„Gdyby Pan Bóg dzisiaj wygnał Ewę z raju, rzuciłby na nią przekleństwo: Będziesz dzieci rodziła jako prządka!”. To przekleństwo unosi się nad wszystkimi bohaterkami tej książki i wszystkimi kobietami, które pracowały w łódzkich fabrykach.
Szły do pracy, kiedy miały po kilkanaście lat i od tego momentu rytm ich życia wyznaczał tykający zegarek, w takt którego prządka musiała chodzić „jak koń w kieracie”, a całość żywota dzieliła się na trzy etapy: fabrykę, szpital, cmentarz. Nisko opłacane, wykorzystywane przez majstrów i właścicieli, przedwcześnie postarzałe. Dola łódzkich włókniarek stała się jednak siłą napędową zmian. Praca kobiet spowodowała przewrót, wymuszając wprowadzanie nowych przepisów i wywołując rewolucję obyczajową.
Do tej pory jednak nikt nie próbował dowiedzieć się, kim były, skąd przybywały i dlaczego zostawały w mieście, w którym wcale nie odnajdywały szczęścia. Marta Madejska próbuje zrozumieć nie tylko swoje bohaterki, ale także „miasto bez historii”. Z pytań o przeszłość zrodziła się opowieść o „fabrycznych dziewczynach”, bez których nie byłoby wielkich fortun, okazałych łódzkich pałaców ani odbudowanego łódzkiego przemysłu po II wojnie światowej. Zmieniali się właściciele fabryk, zmieniał się klimat polityczny, zmieniały się dekoracje, ale jedno pozostawało bez zmian – nadludzki wysiłek tysięcy kobiet.
Wydaje mi się, że dla uniknięcia rozczarowań, warto zaznaczyć jedno: to nie jest reportaż literacki, w którym autor wciąga jakością opisu czy stopniowaniem napięcia, ale potem czasem każe sobie zadawać pytania o prawdziwość przekazanych faktów (skąd te szczegóły? Uczucia? Pewność, że chodziło o A a nie B?). To jest rzecz, w której dużo jest porządnej pracy z archiwami i źródłami, a Madejskiej wyraźnie najbardziej zależy na tym, by wydobyć z historii zagubione postaci i autentyczne głosy. Skracanie wypowiedzi, czy nadawanie całości bardziej poetyckiego czy literackiego sznytu, kłóci się wprost z jej wyjściowym założeniem, dlatego, gdy autorka wspomina o propagandzie epoki, to daje nam spory cytat do przeczytania zamiast go streszczać, gdy chce pokazać, co włókniarki w danym momencie sądzą o swoim życiu, wstawia do tekstu kilka „żywych” cytatów z wywiadów z nimi, a gdy sięga do czasów minionych i postaci, z którymi nigdy nikt wywiadów nie przeprowadzał, robi, co może, by znaleźć okruchy autentycznych „relacji” w robotniczych przyśpiewkach i wierszach. Nic z tego nie jest wielką literaturą, ale jest prawdą trochę mniej niż zwykle filtrowaną, za co osobiście autorkę bardzo szanuję, nawet jeśli czasem całość czytało mi się przez to wolniej, a w ten sposób skonstruowana książka raczej nie zostanie bestsellerem na miarę Badera czy Springera (a trochę szkoda). Szkoda głównie dlatego, że książka pochyla się nad życiem grupy społecznej, dla której polska mitologia i świadomość społeczna nie ma specjalnie miejsca (i to na wielu poziomach). Na tle, fascynującej samej w sobie, historii błyskawicznie rozwijającej się potęgi przemysłowej Łodzi opowiada historię nie bogatych macherów, którzy stawiali fabryki, a biednych kobiet, którym przyszło je zapełniać. Skupiając się na włókniarkach zamiast włókniarzach zwraca uwagę na elementy życia społecznego, które umykają, gdy pisze się o robotnikach płci męskiej – chociażby kierat prawny i społeczny „tradycyjnie” zbyt mocno zainteresowany pilnowaniem „moralności” kobiet czy zmiany w sposobie funkcjonowania rodzin czy opieki nad dziećmi wywołane przez tak powszechne zatrudnienie kobiet w przemyśle. Jest to miejscami lektura ciężka. Szczególnie na początku Łódź (a właściwie jej fabryki) wydają się być ogromnym nigdy niezasypiającym monstrum, które miele ludzi w trybikach i wyzuwa z ostatnich sił witalnych. Zakłady pracują bez przerwy, ludzie śpią w hałasie nigdy prawie nie wyłączanych maszyn, żyją na nędznej zalewajce, wiecznie oddaleni od widma głodu zaledwie o jeden kryzys na globalnym rynku bawełny (emerytury i renty to nowatorski pomysł, który ledwie majaczy na horyzoncie, pracuje się do śmierci, lub umiera z głodu, gdy kończy się praca). Historia włókniarek to historia wywalczania sobie warunków kiepskich z pozycji warunków tak koszmarnych, że nie mieszczą się w głowie (są w tej książce wyliczanki dotyczące pracy i warunków, które wydają mi się niewykonywalne, a były wykonywane). Poprawa przychodzi drobnymi krokami i zawsze nie do końca wprost do Łodzi. Zmieniają się systemy, ale w każdym z nich robotnica dostaje nie tylko mniej niż jakiś lepiej urodzony mężczyzna (i kobieta), ale też mniej niż robotnik. Ponieważ Łódź jest tak sfeminizowana, ponieważ jej przemysł jest „lekki”, nawet po zmianie systemu nie odpowiada ona celom strategicznym państwa, które nakłady kieruje na bardziej „ciężkie” (i „męskie”) branże. Bardzo uderzające były dla mnie fragmenty powojenne – szarpanie się socjalistycznego państwa, które ma „wizje” i przemowy, z socjalistycznym pracownikiem płci żeńskiej, który chce nakarmić dzieci. Narzekania włodarzy i polityków różnej maści i parafii na robotnice – których strajki są „histeryczne” i nielogiczne, które nie chcą słuchać o systemie i planach, tylko żądają konkretnej poprawy tu i teraz – są refrenem całej historii; narzeka fabrykant, narzeka właściciel międzywojenny, narzeka PZPR, narzeka w końcu i dziennikarz „wolnej Polski” po transformacji ustrojowej. Zresztą ta transformacja, w której Łódź ścięto jako pierwszą, bez jakiejkolwiek taryfy ulgowej w mieście, gdzie całe rodziny od pokoleń potrafiły pracować w jednym zakładzie (a więc na bezrobocie szli wszyscy, od matki przez dalekiego kuzyna), jest okropnym, druzgocącym zakończeniem.
Odczuwam niedosyt osobistych relacji i indywidualnych historii włókniarek z okresu transformacji oraz tego, co wydarzyło się w ich życiu później. Dziwne, że tych czasów jest w książce najmniej, choć ich świadkowie nadal żyją. Dużo tu natomiast XIX wieku i tła historycznego, które autorka z wielką cierpliwością utkała ze skrawków znalezionych w archiwach. Madejska bardzo dokładnie maluje obraz powstawania przemysłu i roli którą odegrały w tym procesie kobiety. Dalej też splatają się losy kobiet-robotnic i rozwoju przemysłowej Łodzi. Podoba mi się się to ujęcie historii przemysłu przez pryzmat życia kobiet i ich problemów na przestrzeni lat. A przy tym książka jest dobrze napisana i widać duże zaangażowanie autorki w pokazanie ciężkiej pracy bohaterek i oddanie im głosu, którego tak rzadko im wcześniej udzielano.
Absolutnie wspaniała książka. Nie literacko, bo od tym względem nie jest to jakiś szał, kreatywność za to pod każdym innym. Pięknie, z wyczuciem opisana historia miasta i Włókniarek łódzkich, setki głosów od nich samych co jest unikalne, bo rzadko można gdzieś je znaleźć, Madejska wykonała tutaj tytaniczną pracę.
Pięknie zarysowany przekrój historii, od końca XIX wieku i skandalicznych, dramatycznych warunków, przez II RP i PRL aż do urwanych wątków III RP, gdzie kończy się historia większości zakładów.
Madejska napisała tom objętościowo niewielki, ale ogromem pracy i serca gigantyczny. Naprawdę fantastyczna robota.
Co tu dużo pisać, zapierdol miały kobiety, że hej. Szkoda, że autorka podaję dużo informacji i rozmów z kobietami z przed 100 lat a prawie w ogóle nie ma wywiadów z pracownikami, z ostatnich lat funkcjonowania działających zakładów, przecież chyba nadal te osoby żyły?
Świetna praca ze źródłami - Madejska bardzo umiejętnie prowadzi czytelniczki i czytelników przez z trudem odnalezione świadectwa pracy i obecności łódzkich włókniarek. Temat pracy kobiet bardzo mnie interesuje, a tutaj został on potraktowany bardzo sumiennie - na ile to możliwe autorka dociera do świadectw pracownic, przedstawia szerszy kontekst, w jakim kobietom przyszło pracować i żyć, odmalowuje nastroje społeczne i prezentuje to, jak kobiety i ich praca w przemyśle włókienniczym były traktowane. To też ciężka i smutna lektura, czasami aż nazbyt przypominająca, jak niewiele się zmieniło w postrzeganiu potrzeb kobiet i tego, jak o sobie mówią i jak wyglądają warunki ich pracy.
Ciekawy temat, ale książka nierówna, momentami bardzo wciągająca, a momentami nużąca. Interesujące były przede wszystkim opowieści kobiet i za to duży plus.
Zabrakło mi literackiego szlifu, ale i tak szanuję ogrom pracy oraz szacunku wobec materiału źródłowego. To też kawałek mojej historii, więc jestem bardzo wdzięczna Autorce za tę książkę.
Bardzo czekałam na tę książkę, bo obiecywała znakomity temat, oddanie głosu ogromnej grupie społecznej, która przez dziesiątki lat była ignorowana i marginalizowana. Autorka wykonała ogromną robotę archiwistyczną, dotarła do wielu źródeł, zrekonstruowała wydarzenia, śledziła losy kobiet, ale niestety książka jest (tylko) udaną kompilacją cytatów, wybieranych (jak podejrzewam), by zrobić konkretne wrażenie. Cytaty czasami przekraczają objętość strony (!). Liczyłam na książkę bardzo dobrą literacko, a przeczytałam "odrobiony" przez sumienną uczennicę reportaż. Dobrze, że pojawił się ten temat. Brawo za determinację! Z punktu widzenia historii i rzetelności - bardzo dobrze wykonana robota, ale ja szukam reportażu, który jest przede wszystkim popisem literackości, ucztą języka.
W Alei Włókniarek brak mi samych włókniarek. Chociaż autorka wykonała herkulesową pracę w dostępnych archiwach, książkę czyta się dość ciężko - za wyjątkiem ostatnich rozdziałów, momentami bliżej jej do naukowego studium przypadku, niż typowego reportażu. Skazane na zapomnienie historii dawne włókniarki nie ułatwiają pracy, ale brak ich głosów w początkowych rozdziałach paradoksalnie też nie wybrzmiewa, ich cisza ginie wśród detali opisywanej epoki i dopiero kontrast z ostatnimi bohaterami skłania do zadumy.
Po >50 stronach porzucam, bo dostrzegam tu syndrom mojej magisterki, czyli autorka nie ma odwagi przemówić swoim głosem i dlatego zamiast snuć opowieść, zanudza - niestety - cytatami. Co rusz. Co dla mnie jest nie do zniesienia. Tak więc świetny temat. Ze wstępu widać, że intencje były słuszne, ale niestety forma nie dla mnie.
W szkole podręczniki były napisane właśnie tak jak ta książka. Komunizm, władza ludowa, gnuśność, powtarzalność, narzekanie. Dodatkowo te wierszyki i teksty piosenek, które pojawiają się z dużą częstotliwością. Tak się zastanawiałam ile procent czytelników przeczytało te fragmenty od deski do deski. Autorka włożyła w napisanie książki duży nakład pracy i wiedzy, ale też subiektywnych opinii.
Bardzo ciekawa książka, przynajmniej jeśli kogoś interesują inni ludzie. To podsumowanie historii łódzkich włókniarek. Historii, która zaczęła się w wieku XIX założeniem miasta Łodzi i pierwszych fabryk, a zakończyła się planem Balcerowicza i faktyczną likwidacją przemysłu włókienniczego. Widać, że książkę pisał ktoś o mocno socjalistycznych poglądach, ale szczerze mówiąc zrozumienie losu pracujących w przemyśle kobiet (od katastrofalnie złego ewoluującego do ledwie znośnego) bardziej przekonało mnie do racji lewicowych niż wielogodzinne dyskusje z różnymi osobami. Oczywiście w książce nie można było odpuścić straszliwego tematu problemu aborcji, ale szczęśliwie jest to kawałek wyizolowany i dobrze się go przewija. Doceniam ogrom pracy polegającej na odzyskaniu informacji, która w zasadzie została zagubiona - losem i życiem kiepsko opłacanych pracowników fabrycznych interesował się mało kto, a więc dziś trudno jest o materiały, które dobrze go opisują. Tym bardziej chwała autorce za ciężką pracę.
Trudno tę książkę nazwać reportażem. To niejako kronika dziejów łódzkiego przemysłu włókienniczego w aspekcie ludzkim. To niemalże praca wykopaliskowa, gdyż istnieją nieliczne źródła, które w opisują surową, ciężką, bezwzględną rzeczywistość kobiet, które budowały przemysł włókienniczy w Łodzi i w Polsce. O tych ludziach się nie mówiło, nie pisało. Książka nie jest popisem pisarskim, to historia skrupulatnie zebrana ze skrawków manifestów, wspomnień, zdjęć, artykułów prasowych z dawnych lat, materiałów Polskiej Kroniki Filmowej. Źródła są głównie archiwalne, często w książce cytowane są całe akapity źródeł, zajmujące nieraz stronę lub więcej. Może to razić, jednakowoż gdy minie w Polsce czas niezrozumiałej awersji do czegokolwiek, co miało związek z PRL, będzie książka ta stanowiła ważny punkt odniesienia dla badaczy i osób zainteresowanych tematem, czemu sprzyja też słowniczek pojęć i wyczerpującą bibliografia. To również klucz do zrozumienia specyfiki miasta jakim jest Łódź. Jako rodowity łodzianin, cieszę się, że mogłem przeczytać tę niezbyt porywającą, ale interesującą lekturę, która przybliża mi historię mojego miasta i jeszcze lepiej pozwala mi je odbierać i zrozumieć. To wreszcie historia kobiet, ich walki o równouprawnienie, pokazująca, że pomimo upływu lat i postępu w temacie, wciąż jest jeszcze bardzo wiele do zrobienia.
To bardzo miłe, że autorka zajęła się tematem łódzkich włókniarek i uświadomiła ludziom jak wyglądała taka praca i życie pracownic. Książka zrobiła na mnie jeszcze większe wrażenie, ponieważ sama pracowałam w Feniksie i przyjechałam do pracy do Łodzi jako młoda dziewczyna. Pewnie dlatego ,,Aleja włókniarek" wywołała u mnie taki zachwyt.
"Jedna z najruchliwszych ulic w mieście i dodatkowo trasa przelotowa przez Łódź to aleja Włókniarzy. Na każdym skrzyżowaniu kierowcy tysięcy samochodów od lat dowiadują się, że łódzkie włókniarki były mężczyznami"
Przejmujący reportaż o łódzkich włókniarkach i upadłych fabrykach. Niezwykle wciągający, często mocno przygnębiający ze względu na sytuację życiową kobiet - robotnic i ich rodzin. Polecam każdemu kto pochodzi z Łodzi i okolic lub interesuje się historią Polski i regionu Łódzkiego.
Bardzo fajny reportaz/ przekroj przez historie wlokniarek od XIX wieku do lat 90 XX wieku. Ksiazke czyta sie z przyjemnoscia i wrecz sie ja ''kartkuje''. Ogromny plus za zdjecia, ktora pozwalaja wyobrazni jeszcze lepiej zanuzyc sie w cala historie. Naprawde widac bardzo zetelna prace Marty Madejskiej, ktora pochylila sie nad losem kobiet, ktore stanowily fundament rozwoju przemyslowego Lodzi, a zostaly przez historie kompletnie pominiete. Jako rodowitej lodziance, dodatkowo z pewna nostalgia dowiedzialam sie wiele szczegolow z ich zycia na przestrzeni dwoch wiekow, podczas takich turbulencji jak zabory, wojny swiatowe i nowy ustroj. Niezwykle ciekawy, ale jednoczesnie trudny temat, ksiazke czytalam ''na raty'', ze wzgledu na tresc, ktora dosc silnie mnie poruszyla. Wiele historii utozsamiam z moja rodzina, ktora byc mzoe nie chciala wspominac gorszych zdarzen z tamtych czasow - tutaj bardzo janso i klarownie opisane sa zyciowe sytuacje i ich nastepstwa - prostytucja, handel ludzmi, gwalty i wykorzystywanie w fabrykach, nieludzka prace , ktora zabierala zdrowie i mlodosc.
Daje 4 gwiazdki a nie 5, bo miejscami brakowalo mi spojnosci miedzy watkami np wspomneiniami z wywaidu a informacja, ktora rozpoczynala nowy watek. Zauwazylam tez pewne powtorzenie w kilku rozdzialach, nie ejstem pewna czy byl to zamierzony zabieg stylistyczny, ale wydaje mi sie ze wrazenie byloby wzmocnione gdyby pojawial sie w tym samym rozdziale
[3.5] Doceniam za rzetelną pracę ze źródłami - widać, że autorka włożyła dużo pracy, by wydobyć i odzyskać głosy zapomnianych - łódzkich włókniarek. Szczegółowo i wieloaspektowo analizuje źródła (szczególnie te sprzed stu lat).
Językowo mogłoby być lepiej, irytujące było dla mnie przeplatanie kolejnych części reportażu piosenkami i wierszami (choć rozumiem zamysł autorki). Wierzę jednak, że literackie szlify autorka może jeszcze zdobyć, może przy kolejnych reportażach będzie lepiej.
Brakuje mi tu głosów osób współczesnych. Madejska stosunkowo mało miejsca poświęca i oddaje współczesnym włókniarkom. Naprawdę nie było więcej żyjących byłych włókniarek? Ta dysproporcja uderza tym bardziej, że, bazując na samych źródłach, Madejskiej udało się dość sprawnie oddać głos włókniarkom sprzed stu lat. Szkoda, że nie udało się tego samego w post scriptum.
Rzetelne opracowanie a zarazem bardzo wciągająca lektura. Książka wpisuje się w nurt pokazywania historii życia codziennego tutaj dodatkowo skupionej na perspektywie kobiecej, która często wcześniej była pomijana. Otwiera oczy na wiele spraw od wzniosłych haseł socjalizmu po drobiazgowo pokazane realia życia robotnic na przestrzeni ponad stu lat. Pozwoliło mi zrozumieć dlaczego w latach 90tych po transformacji ustrojowej wielu z tych ludzi poczuło się rozczarowanych. Najbardziej poruszyła mnie wypowiedź emerytki, która choć spracowana niemożliwie, chciałaby z sentymentu choć na dwa dni wrócić do swojej fabryki "jeszcze przed śmiercią popracować chociaż 8 godzin na swoim stanowisku." Tym kobietom się niejedna książka i aleja należy.
Porzucam - niestety spodziewałam się czegoś podobnego do Radium girls, czyli fajnego reportażu ze spójnymi historiami, które wciągają. Tutaj mimo naprawdę ciekawego tematu, mnie byłam w stanie się w tę książkę wciągnąć. Historie są porwane, przewija się mnóstwo osób, ale przy żadnej nie zatrzymujemy się na dłuższą chwilę. Doczytałam zdaje się do 20%, ale czytało się to mozolnie, ciężko, bez przyjemności.
A book describing hard lives of factory workers in the past. A bit dry, but quite informative and I enjoyed it. It seemed a bit messy and repetitive, but generally an interesting read. Three and a half stars.