Blady Król powrócił, by siać śmierć i zniszczenie. Floty pozbawione galaktycznej sieci tracą ze sobą kontakt. Wydaje się, że mogą tylko bezradnie patrzeć na spustoszenie, jakie sieje we wszechświecie Blady Zastęp. Załoga Wstążki podejmuje rozpaczliwą próbę odzyskania części uprowadzonych statków. Resztki ludzkiej floty stają do straceńczej walki z siłami, dla których są tylko marnym pyłem. Wszystkie decyzje nieuchronnie prowadzą do ostatecznej bitwy, po której nie będzie już następnej szansy. Jeśli przegramy - pozostanie już tylko zimna pustka. I cisza.
Czas na finał epickiej historii. Czas na zwycięstwo Głębi.
Odrobinę już mnie historia znużyła, a powodem tego jest raczej fakt, że w mojej ocenie książka jest trochę przepakowana wątkami. Trudno jest zatem maksymalnie zaangażować się, w którykolwiek, bo za moment autor rzuca nas na inny statek, czy miejsce w galaktyce. Oceniając całą serię, nie uważam jednak, że był to czas zmarnowany i polecić mogę, ale tylko i wyłącznie fanom science-fiction.
Dałabym i dziesięć gwiazdek, gdybym mogła. Fenomenalna, godna całego cyklu konkluzja space opery. Już mi żal, że mam ją za sobą, zazdroszczę tym, którzy tę przygodę dopiero zaczną.
Nie pamiętam, kiedy czytałam tak nierówną książkę. Miejscami było wow, Lem pełną gębą, czasami horror jak u Lovecrafta, spoko space opera. A potem fragmenty, gdzie cringe czułam aż w zębach. Jak zwykle dopóki coś jest tajemnicą, to wydaje się o wiele ciekawsze, a wyjaśnienia przynoszą tylko rozczarowanie. Uwielbiam świat wykreowany, sekty, historię, nadprzyrodzone zdolności, wszechświat. Zapamiętałam lepiej niż rzeczywiście było, ale dalej uważam to za jeden z najlepszych cyklów.
Skończyłem cykl space opery Głębia autorstwa Marcin Podlewski wklepuje i jeśli miałbym podsumować to doświadczenie jednym stwierdzeniem, to byłoby to... "o ja plaguję" 😛
Dla tych, co nie czytali (albo nie słuchali tak jak ja), krótki fabularny wstęp. Historia cyklu dzieje się w postapokalipsie w kosmosie. Droga Mleczna zamieniła się w Wypaloną Galaktykę, zniszczoną przez wojny ludzkości z obcymi, a potem ze sztuczną inteligencją. Koniec końców ludzie wygrali wszystkie konflikty, ale za jaką cenę?
Ano za cenę upadku cywilizacji i utraty wiedzy na temat użyteczności wielu technologii. Wiecie, trochę jak u Asimova w Fundacji, tylko że tutaj... Nie ma żadnej Fundacji 😜 Jest za to sporo międzygwiezdnej polityki, są niezrozumiałe sekty oddające cześć obcym i maszynom, spora gromada intrygantów, istot fizycznych i metafizycznych, no po prostu czego tutaj nie ma? Wszystko jest!
Jest i statek kosmiczny typu skokowiec, o specyfikacji Czarna Wstęga. Dla przyjaciół Wstążka 😉 Jest też jej kapitan, Myrton Grunwald i jego cała załoga składająca się z, co najmniej nietuzinkowych osobowości.
I ci właśnie bohaterowie wplątują się w tarapaty rozciągnięte na całą kosmiczną sagę. Tarapaty skali... Kosmicznej, od razu trzeba powiedzieć.
Ale wiecie, co było w Głębi najciekawsze? Paradoksalnie wcale nie zaskakująca historia (prawdę mówiąc, wcale nie była taka zaskakująca), ale sposób, w jaki została opowiedziana oraz liczne mrugnięcia okiem do czytelnika.
Przykładowo, cała seria ma mnóstwo bohaterów i ich minihistorii, miniwatkow pozornie niezwiązanych że sobą, ale ostaecznie składających się w spójną całość i dążących do konkretnego celu. Niczym w misternie utkanej pajęczynie fabuły. No i uwaga, jeden z bohaterów właśnie tak widzi świat! 🕸️Jako pajęczynę wątków, osób i układanek, a on sam jest pająkiem.🕷️
Albo gdy w pewnym momencie historia zaczyna skręcać w trop kosmicznego ratowania księżniczki w opałach i jeden z bohaterów... Właśnie tak opisuje sytuację! To niemal jak łamanie czwartej ściany przy zabawie formą opowieści.
Takich smaczków jest tu o wiele więcej.
Czy polecam Głębię? Pewnie! Mimo jej wad (infoduuuuumping) i niedociągnięć (momentami dziwna wizja przyszłości, taka bez VRu?) oczywiście, że polecam! Starczy powiedzieć, że po skończonej serii mam w sobie to dziwne uczucie, że coś się skończyło, że szkoda żegnać się z bohaterami i że sam byłem częścią tej załogi.
Brawo panie Marcin Podlewski ostatni raz się tak czułem gdy kończyłem Krew i Wino w Wiedźminie 3. Nieźle 🙂
7/10 - dobra. Całkiem przyzwoite zakończenie cyklu. Wątki pozamykane, tajemnice wyjaśnione, niedopowiedzenia w ilości akceptowalnej. Dalej nieco nuży rozwlekanie akcji, mnogość przerywników w stylu "zabili go i uciekł" i nadmiar zbędnych bohaterów drugoplanowych, ale szybko się to przyswaja i jak na polskie standardy to solidna opera sci-fi na której mucha nie siada!
Chwalmy Bladego Króla :) Kto czytał poprzednie tomy ten wie - strasznie wciągająca space opera, kawał świetnej rozrywki, wciąga niczym czarna dziura :)
Wow! To była świetna końcówka fantastycznej przygody. Ogrom wątków, które autor wplótł w swoją powieść, a które tutaj miały znaleźć rozwiązanie/wyjaśnienie przyprawiała chwilami o ból głowy. Nie pomagało mi też to, że zrobiłam sobie prawie roczną przerwę między tomem 3 a 4. Mnóstwo się dzieje w tej książce, a wszystko zmierza ku ostatecznemu rozwiązaniu. To rozwiązanie mnie niestety odrobinę zawiodło, ale może to po prostu ja nie wszystko wyłapałam z treści, bo pochłaniałam tę książkę w postaci audio. Mimo wszystko seria jest świetna. CHWALMY BLADEGO KRÓLA!
Dość odjechane, ale satysfakcjonujące zakończenie Głębi. Tom ten, tak jak poprzednie dwa, przesłuchałem w formie audiobooka, który jest bardzo dobry.
Jak zwykle najmocniejszą stroną byli nieszablonowi bohaterowie i warto idąca do przodu akcja. Po trzecim tomie trochę obawiałem się tego ostatniego, ale wyszło bardzo fajnie.
Zapomniałem już, że słuchałem w styczniu pierwszych trzech tomów i automatycznie włączyłem kolejnego (i ostatniego już!) audiobooka z serii ulegając mirażom, że gdzieś już czytałem podobną fabułę. Dobre tylko jako wypełniacz czasu, gdy nie można znaleźć nic lepszego.
Nie chcę urazić autora, ale naprawdę wymęczyła mnie ta jego space opera w 4 tomach.
Hmm… mam lekki problem z ta finałową częścią, zwyczajnie czegoś mi w tym brakuj. Niewątpliwie jest to seria SF ale w tym ostatnim tomie troszkę za bardzo skręciło to w próbę połączenia tego z fantastyką.
3/4 książki czytało mi się jak słownik permutacji wymyślonych słów i zajęło zbyt dużo niebieskich wieczorów. Nic lepiej nie podsumowuje odczuć niż cytat - "transgresja smutnoradości". Aż nagle... coś zaczęło się dziać. Gdzieś przez ten strumień nowomowy przebił się wątek. I sens. I radość z udziału w tej przygodzie. Ostatecznie - nie żałuję że przeczytałem, ale cieszę się, że już skończyłem.