"Nie jestem tłumaczem. Jestem autorem Josepha Conrada piszącego Heart of Darkness dla dwudziestopierwszowiecznych polskich czytelników." - Jacek Dukaj
"Albowiem takie zadanie przed sobą postawiłem: słowem pisanym sprawić, byś usłyszał, byś poczuł, a nade wszystko - zobaczył. Tyle i nic więcej, tyle - gdyż w tym jest wszystko." - Joseph Conrad
Kiedy czytamy w 2017 roku „Serce ciemności”, czytamy inną książkę niż Brytyjczycy w roku 1899. Te same zdania otwierają w nas inne przeżycia. Inne słowa-klucze pasują bowiem do czytelników coraz odleglejszych od świata i kultury oryginału. Wszystko trzeba zmienić, aby najważniejsze - przeżycie zadane przez autora - pozostało takie samo.
Co robi Marlow na łodzi, płynącej nocą po Tamizie? „Wżywa” w siebie słuchaczy mocą swojej opowieści - jak on sam „wżył” się w Kurtza.
Jaka dziś jest rola literatury transferu przeżyć? Jak dokonać masowej transfuzji Conradowej ciemności do serc współczesnych czytelników? I czy jest to jeszcze w ogóle możliwe w sztuce słów zastępujących wrażenia zmysłowe?
Projekt-obsesja, wyzwanie, które prześladowało Jacka Dukaja od kilkunastu lat, a zarazem eksperyment-test z przekładalności prozy i przeżycia.
To nie jest nowe tłumaczenie, to coś znacznie więcej.
Joseph Conrad was a Polish-British novelist and story writer. He is regarded as one of the greatest writers in the English language and, although he did not speak English fluently until his twenties, he became a master prose stylist who brought a non-English sensibility into English literature. He wrote novels and stories, many in nautical settings, that depict crises of human individuality in the midst of what he saw as an indifferent, inscrutable, and amoral world. Conrad is considered a literary impressionist by some and an early modernist by others, though his works also contain elements of 19th-century realism. His narrative style and anti-heroic characters, as in Lord Jim, for example, have influenced numerous authors. Many dramatic films have been adapted from and inspired by his works. Numerous writers and critics have commented that his fictional works, written largely in the first two decades of the 20th century, seem to have anticipated later world events. Writing near the peak of the British Empire, Conrad drew on the national experiences of his native Poland—during nearly all his life, parceled out among three occupying empires—and on his own experiences in the French and British merchant navies, to create short stories and novels that reflect aspects of a European-dominated world—including imperialism and colonialism—and that profoundly explore the human psyche.
Jestem zachwycona uwspółcześnieniem dokonanym przez Dukaja. A z bólem wspominam męczarnie z Conradem z okresu licealnego. Jednak z ostateczną oceną wstrzymuję się do ukończenia lektury w przekładzie Magdy Heydel.
Może gdybym nie kochała Josepha Conrada tak bardzo, lżej by mi się to czytało. Marlowe Conrada opowiada historię Kurtza w sposób oszczędny w środkach, ale poetycki. Jego styl jest metodyczny, jego obserwacje jak fragmenty układanki powoli ukazują obraz czystej grozy. Sam Marlowe nawet kiedy kpi z samego siebie, brzmi jak człowiek z zacięciem humanistycznym i głęboką empatią dla swojego gatunku. Czytając jego historię nie jest trudno poczuć się jak jeden ze słuchaczy na statku, kiedy w ciemności i ciszy słychać jedynie spokojny, opanowany głos Marlowe'a. Dukaj w swojej reinterpretacji nadaje Marlowe'owi krzykliwy, niemal histeryczny ton, który bardzo mnie męczył. Nagle Marlowe staje się sardoniczny, wulgarny, niezbyt współczujący. Czy unowocześnienie języka oznacza używanie przekleństw i równoważników zdań? Czy w nowoczesnym świecie wszyscy plują kaskadą skojarzeń, rzeczownik za rzeczownikiem, przeplatanych rytmicznymi powtórzeniami fraz? Czy budowanie normalnych zdań wyszło z mody? Może dodanie korporacyjnej nowomowy wydawało się nowatorskim pomysłem, ale nie brzmiało pomysłowo. Tak samo zabieg stylistyczny, żeby pisać wszystkie wypowiedzi Kurtza wielkimi literami był wzięty z książek Terry'ego Pratchetta i nawet nie tyle bawił, co irytował. Jestem bardzo ciekawa autorskich książek Dukaja, ale od Conrada niech się trzyma z daleka.
Bardzo mi się podoba ta książka jako eksperyment literacki. Swoisty cover, który tak popularny w muzyce, niekoniecznie doceniony w literaturze. Na kanwie Conrada, mamy wyraźne ściegi Dukaja. Widać to we frazie, w sposobie narracji, w uwspółcześnieniu języka (ale wcale nie jest on bardziej przystępny... chyba, że ktoś jest biegły w "dukajszczyźnie"), ale jądro (pun intended) książki pozostaje bez większych zmian i przekaz/sens zostają wierne oryginałowi.
Dużo trudniej odpowiedzieć na pytanie czy jest to eksperyment udany. Czy oprócz tego, że jest trochę inaczej jest w jakimś stopniu lepiej? Czy jest jakaś szczególna wartość w przeczytaniu zarówno "Jądra ciemności", jak i "Serca ciemności", a może nawet dodatkowo "Serca mroku"? Chyba nie ma uniwersalnej odpowiedzi. Mi się podobało i nie żałuję, ale dla wielu może to być strata czasu.
Mały plusik również za wydanie książki, która eksperymentuje z fontami i specyficzną numeracją stron, aby oddawać charakter książki również wizualnie.
Z góry przepraszam wszystkich fanów tego autora, zwłaszcza tych wrażliwych, i odradzam czytania tej recenzji. Nie będzie przyjemnie.
Ta książka jest tak zła, że w pewnym momencie zaczęłam się z niej śmiać. Jej jedynym pozytywem jest to, że jest krótka.
"Serce ciemności" Jacka Dukaja to "spolszczenie" i uwspółcześnienie powieści Josepha Conrada pod oryginalnym tytułem "Heart of Darkness", wcześniej tłumaczonym jako "Jądro ciemności". Poznajemy ją z perspektywy marynarzy słuchających opowieści swojego kapitana, Marlowa, o pewnej podróży do samego środka Afryki. Miał wyprowadzić stamtąd Kurtza - okrutnego człowieka, który dorobił się na sprzedaży kości słoniowej - i dowieźć go z powrotem do Wielkiej Brytanii. W wersji Jacka Dukaja, gdzie Joseph Conrad ma mu siedzieć w głowie i dyktować opowieść (powstrzymam się od komentarza, jak to brzmi), poznajemy podobną historię, lecz niesamowicie spłyconą i napisaną nieprzystającym językiem, choć dziejącą się w tym samym okresie historycznym, co oryginał.
"Serca ciemności" nie można czytać, nie znając pierwotnej wersji. Lecz nawet mając ją za sobą łatwo pogubić się w tej stustronicowej historii, całkowicie pozbawionej charakteryzacji postaci, związków przyczynowo-skutkowych i sensownej fabuły. "Serce..." jest jakby "Jądrem ciemności" na przyspieszeniu. Praktycznie od razu "Karolek" (został tak nazwany w książce!) Marlow wyrusza statkiem do Afryki, a jego błagania u wpływowej ciotki, by wprowadziła go do firmy, są streszczone w jednym akapicie.
Żałosne, prawda? Karolek Marlow wykorzystuje kobiety, żeby załatwić sobie robotę. Koniec świata!"
To tak naprawdę jedyny opis starań Marlowa i jego jedyna charakteryzacja. Dalej rozpoczyna się podróż bezpośrednio do Kurtza. Omijamy opisy miejsc, okrucieństw stosowanych na niewolnikach i rdzennej ludności, przeszkód na drodze do środka kontynentu. Ciężko określić, na co Dukaj poświęcił te sto stron, gdyż tak naprawdę nie ma tu niczego: ani opisu podróży, ani przesłania, ani opisu postaci. Fabule brakuje logiki, a działania Marlowa - zwłaszcza jego pomoc dla Kurtza - nie mają żadnego podłoża.
Zamiast tego mamy... "zabawę językiem".
Książka jest napisana tak współczesnym językiem, że to aż razi. Akcja dalej toczy się w XIX wieku, ale istnieją tam już Menadżerowie, Korporacje, frajerzy i faceci. Marlow raz mówi językiem potocznym, wtrąca "no", "i co" czy równie luźne "co jeszcze...". Przyjmuję do wiadomości, że takie było założenie, lecz w takim razie powinno być ono realizowane konsekwentnie.
Język potoczny i niewyszukany przeplata się tutaj z próbą budowania patosu. Pojawiają się tu urywane zdania, akapity niezakończone znakami interpunkcyjnymi i mnóstwo elips. I nie mogłabym zapomnieć o pseudo-głębokich przemyśleniach wrzuconych do narracji: "Tak śnimy i tak żyjemy - samotnie".
Koło zdań takich jak "Mówi rzeka; mówi ciężkie powietrze nocy, mówi ciemność" (które faktyczne brzmi poetycko) pojawia się: "Aż mi się głupio zrobiło" i "Mówię wam, nigdy nie spotkałem osobników do tego stopnia odklejonych od rzeczywistości". Z kolei ja jeszcze nigdy nie spotkałam się z autorem tak odklejonym od dzieła, na którym bazuje swój tekst.
Ponadto, formatowanie tekstu jest okropne. Niemiłosiernie duża czcionka, gdy czytamy z perspektywy słuchających marynarzy, i nieznośnie mała, gdy opowiada Marlow, sprawiają, że czyta się niewygodnie, zwłaszcza w formie e-booka. Na Legimi musiałam dostosowywać czcionkę do narracji.
Prawdopodobnie największą wadą jest jednak to, jak płytka stała się ta historia. Pisząc opowieść o czasach kolonialnych w XXI wieku, gdy te pęta zostały oficjalnie zdjęte (a w praktyce konsekwencje i podziały są do dziś), jest olbrzymi potencjał do krytyki okrucieństwa, chciwości i rasizmu. Tymczasem u Dukaja nie ma nic. Traktowanie niewolników jest wspomniane mimochodem, o torturach w Kongu Belgijskim nie ma praktycznie nic, a o rasizmie nie ma wzmianki. Przez pół książki cieszyłam się, że chociaż nie ma obraźliwego słowa na M, po czym się pojawiło. Już nawet Joseph Conrad, nafaszerowany duchem brytyjskiego imperializmu, skrytykował choćby chciwość.
Nie oczekiwałam nic po tej książce, bo nie podobał mi się również oryginał, ale ta lektura i tak zdołała mnie zawieść. Zniechęciła mnie też do planów sięgania po inne książki tego autora, bo jeśli styl jest jakkolwiek podobny... To ja już wolę posłuchać opowieści żuli spod sklepu.
Historia jest doskonała, ale to, co zrobił Dukaj, nie bierze mnie wcale. Sama idea coveru - bo jest to zasadniczo cover, w takim samym sensie, w jakim są nimi piosenki wykonywane przez różnych artystów - mi się bardzo podoba. Jeśli jednak zamiarem Dukaja było przeszczepienie "przeżyć zadanych przez autora" czytelnikowi współczesnemu za pomocą uwspółcześnionego języka, to do mnie nie trafił. Nie kupuję wielu pomysłów, ale przede wszystkim nie kupuję głosu narratora. Narrator Dukaja nie jest spokojnym, zdystansowanym do przeżytej przeszłości panem, który opowiada jak pewien czas temu przeżył coś, co go na różnych poziomach poruszyło do głębi (jak narrator Conrada), tylko jest rozdygotanym korposzczurem, który mówi szybko, w pośpiechu, potykając się o własne słowa, jak człowiek w traumie, na granicy obłędu. Dziwne jak na kogoś, kto jest wiele miesięcy "po wszystkim". Skupia całkowicie uwagę na sobie, ale to, o czym opowiada, bardzo słabo przebija się do czytelnika - czyli do mnie - więc opowieść robi się rozmyta, zderealizowana, nieangażująca, całkowicie obojętna. Nie ma rzeczywistości, która kryje się za opisami i za językiem; jest tylko głos i człowiek, który mnie w ogóle nie interesuje, bo w tym tekście nie chodzi o Marlowa (w każdym razie o niego chodzi znacznie mniej) tylko o Kurtza przecież. W wersji conradowskiej takich zgrzytów nie dostrzegam, wszystko mnie "bierze" od początku do końca, bo tam wszystko ze sobą gra. A jak u Dukaja Marlowe, zanurzony przecież w wiktoriańskiej rzeczywistości, mówi o CEO Kurtzu to sorry Andrzej (Jacek), ale to nie ma żadnego sensu. Jeżeli ktoś uważa, że skrót CEO lepiej przemawia do współczesnego Polaka niż "zarządca" (czy co tam było w pierwowzorze, nie mam pod ręką), to znaczy, że chyba uważa czytelnika za debila.
Oczywiście odbiór jest w tym wypadku całkowicie subiektywny i nie może być inaczej, bo takie są założenia Dukaja. Jeżeli jego spolszczenie "wywołuje przeżycia" to jest dobrze, a jeśli nie, to kicha. Nie ma więc mowy o obiektywnej ocenie tego spolszczenia. We mnie istotne przeżycie metafizyczne wywołuje wersja Conrada, a Dukaj nie trafia wcale, więc stwierdzam, że szkoda 28 złotych. Wszystkie powyższe uwagi co do odbioru są subiektywne; zakładam, że komuś innemu może się podobać i dobrze, o to chodziło. To takie dzieło, że zdanie trzeba sobie wyrobić samemu, nie ma innej możliwości.
I, podkreślam, w zarzutach nie chodzi mi o samą ideę spolszczenia i opowiadania innym językiem. Pomysł przerabiania dzieła sprzed lat jest bardzo dobry! Jest wiele książek, które są albo słabo napisane i warto by było, żeby ktoś je "poprawił", albo są dobre, ale ciekawie byłoby je opowiedzieć w inny sposób, albo zawierają ciekawe historie, ale dla współczesnego czytelnika są zbyt archaiczne. Pod tym względem Dukaj poniósł dla mnie klęskę i o wiele lepiej wyszło mu "Serce Mroku" - opowiadanie sprzed lat, które przecież też jest wariacją na temat Conrada, i też można je uznać za literacki "cover". Nie podoba mi się sztuczność nowej wersji i rozbicie wewnętrznej logiki. Dla mnie to jest emocjonalnie zimne jak martwy śledź.
Obiektywnie jest to więc po prostu bardzo ciekawy eksperyment literacki. Subiektywnie jest to kawał przekombinowanej, męczącej literatury, mimo iż kilka kawałków (wpadających w prozę poetycką) bardzo mi się podoba. Daję więc 1/5, coby przełamać fale zachwytu nad tym dziełkiem.
W muzyce mamy covery, w teatrze lub operze mamy nowoczesne interpretacje klasycznych dzieł, a w literaturze? A gdyby tak wasz ulubiony autor wziął swoje ulubione dzieło i przepisał tak jak on je przeżył i doświadczył? Jak nazwalibyśmy taki eksperyment? Jaki byłby efekt? Cytując okładkę:
“Co robi Marlow na łodzi, płynącej nocą po Tamizie? „Wżywa” w siebie słuchaczy mocą swojej opowieści – tak jak on „wżył” się w Kurtza.
Jaka dziś jest rola literatury transferu przeżyć? Jak dokonać masowej transfuzji Conradowej ciemności do serc współczesnych czytelników? I czy jest to jeszcze w ogóle możliwe poprzez słowa zastępujące wrażenia zmysłowe?”
Możliwość “wżycia” się w Dukaja “wżywającego” się w Marlowa “wżywającego” się w Kurtza to naprawdę unikatowe doświadczenie, wciągnąłem na raz w jeden ciemny zimowy wieczór!
To w zasadzie nie tłumaczenie, to, jak napisał Dukaj, spolszczenie. Próba przełożenia epokowego opowiadania na język XXI w. Książka świetna, wersja świetna. Treść znajoma, ale warstwa językowa jakby bliska Conradowi, oddająca w większości ducha jego prozy, Jednocześnie inna, zdaje się, że uproszczona, choć raczej w tym dobrym znaczeniu. Mimo to wydaje mi się, że nieco Dukajowski Conrad stracił nastroju z oryginału, podkreślając przy tym przesłanie i siłę. Z innej strony dialogi, ich moc, podkreślenie wypowiedzi Kurtza czy innych bohaterów współczesną, choć zmodyfikowaną, nierzadko skolokwializowaną polszczyzną (w końcu to Dukaj) było i ciekawym, i dobrym zagraniem.
Pierwszy raz nie jestem w stanie ocenić książki, bo wiem, że nie wyczytałam i nie poczułam tego, co poczuć powinnam po tej książce. Szczerze, to ciężko mi to połączyć z fragmentami, które przerabialiśmy na lekcji. Forma tego tłumaczenia była ciężka w odbiorze i nie wiem, czy to kwestia mojego nieprzyzwyczajenia do "współczesnej" literatury i takich eksperymentów (bo tak to chyba trzeba nazwać), czy może mojego braku zdolności interpretacji. Może po prostu jestem za głupia. Zdecydowania będę chciała porównać to z oryginalnym tłumaczeniem. Tak dla zaspokojenia ciekawości, czy to ze mną coś jest nie tak, czy z tą wersją.
Nie pamiętam, jakie emocje towarzyszyły mi przy szkolnym czytaniu "Jądra ciemności", więc nie porównam ani obu wersji, ani uczuć, które we mnie wywołały, ani wpływu, które na mnie wywarły. Podobają mi się zabiegi translatorskie (transkreacyjne?) Dukaja, ale chyba nie do końca rozumiem cały sens opowiadania. Może po jakimś researchu, który mam w planach, jak wygrzebię się z aktualnych tasków, coś się zmieni.
"Zedrzyj z człowieka kostium historii i zostanie naga prawda".
Ciężko mi jednoznacznie ocenić tę książkę. Tak samo jak ciężko określić czym właściwie ona jest. Jednocześnie uważam "Serce ciemności" za swego rodzaju mistrzostwo, przekładowe, interpretacyjne i językowe. Bardzo mi sie podoba i dodatkowo uważam, że realizuje skutecznie założenia, które sobie stawia (a stawia bardzo wyraźnie, co widać nawet nie czytając objaśnień Dukaja). A spełnienie stawianych przez dzieło założeń jest w moich oczach wyznacznikiem dobrej literatury, niezależnie od personalnych upodobań. Ale jednocześnie, nie wiem czy zgadzam się właśnie z fundamentalnym powodem, dla którego powstało to "spolszczenie". Myśl taka naszła mnie po przeczytaniu zdania z artykułu Agnieszki Adamowicz-Pośpiech, mianowicie: "Dukaj dopowiada to, co Conrad jedynie sugeruje". I jest coś we mnie co głośno protestuje przeciwko takim zabiegom. Zabiegom upraszczania, łopatologicznego wykładania tego, co wcześniej pozostawało w sferze domysłów, wyjaśniania, klaryfikowania, które czasem jest po prostu zbędne. Dukaj rozkroił tekst Conrada rozłożył i złożył na nowo, czasami wpływając na chronologię, czasami wygłuszając wątki, które on sam uznaje za mniej istotne, usuwając niedopowiedzenia i miejsca, które mogłyby być wątpliwe lub trudne w odbiorze dla czytelnika współczesnego. Odziera tekst z czegoś a w zamian oferuje coś innego i nie wiem czy to jest uczciwa wymiana. Oczywiście można powiedzieć, że tak działa każdy przekład. Tłumaczenie jest zawsze interpretacją, ingerencją, zmianą, odarciem z jednej rzeczy i zaoferowaniem drugiej w zamian, jednak tutaj zdecydowanie możemy mówić bardziej o współautorstwie niż o tłumaczeniu. "Serce ciemności" nie jest już "Jądrem ciemności" i się z tym nie kryje. Książkę Dukaja-Conrada czytało mi się bardzo dobrze, trafiał do mnie język, trafiały zastosowane chwyty językowe, ale z drugiej strony nie mam dokładnego porównania, bo nie czytałam bardziej tradycyjnego przekładu, poza krótkimi fragmentami. Pytanie brzmi: czy to "spolszczenie" faktycznie było potrzebne? Czy, jak sugeruje Dukaj, czytelnik XXI wieku naprawdę nie zrozumie tekstu Conrada zgodnie z założeniami oryginału? Moim zdaniem (może niewiele wartym skoro nie czytałam "Jądra ciemności") potrzebne nie było, ale cieszę się, że powstało. I dopóki takie "spolszczenia" nie zaczną wypierać bardziej "tradycyjnego" przekładu i pozostaną tylko jedną z możliwości, zdanie to raczej nie ulegnie zmianie.
Zgadzam się, że czytelnik w drugiej dekadzie XXI w. inaczej zapewne odbiera prozę Josepha Conrada, niż czytelnik na przełomie XIX i XX w. Sprawia to nie tylko przepaść spowodowana bezprecedensowym rozwojem technicznym, czy zmianami w obyczajowości i języku, ale także bagaż dwóch wojen światowych, rewolucji bolszewickiej i zbrodni komunizmu, które zepchnęły w cień potworności kolonizatorów w Afryce. Nie zgadzam się natomiast ze stwierdzeniem zamieszczonym na okładce, że: "Wszytko trzeba zmienić, aby najważniejsze - przeżycie zadane przez autora - pozostało takie samo". To by oznaczało, że całą literaturę XIX w. i wcześniejszą należałoby przepisywać na nowo, bo nie przystaje do obecnej rzeczywistości. To jest normalne, że literatura się starzeje i dużej części tego co było popularne sto lat temu nie wznawia się i nie czyta. Nie dotyczy to jednak "Jądra ciemności", które należy do żelaznego kanonu literatury i zdaje się jest nawet lekturą szkolną. Nie jest więc nieznane, bądź zapomniane - choć dla wielu czytelników trudne do przyswojenia. Ale "spolszczenie" Jacka Dukaja wcale nie jest przystępniejsze. Język, poza zupełnie bezsensownym wprowadzeniem paru wulgaryzmów i na dobre zadomowionych już u nas anglicyzmów (np. menedżer, korporacja), jest mocno udziwniony. Za przykład niech posłuży ten fragment: "Hazardowałem się nieustannie o los parowca i życie pielgrzymów, codziennie rzucając w głowie kośćmi i zgadując: ten przesmyk czy tamten?, brzeg bliżej czy dalej?, a tam?, dno bezpieczne czy zębate głazy pod powierzchnią wody? albo szpony zatopionych konarów, które rozprują mi łajbę jak pergamin, że potoniemy wszyscy? A przy tym trzeba przecież wciąż polować na drewno, by nakarmić maszynę pod parę nazajutrz." To ma być uwspółcześnienie? Wątpię, żeby ktokolwiek, kto przeczyta Dukajowe "Serce ciemności" powiedział, że w końcu zrozumiał o co temu Conradowi biegało.
"Jądro ciemności" jest jedną z dwóch lektur, jakich nie przeczytałem w szkole. Nie do końca pamiętam czemu, trudno mi wiarygodnie przywołać motywacje siebie sprzed połowy życia, zwłaszcza gdy kilka innych grubszych pozycji zdarzyło mi się desperacko czytać w weekendowym rzucie, byle tylko zdążyć przed poniedziałkową lekcją. Można powiedzieć że spłaciłem w tym tygodniu z nawiązką dług wobec pani profesor I., czytając te książkę w dwóch wersjach naraz.
Czy to pretensjonalne, wysoko oceniać klasyka? Trudno powiedzieć. Na szczęście zaganienie to nie dotyczy "Serca ciemności", bo nie jest to klasyk, ani jego tłumaczenie, tylko jego adaptacja, chytrze przeprowadzona w obrębie tego samego medium.
W skali mikro, Marlow przemawia do nas bardzo Dukajem jego słowem tonem ciągiem skojarzeń a interpunkcja jego sporadyczna a styl jego charakterystyczny a powtórzenia jego obfite ale gdy potem zaglądamy do Korzeniowskiego w oryginale okazuje się że suchy humor był tam od samego początku, a Dukaj wyciąga go tylko bardziej na powierzchnię.
W skali makro na Sercu dokonano operacji zdziesiątkowania, książka jest odchudzona o 10% z miejsc w których Marlowe grzęźnie i kręci się w miejscu w narracji gorzej niż niesczęsna łódź na płyciźnie. Całe fragmenty są poprzemieszczane, moim zdaniem z dużą korzyścią - przede wszystkim treść dokumentów Kurtza poznajemy już po spotkaniu z nim samym, co ma znacznie więcej sensu niż zdradzenie całego jego łuku narracyjnego w połowie książki.
Z ciekawości chciałem poczytać sobie o jeden z pomniejszych wątków (nity? nity!). Otworzyłem jakiś artykuł, i poczułem jak oczy zaślizgują mi się ze słów, a świadomośc ucieka w tył głowy. Siermiężne, dosłowne, jednotorowe interpretacje. Krzywdę robimy dzieciom ucząc je o książkach w szkołach, straszliwą krzywdę.
"Tak i żadna opowieść nie odda WRAŻENIA życia w cudzym życiu, w jego prawdach, sensach, subtelnościach, w doświadczeniu cudzej egzystencji. To niemożliwe. I ja nie przeżyję wam życia Kurtza. Kurtz był dla mnie słowo. Nie widziałem człowieka za słowem - jak i wy nie widzicie. Widzicie? Nie widzicie. Nic nie widzicie. Nie widzimy. Ciemność tak głęboka że nie widzimy siebie nawzajem. Czy inni słuchają? Czy posnęli? (...) Tak śnimy i żyjemy - samotnie"
Nie tłumaczenie, ale odważna, radykalna, bardzo literacka interpretacja klasycznej powieści w mistrzowskim wykonaniu Jacka Dukaja... Dla mnie osobiście - porażające emocjonalne przeżycie, trzeba osobiście spróbować by pokochać albo znienawidzić, to jest nieprawdopodobnie intensywny tekst, nie sądzę by były punkty pomiędzy... W najbliższej przyszłości planuję dokładną lekturę oryginału, ale już pierwsze strony udowadniają jak gigantyczną językową pracę wykonał Dukaj by słowa i idee Conrada zabrzmiały z ogromną mocą w XXI wieku - to jest naprawdę fascynujące, unikalne dokonanie! Gdybym miał taką możliwość - ocena byłaby poza skalą...
Nie pamiętam tradycyjnego tłumaczenia. Nie wiem jak bardzo Dukaj po dukajowemu popłynął na swojej frazie wgłąb własnego umsyłu.
Ale jestem pewny, że esencję przełożył bezbłędnie. Mimo cichych powiątpiewań, niejasnych przeczuć, że coś może być zbyt po dukajowemu, że może ktoś przesadził mianując Dukaja Tym, Który Poznał Ducha Współczesności, to jednak... Jednak ciemność się przesącza. Przez słowa, zdania, akapity. Dukaj uwodzi, hipnotyzuje i - nagle jesteśmy w sercu ciemności. Rozumiemy. Czujemy.
No i wydanie papierowe genialne. Marlow mówi fontem zbitym i ciężkim, numery stron postawione chwiejnym pismem przy zbiegu kartek, jakby po omacku, mięsista historia ściśnięta między grafitem wewnętrznych okładek.
Kilka razy podchodzilem do ksiażek Dukaja i podejdę pewnie jeszcze raz - coś tam jest co mnie ciągnie, ale też nie pozwala zrobić kroku naprzód. Zaczekam. Wierzę, że nadejdzie ten moment. W tym samym czasie w moje ręce wpada Serce Ciemności, opisane nie jako tłumaczenie, ale spolszczenie. I rzeczywiście, ta jakość, malowanie słowem przypomina obrazy impresjonistów, które rozpływają się w całość. Przeczytałem Konrada w szkole, zrozumiałem, bo tego wymagała lektura szkolna. Jednak nie poczułem...aż do dziś.
A cool story and it seems more accessible in this version. You definitely feel the specificity of the places where the action takes place. The strangeness of the Corporation and the overwhelming atmosphere of the river and jungle.
Does it finally allow you to understand where this hypnotic influence of Kurtz's comes from? As usual, no. But maybe one day I will understand this aspect too.
Final rating 3.8/5 Not a full 4 because I yawned too many times near the end of the book.
Ciekawy miszmasz - neologizmy, potocyzmy, archaiczne formy, nowoczesny slang, zatrzęsienie metafor (niektóre piękne, ale duża część z nich to taka sztuka dla sztuki). Efekt jest taki, że książka często zamienia się w niezrozumiały, pretensjonalny bełkot i stylistyczny bigos. Szkoda też, że pan Dukaj traktuje czytelnika jak debila niepotrzebnie spłaszczając niektóre fragmenty.
Uwielbiam historię, ale nie do końca przekonało mnie "spolszczenie" Dukaja. Jest nieco pretensjonalne, przekombinowa e i nie dodaje za wiele do noweli.
czyli o tym kurtzie spiewa taco hemnigway🤣🤣 nie vzytalam og conrada wiec ciezko ocenic wplyw spolszczenia dukaja tutaj ale forma i jezyk chb fajnie dodaja opisom marlowa wiec very enjoyable