On – dziennikarz radiowy o zniewalającym głosie, którym uwodzi kolejne kobiety.
Ona – romantyczna i zmysłowa malarka, która chce od życia czegoś więcej.
Oboje mają po czterdzieści lat i zaczynają dostrzegać, że do ich dotychczasowych związków wdarły się rutyna i fałsz.
Ich znajomość zaczyna się od słów. Gdy On znajduje w kawiarni list zgubiony przez Nią, zaintrygowany postanawia Jej odpowiedzieć. Na kartach papeterii powoli rodzi się uczucie. Choć nie są już beztroskimi nastolatkami, jeszcze zdążą zmienić w swoim życiu wszystko.
Doskonała powieść iskrząca się ogniem namiętności i prawdziwymi emocjami.
Co to była za książka! Pierwsza w tym roku i taka porażka :( Zacznę od plusów: - ładna okładka - dobry pomysł z tymi listami Minusów niestety jest dużo więcej.
UWAGA! Trochę będę SPOILEROWAĆ, więc nie czytajcie dalej jeśli lektura tej powieści wciąż przed wami.
W tej książce wydarzyło się wszystko. Kreatywność autorów mnie przerosła. Ja wiem, że to tylko książka i nie musi być całkiem realistycznie, ale jeśli będę chciała poczytać 100% fantastykę, to sięgnę po Wiedźmina i to z wielką przyjemnością. Bohaterów „Napisz do mnie” spotykają, takie okazje i takie zbiegi okoliczności, że aż ciężko to spamiętać. Kosma znajduje list (no dobra, to jest ok, jakoś ten wątek trzeba było zacząć), dostaje super pracę, a potem jeszcze jedną pracę, a potem ma tworzyć czasopismo o koniach z przyjaciółmi, a potem ma promować koninę (sic!)... Kosmę kochają kobiety. Wszystkie, które spotyka na drodze z radością mu się oddają. I żadna z nich nie wymaga więcej niż tego jednego razu. Takie są wyrozumiałe. Nic, tylko mu zazdrościć. Obojętnie czy to kawiarnia, czy komisariat, Kosmie nie przepuści żadna, a on nie narzeka. Matylda również otrzymuje pracę marzeń, zaraz po tym, jak jej przyjaciółka (która dostała dom na Mazurach w spadku) łamie nogę i oddaje jej miejsce na warsztaty z malowania tkanin. Warsztaty odbywają się we Włoszech. Matyldę zdradza mąż, więc ta zdradza męża, a potem, jak można się domyślić, zakochuje się w Kosmie. A on w niej. Przeżywają tę największą, jedyną miłość. Piękne, ale nie do końca, bo Kosma oczywiście choruje na raka krtani (na cóż innego mógłby, skoro ciągle głosem uwodził?!) i nie chce, by Matylda była z nim z litości. Wpada więc na kretyński plan i znika z życia Matyldy w najgorszy z możliwych sposobów. Nie dość, że książka marna, to jeszcze główny bohater idiota.
Sposób pisania książki bardzo nieciekawy. Takie wydarzenie jak atak terrorystyczny (tak, tu się naprawdę wydarzyło wszystko) nie jest niczym ciekawym, pakowanie walizek natomiast można opisywać w nieskończoność. Autorzy skaczą z wątku na wątek tak, że miałam wrażenie, że mi ktoś tekst powycinał z książki, a w niektóre miejsca powstawiał w zamian długie, niczego niewnoszące opisy. I to śmieszkowanie! Dramat. Pierdzący z wrażenia pies, czy zdziwienie Kosmy (!), że ktoś może mieć na imię Kunegunda, to kompletnie nie mój humor.
Działo się dużo (wszystkiego nie wymieniłam przecież), naprawdę momentami czekałam aż odkryją jeszcze Bursztynową Komnatę czy coś. Brawa za kreatywność. I za nią właśnie dam dwie gwiazdki - każdemu z autorów po jednej.
Dacie wiarę, że przy tym wszystkim ta książka była nudna?
This entire review has been hidden because of spoilers.
Ona – w kawiarni pisze pełen emocji list do męża. Przypadkowo upuszcza go na podłogę i znajduje go On. Zaintrygowany postanawia odpisać. Tak rodzi się uczucie przelewane na kartki papieru przez dwójkę obcych sobie ludzi. Nie będę ukrywać – książka mnie zaintrygowała już samym pomysłem, czyli narodzinami uczucia poprzez listy. Wykonanie tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że jest to jedna z piękniejszych historii o miłości.
Narracja jest prowadzona na przemian przez romantyczną i zmysłową malarkę Matyldę oraz przez uwodzącego swym głosem dziennikarza radiowego Kosmę. Choć bardzo lubię romantyczne klimaty i wydaje mi się, że tkwi we mnie romantyczna dusza, to z wielkim niedowierzaniem dla siebie samej muszę przyznać, że to opowieść Kosmy zrobiła na mnie większe wrażenie. Mimo że nie popieram jego zachowania – wielokrotnych zdrad żony, to jego historia bardziej przypadła mi do gustu. Byłam bardzo ciekawa, jak potoczy się historia zakochujących się w sobie bohaterów, czy dojdzie kiedyś do spotkania, czy po zobaczeniu siebie na żywo zdecydują się, by być razem?
Kilka pierwszych rozdziałów czytałam spokojnym tempem, bez pośpiechu zagłębiając się w opowiadaną historię. Niecałe sto stron zajęło autorom doprowadzenie mnie do płaczu. Ostatnie dwieście stron przeczytałam w mgnieniu oka z niedowierzaniem, że to już koniec. Domyślałam się, co może spotkać Kosmę, szybciej od niego przewidziałam diagnozę, lecz to, w jaki sposób zakończyła się książka – tak się nie robi! Jestem zła na Kosmę, za to, co zrobił Matyldzie, a na autorów, że złamali mi serce. Potrzebuję kontynuacji losów Matyldy i Kosmy natychmiast!
Ech, jak ja strasznie chciałam, żeby ta książka mi się spodobała. I cóż, nie mogę powiedzieć, czytało się ją przepysznie, ale... no właśnie ale. Książka (a raczej jej autorzy) nie może się zdecydować, czy chce być melodramatem, romansem czy powieścią dla kobiet. Bo na przykład płyniemy sobie wśród (całkiem zgrabnie napisanych) romantycznych dywagacji, opisów wewnętrznych przeżyć głównej bohaterki, aż tu nagle dostajemy z przysłowiowej basi - główny bohater kocha się z panną i ocenia, że ma wąskie biodra, więc pewnie jeszcze nie rodziła. Serio? I tak jest co ileśtam kartek. Miło, fajnie, bach - po twarzy. Kosma, główny bohater, to zapatrzony w siebie bubek. Zupełnie go nie polubiłam, więc zakończenie książki nie zrobiło na mnie w sumie żadnego wrażenia. Matylda, główna bohaterka, z początku wydawała się ciekawą postacią, ale potem coś się chyba autorom odwidziało albo chcieli szybciej skończyć tę (nie małą przecież powieść) i zrobiła się strasznie płaska. Kosma przynajmniej dzwoni do swojej córki, Matylda - ani razu w drugiej części książki nie dzwoni ani nie kontaktuje się ze swoimi synami. Hmm... Końcówka książki zupełnie mnie nie przekonała. Po prostu nie jestem w stanie uwierzyć w naiwność Matyldy, jej brak samozaparcia, brak chęci zweryfikowania podejrzeń z rzeczywistością. Jakieś takie to miałkie i puste. NO ALE! Niedawno przypadkiem trafiłam na informację, że szykuje się część druga powieści, co trochę by wyjaśniało. Raczej po nią nie sięgnę, bo z tych ponad 500 stron dobry redaktor mógłby wykroić te 200-300 stron czegoś fajniejszego.
Często zastanawiam się, czy ludziom lepiej by się żyło, gdyby ciągle pisali do siebie listy. Nie tylko romantyczne poematy, ale takie zwykłe, przyjacielskie. Na pięknej papeterii, w wyjątkowych kopertach… Właśnie tak jak ma to miejsce w Napisz do mnie autorstwa Lidii Liszewskiej i Roberta Kornackiego.