bardziej tło, pretekst do przedstawienia polskiej rzeczywistości z tamtego okresu. To, co powinno być tłem, staje się więc głównym elementem powieści, spychając bohaterkę na drugi plan.
Anita jest typową nastolatką z początku XXI wieku - spędza czas rozmawiając ze znajomymi na Gadu-Gadu, włóczy się po osiedlu z przyjaciółką lub przesiaduje na jej klatce schodowej, słucha polskiego rapu, poznaje smak papierosów i alkoholu, klnie, próbuje jednocześnie wtopić się w tłum rówieśników i z niego wyróżnić. Oczami Anity oglądamy przemiany, jakie - czasem wyjątkowo powoli, czasem gwałtownie - zachodziły w naszym kraju i społeczeństwie po roku dwutysięcznym. Chociaż moje nastoletnie lata wyglądały inaczej, niż w jej przypadku (na szczęście!), to jednak odnalazłam w jej historii wiele odniesień do tego, co kilkanaście lat temu było także moją codziennością. Liczne wzmianki dotyczące popkultury, mody i technologii tamtego okresu przywołały odległe, acz miłe wspomnienia i myślę, że pod tym względem książka ta jest naprawdę wyjątkowa.
Powieść napisana jest prostym językiem, bez zbędnych literackich upiększeń, a nawet wręcz przeciwnie, bo wulgaryzmów niestety jest sporo. Bardzo ich w książkach nie lubię, ale w tym wypadku zdaję sobie sprawę, że nie da się przedstawić autentycznego głosu mojego pokolenia nie używając ich. Bynajmniej nie uprzyjemniało mi to lektury, ale cóż poradzić. Narracja jest pierwszoosobowa, co w połączeniu z potocznym językiem sprawia, iż podczas lektury można mieć wrażenie, że słuchamy po prostu wspomnień osoby siedzącej obok. Myślę, że chociaż losy Anity są fikcyjne, książka zawiera sporo prawdziwych wspomnień autorki, która - urodzona w roku 1988 - również wkraczała w dorosłość w ubiegłej dekadzie.
Co do naszej głównej bohaterki, nie mogę powiedzieć, żebym zapałała do niej szczególną sympatią. Z jednej strony jest inteligentną, zdolną dziewczyną, a z drugiej ciągle podejmuje głupie decyzje, na siłę próbuje być oryginalna, choć jeśli chodzi o te złe rzeczy, tak naprawdę robi to samo, co wszyscy, do tego jej nonszalancka postawa jest wybitnie irytująca. Z wiekiem niestety nie przybywa Anicie mądrości, a wręcz miałam wrażenie, że jeszcze jej ubywa. Zdecydowanie wolałam tę bohaterkę w pierwszej połowie książki. Generalnie uważam pierwszą połowę za dużo lepszą, pod względem treści, fabuły i klimatu tamtych lat, w drugiej jakby czegoś zabrakło.
Czy żałuję, że przeczytałam “Lata powyżej zera”? Nie, myślę, że jest to pozycja, z którą warto się zapoznać, zwłaszcza osoby w wieku zbliżonym do mojego powinny docenić niektóre jej aspekty. Nie była to może najprzyjemniejsza lektura, ale za to autentyczna, szczera, chwilami mocna i słodko-gorzka, jak nasza polska rzeczywistość.
Bardzo, bardzo, bardzo chciałam przeczytać tę książkę. Nie jestem co prawda - jak jej bohaterka - z samej końcówki lat 80., a z początku lat 90. i w roku 2001, w którym zaczyna się akcja powieści, miałam dopiero osiem lat i może niekoniecznie dotykały mnie i bolały takie tematy jak choćby śmierć Magika i rozpad Paktofoniki, niemniej jednak wiedziałam, że "Lata powyżej zera" okażą się i dla mnie podróżą sentymentalną do czasów dzieciństwa.
Główną bohaterką i narratorką książki jest Anita. Poznajemy ją jako trzynastolatkę, a następnie "przeżywamy" z nią różne perypetie do czasu, aż dziewczyna jest już po dwudziestce. Pomyślicie sobie "hm, to całkiem spory okres czasu, ależ tu musi się dziać", prawda? No, i tu zaczynają się schody.
Książka składa się króciutkich rozdziałów, które w teorii są ze sobą jakoś połączone (mamy pewną przyczynowość w całej historii), ale tak naprawdę każdy z nich jest troszeczkę odmienną historią. I to trochę gmatwa odbieranie tej książki, bo człowiek sobie czyta, myśli, że ciągle jest w 2002-2003 roku, gdzie Anita zaczyna liceum, a tu nagle bum - jest już po maturze. Trochę przypominało mi to pamiętniki, pisane przez wielu z wielką skrupulatnością przez pierwszy tydzień, by potem wracać do nich raz na miesiąc, dwa czy trzy i dopisywać wówczas jakieś krótkie notatki.
Ciężko jakkolwiek definiować bohaterów tej powieści. Anity tak naprawdę nie poznajemy przez całą książkę. I o ile jej poszukiwania w obrębie własnej tożsamości, zastanawiania się nad tym, jaką muzykę tak naprawdę lubi (ej, dajcie spokój - każdy z nas przez to przechodził!), pewnego rodzaju naturalne porzucanie przyjaciół z dzieciństwa na rzecz tych poznawanych w nowej szkole są całkowicie zrozumiałe, to raczej ciężko uznać, jaką osobą w ogóle Anita jest i co ją definiuje. Autorka daje nam sporo różnego rodzaju niedopowiedzeń, które zaburzają trochę obraz jej głównej bohaterki.
Fabuła też jest dość koślawa. Zaraz po maturze Anita decyduje się na pewną sporą zmianę w swoim życiu, a owa zmiana podyktowana jest w głównej mierze tak kuriozalnym w pewnym sensie wydarzeniem, że serio można się skrzywić podczas lektury. Zakończenie powieści też jest trochę takie "meh" i można w ogóle w pewnym momencie uznać, że autorka postanowiła kompletnie "zaorać" (wybaczcie, ale to słowo idealnie mi tu pasuje) pokolenie narodzone na przełomie lat 80.-90.
Jedyną wartością tej książki i rzeczą, która faktycznie mnie przy niej trzymała jest sentymentalna podróż do scen z mojego dzieciństwa. Przypomniało mi się dużo rzeczy, o których zdążyłam już w sumie zapomnieć. Na przykład czekanie, aż w kablówce odkodują Canal+. Pamiętam, jak w każdą niedzielę zrywałam się o 6 rano, bo wtedy na odkodowanym Canale leciały "Teletubisie" (tak, jestem teraz całkowicie poważna). Kurczę, było to fajne, bo nasze pokolenie nie dostało jeszcze książki pisanej z dzisiejszej perspektywy, a ulokowanej właśnie w tamtym okresie. I szkoda tylko, że autorka nie zdecydowała się napisać powieści trochę bardziej obszernej, bardziej może nawet w stylu Musierowicz i jej "Jeżycjady", gdzie ta historia mogłaby być bardziej strawna i nie tylko gorzka, ale i miejscami słodka, czy słona.
Wydaje mi się, że moja ocena - jak na naprawdę słabą jakościowo powieść z mało charakternymi bohaterami - jest i tak wysoka, ale to tylko i wyłącznie przez wgląd na to, że autorce udało się zabrać mnie w małą podróż do dzieciństwa i przypomnieć mi, jak to nam było wtedy. I - wbrew pozorom i temu, co w zasadzie przedstawia ona w powieści - wcale nie żyło nam się wtedy źle.
„Lata powyżej zera” to kolejna książka niespodzianka od Wydawnictwa Znak, jednak tym razem niespodzianka okazała się wspaniałą podróżą we wspomnienia z dzieciństwa i lat młodzieńczych.
Anita to młoda dziewczyna, w której życie wkraczamy od 2001 roku kiedy to samolot uderza w wieże World Trade Center, a muzykę Ich Troje i Iglesiasa zamieniam na Paktofonikę oraz Peję. Towarzyszymy jej w pierwszych szkolnych wycieczkach, pierwszych imprezach bez rodziców i jesteśmy świadkami pierwszych miłości. Obserwujemy jej trudny okres dojrzewania, jej sukcesy i porażki. Dzieli się z nami swoimi problemami, dylematami oraz złamanym sercem. Gdy jest starsza wyjeżdżamy z nią za granicę do pracy, kibicujemy w kontaktach z innymi polakami i przetrwaniu na obczyźnie, a także aby poradziła sobie z problemami dorosłego człowieka.
Historia Anity to przede wszystkim cudowna i sentymentalna podróż do lat młodości. Moje pokolenie doskonale wie, że nasze dzieciństwo, a dzieciństwo naszych dzieci to całkowicie inna bajka, zresztą samo życie w tych czasach, a 20 lat temu to totalna przepaść. Pamiętacie kasety z muzyką Kelly Family albo Backstreet Boys, które słuchało się na jamnikach? Kasety VHS z bajkami. Komiksy z Kaczorem Donaldem, a później gazety Bravo. Gumy Turbo. Karteczki, którymi wymieniało się z innymi dziećmi. Bazy w krzakach, grę w gumę. Dzięki tej książce każdy może przenieść się z powrotem do tamtego okresu. Książka jest istnym wehikułem czasu. Właśnie to wszystko jest największą zaletą tej pozycji, jednak uważam, że tylko jej pierwsza połowa jest tak dobra i to właśnie ją czytało mi się z największą przyjemnością. Niestety druga część tej lektury jest gorsza. Właśnie w niej znajdziemy historię już dorastającej Anity i jej problemów i to własnie od tego momentu moja podróż w przeszłość dobiega końca – z tego okresu mam całkowicie inne wspomnienia. W tym też momencie autorka rezygnuje z wplatania charakterystycznych w tamtych latach rzeczy i skupia się już całkowicie na rozterkach bohaterki. Szczerze mówiąc nie spodziewałam się, że książka pójdzie w tę stronę i trochę nad tym ubolewam.
Największe plusy tej książki, prócz przeniesienia czytelnika do przeszłości? Styl w jakim została napisana. Autorka posługuje się bardzo luźnym, codziennym językiem. Znajdziemy tu i przekleństwa, i nazwy potoczne, których używamy. Kolejnym plusem jest wydanie książki, które od początku zachęca do sięgnięcia po tę pozycję – twarda oprawa i idealnie pasująca oraz przykuwająca oko okładka.
Gdyby nie fakt, że podczas czytania tej książki przeniosłam się do cudownego okresu w moim życiu (zwyczajów, muzyki, ubrań i wielu innych) to uznałabym tę pozycję za przeciętną, albo po prostu nie dla mnie. Przymykam jednak na to oko i jestem pewna, że jeszcze nie raz sięgnę po nią, a nawet dam do przeczytania moim dzieciom w momencie kiedy będę im opowiadać o swojej młodości.
Zbierałam karteczki do segregatorów, miałam plakaty Piasecznego („Zostań – bo – ta – noc – to –ona – płacze – deszczem…”). Nosiłam granatowy fartuch i tarczę wzorowego ucznia. Bawiliśmy się w chowanego, podchody, skubaliśmy drobne czarne ziarenka słonecznika, zapijając czerwoną oranżadą. Czytałam BRAVO i BRAVO GIRL, czasem POPCORN. Nie miałam telefonu komórkowego, o mediach społecznościowych nikt nie słyszał. Tak było wcześniej. Koniec lat 90. to liceum, muzyka rockowa, spodnie sztruksy, przyjaźń, pierwsze zauroczenia i pierwsza komórkowa „cegła”.
Anita. Zwykła nastolatka. Mieszka w poPRL-owskim bloku, który nie ma windy, na poPRL-owskim blokowisku w Będzinie. Słucha rapu, kiedy po ataku na WTC przestaje słuchać Ich Troje. Czasem podśpiewuje Anitę Lipnicką i Łzy. Prawie jedzie na koncert Paktofoniki, już bez Magika. Ojciec słucha Kazika, matka jest fryzjerką. Wspólne wypady na bazar, gdzie misz-masz przeplata się z kasetami ulubionych zespołów. Godziny spędzone na GG. Ma najlepszą przyjaciółkę. Pierwsze piwo i „dorosły” Sylwester. Dorastanie już w nowym wieku. I jeszcze to nazwisko – Szymborska! Od początku pasowało i do bohaterki i do całej opowieści.
Całość przedstawiona w formie pamiętnika, chronologia zachowana, startujemy w 2001 roku. Dużo humoru i wzruszeń. Nastoletnie dylematy. Echa szarości lat osiemdziesiątych. Otwarcie na Zachód początku lat dziewięćdziesiątych, zachłyśnięcie się kolorem i nowomodą. Wejście w nowe Millenium. Najpierw jest słodko, gdy bohaterce przybywa lat, robi się bardziej gorzko. Anita dorasta, a razem z nią dorastają jej problemy. Powieść jest prawdziwa, nic nie dzieje się na siłę, nie ma przesady. Cięty język, trafne puenty, bez sentymentów i głębszych przemyśleń.
Nie ma tu porywającej fabuły, to bardziej kronika lat 2000+ i manifest ówczesnego pokolenia. Akcja urywa się na 2010 roku. Jak wiele się zmieniło od tamtych czasów! Jak trzeba było szybko się dostosować do zmieniającego otoczenia, zarówno tego technologicznego jak i społecznego.
Miły skok w przeszłość. Z kolejnymi rozdziałami budziły się również i moje wspomnienia. Rozczarowała mnie końcówka, trochę się zdziwiłam, że Anna Cieplak poszła akurat w tak poważną stronę. Dla mnie to trochę wyrwane z kontekstu, niepasujące do całości. Ogólnie - polecam! Choć nie jest to książka, która na długo zapadnie w pamięć.
"Lata powyżej zera" miały być sentymentalnym powrotem do przeszłości. Jestem niewiele młodsza od głównej bohaterki, a także samej autorki, ponieważ urodziłam się w 1991 roku, zatem trafiłam jeszcze na ten wspaniały czas, gdy dzieci spędzały czas pod trzepakiem, a nie przed komputerem ze smartfonem w dłoniach. Czy książkę czytałam z łezką w oku, czy może jednak wykonanie nie spełniło moich oczekiwań?
Smerfne Hity, Złote myśli, Zbuntowany anioł, kasety, walkman, Gadu-Gadu, sieć komórkowa Idea, puszczanie sygnałków, słuchanie muzyki na Vivie, aparat na klisze, oglądanie bajek i komunii na VHS. Do tego Mezo, Dido, Doniu, Kelly Family, Backstreet Boys, Britney Spears, Enrique Iglesias, Shakira, Christina Aguilera, Ricky Martin, Ich Troje - ich piosenki leciały we wszystkich domach. Na te lata przypadło również sporo istotnych wydarzeń, które na zawsze zapisały się w naszych głowach oraz sercach.
Ogromnie cieszę się, że jestem jeszcze pokoleniem, które (w moim odczuciu) było naprawdę beztroskie, nierozpieszczone, doceniające drobnostki oraz potrafiące pobudzić swoją wyobraźnię. Brak telefonu, laptopa, dostępu do sieci oraz mocno ograniczony dostęp do telewizji zdecydowanie dobrze wpływały na nasze życie, czego nie wyobrażają sobie współczesne dzieciaki i nastolatki. Ich życie, pomimo nagromadzenia różnorodnych zajęć, jest dla mnie zdecydowanie za bardzo przebodźcowane, przez co nieco smutne...
Początkowa fascynacja natłokiem wzmianek, przywołujących masę wspomnień, zaczęła przeradzać się w znudzenie wraz z przechodzeniem do czasów bardziej współczesnych. Ta historia miała naprawdę ogromny potencjał, ale Anna Cieplak kompletnie go nie wykorzystała, tworząc nijaką opowieść z nieco urwanym i bezsensownym zakończeniem. Szkoda, wielka szkoda...
Choć literacko najnowsza powieść Anny Cieplak "Lata powyżej zera" pozostawia wiele do życzenia, to sentymentalny powrót do lat młodości (tej szkolnej i gimnazjalnej) okazał się naprawdę udany.
Fabuła obejmuje lata 2001-2010, kiedy to towarzyszymy głównej bohaterce - Anicie - w jej codziennym życiu, podejmowanych decyzjach, problemach z rodzicami oraz odkrywaniu samej siebie.
Ramy czasowe idealnie wpasowały się w mój rocznik, dlatego z dość dużą łatwością mogłem powrócić do czasów, kiedy zmieniało się statusy na "gadu-gadu", chodziło na piwo ze znajomymi do parku, a także nagrywało wspomnienia na kasety VHS.
Autorka przedstawia pierwsze społeczeństwo, które nie pamięta PRL-u i które nie urodziło się ze smartphonem w ręku. W książce możemy natknąć się na dość dużo wydarzeń z tamtego okresu, które autorka przytacza momentami jednym tchem.
Jak już kiedyś wspominałem, każda książka powinna spełniać daną rolę i dawać czytelnikowi "literackie katharsis". W tym przypadku był to sentymentalny powrót do czasów, które już nigdy nie powrócą, czasów bez social media, bez wszechobecnie promowanego konsumpcjonizmu oraz wirtualnych internetowych znajomości.
Mam pewne wątpliwości, czy ta książka przyjmie się wśród starszych/młodszych czytelników, którzy albo urodzili się znacznie wcześniej, albo dla których życie bez internetu i telefonu jest obecnie nie do wyobrażenia.
Reasumując, "Lata powyżej zera" zabrały mnie w dość sentymentalną dla mnie podróż, a wspomnienia, które towarzyszyły mi podczas lektury okazały się miłym przerywnikiem od czasów teraźniejszych.
Nawet widzę kiedy przecieły moje ścieżki z bohaterką książki, na koncercie Basemnent Jaxx na Openerze w Gdyni...
Całkowity brak fałszu w tonie powieści stawia ją raczej wśród reportaży z życia przeciętnej Polki niż w gronie fikcji, zwłaszcza zamknietej w akademickim dyskursie. (Można sprawdzać jakie pokoleniowe przeżycia zawiera : Szkoła średnia na prowinicji ? Jest. Praca na zmywaku w Szkocji z wyciągniem jedzenia z śmietników i seksem z lepiej wszystko wiedzącym homofobicznym ochroniarzem bo dołożyli Szkotowi który ją wyzwał oraz znajomy grający w berlińskich projektach muzcznych z tresowanym nadpobudliwym seksualnie pieskiem? Jest....) .
Wszystko jest proste i wypowiedziane szczerze poza momentami bólu, czyli nie wróży to dobrze z powodu braku zakończenia otwartej końcowce książki tuż przed ważnym wynikiem. (No i może za dużo spędziłem czasu z kłamcami żeby się nie zastawawiać na ilu poziomach takie szczere narracje mogą kłamać co do faktów w życiu nie na kartach powieśći...)
Słabość widzę w tym że książka narzekająca ustami bohaterki na Dżemy , Kaziki sama jest niczym Autobiografia Perfectu 21wieku którą się czyta i lubi bo pisze o Facebooku jak o nowośći....
W latach powyżej zera, to ja dopiero przychodziłam ną świat. Powiem, że ostatnio bardzo wciągnęłam się w literaturę dotyczącą konkretnych pokoleń, spojrzenia z nutą socjologizmu. Jednak tutaj dostajemy opis dorastania w czasach po transformacji ustrojowej i w czasie wchodzenia Polski do UE. Oczywiście, nie byłabym sobą, gdyby nie muzyka. W opisie z tyłu okładki ...w czasach Paktofoniki... Następnie mamy cały zbiór przeróżnych wykonawców, co stanowi tło do całej historii. Jest to dojrzewanie Anity Szymborskiej, opatrzone doświadczeniami nastolatki upartej i dążącej do swoich celów wręcz po trupach. Gimnazjum, liceum i następnie wyjazd do Szkocji. Mamy także rodziców fryzjerkę i budowlańca udającego się co pewien czas do baru. Śląskie blokowisko, koleżanka z bloku. Gościa z domu kultury, grającego w zespole. Czy jest to manifest pokoleniowy? Niekoniecznie. Opowieść mogłaby dotyczyć, kogoś z naszej rodziny, kto urodził się w końcówce lat 80. lub początku 90.
"A przecież niepostrzeżenie dwór dobiegł końca. W pewnej chwili każdy zaczyna opuszczać dom tylko i wyłącznie w jakimś celu. Nawet jeśli to będzie spacer, to wiadomo, że już nie idziesz sprawdzić, kto jest na trzepaku."
Świetna lektura jednak zdecydowanie dla osób które wychowały się w latach 90, na początku lat 2000. Młodsi mogą jej nie zrozumieć. Sentymentalny powrót do lat dzieciństwa, do czasów Paktofoniki, gadu-gadu i spotykania się na trzepaku. Do czasów kiedy nie było telefonów komórkowych, a jeśli chciałeś spotkać się ze znajomymi po prostu wychodziłeś z domu. To jest książka o nas - pokoleniu VHSów, walkmanów, discmanów, muzyki ściąganej z torrentów i beztroskiego dzieciństwa bez uwiązania do elektroniki.
Łatwiej mi napisać, czym ta książka nie jest, niż jest. Otóż nie jest to manifest pokoleniowy. Nie jest to książka o mnie, niestety, choć starszy jestem od autorki o zaledwie kilka lat. Nie jest to również książka, którą nominowałbym do jakiejś ważnej nagrody, jak Paszporty czy Nike (?).
A, znalazłem coś nie na "nie": ta książka jest dowodem, że prawdziwej prozy pokoleniowej nie tworzy się wokół totemów-symboli minionych czasów i do wywołania nostalgii trzeba czegoś więcej, niż słowa-zaklęcia w stylu "słoneczek na GG"czy kasety VHS. Co zresztą doskonale widać w dwóch ostatnich rozdziałach, bo książka ta staje się coraz lepsza z każdą przeczytaną stroną.
"Lata powyżej zera" dzieją się w konkretnym czasie, w latach 2001-2010, i pełne są odniesień do muzyki, popkultury i wydarzeń z tamtego okresu, co nie czyni z nich jednak "manifestu pokolenia", o którym mowa na okładce. Mam mieszane odczucia, bo trochę zawodzi tu fabuła, głębokich refleksji tekst nie budzi, ale czyta się bardzo dobrze i stąd 4 gwiazdki (takie 3,75). Opowieść toczy się wartko, z humorem i, mam wrażenie, bez stylizacji i pretensji do pokoleniowego dzieła. Jest w książce Cieplak jakaś szczerość, która mnie przekonuje.
Czy jest to manifest pokolenia? Nie sądzę. Głębszego przekazu w tym wszystkim nie ma, książka jest raczej prosta i nie zostanie zapamiętana tak, jak powieści innych młodych – Masłowskiej, Nahacza czy Witkowskiego. To zaledwie wycinek rzeczywistości, odnoszący się wyłącznie do życia nastolatków, bez żadnego szerszego odniesienia. Co tu miałoby być manifestowane – nie wiem.
Dziesięć lat życia Anity Szymborskiej, w których zawiera się historia Polski powiatowej od 2001 do 2010 roku. Gimnazjum, liceum, emigracja. Rodzice, znajomi, seks. Beztroska, krzywda, beznadzieja. Przypadki, dobre wybory, złe wybory. Wszystko to napisane świetnym, wciągającym językiem. Tym ostrzejsze, że wiele z zaprezentowanych problemów widzę na żywo, wśród ludzi których lubię i którym dobrze życzę. Polecam.