Książka wydana we współpracy z Muzeum Historii Żydów Polskich Polin oraz Stowarzyszeniem Żydowski Instytut Historyczny w Polsce.
Z posłowiem Piotra Osęki
Wydarzenia, o których opowiadają moi bohaterowie, rozegrały się, gdy miałem dwa, trzy lata. Nie ominęły również mojego rodzinnego domu. Dzisiaj umiem nazwać emocje, które już na zawsze zostaną powiązane z liczbą sześćdziesiąt osiem. To poczucie odrzucenia, żal i samotność.
Postanowiłem zrozumieć, dlaczego tak wielu Żydów wyjechało z Polski po wydarzeniach Marca sześćdziesiątego ósmego i dlaczego tylu zostało. Na przełomie 2016 i 2017 roku odbyłem prawie osiemdziesiąt spotkań z tymi, którzy po wojnie sześciodniowej w Izraelu oraz po Marcu podejmowali decyzje o pozostaniu w Polsce lub jej opuszczeniu. Zadawałem im pytania w swoim imieniu oraz, mam wielką nadzieję, że i w Twoim – Drogi Czytelniku.
Dzisiaj wiem więcej, ale dalej nie rozumiem wielu rzeczy. Jedno z pytań, z którym pewnie pozostanę na zawsze, brzmi: dlaczego opuszczający Polskę Żydzi widzieli tak mało rąk wyciągniętych do nich w geście pożegnania?
To są wydarzenia, które miały miejsce pięćdziesiąt lat temu, dwadzieścia trzy lata po II wojnie światowej.
Mikołaj Grynberg (ur. 1966) – fotograf i pisarz, z wykształcenia psycholog. Jego zdjęcia były prezentowane niemal na całym świecie. Autor albumów Dużo kobiet (2009), Auschwitz – co ja tu robię? (2010) oraz Ocaleni z XX wieku (2012). Wydał zbiór rozmów Oskarżam Auschwitz. Opowieści rodzinne (2014), tom opowiadań Rejwach (2016) oraz wspomnienia żydowskich emigrantów 1968 Księga wyjścia (2018). Od lat zajmuje się problematyką i historią polskich Żydów w XX wieku. W całej swojej twórczości przyjmuje szczególną perspektywę dialogu, koncentrując się na spotkaniu z innymi, otwarciu na ich osobiste przeżycia i historie.
Trylogia Grynberga to absolutny mustread dla każdego, kto chce dowiedzieć się czegoś o historii XX w. od faktycznych bohaterów tych czasów. Poza tym smutną refleksją jest to, że Polska straciła tak wielu wspaniałych ludzi...
"Księga wyjścia” Mikołaja Grynberga to kilkadziesiąt wywiadów z... I tu się pojawia problem z definicją, ale spróbujmy. To wywiady z ludźmi, którzy w marcu 1968 zostali poinformowani przez polskie państwo, że nie ma tu dla nich miejsca. Nie do wszystkich to w pełni dotarło, niektórzy to wiedzieli od dawna, a niektórzy dopiero się obudzili. Niektórzy byli Żydami, a niektórzy nie zwracali na to uwagi. Niektórzy - większość - byli dość zamożni i dobrze ustosunkowani, ale nie wszyscy. Wszystkich pyta Grynberg o to, co im zabrał Marzec 68’, o tożsamość i to, jak wspominają dzieciństwo. Muszę przyznać, że znając sporo literatury dotyczącej 68 roku, opowieści o samym wyjeździe (lub pozostaniu w Polsce) nie zrobiły na mnie szczególnego wrażenia. Oczywiście tragiczne, losy ludzi się nagle skomplikowały w sposób niezwykły i znalezienie wyjścia z sytuacji było trudne, ale tą narrację znamy. Za to Grynberg i jego rozmówcy skierowali moje oczy na dwie sprawy. Kasę i szkołę. Zacznijmy od tej drugiej. W większości wspomnień czytamy o prześladowaniach w szkole, popychaniach, wyzwiskach, segregacji i ostracyzmie towarzyskim. W szkole, po drodze do niej, tuż za przyjaznymi drzwiami własnego mieszkania. Jeden cytat, z wypowiedzi Pery Kacman:
- (...) poszłam do szkoły na tyłach sądów i od razu dostałam kamieniem w głowę. - Dlaczego? - Jako Żydówka. - Od kogo? - Od koleżeństwa z klasy.
To, co przeżyli ci ludzie jako dzieci z pewnością wpływa na ich aktualną postawę - często, podobnie jak w “Oskarżam Auschwitz” konfrontacyjną, wręcz agresywną wobec rozmówcy. I chwała Grynbergowi, że to pokazuje, że oddaje emocje i te momenty, w których zdaje się, że blisko jest do zerwania wywiadu czy wyproszenia namolnego dziennikarza za drzwi. Grynberg w oczach niektórych rozmówców jest kimś w rodzaju rzecznika prasowego, nie do końca “naszego”, choć przecież znanego. Są tam też rozmowy trudne z innych powodów, bo jak rozmawiać z Piotrem Fejginem nie pytając o jego ojca, Anatola?
A teraz kasa. Choć Wyka pisał, że “na Niemców wina i zbrodnia, dla nas klucze i kasa”, to w 1968 roku Niemców już nie było. Kasa zaś i mienie “pożydowskie” się przydawały.
Paulina Chmielnicka: “Dali nam trzy tygodnie. Próbowałyśmy sprzedać różne rzeczy. Wszyscy chcieli dostać te rzeczy za bezcen. Każdy chętny mówił do mamy: i tak pani to musi sprzedać, bo przecież zaraz musicie wyjechać”. Gdy w 1989 roku wraca do Łodzi i wchodzili do mieszkania, w której mieszkali, “pani, która otworzyła drzwi, pozwoliła mi wejść. Mieszkanie było w bardzo złym stanie, a najdziwniejsze było to, że wszystkie kontakty zwisały ze ścian. Zapytałam, dlaczego tak jest. A ta pani: Żydzi tu mieszkali, szukaliśmy dolarów, a potem mężowi się już nie chciało naprawiać. Nasze dzieci rozumiały po polsku - były przerażone”. Chmielnicka opowiada kobiecie, że mieszkała w tym mieszkaniu i… płaci jej dziesięć dolarów “za wpuszczenie nas do mieszkania”. Sporo emocji towarzyszyło mi podczas tej lektury. Przypomina się opowiadanie Idy Fink, w którym Polacy ukrywają żydowskie małżeństwo za obietnicę zbudowania im po wojnie domu. Kiedy wiele lat później wracają do Polski i odwiedzają swoich wybawicieli w nowym domu, zostają zaprowadzeni do ukrytego w mieszkaniu pomieszczenia, zbudowanego by kiedyś ich dobroczyńcy mogli się znowu ukryć, ale już w wygodniejszych warunkach. To chyba były podobne emocje podczas lektury.
Nina Himelstein mówi Grynbergowi: “Oddaliśmy obrazy do komisu, notabene nigdy nie dostaliśmy za nie pieniędzy, zostały tam. (...) Najbardziej płakałam, gdy mama oddała psy. (...) Bali się, że Żydzi wrócą i zabiorą im pierzyny, które kiedyś zostawili”.
Grzegorz Himelstein wspomina “Żyda od skrzyń”, który “przychodził do domu, oglądał, co jest do zabrania, i mówił: dwa metry sześcienne. (...) Podobno nigdy się nie mylił. Później budował taką skrzynię i wszystko się do niej mieściło”.
Viola Wein: “Przyszła nasza gosposia z całą rodziną i tylko było słychać takie pytania: a te rajstopy, co tam wiszą? Bierz, bierz. Trochę rzeczy sprzedaliśmy, ale nie mieliśmy co zrobić z pieniędzmi. Można było wywieźć tylko pięć dolarów. Szłam ulicą, to kumple pytali: pożyczysz parę groszy? Dawałam, bo byłam w euforii, a poza tym nie miałam ich na co wydać. Tak było do wyjazdu.”
Ala Elczewska: “Przyszedł Iredyński z jakąś młodą osobą i chcieli wypróbować łóżko rodziców. Przyszedł starszy pan i zobaczył u nas Mostowicza. Popatrzył i pyta: a pan nie wyjeżdża? Kupił trochę rzeczy i wyszedł. Po chwili wrócił i zapytał: a jakichś lekarstw na choroby weneryczne pani nie sprzedaje? I wyjechałam z Dworca Gdańskiego”.
Piotr Wiślicki: “Co zrobić z zastawą stołową, gdy ma się tylko miesiąc na spakowanie całego życia? Żadna Desa nie przyjmuje, komisy już są pełne pożydowskiego mienia. Ludzie w pułapce czasu miotający się z całym swoim dorobkiem”.
Leon Marymont: “Zaczęliśmy się pakować. Zanieśliśmy listę naszych rzeczy do zatwierdzenia. Mieliśmy nowy stół i krzesła. Ojciec pomalował im nogi farbą, żeby wyglądały na starsze, ale i tak zabronili nam je wywieźć”.
Leon Sfard: “Jak tylko się okazało, że wyjeżdżamy, odwiedził nas milicjant w cywilu z żoną. Żeby obejrzeć i pomierzyć pożydowskie mienie. Bardzo mili ludzie, nie mieliśmy do nich pretensji. Ta żona chciała się zorientować, jaką szafę musi kupić. Zostawiliśmy im dużo rzeczy, szafy też”.
Rozumiem, że w kraju się nie przelewalo, ale jednak nie minęło 20 lat od wojny i myślę, że wszyscy wiedzieli co to przypomina. Dzisiaj, pięćdziesiąt lat po tych nie przynoszących nikomu w tym kraju chwały, wydarzeniu dyskutuje się o dobrym polskim wizerunku i sposobach na jego ratowanie. Jak z komedii pomyłek - co bierzemy się za poprawianie wizerunku, tym brzydszy ten nasz makijaż. Może by tak przestać? Choć to utopia, o czym świetnie w innej książce, którą Czarne za chwilę wyda, pisze Jacek Leociak - w kraju, w którym największa siła etyczno-moralna jest przesiąknieta antysemityzmem, nie wydarzy się raczej nic dobrego. Jest na jutubie taki - dziwnie skonstruowany - film z Henrykiem Błaszczykiem, który jako dziecko był bezpośrednią przyczyną pogromu kieleckiego. Wystarczy wziąć pierwsze pięć komentarzy, by zrozumieć postawę bohaterów i bohaterek książki Grynberga.
Jedną mam tylko uwagę natury organizacyjnej - o ile fragmenty dotyczące ojca Grynberga są bardzo cenne i wprowadzają ciekawą perspektywę rodziców starających się być wystarczająco dobrymi, nie nadopiekuńczymi, którzy pozostali w Polsce, tak już świadomość, że spora część rozmówców i rozmówczyń zna autora z dzieciństwa i, dość bliski krąg znajomych przepytany przez autora mnie trochę irytował. Ponownie perspektywa Marca 68 ograniczona została do Warszawy i osób dość zamożnych, czy chociaż dobrze ustosunkowanych. Może się trochę mylę, nie liczyłem tego tak dokładnie, ale w trakcie lektury mocno mnie jednak nadmiar tych dwóch perspektyw - uprzywilejowanej i warszawskiej - drażnił.
Grzegorz Himelstein mieszka w Izraelu i mówi wprost, “Polska to jest trudny temat”. I daje niezwykły przykład, nim zamknę opowieść o “Księdze Wyjścia”, licząc na to, że nie ominiecie tej książki w swoich planach czytelniczych.
“Tutaj, w Izraelu, Żydzi, którzy przyjechali z Maroka, uczą swoje dzieci i wnuki śpiewać w ich języku. Ci, którzy przyjechali z Rosji, trzymają się w swoim getcie kulturowym. Drugie, trzecie pokolenie mówi po rosyjsku. Żydzi z Persji śpiewają pieśni swoich dziadków. A u Żydów, którzy przyjechali z Polski… nie zobaczysz tego. Nie śpiewają “Płonie ognisko w lesie”, a ich dzieci nie bawią się w „Krakowiaczek jeden miał koników siedem…”. Żyd z Maroka ma w sobie wiele nostalgii, wiele wspomnień. Nie usłyszysz tego od Żyda z Polski”.
Tylko w Polsce jest Polska. Masłowska miała rację.
Straszne skurwysyny z tych Polaków, tak pozbawić drugiego człowieka prawa i chęci do bycia Polakiem, polskim Żydem, żydowskim Polakiem…
Reagowałam emocjonalnie na chyba każdą z opowiedzianych historii. Zazwyczaj nie lubię czytać książek złożonych z wywiadów, ale tu układa się to w przejmującą całość.
Chociaż mam też mały zarzut - wydawało mi się, że każdy z rozmówców to był znajomy znajomego, wszyscy się znali. Mimo wszystko zbudowany przez opowieści obraz wydaje mi się szeroki i zróżnicowany, a na pewno wiarygodny.
Książka ta jest wyjątkowa z paru względów, zwłaszcza dlatego, że ukazała się w 50-tą rocznicę Marca '68. Księga wyjścia - znakomity tytuł. Dziękuję, panie Grynberg.
Mikołaj Grynberg nie przestaje mnie zachwycać poczuciem humoru i niezwykle celną szczerością pytań. Jest tu wiele z jego sposobu prowadzenia rozmów, którym tak mistrzowsko operował w "Oskarżam Auschwitz". Z jednej strony nie ukrywa swojej obecności i często bliskich znajomości z rozmówcami, z drugiej jest w tym wszystkim przezroczysty. A może inaczej: jest dla czytelnika tą osobą, która na towarzyskim spotkaniu zna wszystkich i dzięki której można poznać wiele osób i ich niezwykle osobiste, fascynujące historie. 50 lat po 1968 roku koniecznie trzeba przeczytać!
To książka uczciwa - otwarta na bardzo różnych ludzi i ich różne relacje oraz punkty widzenia tego samego tematu, czyli masowego opuszczania Polski przez polskich Żydów w okolicach 1968 roku. Wypowiadają się tu ludzie, którzy osobiście stali przed tą bardzo trudną dla nich decyzją: co robić? Co robić, gdy polityka, a właściwie ludzie ją kreujący i na nią podatni, bardzo jasno wskazują drzwi z napisem: exit... Opisane w książce Grynberga historie są barwne i poruszające, bo są osadzone w niezwykle ciekawych życiorysach zdecydowanie wykraczających swą fabułą poza symboliczny `68 rok. Oczywiście to książka dotycząca relacji polsko-żydowskich, ale według mnie można ją choćby częściowo odczytać także jako tekst o relacjach między Polakami i tzw. obcymi - imigrantami, ludźmi odmiennych religii, ras, a nawet przekonań i stylów życia. Krótko mówiąc, lektura warta uwagi.
Grynberg tworzy zbiór ciekawych rozmów i barwnych postaci, dzięki którym można spojrzeć na lata 1967-1969 z ludzkiej perspektywy. Dla niektórych wyjazd był koszmarem, porzuceniem dotychczasowego życia. Dla innych szansą. Wielu zyskało tożsamość żydowską dopiero w chwili zrzeczenia się obywatelstwa. „Zrobiono” z nich Żydów. Wymuszanie takiej szansy były zabójstwem barwnej - co pokazuje książka - i dynamicznej kultury żydowskiej w powojennej Polsce. I ta bolesna strata będzie nam jeszcze ciążyła długo.
„Wtedy już nikt nie wierzył, że to kwestia uwarunkowań chwili. Wszyscy zrozumieli, że historia będzie się powtarzać i najlepiej nie byc przy tym, kiedy to się znowu stanie.”
Nie tak świeże i odkrycze jak 'Oskarżam' i 'Ocaleni', w dodatku dość monotonne (wszystkie historie bardzo podobno siłą rzeczy), musiałem zrobić sobie długą przerwę żeby to dokończyć.
Czułem nieodpartą potrzebę przeczytania tej książki odkąd na Niespodziegadki ukazała się jej zapowiedź. Podczas gdy prominentne osoby w naszym kraju lobbują za rewidowaniem historii w kierunku zapominania o niewygodnych faktach z naszej przeszłości, można na szczęście liczyć na środowiska literackie. Tak było w roku 1968, tak jest i teraz kiedy to w marcu 2018 ukazało się kilka ciekawych pozycji na temat wydarzeń z przed 50 lat. Ja wybrałem książkę Mikołaja Grynberga i towarzyszyła mi ona przez ostatnie dwa tygodnie.
Wydaje się, że pół wieku to wcale nie dużo czasu, a wydarzenia ostatniego półwiecza to raczej historia najnowsza w której bezpośrednio bądź pośrednio brała udział spora część naszego społeczeństwa. Tym bardziej dziwi nietakt i ignorancja, która towarzyszyła zmianom ustawodawczym wokół IPN-u. Podczas gdy pamięć nagonki na Żydów z przed pięćdziesięciu laty powinna być ciągle żywa nasi politycy w imię własnych ambicji zachowywali się jak słoń w składzie porcelany. Tym mocniej zainteresowałem się losami tych, których antysemicka paranoja dotknęła bezpośrednio i sięgnąłem po "Księgę Wyjścia" Mikołaja Grynberga.
Bohaterowie opowieści snutej przez Grynberga to ludzie, którzy w roku 1968 byli studentami i z dnia na dzień zostali postawieni przed dylematem "zostać czy wyjechać?". Wraz z tym krytycznym wyborem musieli zrewidować kwestie związane ze swoją tożsamością, przynależnością i światem wartości, które to zostały poddane w wątpliwość poprzez gwałt systemu na jednostce. To co zrobiła Partia w 1968 było odrażające, ale jeszcze większą odrazę i zwątpienie w człowieczeństwo budzi fakt, iż tak wiele osób dało się wtedy zmanipulować. Przyznam, że sam momentami miałem ambiwalentne odczucia dotyczące polskiego podskórnego antysemityzmu, ale trudno dyskutować z faktami. Kiedy czytamy zawarte tu rozmowy to już po kilku z nich schemat staje się jasny i przejrzysty, a mianowicie kiedy zaczyna się dziać coś niepokojącego, kiedy trzeba znaleźć winnego to często właśnie Żydzi stają się kozłami ofiarnymi. Pewnie, że trzeba uważać na uogólnienia i stereotypy również w drugą stronę, bo nie każdy Polak w trakcie wydarzeń z marca 1968 okazał się antysemitą i ignorantem, ale jakkolwiek nasi politycy będą starali się przeczytać historię po swojemu, tak trudno nie znaleźć elementów wspólnych w relacjach rozmówców Mikołaja Grynberga. Do takich należą wyzwiska w rodzaju "parszywy żyd", rzucanie kamieniami w dzieci żydowskie zmierzające w niedzielę do szkoły, czy masowe ucieczki z kraju w obliczu zaszczucia i niezrozumienia ze strony "prawdziwych Polaków".
Z przykrością się śledzi wydarzenia z marca roku 1968, czasem towarzyszyły mi przy czytaniu uczucia współczucia i żalu, a momentami złość i bezsilność. Uczucia te były tym mocniejsze, im bardziej docierało do mnie iż historia poraz kolejny zatacza koło i poraz kolejny kołem ofiarnym za niedoinformowanie światowej opinii publicznej na temat roli Polski podczas II-ej wojny światowej jak również ogólnie nieciekawego obrazu naszego kraju, staje się Żyd. Mimo, że posłusznie usunął się w cień i wyemigrował do Izraela czy w inne bardziej przyjazne miejsce na świecie to o tak znów trafia na celownik tych którzy chcą sobie jego kosztem załatwić własne frustracje i zaspokoić wygórowane ambicje. Przykro, że tyle cierpienia związanego z niespełnionymi karierami naukowymi, rozdzielanymi rodzinami, zranionymi kochankami, pospiesznym exodusem, więzieniem i szkalowaniem nie nauczyło nic tego społeczeństwa, które w ogromnej części znów zadziera głowę i prezentuje chorą dumę. Szkoda, że bezduszna ustawa powstaje w pośpiechu i niweczy trud wieloletniego pojednania i dialogu. Całe szczęście, że powstają książki takie jak "Księga wyjścia" Mikołaja Grynberga.
„W każdym społeczeństwie większość to są zakute łby. W Polsce i w Izraelu, i w innych krajach... Zawsze wiele zależy od tego, co zrobi mała grupa zwana inteligencją. W Izraelu, w Polsce, w Stanach czy w Szwecji wszystko teraz idzie skrajnie, w stronę nacjonalizmu” - mówi Józek Szpilman, jeden z rozmówców Mikołaja Grynberga.
Spośród osiemdziesięciu przeprowadzonych rozmów z marcowymi emigrantami wybrał autor do Księgi wyjścia blisko trzydzieści. Jest to grupa dość jednorodna wiekowo. W latach 1967-1970, kiedy opuszczali Polskę z dokumentem podróży, czyli jako bezpaństwowcy po przymusowym zrzeczeniu się obywatelstwa, wchodzili w dorosłe życie. Maturzyści, studenci, świeżo upieczeni absolwenci. Na ogół wyjeżdżali z rodzicami, często byłymi ideowymi komunistami, po rozpętaniu antysemickiej nagonki wyrzuconymi z pracy, niektórzy z wysokich państwowych stanowisk.
Wszystkich swoich rozmówców pyta Grynberg o ich ówczesną i obecną tożsamość. Przed 1967 rokiem uważali, że są Polakami pochodzenia żydowskiego, choć są w tej grupie i tacy, którzy o swoich żydowskich korzeniach dowiedzieli się nie od rodziców, ale na przysłowiowym podwórku, i to w formie wulgarnych inwektyw. Dzisiaj wielu ma trudności z jednoznacznym określeniem swojego stosunku do polskości. Większość jednak, mimo trwającego nadal rozgoryczenia, nie ukrywa przywiązania do kultury polskiej, nawet jeśli są dumnymi i lojalnymi obywatelami swoich nowych ojczyzn.
Młodszych czytelników, nie pamiętających tamtych czasów, obok opisów, jak ten exodus wyglądał, zaciekawi być może zamykający książkę rys historyczny autorstwa Piotra Osęki pt. Polowanie na piątą kolumnę. U rówieśników jej bohaterów jednym z dominujących wrażeń po przeczytaniu Księgi... będzie zapewne uczucie żalu, że tak wielu fajnych ludzi zostało z ojczyzny wypędzonych. Bo tacy oni są. Gdziekolwiek trafili, świetnie sobie radzą, mimo emocjonalnej traumy, która w początkowym okresie musiała być trudna do przezwyciężenia.
Wydźwięk cytowanej wyżej wypowiedzi Józka Szpilmana specjalnie dobrze także na przyszłość nie wróży. Inni o politycznych trendach światowych nie filozofują. Ale jeśli chodzi o stosunki polsko-żydowskie, o wiecznie żywy antysemityzm, też optymistami nie są.
Słyszałem ostatnio, że kiedyś wspomnienia i przeżycia indywidualne miały mniejszą wartość niż opracowania instytucjonalne - dobrze, że się to zmienia. I dobrze, że wypełniamy białe strefy z historii naszego kraju i narodu.