András uważa, że Budapeszt to najpiękniejsze miasto na świecie, ale nie pozbawione miejsc szpetnych, odrażających nawet, ale jednak fascynujących, co w gruncie rzeczy samo w sobie nie miało by większego znaczenia, gdyby nie było scenografią dla jego podwójnego romansu. Jednego – z Ágnes - trwającego od lat, biegnącego już z pewną rutyną i drugiego – z Virág- zupełnie nowego, ekscytującego dzięki swej świeżości, choć nie dającego poczucia bezpieczeństwa. Bohaterowie wędrują pomiędzy wyniosłymi kamienicami Pesztu a tonącą w zieleni Budą. Pomiędzy ulicą Szondi, Placem Słonecznym a Gozsdu Udvar. Spotykają się w cieniu knajpek, w których popija się szprycery, w miarę możności z dala od hord turystów z całego świata. Uczestniczą w wielkich demonstracjach, z których niewiele jednak wynika. Rozmawiają o sztuce, sporcie i życiu, ale rozmowy nie niwelują ich samotności. Współczesność w Budapeszcie byłaby jednak niczym, gdyby z każdej szpary nie wyłaziła historia. Opowieści o dawnej wielkości i dawnych klęskach splatają się z tym, co tu i teraz. Osobiste wspomnienia stają się częścią wielkiej historii, a wielka historia częścią osobistych przeżyć. Nad wszystkim wisi wszechobecna węgierska melancholia, która jest winna tego, że zamiar napisania wielkiej, epokowej powieści pozostaje niespełnionym planem.
Sonennberg daleki jest jednak od melancholii. To brawurowo, żywo, dowcipnie opowiedziana historia życia kilkorga mieszkańców Budapesztu. A miasto jest tu drugim, równorzędnym bohaterem, bo Sonnenberg dla wielbicieli naddunajskiej stolicy to nieustająca radość identyfikowania miejsc znanych i odkrywania jeszcze nieodkrytych. Dla tych, którzy jeszcze stolicy Bratanków nie znają, fenomenalny przewodnik nie tylko po mieście, ale i węgierskiej duszy
Literatura kobieca stereotypowo kojarzona jest z łatwą rozrywką i niezbyt wymagającymi historiami obyczajowymi lub romansowymi. Ich bohaterki reprezentują zazwyczaj swojski typ dziewczyny lub kobiety „z sąsiedztwa”, w którym jak w zwierciadle mogą przejrzeć się rzesze czytelniczek. Na podobnej zasadzie funkcjonują problemy, z którymi muszą mierzyć się powieściowe postacie kobiece. Perypetie fabularne mają przemawiać do mas, a zatem z przejściami życiowymi bohaterek musi utożsamić się jak największa liczba amatorek tego typu literatury.
Przeciwwagą dla literatury kobiecej powinna być literatura męska, a powieść Krzysztofa Vargi mogłaby służyć za jej modelowy przykład. Bohaterem Sonnenbergu jest facet w średnim wieku, przedstawiciel klasy średniej, który zarabia umysłowo, lecz swojej pracy oczywiście nienawidzi i pogardę daje odczuć w każdym akapicie. Mimo stałego miejsca zatrudnienia na pełen etat, w pracy jedynie bywa, a nadmiar wolnego czasu spędza na męskich rozmyślaniach o pokręconych ścieżkach życia. Naturalnym paliwem do tego typu wynurzeń są litry konsumowanego alkoholu. Okoliczność, że wiek bohatera nie przekroczył jeszcze granicy połowy średniej długości życia nie stanowi żadnej przeszkody w wygłaszaniu głębokich prawd kardynalnych. Skromność doświadczenia życiowego jest zaś odwrotnie proporcjonalna to serwowanych mądrości. Jego perypetie, poza nienawiścią do sposobu zarabiania na życie i brakiem chęci do jego zmiany, związane są oczywiście z przedstawicielkami płci pięknej. Bohater Krzysztofa Vargi przypomina męskie postacie z powieści Murakamiego – jest do cna przeciętny, a mimo to nie może opędzić się od kobiet, które wręcz przemocą rzucają mu się co i rusz na szyję. Powodzenie bohatera stanowi źródło nieustających utrapień, bowiem jego zdolność do dokonania wyboru doznaje głębokiego paraliżu i zmuszony jest żyć niemal poligamicznie.
Sonnenberg spełnia zatem wszystkie przesłanki typu rodzajowego „powieści literatury męskiej”. Idę o zakład, że powieściowy András jest bardzo swojskim zwierciadłem, w którym spora część czytelników znalazłaby, lub chciała znaleźć, swoje odbicie. Któż z nas, drodzy panowie, nigdy nie skarżył się z powodu swej pracy, rojąc sny o potędze, jak rzuci ją bezceremonialnie w cholerę? Kto z nas nie marzy o zatrudnieniu takim, jakie przypada w udziale bohaterowi powieści Vargi – niby ma pracę, ale przez prawie 500 stron maszynopisu jest w niej praktycznie gościem, co i tak nie przeszkadza wygłaszać tyrad na temat jej beznadziejności. W kim, jak nie w prawdziwych samcach alfa, powieściowy András znajdzie lepszego słuchacza dla swych opowieści o problemach damsko – męskich? Bo wreszcie któż z nas, mości panowie, nie miał nigdy problemów z kobietami??? I któraż to okazja nie pasuje lepiej do ich wiwisekcji, niż przy kieliszku czegoś mocniejszego???
To nie jest zła powieść, jeśli podchodzi się do niej z odpowiednim nastawieniem i świadomością, że jest reprezentantką literatury gatunkowej, takim męskim odpowiednikiem literatury kobiecej. Tak jak obyczajówki opatrzone emblematem „literatury na obcasach” są ciepłym kocykiem dla ich czytelniczek, tak Sonnenberg może z powodzeniem uchodzić za balsam dla zagubionego męskiego serduszka. Homeryckie porównania autora gdzieniegdzie bawią, a sama powieść to w sporych jej częściach literacki spacer po tych mniej fotogenicznych i rzadziej uczęszczanych częściach Budapesztu. I żeby nie wyjść na kpiarza, który wzbija się ponad Vargową prozę i śmieszkuje z wykreowanego bohatera dodam, że podobnie jak i on uwielbiam badaczońskiego rieslinga!
Jedna z moich ulubionych "węgierskich" książek. Przeczytałem dwa razy, i przeczytam jeszcze. Czytałem w Budapeszcie i płynąc statkiem w górę Dunaju. Szukając miejsc z książki przeszedłem nieoczywiste dla turysty okolice w zdłuż i wszerz - zaopatrując się w wino w tym samym sklepiku na Naphegy, co Andras; znalazłem wreszcie - ze swoją Virag i Agnes (w jednej) właściwe miejsce na cmentarzu Farkasréti (tym mniej znanym, na wzgórzu nad miastem) ;)
Krzysztof Varga w doskonałej formie - po dość przeciętnej „Masakrze” i nierównym zbiorze „Egzorcyzmy księdza Wojciecha” spod jego pióra (klawiatury ?) wyszło dzieło, od którego nie mogłem się oderwać. Świetnym pomysłem było osadzenie fabuły w Budapeszcie, który stanowi nie tylko tło, ale jest również jednym z bohaterów, a może nawet głównym bohaterem tej książki.
Chciałabym zobaczyć kiedyś tak dokładny, fizyczny opis któregoś z bohaterów Vargi, zamiast hiperszczegółowych opisów jego bohaterek (które to opisy kwalifikują się do niechlubnej etykiety "male gaze"). Grafomańska, przegadana książka z kategorii „męska frustracja seksualna w okolicach 50-tki”. Nie wiem jak przebrnęłam przez te 500 stron żenady…
W połowie książka jest faktycznie o seksie, dość kompulsywnym zresztą, w połowie zaś o Budapeszcie, czyli o smutku. Ale pomiędzy tymi głównymi wątkami autor potrafi wytworzyć (opisuje realne?) kilka postaci, które są może nie tyle interesujące, co żywe (bo "z życia"), szczerze też zastanawia się nad problemami męskiego życia po czterdziestce. Do połowy książki, do ok. 250 strony, lektura jest mozolna: postać doktoranta Andrása, specjalisty od austriackiego gadania (czyli modernistycznej literatury austriackiej i niemieckiej), jest koszmarnie przewidywalna, płytka i trudno uwierzyć, że będąc tak płasko sformatowanym człowiekiem, może coś ciekawego w literaturze odkryć lub w ogóle o niej pisać. Ponadto jego zależność od kochanki, wobec której zachowuje się jak pudel: merda ogonem na rozkaz, służy i sam idzie do kąta, jest cokolwiek żałosna. Przy tym nie mówi o seksie z rzekomo kochaną kobietą inaczej niż "pieprzyć się". Jego postać jest, zdaje się, emanacją skrytego marzenia inteligenta o "dzikim, zwierzęcym seksie", który przy jego wymoczkowatej postaci jest doprawdy trudny do wyobrażenia. (...)